Komisja wypytywała Edwinę o postawę oficerów i o zachowanie rozbitków w łodziach. Oburzano się powszechnie, że na statku nie przeprowadzono ćwiczeń ratunkowych i że załoga nie wiedziała dokładnie, co, kto i gdzie ma robić w razie kłopotów. Największe jednak poruszenie wywołała informacja, iż szalupy opuszczano w połowie puste, a po zatonięciu statku setkom ludzi pozwolono umrzeć w wodzie, broniąc im dostępu do łodzi w obawie, że się przewrócą. Ten straszny epizod miał przejść do historii jako przykład ludzkiej bezwzględności.
Po złożeniu zeznań Edwina poczuła w sobie większą pustkę, jak gdyby wcześniej miała nadzieję, że samo stawienie się przed komisją może odmienić losy jej bliskich. Próżne to były złudzenia, bo przecież żadna ludzka siła nie mogła przywrócić ich do życia, a rozmowa o tym co się wydarzyło, odświeżyła tylko rany. Gazety doniosły, że wyłowiono z morza trzysta dwadzieścia osiem ciał, jeszcze więc przed wyjazdem z Nowego Jorku Edwina wiedziała, że nie było wśród nich ani rodziców, ani Charlesa.
Z Londynu otrzymała wzruszający telegram od Fitzgeraldów z wyrazami współczucia i zapewnieniem, że na zawsze pozostanie dla nich córką. Przypomniało jej to piękny welon ślubny, który w sierpniu lady Fitzgerald miała przywieźć do San Francisco. Co się z nim teraz stanie? Kto go założy? Powtarzała sobie, że nie powinna boleć nad takimi drobiazgami, ale nocą w pociągu, gdy nie mogła zasnąć, trudno jej było odpędzić natrętne wspomnienia. Rękawiczki Charlesa, które narzeczony rzucił jej z pokładu, znajdowały się wciąż w jej walizce. Choć ich widok sprawiał jej ból, nie potrafiła się z nimi rozstać.
Kiedy się przebudziła ostatniego dnia podróży, na widnokręgu ujrzała Góry Skaliste różowiejące w promieniach wschodzącego słońca. Po raz pierwszy od dwóch tygodni poczuła się lepiej. Dotychczas była nieustannie zajęta i nie w głowie jej było podziwianie przesuwającego się za oknem krajobrazu. Obudziła rodzeństwo, aby i oni nacieszyli oczy pięknym widokiem.
– Dojeżdżamy do domu? – zdawały się pytać wielkie oczy Fannie.
Mała nie mogła się doczekać powrotu i powtarzała Edwinie, że już nigdy nie opuści domu, a gdy dotrą na miejsce, zrobi tort czekoladowy, taki sam jak mama. Kate często przyrządzała dzieciom smakołyki, Edwina obiecała więc siostrze, że pomoże jej przy pieczeniu. Natomiast George oświadczył, że nie zamierza wracać do szkoły. Starał się przekonać starszą siostrę, że doznał zbyt wielkiego szoku, by zaraz się brać do nauki, i że przedtem musi solidnie wypocząć, lecz Edwina miała inny pogląd na tę kwestię. Filip również martwił się szkołą, z zupełnie innego wszakże powodu. Został mu jeszcze rok nauki przed wyjazdem do Harvardu, gdzie kiedyś studiował jego ojciec. Przynajmniej takie snuł plany, ale teraz trudno było cokolwiek przewidzieć. W trakcie podróży Filip często się zastanawiał, czy w ogóle pójdzie do college'u, przez co rosło w nim poczucie winy, uważał bowiem, że nie powinien myśleć o swojej przyszłości w obliczu okrutnych strat, jakie ich wszystkich dotknęły.
– Weenie! – zawołała Fannie. Edwinę zawsze rozśmieszało jej zdrobniałe imię.
– Tak, Frances? – starała się zachować powagę.
– Nie nazywaj mnie tak! – powiedziała z wyrzutem Fannie, która z kolei nie lubiła tej formy swojego imienia. – Będziesz teraz spała w pokoju mamy? – Patrzyła na starszą siostrę z obojętnym wyrazem twarzy, lecz Edwina poczuła się tak, jakby zadano jej cios w żołądek.
– Nie sądzę – odrzekła. Nie mogłaby spać w tym pokoju. Nie należał do niej, lecz zawsze do "nich", do rodziców, i dla niej nie było w nim miejsca. – Będę spać u siebie – powiedziała z naciskiem.
– Przecież jesteś teraz naszą mamusią. – Fannie wyglądała na zaniepokojoną, a w oczach Filipa, który odwrócił się ku oknu, Edwina dojrzała łzy.
– Nie, nie jestem. Wciąż jestem tą samą Weenie, twoją starszą siostrą – uśmiechnęła się ze smutkiem.
– No to kto będzie teraz naszą mamusią? – dopytywała się z uporem Fannie.
Co jej powiedzieć? Jak wytłumaczyć dzieciom?… Nawet George odwrócił głowę, bo dla niego także pytanie było nazbyt bolesne.
– Mamusia jest nadal naszą mamusią. I zawsze nią będzie.
Edwina nie potrafiła tego lepiej wyłożyć, wiedziała jednak, że jeżeli nawet nie udało jej się do końca przekonać Fannie, to starsze dzieci ją zrozumiały.
– Ale nie ma jej teraz. A ty obiecałaś, że się nami zaopiekujesz – mówiła Fannie z taką minką, jakby się lada moment miała rozpłakać.
– Oczywiście, że się wami zaopiekuję – uspokoiła ją Edwina. Wzięła małą na kolana i zerknęła na Alexis skuloną w rogu fotela ze wzrokiem wbitym w podłogę, jakby dziewczynka nie chciała słuchać tego, o czym mówili. – Będę robić wszystko to, co robiła mamusia. Ale ona jest dalej naszą mamą. Ja nie mogłabym nią być, choćbym nie wiem jak bardzo się starała.
– Aha- skinęła głową Fannie, nareszcie usatysfakcjonowana, po czym zapytała o ostatnią niepokojącą ją sprawę, którą chciała wyjaśnić, zanim wrócą do domu: – To będziesz mogła codziennie spać ze mną?
Edwina się uśmiechnęła.
– No wiesz, twoje łóżeczko mogłoby nie wytrzymać takiego ciężaru. Nie sądzisz, że jestem na nie trochę za duża? – Fannie spała w ślicznym łóżeczku, które przed laty ojciec zamówił specjalnie dla Edwiny. – Ale wiesz co? Czasami będziesz mogła przyjść do mnie do łóżka. Co ty na to? – Zauważyła, że Alexis spogląda na nią ze smutkiem, jak zawsze, gdy rozmawiali o sprawach przypominających jej matkę. – Alexis też może czasem ze mną spać.
– A ja? – zażartował George.
Uszczypnął Fannie w nos i odłamał kawałek ciastka, które jadła Alexis, lecz jego na pozór normalne zachowanie nie zmyliło Edwiny. Zauważyła, że chłopiec bardzo się zmienił w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Chodził teraz przygaszony, a okazywana na każdym kroku wesołość była wymuszona i sztuczna. Perspektywa powrotu do domu niepokoiła ich wszystkich.
Ostatniej nocy spędzonej w pociągu dzieci zadręczały się tymi myślami. Żadne nie pisnęło ani słowa do rana, choć bezsennie leżeli w łóżkach. Edwina nie spała nawet dwóch godzin. O szóstej rano wstała, umyła twarz i włożyła jedną ze swoich najlepszych czarnych sukienek. Na miejsce mieli dojechać około ósmej. Denerwowała się co prawda, mimo to ulgę sprawiało jej patrzenie na znajomy krajobraz. Obudziła młodsze dzieci i zapukała do sąsiedniego przedziału, gdzie spali George z Filipem.
Godzinę później cała szóstka siedziała w wagonie restauracyjnym przy śniadaniu. Chłopcy zjedli obfity posiłek, Alexis podzióbała jajecznicę, a Teddy'emu i Fannie Edwina skruszyła biszkopty do mleka. Po posiłku wrócili do przedziału, gdzie Edwina umyła malcom buzie i doprowadziła do porządku ich ubranka. Tymczasem pociąg dojeżdżał powoli do stacji. Edwina zadbała, by wszyscy włożyli nową odzież i włosy mieli czyste i porządnie uczesane, a loki Fannie i Alexis przewiązała nawet wstążkami. Nie wiedziała, kto po nich wyjdzie na dworzec, była jednak pewna, że będą przedmiotem zainteresowania i ludzie będą im się bacznie przyglądać. Może nawet reporterzy z gazety ojca zrobią im zdjęcia? Chciała, by ojciec mógł być dumny ze swoich dzieci, i czuła, że winna jest to rodzicom.
Gdy pociąg zahamował ze zgrzytem, Edwinie ze wzruszenia na moment zaparło dech. Popatrzyła na resztę rodzeństwa. Żadne nie odezwało się ani słowem, ale widać było, że przeżywają słodki ból powrotu do domu.
Dzieci Winfieldów były znów u siebie.
Rozdział dziewiąty
Gdy wczesnym majowym porankiem Edwina wysiadała z rodzeństwem z pociągu, kwiaty i drzewa całe były w pąkach. W drodze żywiła cichą nadzieję, że okolica dworca będzie wyglądała jak przed ich wyjazdem, lecz przyroda, podobnie jak jej życie, uległa zmianie. Opuszczała dom z najbliższą rodziną jako szczęśliwa, beztroska panna na wydaniu. Był z nią też Charles. Podczas długiej podróży przez całe Stany bez końca rozmawiali o swoich marzeniach, ideałach, o książkach, które lubili czytać, o najskrytszych pragnieniach i nawet o tym, ile będą mieć dzieci. Tamte czasy jednak nie wrócą, a ona nigdy już nie będzie taka jak wtedy. Wracała jako sierota opłakująca stratę najbliższych.
Czarna sukienka i kapelusz z woalką, które kupiła w Nowym Jorku, czyniły ją wyższą, szczuplejszą i o wiele starszą. Gdy wysiadła z pociągu i rozejrzała się wokół, zgodnie ze swoimi przewidywaniami zauważyła czekających na nich dziennikarzy. Byli tam reporterzy z gazety Winfieldów, a także z innych rywalizujących z nią redakcji. W pierwszej chwili Edwinie wydało się, że połowa miasta wyszła im na spotkanie. Kiedy się rozglądała, szukając w tłumie znajomych twarzy, jakiś reporter podszedł i zrobił jej zdjęcie, które nazajutrz ukazało się na pierwszych stronach gazet. Edwina wróciła do drzwi wagonu i nie zwracając uwagi na dziennikarzy ani wpatrzonych w nią gapiów, pomogła wysiąść dzieciom. Filip poniósł Alexis i Fannie, Edwina wzięła na ręce Teddy'ego, George zaś poszedł poszukać bagażowego. Nareszcie byli u siebie.
Pomimo tłumu ciekawskich poczuli się pewniej, aczkolwiek nadal z obawą myśleli o przybyciu do domu wiedząc, kogo w nim zabraknie. Podczas gdy Edwina starała się uporać z bagażem, z ciżby ruszył ku nim mężczyzna, w którym rozpoznała Bena Jonesa, prawnika ojca. Był długoletnim przyjacielem rodziny, rówieśnikiem Berta Winfielda, z którym przed ćwierć wiekiem studiowali w Harvardzie.
Ben, wysoki atrakcyjny mężczyzna o łagodnym uśmiechu, włosy, niegdyś płowe, miał posiwiałe. Edwinę znał od dziecka, ale teraz zamiast niezaradnej dziewczynki ujrzał powabną, choć bardzo smutną młodą kobietę walczącą o to, by bezpiecznie dowieźć młodsze rodzeństwo do domu. Aby przedostać się do nich, roztrącał na boki ludzi, którzy niechętnie robili mu przejście.
– Witaj, Edwino! – Oczy miał przepełnione smutkiem, lecz jej były smutniejsze. – Tak mi przykro – powiedział szybko, z trudem opanowując szloch.
Bert Winfield był jego najlepszym przyjacielem, toteż Ben wpadł w przerażenie, kiedy dotarła doń wiadomość o katastrofie "Titanica". Niezwłocznie sprawdził w redakcji, czy cokolwiek wiadomo o losie Winfieldów, i dowiedział się, że Edwina płynie do Nowego Jorku na pokładzie "Carpathii" razem z braćmi i siostrami, ale bez narzeczonego i rodziców. Rozpłakał się na wieść o stracie przyjaciela, nie mniej poruszyła go śmierć jego żony i rozpaczliwy los ich dzieci.
Rodzeństwo niezmiernie się ucieszyło na jego widok, George nawet zaczął stroić miny, jakich nie widziano na jego twarzy od tamtego tragicznego dnia. Ben był pierwszym przyjacielem, którego spotkali po przeżyciu katastrofy. Ponieważ nie chcieli o niej mówić, Ben nie dopuszczał do nich dziennikarzy.
– Nauczyłem się dwóch nowych sztuczek karcianych – pierwszy przerwał milczenie George.
Ben zauważył, że chłopiec jest blady i wygląda na zmęczonego, a jego zachowanie nie jest spontaniczne jak ongiś – wyraźnie nadrabiał tylko miną, by rozbawić towarzystwo.
– Pokażesz mi je w domu. Dalej oszukujesz przy grze w karty? – zapytał Ben i George parsknął śmiechem.
Przyjrzawszy się dzieciom dokładniej, Jones spostrzegł, że Alexis ma twarz bez wyrazu, buzie najmłodszych są bledziutkie i znużone, a Edwina bardzo zmizerniała. O tym, że znacznie schudła w ciągu dwóch tygodni po katastrofie "Titanica", wiedziała tylko ona i rodzeństwo.
– Mama nie żyje-oznajmiła Fannie, gdy stali w słońcu czekając na bagaże. Na Edwinę słowa te spadły niczym kamienna lawina.
– Wiem – rzekł cicho Ben. W napięciu wszyscy czekali na następne słowa dziewczynki. Jones zerknął na Edwinę i dojrzał pod woalką jej bladość. Wystarczył mu jeden rzut oka, by stwierdzić, że dzieci Winfieldów są strasznie wyczerpane. Przeżyły piekło i koszmar ten wycisnął piętno na ich obliczach. Benowi serce pękało na widok udręczonych twarzy dzieci przyjaciela. – Cieszę się, że tobie nic się nie stało, Fannie. Bardzośmy się o ciebie martwili.
Zadowolona z jego słów dziewczynka skinęła głową i zaczęła opowiadać o swoich okropnych przejściach.
– Pan mróz ukąsił moje paluszki – pokazała mu dwa palce, których o mało nie straciła, a Ben ze smutkiem pokiwał głową. Dziękował Bogu, że dzieci się uratowały. – A Teddy bardzo kaszlał, ale już jest zdrowy – dodała.
Edwina uśmiechnęła się słysząc to sprawozdanie.
Z redakcji przysłano po nich samochód, ten sam, którym dawniej wyprawiali się na wycieczki. Przyjechał nim Ben, by zawieźć do domu dzieci i ich bagaż. Nie było go wiele, ale i tak więcej, niż się spodziewał.
– Miło, że po nas wyszedłeś – powiedziała Edwina, gdy jechali w stronę domu.
Wiedział aż za dobrze, jak bolesny będzie dla nich powrót. Sam stracił żonę i syna w trzęsieniu ziemi w 1906 roku. Ciężko przeżył ich śmierć i nie ożenił się ponownie. Jego syn byłby teraz w wieku George'a, dlatego właśnie George zajmował w jego sercu szczególne miejsce.
W drodze do domu we dwóch próbowali podtrzymywać rozmowę, lecz na próżno – reszta rodzeństwa pogrążyła się w melancholijnym milczeniu. Ich myśli krążyły wokół jednego: jak pusty będzie dom bez rodziców.
"Miłość Silniejsza Niż Śmierć" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłość Silniejsza Niż Śmierć". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłość Silniejsza Niż Śmierć" друзьям в соцсетях.