– Coś w tym musi być. Bieda to bieda. Trudno oczekiwać, aby ludzie doskonalili swój charakter, kiedy jest im zimno lub gdy są głodni. Po sobie wiem, że jest to niemożliwe. Ale weźmy na przykład pana osobę. Widać wyraźnie, że odniósł pan sukces i jest pan miłym, przyzwoitym człowiekiem, wciąż dobrym dla ludzi i zwierząt, choć nie da się ukryć, że jest pan też mało przewidujący. Czy był pan kiedyś żonaty?
– Raz. Ale… nie udało się. A pani?
– Też się nie udało.
– I w jaki sposób radzi pani sobie z samotnością? Każdy człowiek pragnie mieć bliską swemu sercu osobę.
– Wiem o tym. Ja mam przyjaciół, ale bywają chwile, że po prostu płaczę. I wciąż, jak każe Bóg, czekam cierpliwie na swoje przeznaczenie, na mężczyznę, z którym spędzę resztę życia. Długo żyłam w pełnym napięcia stanie wyczekiwania, że może już… że za chwilę… I spotkałam pana, a w ogóle, dlaczego o tym rozmawiamy?
– Ja mam podobne zdanie na ten temat. Czy to nie jest dziwne?
– Trochę.
– I mówiłem poważnie, pani powinna częściej się śmiać. Jest pani piękna. Ale wstydzi się pani tych małych blizn na twarzy, zgadza się? – Leks postawił pytanie w sposób tak obojętny, jakby chodziło o pogodę, a nie o jej zdeformowaną twarz.
– A pan by się ich nie wstydził?
– Oczywiście, że nie! Co się stało, to sienie odstanie, i koniec. Jeśli ktoś mnie nie lubi, bo mam na przykład pryszcz na nosie, do diabła z nim! Po stokroć ważniejsze jest ludzkie serce. Ale zdaje się, że wy, kobiety, inaczej podchodzicie do tej sprawy.
– Łatwo mówić, kiedy wszystko jest w porządku. A ja mam za sobą poważną operację. Lekarze mówią, że po jakimś czasie lepiej to będzie wyglądało. Mam nadzieję, że się nie mylą.
– Tego nigdy nie wiadomo – prychnął Leks. – Ale jeśli przestałaby pani zwracać uwagę na to „coś”, na pewno lżej by się pani żyło. Po prostu musi się pani z tym pogodzić, i już! Ależ my ze sobą rozmawiamy! Pani beszta mnie, za chwilę ja panią, ale jest całkiem sympatycznie, prawda? No dobrze, chodźmy już na lunch, na pewno dostaniemy jarskie enchilady.
– Skąd pan wie?
– Tiki robi je codziennie, a mnie one smakują.
– Mnie też, mogę zjeść aż cztery – powiedziała Ariel z dumą.
– Nie może być!
– To prawda. A oprócz tego jeszcze przystawkę z prażonej fasolki. A pan, ile sztuk może zmieścić?
– Sześć, a do tego fajita i koniec.
Znowu trzymał ją za rękę. Było jej tak przyjemnie, że miała ochotę śpiewać, niestety żadna piosenka nie przychodziła akurat do głowy. Śmiała się więc tylko radośnie z wyrazem wielkiego uszczęśliwienia na twarzy.
Lunch smakował wybornie, a Leks przez cały czas zasypywał ją pytaniami na temat filmów, w których kiedyś grała. Okazało się przy tym, że ma świetną pamięć.
– Aż trudno uwierzyć – dziwiła się Ariel – że obejrzał pan wszystkie moje filmy i że tak dobrze je zapamiętał. Tylko po co to wszystko? Przecież pan mnie w ogóle nie zna.
– Właśnie o to chodzi. Chciałem w ten sposób lepiej panią poznać, bo martwiłem się trochę o losy Able Body Trucking. Od wielu lat współpracowałem z nimi i bardzo chciałem, aby wszystko w naszych stosunkach zostało po staremu. Teraz wiem, traktowałem panią jak egoista i przepraszam, że oceniałem to, co pani robi, wyłącznie z punktu widzenia zawodowego.
– No cóż, muszę przyznać, że na początku wyglądało to groźnie. Miałam do wyboru: albo się panu podporządkować, a dziewczęta powiedziały, że jest pan bardzo wymagający, albo narazić się na to, że zerwie pan z nami współpracę. Nie mogłam dać się szantażować. Rozumie pan.
– Biznes to biznes, i koniec. Na pewno nie obejdzie się między nami bez konfliktów. Ale potrzebujemy się nawzajem, i to jest najważniejsze. Ale dość tego. Przestańmy tracić czas na rozmowy o Checie. Dzisiaj miała pani nad nim przewagę, ale trzeba uważać, bo on ma paskudny charakter. Żadna firma przewozowa w okolicy nie zechce przyjąć go do pracy. Able Body to jego ostatnia deska ratunku. Asa podczas naszego ostatniego spotkania był wyraźnie zaniepokojony zachowaniem Cheta. Według mnie bał się go, podobnie zresztą jak jego żona, która powiedziała mi to wprost. Nie zdążyłem. Nie było mnie w miasteczku, kiedy Asa bez wahania podjął decyzję o sprzedaży swojego interesu.
– A cóż takiego ten Chet może zrobić? Zastraszyć mnie? Zbuntować kilku innych kierowców przeciwko mnie? Jeśli zacznie się dziać coś podejrzanego, on będzie pierwszą osobą, do której uda się policja. Z tego, co wiem, pan Able bardzo uczciwie prowadził swoją firmę. I choć muszę przyznać, że niezbyt dobrze znam się na interesach, to przecież nie jestem głupia. Mój doradca finansowy, Ken Lamantia, dobrze wszystko sprawdził, zanim zdecydował się kupić tę firmę.
– Nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Uczciwi kierowcy nawet nie będą chcieli go słuchać. Ale znajdą się inni, którzy z ciekawości nadstawią ucha. Może to być grupa szesnastu lub siedemnastu odstępców, dla których ciężarówki są ich jedynym domem, a prysznic biorą na postojach w trasie; nie mają rodziny i nic ich nie wiąże. Chet jest rozwodnikiem. Asa opowiadał mi kiedyś, że jego była żona przychodziła kilka razy do biura Able Body po pieniądze dla dziecka. Asa zadzwonił do opieki społecznej, a potem alimenty automatycznie potrącano z jego pensji. A ile razy ten facet siedział w więzieniu, tego już nawet nie pamiętam. Zarówno policja, Asa, jak i ja dobrze wiemy, że Chet był zamieszany w wiele podejrzanych sytuacji, ale nie mamy przeciw niemu żadnych dowodów. W Trundle Trucking wybuchł pożar. Wszystko spłonęło. Na Mathison Trucking ktoś ciągle napuszczał agentów FBI, aż w końcu Jack Mathison machnął ręką i sprzedał interes. Mniejsze firmy ledwie dają sobie radę. A następne niebezpieczeństwo: bandyckie napady na ciężarówki. Wystarczy, że Chet i ci jego kolesie włączą CB-radio, a wszystkiego się dowiedzą. Jeśli Chet nie spłaci swojej ciężarówki, straci ją. Mowa tu o stu siedemdziesięciu tysiącach dolarów. To ciężarówka najwyższej klasy: peterbilt produkcji Cadillaca warta dwieście tysięcy dolarów. Z tego co wiem, Chet spłacił już sto siedemdziesiąt tysięcy. Teraz, gdy już prawie jest jej właścicielem, uważa się za kogoś lepszego. A mentalność jego kolesiów jest bardzo podobna. Niech mi pani wierzy, są powody, aby przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności.
Ariel ciarki przeszły po plecach.
– Słyszałam, że buntuje robotników na ranczu. Z jakim skutkiem? Co mu to da?
– Właśnie o to chodzi. To taki wredny sukinsyn, który lubi sprawiać ludziom problemy. A do mnie ma osobistą urazę, dlatego że nie chcę go znać. Podburza pracowników, namawia, aby więcej wymagali od pracodawców lub rzucali pracę. Ranczerzy są w kłopocie, bo praca nie posuwa się do przodu. Wtedy pojawia się Chet, każe robotnikom wracać do pracy, podjeżdża swym imponującym peterbiltem i za przyzwoitą cenę oferuje swoje usługi transportowe. Zwykły szantaż, ale kiedy jest się przypartym do muru, nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Oprócz właścicieli rancz, takich jak ja, Chet nęka również różne małe firmy. Dotychczas jestem jednym z nielicznych, którym dał spokój, ale coś mi mówi, że będę następny na jego liście. Obwinia mnie za postawę Asy.
– I pan twierdzi, że to ja powinnam trzymać się na baczności? A pan?
– Troszczę się o swoje interesy już od dłuższego czasu. Zatrudniam dobrych, lojalnych ludzi i spotkałem już w życiu wielu podobnych opryszków. Z Chetem zmierzę się, gdy przyjdzie na to pora. A co najważniejsze, umiem prowadzić osiemnastokołowce i w razie potrzeby sam siądę za kółko, aby dowieźć moje awokado na giełdę.
– Trochę mnie pan wystraszył. Able Body daje pracę wielu osobom, co z nimi będzie?
– Jestem po prostu trochę zaniepokojony. Znam go i wiem, czego chce. Ale jemu nigdzie sienie spieszy. Czeka stosownej chwili, przekonuje do siebie innych kierowców, a kiedy uzna, że nadeszła odpowiednia chwila, zaatakuje niczym jakiś grzechotnik. Smakują lody?
– Są wyśmienite. Ja wprost przepadam za kokosowymi. To moje ulubione.
– Moje także.
– Już więcej nie zmieszczę. – Ariel odsunęła się z krzesłem. – Zwykle nie jem tak dużo na lunch.
– Ja także nie. Po prostu chciałem się przed panią popisać.
– Ale dlaczego?
– Ponieważ panią polubiłem i chciałbym, aby pani mnie również polubiła. Lubię stawiać sprawę jasno.
– Jest pan bardzo miły – powiedziała, ale poczuła się trochę niezręcznie. Czuła, że nie jest w stanie nic więcej dodać, choć wydawało jej się, że Leks na to czeka.
– Czy powiedziałem coś niestosownego? Nie zrobiłem tego celowo.
– Nie, wszystko w porządku. – Ariel jeszcze bardziej się zmieszała i automatycznie dotknęła dłonią policzka, a kiedy uświadomiła sobie, co robi, wsadziła ręce do kieszeni.
– Możemy więc już jechać. Jeśli się uda przywieźć rowery, zanim dzieciaki wrócą ze szkoły, będę bardzo zadowolony. Pojedziemy jednym czy dwoma samochodami?
– Jednym. Przecież można zamówić transport. Zaraz, zaraz, przecież to właśnie ja posiadam firmę przewozową, nieprawdaż? Mogę zadzwonić do Dolly, żeby przysłała tu jakiś wóz transportowy. – Ariel patrzyła na niego, czekając na aprobatę.
Leks uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał jej aparat telefoniczny wiszący na ścianie.
– Mamy szczęście, Dolly mówi, że jedna ciężarówka wraca właśnie z Ranczo California. Jak się nazywa ten sklep?
– Maynards. Tam znajdziemy zabawki, których potrzebujemy.
– Maynards, Dolly. Oczywiście, że przysłać panu Sandersowi rachunek. – Ariel mrugnęła do Leksa. – Mam dla ciebie niespodziankę. Wrócę około siódmej, może trochę później. Bardzo miło spędzam tu czas. Tak, oczywiście, zaraz go zapytam. Mam zrobić to teraz? Poczekaj chwileczkę. – Ariel spojrzała na Leksa. – Dolly pyta, czy może znasz jakiegoś miłego, nadzianego faceta około sześćdziesiątki. Koniecznie musi mieć poczucie humoru, własny samochód i gustownie się ubierać.
– Nie od razu, ale mogę rozejrzeć się po okolicy. – Leks zaśmiał się rozbawiony.
…ten śmiech, jak bardzo podobny do… do…
– No to do zobaczenia.
– Czy coś się stało? Przez chwilę wyglądała pani jakoś… dziwnie.
– Pański śmiech przypomniał mi kogoś, zabrzmiał tak znajomo. Pan także powinien częściej się śmiać. Kiedyś mój nauczyciel w szkole aktorskiej powiedział, że do namarszczenia brwi każdy człowiek używa aż dwudziestu jeden mięśni twarzy, a tylko dziewiętnastu do uśmiechu. Każda aktorka musi wiedzieć takie rzeczy. – Ariel chichotała jak uczennica.
Oto sam Leks Sanders zalecał się do niej, a ona odwzajemniała jego zaloty. Ach, życie jest piękne.
6
Nie wiadomo, kto był bardziej podekscytowany, Ariel czy Leks. Czterdzieści siedem rowerów dwukołowych, cztery treningowe i osiem trójkołowych stało równiutko w jednym rzędzie. A oprócz tego czternaście składanych wózków zapełnionych pudłami z łyżwami i łyżworolkami. Nie zabrakło rakiet i piłek do tenisa, dmuchanych zabawek do basenu, huśtawek, laleczek w bawełnianych ubrankach, małych wózeczków i łóżeczek, które już tylko czekały na pieszczoty maleńkich rączek swych milusińskich właścicieli.
– Oto i autobus szkolny. Śpiewają. Najmłodsze dzieci zawsze śpiewają w drodze do domu. O Boże, już dawno nie byłem tak przejęty. Może wtedy, gdy w dzieciństwie dostałem nową koszulę na Boże Narodzenie. Miałem dziewczynę i pamiętam, że nie mogłem się doczekać, aby się jej pokazać w mojej nowej koszuli. Ona ją pochwaliła i powiedziała, że dobrze w niej wyglądam. Czy panią także nachodzą czasami takie wspomnienia?
– Bardzo często – powiedziała wzruszona Ariel. – O, już są. Czy wygłosi pan przemówienie?
– Przemówienie?
– Tak, coś w stylu: „To wszystko jest dla was, ponieważ”… Inaczej będą zachodzić w głowę, po co to pan zrobił. Naprawdę uważam, że należy coś powiedzieć.
– Chyba ma pani rację. Hej, dzieciaki, podejdźcie tu do mnie. Mam dla was niespodziankę. Te rzeczy należą do was. Szukajcie swoich imion.
Potem dodał coś jeszcze po hiszpańsku, ale tego Ariel nie zrozumiała.
Dzieci podbiegły do rowerków. Różowe i purpurowe dla dziewczynek, a niebieskie i czerwone dla chłopców. Chłopięce wyposażone w metalowy koszyczek na tylnym kole, a dziewczęce w biały pleciony koszyczek na przednim kole. A wszystkie, bez wyjątku, z dzwonkiem albo z trąbką. Już po chwili zrobił się hałas nie do opisania. Ariel patrzyła zachwycona na uszczęśliwione dziecięce twarzyczki.
– Dobry z pana człowiek – powiedziała, biorąc go pod rękę. – Proszę mi tylko nie mówić, że nie jest pan z siebie teraz dumny. Dobrze jest dzielić się własnym powodzeniem z innymi ludźmi, bo dopiero wtedy ma ono prawdziwą wartość. O, idą ich matki, są wyraźnie zdziwione. Można im przy okazji powiedzieć o pralkach i suszarkach.
– Mam nadzieję, że nie zrozumieją tego opacznie. Czasami zachowują się śmiesznie przy przyjmowaniu prezentów. Chyba chodzi o to, że nie chcą przyjmować jałmużny, chociaż same lubią obdarowywać innych, najczęściej wytworami pracy własnych rąk. A niech to cholera, wiedziałem, że tak będzie, myślą, że te rzeczy zapiszę im na rachunek w sklepie – zaczął machać rękami i kręcić głową w prawo i lewo. – Nie, nie, nie, to prezenty z dobrego serca – zaczął walić się w piersi i wyjaśniał coś drżącym głosem, z czego Ariel zrozumiała tylko dwa słowa: „pralki i suszarki”. Potem wskazał na nią, sięgając jednocześnie po jej rękę.
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.