Dziesięć i piętnaście minut później telefon dzwonił kolejne razy i z tym samym rezultatem. W ciągu następnych piętnastu minut zadzwonił jeszcze siedem razy. Ariel zdenerwowała się, a Snookie wyskoczyła z łóżka. Zaczęła biegać dokoła aparatu, zjeżyła włosy na karku i warczała groźnie.
– Widzę, że obie rozumiemy, iż to celowa robota – szepnęła Ariel. Snookie musnęła nosem szyję Ariel i, usiłując wdrapać się jej na kolana, przednimi łapami oparła się na ramionach swej pani. Ariel zanuciła coś cicho; Snookie razem z nią popiskiwała do wtóru.
– Chodź, dam ci resztę gorącej czekolady, która jest już, niestety, tylko letnia. Chciałabyś wyjść na taras?
Ale owczarek nie chciał pić czekolady ani nie podbiegł do drzwi, choć robił to zwykle na dźwięk słowa „taras”. Ariel wzruszyła ramionami.
– Wreszcie przestał dzwonić. Najlepiej będzie, jeśli wyciągnę wtyczkę telefoniczną z gniazdka. Pewnie jakiś dzieciak robi mi kawał. Mój numer jest zastrzeżony, Chet Andrews nie mógł go zdobyć. Już w porządku, Snookie.
Pies usiadł natychmiast. Przez dłuższą chwilę Ariel siedziała zapatrzona w jeden punkt. Poklepywała lekko swą piękną Snookie i usiłowała zebrać myśli.
Mały zegar na kominku wybił godzinę dziesiątą. Ariel podniosła się i przywołała Snookie do drzwi balkonowych. Owczarek bardzo lubił chłodne, wieczorne powietrze. Ariel tymczasem sięgnęła po raport. Spodziewała się, że zobaczy na kartce adres i numer telefonu do Feliksa Sancheza. Niestety. O mało się nie rozpłakała. Z papierosem w ustach, nie zważając na dym gryzący w oczy, czytała raport.
Mężczyzn o imieniu i nazwisku Feliks Sanchez, w wieku od dziesięciu miesięcy do osiemdziesięciu dziewięciu lat, było aż sześćdziesięciu siedmiu. Innych Feliksów Sanchezów, którzy nie mieszkali w Meksyku ani w Kalifornu, było dodatkowo trzydziestu trzech. Z owych stu Feliksów Sanchezów siedemnastu miało podwójne obywatelstwo, a dziewięciu z tych siedemnastu nie mieszkało w Meksyku ani w Kalifornii. Dane, które Ariel podała o swoim mężu, pasowały do jedenastu mężczyzn o tej samej dacie urodzin, szkole i miejscu pracy rodziców. Raport mówił dalej, że szkoła spłonęła, a razem z nią wszelkie zapiski na temat jej uczniów. Pozostawała jedynie pamięć nauczycieli z San Diego. Kilku z nich mgliście przypominało sobie pewnego ucznia o nazwisku Feliks Sanchez. Jedna, emerytowana nauczycielka mieszkająca obecnie w domu opieki powiedziała, że chłopiec o tym nazwisku wrócił do szkoły w Meksyku, po tym jak jego narzeczona musiała się przenieść do Niemiec razem z rodzicami. Wiele lat później chłopiec przyszedł, aby jej powiedzieć, że wyjeżdża do college’u. Ale nie pamiętała dokąd. To był najbardziej obiecujący ślad. Nie istnieją żadne zapiski na temat prawa jazdy wydanego przez Stany Zjednoczone na nazwisko Feliks Sanchez. A bez numeru identyfikacyjnego nie można kontynuować poszukiwań. Na koniec, pismem ręcznym było dopisane: „Osobiście pojechałam do miasta Meksyk, aby sprawdzić zapiski o ślubie lub rozwodzie, to samo zrobiłam tu w Kalifornii, ale bez sukcesu. Proszę dać znać przez telefon, w jaki sposób proponuje pani prowadzić dalsze poszukiwania, jeśli w ogóle to robić”.
Ariel wcisnęła kartki z powrotem do brązowej koperty. Przeczuwała, że to się tak skończy.
– A niech to cholera!
Snookie łapą drapała szybę, prosząc o wpuszczenie do środka. Gdy tylko pies znalazł się w pokoju, Ariel zatrzasnęła i zaryglowała drzwi. I co tu teraz robić? Nie chciało jej się jej spać i była wściekła, naprawdę wściekła. Najlepiej zrób to, co zawsze robisz, gdy tracisz głowę: jedz. I Ariel, posłuszna własnym myślom, natychmiast zeszła do kuchni. Nie zdziwiła się na widok Dolly, która także siedziała przy kuchennym stoliku i paliła papierosa.
– Nie możesz spać, co? Przyszłam sobie zrobić tosty z bekonem i dużą ilością ketchupu. Sama przygotuję, bo nie wiem, co mam zrobić z rękami.
– O nie, strasznie tu nabałaganisz. Masz chęć na przekąskę? Kto to wydzwaniał do ciebie przez całą noc? Idę o zakład, że to ten ranczer Sanders. Na pewno chce cię przeprosić i załagodzić sprawę.
– Pudło. To były głuche telefony. Skończyło się na tym, że musiałam wyciągnąć wtyczką telefoniczną z gniazdka. Prawdopodobnie jakiś głupek stroi sobie żarty i myśli, że się go boję.
– Bardziej prawdopodobne, że to Chet Andrews. Przyjął taktykę zastraszania.
– Przecież ja mam zastrzeżony numer telefonu. Skąd więc mógłby go wziąć? Nie ma go nawet w naszym biurze, domowy to domowy. Ale jeśli on naprawdę jakoś go zdobył, to jest już się czego obawiać.
Dolly okryła bekon pięcioma warstwami papierowych ręczników i włożyła go do kuchenki mikrofalowej.
– Czytałam gdzieś, ale nie pamiętam gdzie, że tylko ludzie ze straży pożarnej w nagłym wypadku mogą dostać zastrzeżony numer telefonu. Całkiem możliwe, że ten łajdak zna kogoś ze straży. To trzymałoby się kupy.
– Świetnie, tylko dlaczego w ogóle mnie to nie uspokaja? – westchnęła ciężko Ariel. – Boże, czy to oznacza, że muszę walczyć ze strażą pożarną?
– Chyba że masz lepszy pomysł. Powinnaś zrobić listę ludzi, którym dałaś numer swojego telefonu. Nie wolno ci nikogo opuścić.
– Nie potrzebuję robić żadnej listy. Dałam ją siedmiu osobom, przy czym żadna z nich nie zna Cheta Andrewsa, a jeśli nawet, nikt z nich nie dałby mu mojego numeru telefonu.
– A Leks Sanders?
– On nienawidzi Cheta. Popatrz tylko, do czego doprowadził ten drań. Obwiniamy go i cały czas o nim rozmawiamy, a jemu o to chodzi. To taktyka zastraszenia, a my połykamy haczyk.
W tym momencie zabrzęczał bzyczek w kuchence mikrofalowej.
– Tym bekonem można by dobrze bić muchy – mruknęła Dolly.
– Terroryści żerują na takich jak my. Roztrzep mi żółtko i dodaj dużo ketchupu. Coś mi się zdaje, że trochę za bardzo przejmujemy się tym wszystkim.
– Robiłam ci tosty przez trzydzieści lat i dobrze wiem, że żółtko lubisz rozpaćkane, a ketchup wyłącznie w dużej ilości. Wiem także, że lubisz jeszcze na koniec zanurzyć to wszystko w czarnej kawie. A teraz proszę cię, powiedz mi jeszcze raz, po co chodziłyśmy na te zajęcia ze strzelania i po co robiłam podstawowy kurs karate. Chociaż sama wiem, dlaczego poszłam na lekcje prowadzenia ciężarówek, mimo że tego wcale nie chciałam, proszę, powtórz mi to jeszcze raz.
Dolly postawiła jedzenie przed Ariel i wylała na talerz filiżankę czarnej kawy, która została od obiadu. Po chwili także Snookie dostała swoje jajko w miseczce, na podłodze.
– Jesteśmy właścicielkami firmy transportowej. Fakt, że właścicielka i asystentka takiej firmy wiedzą, jak się prowadzi ciężarówkę, to duży atut. Kiedyś może się przydać nasza umiejętność. Nigdy nie wiadomo, co może się zdarzyć: a niech wybuchnie jakaś epidemia albo strajk i żaden kierowca nie będzie mógł ruszyć w drogę. Wtedy do akcji powinien wkroczyć… kto? Właściciel. Mmm, jakie to pyszne – powiedziała Ariel, obcierając brodę. – Lubię jajka, gdy byłam mała, moja matka robiła mi jajka sadzone. Były żółciutkie w środku, a na brzegach miały taką brązową niby koronkę. A jeśli chodzi o karate, wiadomo, że zawsze może znaleźć się jakiś łajdak i każda kobieta powinna umieć obronić się sama. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać taka umiejętność. My, na szczęście, obie jesteśmy w tym dobre. To tak jakbyś w kieszeni trzymała dodatkową polisę ubezpieczeniową. Nikt nie lubi płacić swoich składek, ale każdy bardzo się cieszy, gdy w razie jakiegoś wypadku ma od kogo żądać odszkodowania. Z samoobroną jest bardzo podobnie. No, przyznaj się, że sprawiło ci przyjemność okładanie tamtych facetów na popisach. Można się świetnie nauczyć panowania nad sobą i równocześnie pobudzić wyobraźnię. Jeśli kiedykolwiek przyjdzie nam się zmierzyć z jakimiś draniami, poradzimy sobie. Zaufaj mi, Dolly.
– No dobra, to zostały jeszcze pistolety. Ja nienawidzę broni, ona zabija ludzi.
– To raczej ludzie zabijają ludzi. Pistolet to nie zabawka. Każdy jego właściciel powinien to wiedzieć. Chodzi mi o to, że broń nie powinna towarzyszyć nam w naszym codziennym życiu, choć czasami wydaje mi się, że właśnie tak powinno być. One są jeszcze jedną polisą ubezpieczeniową. Jeśli ktoś tu się włamie, bardzo będę zadowolona, że zapłaciłam swoją „składkę”. A jeśli kiedyś będziemy musiały ruszyć w trasę, będziemy spokojniejsze, że mamy broń, chociaż jest to sprzeczne z prawem. Zawsze trzeba robić to, co trzeba, moja Dolly. Wiesz co? Mam ochotę na placek z jeżynami. Jeśli nie jesteś zbyt zajęta, zrób go, proszę, w najbliższy weekend. No dobra, pora do łóżek. Niewiele już czasu zostało do piątej czterdzieści.
Ariel zawiesiła z powrotem na szafce swoją listę życzeń, zanim weszła do łóżka; obok niej, na podłodze ułożyła się Snookie. Życzenia to taka dziecinada. Dorośli mogą sobie pofantazjować, ale nie powinni zapominać, że żadne marzenia nie są w stanie zastąpić ciężkiej pracy.
– Dobranoc, Snookie.
Owczarek pisnął łagodnie i ułożył głowę na swoich poduszkach.
Była czwarta dziesięć, gdy nagle dom niemal zatrząsł się w posadach od hałasu. Głośny, przenikliwy dźwięk momentalnie rozbudził Ariel ze snu. Zdezorientowana wyskoczyła z łóżka i potknęła się o Dolly, która biegała po pokoju jak oszalała. Nieprzerwany dźwięk o wysokiej tonacji o wiele silniejszej od gwizdka dochodził od ściany, ale wydawało się, że wdziera się wszystkimi oknami i drzwiami. Ariel domyślała się instynktownie, że to alarm, chociaż nigdy przedtem nie próbowała go włączać. Drżącymi palcami wcisnęła kod, który powinien przywrócić ciszę domowi w ciągu dwóch sekund. Niestety!
– Nie mogę tego wyłączyć! – krzyknęła Dolly z hallu. – Nie przyjmuje kodu. Zrób coś, Ariel, inaczej obie tu ogłuchniemy. Zabierz stąd Snookie, może jej to zaszkodzić. – I, stosując się do własnego polecenia, otworzyła balkonowe drzwi. Obie kobiety patrzyły, jak oszołomiony pies chwiejnie przechodzi przez próg, już po raz drugi tej nocy. Snookie skoczyła, a po ułamku sekundy z wdziękiem wylądowała na ziemi. W świetle latarń docierającym do najdalszych zakątków ogrodu wyglądała jak czarna smuga.
– Zrób coś, Ariel!
Ariel zaczęła wciskać po kolei każdą kombinację cyfr, jaka tylko przyszła jej do głowy, jednak bezskutecznie.
– Dlaczego jeszcze nie dzwoni firma, która zainstalowała alarm? Powinni to zrobić w ciągu trzech minut! – krzyczała Ariel, aby Dolly mogła ją usłyszeć w tym przeraźliwym hałasie.
– Ale nie ma sygnału! – odkrzyknęła Dolly.
– Zdaje się, że oni, zanim zadzwonią, zawsze wyłączają telefon na dwie minuty. Trzeba po prostu czekać, za chwilę sygnał powinien się pojawić!
Ach Boże, jakże desperacko brzmiał jej głos!
– Minęło już więcej niż trzy minuty; telefon nadal jest głuchy! – ryczała Dolly. – O Boże, popatrz tylko!
Ariel podbiegła do drzwi kuchennych. Podjazdem w stronę domu zbliżał się cały sznur niebieskich i białych mrugających świateł. Na przodzie, z włączoną syreną jechał wóz strażacki.
A alarm wciąż wył przeraźliwie. Obie kobiety wybiegły na podjazd. Ariel przycisnęła natychmiast guzik, aby otworzyć bramę. Gestykulowała przy tym energicznie, próbując w oszałamiającym hałasie wytłumaczyć, że nie ma pojęcia, co uruchomiło alarm.
I właśnie w tej chwili zrobiło się cicho.
Ariel zachrypniętym głosem zaczęła wyjaśniać okoliczności zajścia.
– Może łącze gdzieś się obluzowało – powiedziała bez przekonania.
– Proszę pani, to pani jest właścicielką Able Body Trucking, zgadza się? – zapytał młody policjant.
Ariel kiwnęła głową zmieszana.
To był ten sam policjant, który składał raport na temat zajścia z Chetem Andrewsem.
– Czy pan uważa, że sprawa alarmu może mieć jakiś związek z tamtym wydarzeniem?
– Wszystko jest możliwe, proszę pani. Proszę rano skontaktować się ze swoją firmą instalującą alarmy. Powinni tu przyjść i sprawdzić całą instalację. Może po prostu wiewiórka nadgryzła przewody lub zwyczajnie zamokły. Najprościej jest wierzyć, że ktoś manipulował przy alarmie. Pani na pewno zapłaciła rachunek?
– Oczywiście. Zawsze płacę swoje rachunki. A wiewiórki są na drzewach, bo boją się psa. Deszcz zaś nie padał już od dwóch tygodni. Mój telefon, niestety, jest wciąż głuchy, dlatego mam prośbę, aby pan w moim imieniu zadzwonił do tej firmy od alarmów. Byłabym również bardzo wdzięczna, gdyby pan skontaktował się z firmą telekomunikacyjną. Dolly poda panu oba numery.
– Już mamy sygnał – obwieściła Dolly, wyciągając w stronę Ariel słuchawkę.
– Wobec tego sama już mogę zatelefonować. Naprawdę bardzo mi przykro, że z mojego powodu i właściwie bez potrzeby musiało tu przyjechać tyle osób. Może mogłybyśmy chociaż zaproponować coś do jedzenia lub kawę?
– Nie, dziękujemy, proszę pani. Zawsze lepiej jechać do fałszywego alarmu niż na miejsce jakiejś tragedii.
Obie kobiety czekały, aż ostatni samochód policyjny wyjedzie za bramę. Snookie wyglądała groźnie; miała czujnie nastawione uszy i włosy zjeżone na karku. Gdy tylko brama się zamknęła, odwróciła się i pomaszerowała spokojnie w stronę domu. Czekała cierpliwie, aż Ariel otworzy drzwi. Wsunęła się na taras, obiegła go dookoła i dopiero potem weszła do domu. Zadowolona, że wszystko w porządku, rozłożyła się przed drzwiami wejściowymi. Gdy tylko ułożyła głowę na przednich łapach, Ariel natychmiast się uspokoiła.
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.