Ale zaraz potem wydarzyły się dwie rzeczy: Asa się obudził, a Leks złapał gumę w obu tylnych kołach.
– Kto, do cholery, byłby w stanie przewidzieć coś takiego? – zaklął; z tyłu miał tylko jedną zapasową oponę.
– Nieszczęścia chodzą parami, synu. Czy tam z tyłu nie masz przypadkiem jakiegoś zestawu do klejenia? Wciśnij klakson i zaraz zadzwoń po pomoc drogową. Powinieneś dojechać do najbliższego zjazdu, bo pobocze w tym miejscu jest zbyt wąskie.
Leks posłuchał Asy. W ten sposób po piętnastu minutach rozminął się z Ariel. Przez następne pół godziny, w oczekiwaniu na pomoc drogową, biegał dokoła samochodu, kopał z wściekłością jego tylne i przednie opony i, zaciągając się łapczywie dymem papierosowym, przeklinał w dwu językach. Po upływie kolejnych siedemdziesięciu minut pędem ruszył z powrotem na południe; nie miał już żadnych wątpliwości, że rozminął się z Ariel.
– To głupiego robota – mruknął Leks z niezadowoleniem. – Asa, dzwoń do Stana, musimy jakoś skontaktować się z tymi agentami lub z Ariel. On może zrobić to przez CB-radio, a potem przekazać nam wiadomość. Gdybym choć wiedział na pewno, gdzie są, mógłbym dostosować naszą prędkość, aby nas dogoniły. Ale z pewnością są przed nami, mógłbym założyć się o całe ranczo. Asa, Ariel waży najwyżej sto dziesięć funtów, aż trudno uwierzyć, że ona prowadzi osiemnastokołowca!
– Mnie też trudno uwierzyć, że ona przystroiła moje biura na różowo i zielono, wszędzie muszelki. Uciekłem z Hawajów, bo miałem dość muszelek i tych przeklętych kolorów zachodzącego słońca. One nie są… męskie.
– Ale Ariel nie jest przecież mężczyzną. Jeśli odkupisz od niej biura, będziesz mógł z powrotem przykleić na ścianach tapetę w paski. Dzwoń do Stana!
– To on do nas zadzwoni. Na razie wie tylko tyle, że Ariel w południe wyruszyła w trasę. Na pewno masz rację, że minęła nas, gdy nasz samochód był w naprawie. Cierpliwości, synu, jeśli coś by się stało, Stan na pewno już by o tym wiedział.
– Ona jedzie już cztery godziny. Wiesz, co może się wydarzyć w ciągu czterech godzin? Trzymaj się, Asa, bo mam zamiar wyprać flaki z tego samochodu. W tym roku choinkę udekoruję mandatami.
Zadzwonił telefon. Asa mruknął pozdrowienie, wysłuchał, pokiwał głową i odłożył słuchawkę.
– Wszystko w porządku jak do tej pory. Stan przekazał jej, że Wielki Tata, czyli ja, i Junior, czyli ty, mieliśmy kłopoty z samochodem i spotkamy się dopiero przy kolacji. Bał się mówić zbyt wiele. Ale jeśli ona jest tak bystra, jak mówisz, na pewno zorientuje się, o co chodzi. Jest godzinę drogi przed nami. Jedziesz osiemdziesiątką, synu. Ciekawe, jak to jest jechać sto mil na godzinę? Albo z prędkością światła lub dźwięku? No, dalej! Wypróbuj te swoje dwanaście cylindrów! – zarechotał radośnie Asa.
– Boże drogi! Asa, od kiedy zrobiłeś się taki odważny?
– Odkąd zacząłem robić naszyjniki z muszelek.
Dwadzieścia minut później odezwał się sygnał antyradaru i w tym samym momencie usłyszeli wycie syreny policyjnej.
– Cholera! – zaklął Leks. Przyhamował i zjechał na bok. – Asa, udawaj chorego. Zresztą i bez tego jesteś jakiś zielony na twarzy, zdaje się, że duże szybkości nie działają na ciebie zbyt dobrze. Już lepiej zostań przy tym swoim nawlekaniu muszelek.
Leks, wręczając policjantowi stanowemu prawo jazdy, dowód rejestracyjny oraz kartę ubezpieczeniową, popatrzył na jego starannie doczyszczony mundur, na jego czarne, odblaskowe okulary i regularne rysy twarzy.
– To nie jego wina, sierżancie. Dostałem akurat ataku woreczka żółciowego i mój chłopak chciał dowieźć mnie jak najszybciej do domu, boja nie chcę iść do szpitala. Wolę umrzeć w swoim własnym łóżku. Daj nam już ten mandat i jedźmy wreszcie do domu, do mojej żony i do łóżka. Ojojoj! Jak to strasznie boli!
Asa położył głowę na oparcie i zaczął ściskać brzuch, nie mając nawet zielonego pojęcia, gdzie w ogóle jest woreczek żółciowy.
– Hm… trzeba się na coś zdecydować. Macie do wyboru: albo osobiście odeskortuję was do szpitala, albo dalej sami pojedziecie z bezpieczną prędkością. Jechaliście dziewięćdziesiąt siedem mil na godzinę! Ale tym razem nie dam wam jeszcze mandatu, bo mój ojciec cierpi na podobnie dokuczliwą chorobę, więc was rozumiem. Mam zamiar podać o was wiadomość przez radio, więc lepiej jechać spokojnie. A pan – zwrócił się do Asy – jak przypuszczam, nie połknął swojego lekarstwa.
– Od tego jeszcze bardziej boli – jęknął Asa.
– To samo mówi mój ojciec. Niech pan poprosi doktora, aby zmienił lek.
– Zrobimy to, prawda… tato?
– Już za późno. – Asa znowu stęknął. – Chcę już tylko do mojego łóżka, tylko tego pragnę.
Leks wrzucił pierwszy bieg.
– Dziękujemy, sierżancie – mrugnął zawadiacko, ale nie widział, czy policjant odwzajemnił mu się tym samym, bo padał blask na jego zaciemnione okulary.
– Powinienem zostać aktorem. Może pani Hart postara się dla mnie o jakąś rolę w filmie.
– Myślałem, że chcesz odkupić firmę – odpowiedział Leks, zerkając we wsteczne lusterko.
– Toteż.
Leks jechał dalej z dozwoloną prędkością sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę, zerkając co chwila w boczne i wsteczne lusterka w poszukiwaniu oznak obecności patroli policyjnych. Po półtorej godziny takiej jazdy, zadowolony, że nie ma policji, mocno przycisnął pedał gazu, aż głowa Asy poleciała bezładnie do tyłu.
– Mogłeś ostrzec – upomniał go Asa.
Po przejechaniu kolejnych trzydziestu mil Leks zwolnił.
– To na pewno ta ciężarówka przed nami. Zadzwoń do Stana i dowiedz się, czy mam rację. Opisz mu samochód jadący za nią. To biały ford mustang, New Jersey, numer rejestracyjny AWA-397. Z lewej strony, trochę z przodu jedzie chevy blazer z numerami Arizony, ale nie jestem w stanie dokładnie ich odczytać. Te dwa samochody to na pewno obstawa z bronią. Nie widzę, co jedzie z przodu ciężarówki, na filmie byłoby łatwiej, bo zobaczylibyśmy prawdopodobnie krótką migawkę. Moim zdaniem, przed ciężarówką Ariel jest jeszcze jakiś samochód lub ciężarówka i jeszcze jeden, który podąża za nami. Na umówiony znak wszyscy zjadą się w jedno miejsce. Tu idzie o duże pieniądze. O, mamy teraz z górki.
– Zbliżamy się do zjazdu Pine Valley. Jeśli cokolwiek ma się jeszcze wydarzyć, powinno stać się wkrótce. – Ariel wytarła z czoła krople potu. – Snookie jest spokojna, na drodze nie dzieje się nic niezwykłego. Moim zdaniem, cała ta akcja to chybiony pomysł. Wydaje mi się, że trzy samochody za nami jedzie Leks Sanders. Jeśli coś się stanie, jego obecność nic tu nie pomoże. Wszyscy dookoła znają Leksa i jego samochód. Sam Asa zwraca na siebie uwagę niczym różowy słoń. Nic się nie wydarzy, czuję to.
– Dzięki Bogu.
Dolly karmiła Snookie kością dla psów; uszczknęła sobie kawałek.
– Te rzeczy smakują okropnie.
– Dolly, mam… złe przeczucie. Jest tak nieprawdopodobne, że pewnie mi nie uwierzysz. Dziś rano, gdy wstałam z łóżka, zaczęłam porównywać całą tę sytuację do scenariusza filmowego. Gdyby tak było, to jak sądzisz, kto stałby za tym wszystkim?
– Nie mam zielonego pojęcia.
– Posłuchaj, otóż scenariusze, podobnie jak opowiadania, mają wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Jest jakiś dobry i zły facet. Mniej więcej w środku poznajemy złoczyńcę. My od początku obarczałyśmy winą za wszystko Cheta Andrewsa, ale oprócz niego jest jeszcze ktoś. Według mnie, ci faceci z tyłu wcale nie są agentami FBI, sądzę, że to są ludzie tego Drew Marino. A on z kolei jest tu po to, by zniszczyć Leksa Sandersa, podobnie jak innych właścicieli rancz, ponieważ sam chce zostać wielkim ranczerem, podobnie jak kiedyś był słynnym potentatem finansowym z Wall Street. Ci dwaj… od samego początku było w nich coś dziwnego. Trzeba przyznać, że dobrze sobie radzili, ale było w nich coś niepokojącego. Nigdy nie widziałam z bliska ich odznak, a ten Navaro… od początku nie podobały mi się jego oczy. Ty także wspominałaś, że coś cię niepokoiło w Harrym. Obaj zadawali mnóstwo pytań, które nie miały żadnego związku ze sprawą, ale też z wielu innych powodów nie przypominali prawdziwych agentów. Chyba się nie mylę.
– I co teraz będzie?
– Ach, Boże, sama chciałabym wiedzieć. Na razie mogę sobie tylko wyobrazić, jak właśnie w tej chwili bandyci obrabowują ciężarówkę z drugim kompletem staroci dla Leksa. A my pomagamy im w tym nieświadomie. Nie mam pojęcia, co robić. Kiedy dojedziemy na miejsce, ci dwaj zwyczajnie wysiądą, przeproszą, powiedzą coś, aby nas udobruchać, i odejdą równie beztrosko jak zwykle. Tymczasem nasze ubezpieczenie zostanie odwołane, podobnie jak ubezpieczenie Leksa. Te starocie to tylko przedmioty; Leks da sobie radę i bez nich. Ale podstawowy problem tkwi teraz w czym innym: w owocach awokado. Na razie nikt się nie spodziewa, że Hollywood przybędzie na ratunek ranczerom, choć, z drugiej strony, mogą już o wszystkim wiedzieć, jeśli podsłuchiwali nasze rozmowy telefoniczne z ostatniej nocy. W tym wypadku trzeba liczyć się z tym, że do czwartku podłożą ogień, zrzucą z samolotu truciznę na drzewa awokado… czy cokolwiek, aby tylko zniszczyć zbiory Leksa i innych ranczerów. Następna strona scenariusza nie jest jeszcze zapisana. Co ty na to, Dolly?
– Och, Ariel, mam kompletny mętlik w głowie. Nie pojmuję, jak ludzie mogą być tak źli. Musimy zadzwonić do prawdziwego FBI, postawić w stan pogotowia wszystkie oddziały straży pożarnej. Co można zrobić z samolotami przewożącymi truciznę?
– Nic, za to FBI może kontrolować przestrzeń powietrzną nad polami, a nawet całkiem małymi pólkami ranczerów. Musi istnieć jakiś sposób, aby skończyć z tym wszystkim raz na zawsze. Jak sądzisz, czy ja jeszcze nie zwariowałam?
– Nie, to wszystko ma sens. Dałyśmy się nabrać. A ci dwaj pewnie zacierają teraz ręce z radości, że im się udało. Mdli mnie na samą myśl.
– Nie będziemy wyprowadzać ich z błędu jeszcze przez jakiś czas. Tymczasem zadzwonimy do FBI z budki telefonicznej. Umówisz nas na spotkanie. Aż trudno uwierzyć, że tak niewiele brakowało, a nigdy nie dowiedzielibyśmy się całej prawdy. Asa Able, nie radząc się nikogo, nawet Leksa, sprzedał mi Able Body. Potem były napady na ciężarówki, myśleliśmy, że to jakieś osobiste porachunki, zemsta Cheta Andrewsa na Leksie. Okazało się jednak, że za tym stoi jakiś Marino, który chce zgarnąć wszystko. Gdybym się nie zjawiła, dostałby, co chce, i nawet nie zostałby żaden ślad wiodący do niego. Po jakimś czasie stałby się po prostu jeszcze jednym biznesmenem, któremu przyszło czerpać korzyści z czyjejś tragedii. Wkrótce ludzie by o nim zapomnieli, a on sam wiódłby spokojny żywot jako bogaty ranczer. To wszystko coraz bardziej trzyma się kupy. Zawracam, musimy wymyślić jakąś historyjkę dla tych głupków w przyczepie. Powiemy, że miałaś atak choroby wrzodowej i musiałam zawieźć cię do doktora. Przećwicz udawanie chorej.
– Nie muszę udawać, naprawdę jestem chora. Ci faceci wystrychnęli nas na dudka, jak to się stało?
– Nie umiem ci dokładnie odpowiedzieć, ale sądzę, że ktoś musiał podsłuchać, jak Dave Dolan mówił, że dzwoni po FBI. Ktoś przejął wiadomość albo zadzwonił. No i pojawili się ci dwaj faceci, mignęli swoimi odznakami i tyle. Od razu trzeba było ich sprawdzić. To moja wina. Jak mogłam być taka naiwna!
– Nie tylko ty, Ariel, wszyscy dali się nabrać. A przecież rozmawiali z nimi: Leks, Stan i ten ekspedytor Bucky. Ejże, ja sama poszłam z Harrym do łóżka! Teraz widać, jaka ja jestem rozgarnięta. Nie powinnaś się więc obwiniać.
– Łatwo ci mówić. No, najwyższa pora, abyśmy przygotowały naszą wersję. Będziemy z powrotem w domu za dwadzieścia minut. Moim zdaniem powinnyśmy powiedzieć, że…
– Do licha! Cóż one wyprawiają? – zdenerwował się Leks.
– Moim zdaniem, one zawracają na plac załadunkowy. Coś musiało się stać. Myślę, że musiały zmienić plan, coś je do tego skłoniło. Pewnie pani Hart ma już dość tego przedstawienia, dobrze powiedziałem, przedstawienia – podkreślił Asa.
– To śmieszne, że użyłeś właśnie tego określenia. Przez ostatnią godzinę myślałem o tym dokładnie tak samo. To od początku jest przedstawieniem. Te wszystkie napady, opuszczający mnie pracownicy, ten idiotyczny kurs i pościg za dwiema kobietami. Zastanów się chwilę. Kto w efekcie na tym wszystkim skorzysta? Oczywiście, nie ja ani inni ranczerzy. Wszyscy będziemy zrujnowani, podobnie jak Able Body, bo Ariel nie będzie mogła prowadzić swojej firmy bez ubezpieczenia. A ja sam pozbędę się tego zmartwienia, ponieważ nie będę już miał czego ubezpieczać. Jedyną osobą, która na tym wszystkim skorzysta, stanie się ów facet, który wykupił ranczo Tillisona. Nie chciałbym uprzedzać faktów, ale gotów jestem się założyć, że on zechce wykupić firmę Ariel, kiedy ta zacznie chylić się ku upadkowi, i wtedy przejmie nad wszystkim kontrolę. A Andrewsowi powierzy prowadzenie firmy transportowej. Ten nikczemnik dostanie swoją zapłatę za wszystkie krzywdy, jakie wyrządził innym ludziom. Jak sądzisz, Asa, czy to ma sens?
"Lista życzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "Lista życzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Lista życzeń" друзьям в соцсетях.