– To dokładnie tyle, ile ja – stwierdziła Ariel. – Moja matka mówiła, że byłam płaczliwym dzieckiem, bo długo cierpiałam na kolkę. Teraz tak sobie myślę, że ona nie cieszyła się z moich narodzin. Kiedyś słyszałam, jak mówiła do swojej przyjaciółki, że popełniła błąd, decydując się na urodzenie mnie. Nie pamiętam, aby moja matka tuliła mnie czy całowała – westchnęła. – To było tak dawno temu. W całym moim życiu tak naprawdę kochały mnie tylko dwie osoby, Dolly i… mój przyjaciel. Dolly wciąż mnie kocha, a teraz jest jeszcze Snookie. Jakie to cudowne uczucie być kochaną.
Leks ziewnął. Upłynęło kilka sekund, nim zdążył się zorientować, że Ariel śpi już smacznie na jego kolanach. Zerknął na Snookie. Pies patrzył na niego czujnie. A może, tak samo jak Ariel, przespać by się choć trochę?…
– Na pewno dobrze wiesz, że cię nie znoszę, prawda? – zwrócił się do owczarka. – Kocham psy, ale ty jesteś jednym długim, psim pasmem nieszczęść w moim życiu, niczym więcej.
Leks popatrzył na Ariel. We śnie wyglądała pięknie jak złotowłosy anioł. Zaczął wodzić rękami po jej zachwycającej twarzy. Snookie warknęła groźnie. Zatrzymał rękę, ale nie z powodu psa. Kiedyś, dawno temu robił dokładnie to samo. Zbadał jeszcze kilka razy opuszkami palców kontury jej oczu, brody, nosa i całej twarzy. To jest ta sama twarz, choć może trochę pełniejsza, a jej rysy są bardziej zaostrzone. Ale przecież tak powinno być – od tamtej pory upłynęło wiele czasu.
Miał ochotę ją obudzić i zapytać, czy Ariel Hart to nazwisko przybrane w Hollywood, ale nie zrobił tego. Bał się Snookie. Przypomniał sobie, że Aggie miała nad łokciem różowobrązowe znamię. Wstrzymał oddech i podciągnął do góry krótki rękaw jej koszulki. To nie ta ręka. Nie spuszczając oczu ze Snookie, podciągnął rękaw na lewej ręce Ariel. Zamiast różowobrązowego znamienia znalazł tam bladą bliznę po nacięciu wielkości jednopensówki. A to nie znaczyło nic. Nawet znajome kontury twarzy nie oznaczały jeszcze niczego.
I tak, z bolącym ze zdenerwowania żołądkiem, przymknął oczy. Z jakiego powodu coś go ciągnęło do tej kobiety? Od pierwszej chwili nie była mu obojętna. I widać było, że ona przeżywa podobne niepokoje. Ale czy to możliwe, że ona jest tą samą kobietą, którą pokochał wiele lat temu? To równie prawdopodobne, jak San Diego przysypane półmetrową warstwą śniegu w samym środku lata!
Zasnął, tuląc w dłoniach twarz Ariel. W chwilę potem Snookie usłyszała jego głęboki, równomierny oddech. Uspokojona, opuściła głowę na przednie łapy i długo jeszcze wpatrywała się w uśpioną parę, zanim zamknęła oczy.
Gdy tylko blade promienie porannej zorzy zaczęły jaśnieć nad horyzontem, Snookie poruszyła się nieznacznie, wyciągając swe imponujące, długie cielsko. Delikatnie raz i drugi trąciła nosem rękę śpiącego mężczyzny. Przysunęła się jeszcze bliżej i różowiutkim językiem polizała go w ucho. Najwidoczniej sprawiła mu tym przyjemność, bo mruknął z oznakami zadowolenia:
– Nie przerywaj, to takie przyjemne.
Niestrudzony język pieścił więc nieprzerwanie jego szyję i kark z dołu do góry, jeszcze raz i jeszcze.
Wreszcie Leks otworzył jedno oko i stwierdził, że wpatruje się w niego para psich oczu, i to z bardzo niewielkiej odległości. Popatrzył na różowy język i domyślił się, że pies czeka na jakiś gest z jego strony. Ale jaki, na litość boską? Snookie ponaglała, trącając go pyskiem, a potem łapą.
Chce, żebym ją wypuścił na dwór. Wysunął się więc bardzo ostrożnie spod Ariel i wstał. Snookie dreptała po pokoju, czekając cierpliwie. Otworzył drzwi. Obejrzała się na niego. Leks nie ruszał się z miejsca.
– I co teraz? – zapytał szeptem.
Snookie nie zabawiła długo, a kiedy wróciła, przyciągnęła w pysku jego buty.
– Czas na mnie, o to chodzi?
Wielki pies, jakby w odpowiedzi, zajął jego miejsce na podłodze przy Ariel.
– Wiem, że to próba. Jeśli sobie teraz pójdę, następnym razem będziesz dla mnie łaskawsza. No dobra, już mnie nie ma. A problem wyjaśnienia mojej nieobecności pozostawiam na twojej głowie.
Leks na palcach zszedł na dół i wyszedł przez kuchnię. Ach, napić się choć kilka łyków kawy… Jednak przeczucie mówiło mu, że nie wolno mu się teraz zatrzymywać pod żadnym pozorem, w przeciwnym bowiem razie będzie miał do czynienia z wielkim owczarkiem alzackim. Aż trudno uwierzyć, on, Leks Sanders, płaszczy się przed jakimś psem. Podjechał do najbliższej całodobowej restauracji szybkiej obsługi i zamówił dwie kawy. Wrócił do samochodu i, popijając kawę, zatopił się w rozmyślaniach.
Czy możliwe, że Ariel Hart i Agnes Bixby to jedna i ta sama osoba? To są tylko twoje marzenia, Leksie Sandersie. Czy można by przekonać się o tym w inny sposób, nie pytając jej? A jeśli okaże się, że jego domysły nie mają żadnych podstaw? Ariel mogłaby go nawet wyśmiać, że tak wielką wagę przywiązuje do wspomnień. Tego by nie zniósł. Zawsze pozostaje też możliwość, że ona nie zechce odkrywać przed nim swoich tajemnic… Wiele rzeczy, co prawda, się zgadza. Wspominała coś o przyjacielu z młodości, ale nie powiedziała, jak się nazywał. Pamiętał też, jak Aggie mówiła mu kiedyś, że nie była zaplanowanym dzieckiem, i że rodzice jej nie kochali. A twarz, której dotykał… takie znajome uczucie… Czy to jest w ogóle możliwe? Wszystko jest możliwe.
Leks dopił kawy. Trzeba wracać do Bonsall. Miłość miłością, ale nie wolno z tego powodu zaniedbywać rancza i interesów, które wymagają nieustannej uwagi.
O ósmej ponownie usiadł za kierownicą swojego samochodu. Zatrzymał się dopiero przy biurze adwokackim; pamiętał, że Colin pracuje siedem dni w tygodniu.
– Colin, skreśl rozwód, zmieniłem zdanie. Przyślij mi rachunek.
– Leks… do jasnej cholery! Leks, wróć tu i powiedz mi… cholera, Leks! A niech to… Czy przechodzisz właśnie jakiś kryzys wieku średniego, o którym powinnam wiedzieć?! – krzyknęła prawniczka.
– Tak! – odkrzyknął jej tylko w odpowiedzi.
Następny przystanek zrobił przy biurze prywatnego detektywa, którego wynajął.
– Nie jest już aktualne moje poprzednie zlecenie. Chcę, aby… – tu Leks opowiedział dokładnie, czego dotyczy jego nowe zlecenie. -…wszystko, wszystkie dokumenty. Do połowy następnego tygodnia. Nie obchodzą mnie koszty, ale lepiej, żeby mieściły się w granicach rozsądku. Jeśli pan nie może się tego podjąć, proszę mi powiedzieć. Może pan – to świetnie.
A teraz szybko do domu, aby ze spokojem zabrać się do pracy.
Tego ranka Ariel budziła się powoli. Było jej ciepło i przyjemnie
– Mmm, jesteś taki mięciutki i przyjemny – szepnęła. – Zrób to jeszcze raz Mmm. Lubię to.
Otworzyła leniwie jedno zaspane oko.
– Snookie! – przerażona Ariel rozejrzała się dokoła siebie. – Gdzie jest Leks? Odpowiadaj mi tu zaraz! O Boże! – jęknęła załamując ręce. – Czy przynajmniej pozwoliłaś mu wyjść stąd z godnością, czy kazałaś mu iść przed sobą? Ten facet gotów sobie pomyśleć, że jestem nienormalna.
Snookie pochyliła głowę i przeciągnęła się leniwie. Odwróciła się, wzięła w zęby jeden z butów Ariel i podeszła do drzwi. Nie przeszkodziło jej to wcale cichutko zawyć i zejść po kilku stopniach na dół.
– Rozumiem z tego, że włożył buty i wyszedł. A ty chcesz iść na dwór? Owczarek w odpowiedzi usiadł, a w chwilę potem rozłożył się na podłodze.
– Rozumiem: Leks już cię wypuścił.
Ariel usiadła obok Snookie. Poklepywała ją i przytulała bardzo zamyślona.
– Niech będzie, co ma być – stwierdziła po dłuższym namyśle. – Lubię jego poczucie humoru. Żaden inny mężczyzna nie zniósłby chyba twoich wczorajszych fanaberii. To porządny facet. Lubię go i wydaje mi się, że ty także go lubisz. No dobrze, chodźmy więc na dół. Pora na śniadanie. Bagietki, a do tego jajecznica. Dolly na pewno jest już na nogach i coś pichci w kuchni.
W kuchni jednakże było mroczno i pusto. Ariel włączyła nad głową światło fluorescencyjne. Jasna smuga pozwoliła jej stwierdzić, że drzwi do pokoju Dolly są otwarte, a w środku nie ma nikogo. Przez wszystkie razem spędzone lata pokój Dolly z rana nigdy nie był pusty. Zrobiło jej się czegoś żal, choć sama nie wiedziała czego. Starając się jakoś ukryć zmieszanie, odmierzyła kawę, nalała wody do ekspresu i dała Snookie śniadanie. Wypiła szklaneczkę soku pomarańczowego i zjadła czerstwego pączka. Dzisiejszego ranka nie będzie żadnych bagietek ani jajecznicy.
Snookie, zjadłszy śniadanie, patrzyła z wyczekiwaniem na swoją panią. Powinna teraz dostać dwie pigułki: jedną z witaminami, a drugą na lśniącą sierść.
– A teraz zmykaj, przebiegnij się trochę. Może trochę później pójdziemy razem na spacer. Boże, jak ja nie cierpię niedziel!
Podczas gdy Ariel piła kawę, Snookie wałęsała się po ogrodzie. Dopiero gdy w pojemniku nie było już ani kropelki orzeźwiającego płynu, Ariel przywołała Snookie i poszła na górę wziąć prysznic. Dzień zapowiadał się ponuro. Ciekawe, co robi Leks, o czym myśli… To jasne, że pokochała tego ranczera. Nigdy do tej pory nie była równie rozkojarzona i niespokojna.
W luźnych dżinsach i lekkiej bluzce z krótkim rękawem z powrotem zeszła na dół. Nastawiła kolejny dzbanek kawy i wyszła do bramy po gazetę. Była w połowie czytania, gdy przy tylnym wejściu ukazali się: Dolly, Harry i agent Navaro. Ariel popatrzyła na nich zza swoich okularów.
– Dzień dobry.
– Pani Hart, musimy porozmawiać. Otóż następne dwie ciężarówki należące do Able Body zostały obrabowane dziś w nocy. Wiadomość o napadach dostaliśmy godzinę temu. Jedna ciężarówka padła łupem bandytów w Oklahomie dziesięć po czwartej, druga zaś w Arizonie trzynaście minut po północy. Staramy się złożyć to wszystko do kupy. Andrews przewozi urządzenia dla Searsa. Jest pod naszą stałą obserwacją. Twierdzi, że tej nocy był w domu i oglądał telewizją. Nie możemy udowodnić, że tego nie robił.
– To jego sprawka – powiedziała Ariel, bliska furii. – Może i nie prowadził ciężarówki, ale to on stoi za całą tą sprawą. Jestem przekonana na sto procent.
– W tym kraju, pani Hart, człowiek pozostaje niewinny tak długo, dopóki ktoś nie dowiedzie mu winy.
– Niech mi pan to powie, gdy zostanę bez polisy, a potem zbankrutują. Co wiadomo o jego kolesiach?
– Też mają alibi, choć słabe. Niech pani pamięta, że wszystko sprawdzamy. Zanim omówimy pewną kwestię, powinna się pani dowiedzieć, że ktoś chce zwerbować do siebie pracowników z wielu rancz. Ustaliliśmy, że ostatniej nocy około dziesiątej odbyło się nawet jakieś spotkanie. Dobrze to zaplanowano. Sobotnie wieczory robotnicy spędzają w miasteczku na wydawaniu pieniędzy. Z tego, co udało nam się ustalić, Sanders swoich pracowników traktuje lepiej niż jakikolwiek inny ranczer w okolicy, a w zamian oczekuje tylko lojalności. Muszą tu wchodzić w grę olbrzymie stawki, inaczej ci ludzie w ogóle nie zgodziliby się przyjść na takie spotkanie. A Sanders pewnie nic jeszcze nie wie o czekających go kłopotach. Powiemy mu dziś o wszystkim.
– Co to wszystko znaczy? – zapytała Ariel. Patrzyła na agenta i nagle przyszło j ej do głowy, że ten człowiek wyrecytował swoją opowieść zupełnie jak młodziutka aktorka po raz pierwszy stojąca przed kamerami.
– Jeżeli ranczerzy nie będą mieli robotników, nie będą w stanie zebrać awokado. Nie muszę tłumaczyć, czym to grozi. Zbiory powinny się zacząć już w tym tygodniu. Awokado wielu ranczerom daje utrzymanie przez cały rok. Nawet Leks Sanders, chociaż ma jeszcze inne źródła dochodów, poniósłby wielką stratę.
– Nigdy nie uwierzę, aby jego robotnicy tak po prostu go porzucili – stwierdziła Ariel. – Niedawno kupił im pralki i suszarki. Dzieci dostały rowery i zabawki. Na pewno poszli na to spotkanie z czystej ciekawości – powiedziała bez przekonania.
Agent Navaro popatrzył na nią ze współczuciem.
– Mężczyzna pracujący ciężko od wschodu do zachodu słońca, któremu ktoś obieca tysiąc dolarów w gotówce, na pewno się nie oprze namowom. Ci ludzie w całym swoim życiu nie widzieli takich pieniędzy. To dla nich wielka pokusa.
– Ale stracą pracę.
– Tylko na jakiś czas. Zawsze znajdzie się jakiś ranczer, który ich wynajmie, nie musi to być Sanders. Wystarczy, że im zapłaci. W okolicy uprawia się nie tylko awokado, ale także sałatę i inne warzywa. To wszystko ktoś musi zebrać. A tysiąc dolarów to prawdziwy majątek.
– Ale Leks kształci ich dzieci, daje im czyste, skromne mieszkania, troszczy się o nich. Strasznie mi przykro, nie mogę uwierzyć, że go mogliby tak potraktować.
– Ja też tego nie rozumiem, ale to nieuniknione. Kwestia kolejnych kilku dni – powiedział.
Ariel odniosła wrażenie, że agent udaje tylko zmartwionego.
– Co zrobią ranczerzy?
– No cóż, pewnie zapędzą rodzinę i przyjaciół do pomocy przy zbiorach. Nie ma wielkiego wyboru, gdy owoce gniją na drzewach.
– Czy pomogłoby… Boże, aż trudno mi uwierzyć, że mówię coś takiego… może skończyłyby się te wszystkie kłopoty, gdybym przyjęła znowu do pracy Cheta Andrewsa? Leks na pewno się nie zgodzi, aby ten człowiek woził jego towar. To terrorysta, który nienawidzi zarówno Leksa, jak i mnie. Przez niego żyjemy teraz w ciągłym strachu, ale jestem skłonna go zatrudnić, gdyby miał się skończyć cały ten koszmar i mogłoby to pomóc ranczerom.
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.