– Aha, oto i nasze herbaty z rumem.


* * *

– Wyglądasz jak gwiazda filmowa, po prostu wspaniale. Dokonałaś trafnego wyboru. Bukiet z gardenii pasuje znakomicie, niestety, nie mogę powiedzieć tego samego o stroiku na głowie.

– Wiem. Szukałam czegoś… wiesz, niebanalnego; tylko ten nadawał się do włożenia na moją głowę, choć wiem, że jest zbyt… zbyt obszerny. Co to za hałas?

– Jaki hałas?

– Jakby ktoś płakał.

Obie znieruchomiały. Dźwięk wyraźnie dochodził spod łóżka Ariel. Dolly natychmiast uklękła na kolana i zajrzała pod łóżko.

– To Snookie, ona chyba będzie rodzić albo jeszcze coś gorszego. Nie wiem, nie znam się na psich porodach.

– Ja też nie – zdenerwowała się Ariel. – Biegiem, poszukaj Frankie! Która godzina?

– Za pięć czwarta! – Dolly zawołała przez ramię.

– Poczekaj jeszcze, jeśli zobaczysz po drodze Leksa, powiedz, żeby tu przyszedł.

– Ale jest taki przesąd, że pan młody nie powinien oglądać panny młodej przed ślubem. No dobrze, już idę.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to dziś rano brałam prysznic razem z panem młodym, idźże!

Ariel uklękła na kolanach, aby przytrzymać głowę Snookie. Poklepywała ją leciutko po wielkim brzuchu i mówiła do niej cicho dla dodania otuchy.

– Wszystko będzie dobrze, maleńka. Jeszcze trochę i zostaniesz matką, a wtedy zapomnisz o bólu. Tak przed porodem uspokaja się wszystkie matki, które mają wydać na świat swoje potomstwo. Niestety, nigdy tego nie doświadczyłam, bo nigdy nie byłam matką. Wszystko będzie dobrze, obiecuję, a zawsze dotrzymuję danego słowa. A kiedy już będzie po wszystkim, wyleczymy cię z tego, że nawet znaku nie będzie. Hm, może trochę muzyki, muzyka świetnie koi duszę.

I Ariel, podpierając się rękami, podeszła na kolanach do odtwarzacza i wcisnęła guzik, potem jeszcze jeden i w pokoju rozległ się aksamitny głos Franka Sinatry.

– Frank jest dobry – mruknęła, gramoląc się z powrotem do ciężko dyszącego psa. W tej chwili setki maleńkich pereł rozsypały się po podłodze. Ariel patrząc, jak się toczą, zauważyła dziurę na dole sukni, którą rozdarł jej obcas. Ale to nie wszystko, z boku znalazła jeszcze jedną, a prześlizgując się wzrokiem po lustrze, stwierdziła, że stroik jest przekrzywiony, jedno ramiączko sukni zaś obsunięte.

– No i co z tego? – mruknęła.

Frankie, w długiej sukni i z torbą lekarską w ręku, wpadła jak burza do pokoju. Tuż za nią, w szarym smokingu, przybiegł Leks.

– Co się stało?

– Jak zwykle, aż trzy rzeczy naraz: najpierw wróciła Dolly, potem poznali się z Pete’em, to wszystko pięknie. A teraz, tuż przed naszym ślubem, Snookie zaczęła rodzić. Bardzo się o nią martwię. Frankie, czy z nią wszystko w porządku? Ona ma ciepły nos i tak ciężko dyszy. Dlaczego ma ciepły nos?

– Jakbyś miała rodzić, też byś miała ciepły nos. Lepiej przygotuj kilka czystych ręczników i ciepłą wodę.

– Już idę! – Ariel natychmiast wstała.

W tej chwili w pokoju rozległ się głośny, przejmujący skowyt.

– O cholera! – Ariel szarpnęła stroik z głowy i cisnęła go na łóżko. – W łazience nie ma w co nabrać wody, Leks, zszedłbyś na dół po miskę?

– Ariel, uspokój się, Frankie już tu jest i panuje nad sytuacją. Bardzo mi przykro, że muszę to mówić, ale ksiądz nie może dłużej zwlekać. Oprócz nas czekają go jeszcze trzy inne śluby. Co mam mu powiedzieć?

– Poproś, żeby przyszedł na górę dać nam ślub. Nie mogę w takiej chwili opuścić Snookie.

– Co za kobieta! Kocham cię i za chwilę będę z powrotem – i pobiegł.

– Do czego potrzebna jest ciepła woda?

– Do niczego. Chciałam tylko, abyś mnie dopuściła do Snookie. Dobra, pierwszy już idzie. Całe szczęście, że udało mi odpowiednio go ustawić, bo chciał wychodzić łapkami. A oto i drugi.

– Och, mój Boże, są takie malutkie, takie śliczne, wspaniałe. Czuję się całkiem jak matka.

– Ariel, możemy już zaczynać? Przyprowadziłem księdza. Ariel uniosła głowę do góry i kiwnęła mu ręką, aby ukucnął.

– Możemy zaczynać, ojcze – powiedziała.

Gdy szczenię numer siedem ujrzało światło dzienne, ksiądz ogłosił ich mężem i żoną. Leks gwizdnął, a Ariel i Dolly klasnęły. Pocałunkowi państwa młodych towarzyszyło przyjście na świat ósmego malucha. Po kolejnych dziesięciu minutach Snookie szczeknięciem obwieściła przyjście na świat dziewiątego potomka.

– Ona chce nam powiedzieć, że to już koniec. No, no! Mamy tu matkę aż dziewięciorga dzieci. – Frankie uśmiechnęła się. – Teraz potrzebujemy łóżka dla niej i małych. Trzeba włączyć grzanie, tu jest za zimno dla szczeniąt.

– Och, Leks, popatrz, ona je liże. Musi je strasznie kochać. Czyż to nie piękna chwila?

Wkrótce Snookie usnęła w legowisku, przygotowanym dla niej i szczeniąt. Ariel zadowolona, że wszystko skończyło się pomyślnie, popatrzyła na Leksa.

– Przepraszam cię, tak chciałam, aby ten dzień był wyjątkowy…

– A nie był? Do licha, przecież tego, co się dziś stało, nigdy nie da się zapomnieć. Mam tu coś dla ciebie.

I Leks, szurając nogami, wręczył Ariel wianuszek ze świeżych kwiatów.

– Chciałem, abyś w nim brała ślub, ale jak Snookie zaczęła rodzić, straciłem głowę, no i przepadło. Starałem się, by wyglądał tak samo jak tamten sprzed lat.

Ariel rozpłakała się głośno, przytulając do siebie najwspanialszego na świecie mężczyznę, którego pokochała i poślubiła drugi raz w życiu.

– No dobra, zabierajmy się stąd – zarządziła Frankie. – Chce mi się tańczyć.

W rozprutej i rozerwanej sukni, ale w pięknym wianku na głowie, promieniejąca miłością Ariel podeszła do swojego męża. I razem, trzymając się pod ręce, po schodach zeszli na dół.

– Oooo, popatrz na Dolly. Ślicznie dziś wygląda, Pete na pewno jest tego samego zdania. Leks, nie mogłam wytrzymać, pokazałam jej dom, nie złość się, proszę.

– Wiem, że jej pokazałaś, i nie mam zamiaru się złościć. Cieszę się, że wszystkim nam wreszcie ułożyło się w życiu. I bardzo panią kocham, pani Sanders.

– Ja także pana kocham, panie Sanders.

– I czekam z niecierpliwością na noc poślubną.

– To zupełnie tak jak ja.

Fern Michaels

  • 1
  • 40
  • 41
  • 42
  • 43
  • 44
  • 45