Tylko chęć sprowadzenia Alexis do domu mogła ją zmusić do wejścia na statek, choć nogi uginały się pod nią ze strachu. Stewardesa zaprowadziła ją do kabiny, gdzie Edwina opadła wyczerpana na krzesło i przymknęła oczy. Usiłowała odegnać od siebie obraz statku, na którym płynęła poprzednio, wyrzucić z pamięci to, co się wydarzyło podczas tamtego rejsu.

– Czy życzy sobie pani czegoś? – zapytał steward mający pod opieką jej kajutę. Edwinie starczyło sił, by pokręcić głową, steward jednak, zaniepokojony jej bladością, pytał dalej: -Może wyjdzie pani na pokład? Na świeżym powietrzu na pewno będzie lepiej – nalegał, lecz z wymuszonym uśmiechem podziękowała mu za troskliwość.

Później, aby nie myśleć o podróży, dumała o Helen i George'u, o ich miodowym miesiącu. Zanim wsiadła na statek, zatelefonowała do Fannie i Teddy'ego i przypomniała, że nie wolno im nic mówić George'owi, gdyby przypadkiem zadzwonił do domu. Mieli mu powiedzieć, że ona i Alexis akurat wyszły do miasta. Liczyła, że brat, zajęty Helen, nie będzie dzwonił zbyt często. Fannie i Teddy'emu zdradziła, że płynie do Londynu, nie rozumieli jednak, jak wielkim przeżyciem jest dla niej przeprawa przez ocean. Obydwoje byli bardzo mali, gdy stracili rodziców, i prawie nie pamiętali katastrofy "Titanica". Tymczasem dla Alexis podróż była nieomal nie do zniesienia, dla Edwiny zaś okazała się nie mniej ciężką próbą.

Pierwszego wieczora poprosiła, by podano jej kolację w kabinie. Ku wielkiemu niezadowoleniu stewarda taca pozostała prawie nietknięta. Podejrzewał, że pasażerka cierpi na chorobę morską, aczkolwiek nie był o tym przekonany. Nie chciała wyjść na pokład, zasłony w jej kajucie były zawsze zaciągnięte, a ilekroć przynosił jej posiłek, była przeraźliwie blada. Robiła wrażenie osoby pogrążonej w bólu lub żyjącej w nieustannym napięciu.

– Dlaczego pani jest taka smutna? – zapytał ją wreszcie ojcowskim tonem.

Uśmiechnęła się do niego znad listu, który właśnie pisała. Komunikowała w nim Alexis, co sądzi o jej zwariowanej ucieczce i skandalicznej aferze z Malcolmem Stone'em. Zamierzała wręczyć siostrze ten list, jak tylko się zobaczą, tymczasem miała przynajmniej jakieś zajęcie i mogła choć na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje.

Drugiego dnia steward zaczął się zastanawiać, czy nie ma przypadkiem do czynienia z pisarką. Namawiał ją usilnie, by wyszła na pokład. Był piękny październikowy dzień i serce mu się krajało na widok jej smutnej bladej twarzy. Pomyślał, że może ucieka do Europy przed nieszczęśliwą miłością. Przyniósłszy lunch, tak ją zachęcał do opuszczenia kajuty, że w końcu zgodziła się wyjść na pokład. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym ukrywała się przez prawie dwa dni, włożyła płaszcz i drżąc z emocji, powoli wyszła na pokład spacerowy.

Wokół zwisały umocowane linami łodzie ratunkowe, na które starała się nie patrzeć, dalej rozpościerało się morze – ten widok przyprawiał ją o jeszcze większe dreszcze. Na całym statku nie było miejsca, gdzie można by się ukryć przed wspomnieniami, i chociaż "tamto" zdarzyło się tak dawno, teraz w jej pamięci odżywało na nowo. Bywało nawet, że musiała sobie powtarzać, iż nie jest na "Titanicu".

Nadeszła pora podwieczorku. Gdy wracała do kajuty, dobiegły jej uszu dźwięki muzyki, przy której tańczono. Oczy jej zwilgotniały na wspomnienie popołudniowych godzin przetańczonych z Charlesem pod życzliwym spojrzeniem rodziców. Zapragnęła raz na zawsze uwolnić się od tamtych wspomnień, rozbudzonych przez znajome dźwięki. Zaczęła biec, nie wiedząc dokąd i dlaczego. Nie patrzyła przed siebie i nagle wpadła na kogoś, a raczej w czyjeś ramiona.

– Och… – krzyknęła, tracąc równowagę.

Nieznajomy podtrzymał ją silnym ramieniem.

– Najmocniej przepraszam! Czy nic się pani nie stało? – zapytał.

Podniosła wzrok i ujrzała przed sobą przystojnego wysokiego blondyna około czterdziestki. Mężczyzna miał na sobie eleganckie, doskonale skrojone ubranie i płaszcz z wytwornym bobrowym kołnierzem.

– Nie… przepraszam… ja… – bąkała.

Wytrąciła mu z rąk dwie książki i gazetę. Widok tych przedmiotów, świadczący o normalności sytuacji, jakby ją uspokoił, bo chwilę przedtem sama myśl o tym, że jest na statku, powodowała, że pragnęła włożyć kamizelkę ratunkową.

– Na pewno nic się pani nie stało? – upewnił się.

Edwina uśmiechnęła się blado i nieznajomy, uspokoiwszy się, puścił jej ramię. Zauważyła, że uśmiech ma serdeczny i ciepły.

– Przepraszam, straszna ze mnie niezdara. Zamyśliłam się.

Pewnie zaprząta ją mężczyzna, pomyślał. Mylił się oczywiście, choć trudno mu się dziwić: kobiety o atrakcyjnym wyglądzie rzadko bywają samotne, a w każdym razie nie trwa to długo.

– Nic się nie stało – zapewnił ją. – Wybiera się pani na podwieczorek?-zapytał uprzejmie, najwyraźniej nie mając ochoty jej opuścić.

– Nie, wracam do kabiny – odparła Edwina, po czym, ku rozczarowaniu nieznajomego, oddaliła się.

Gdy wróciła, steward pogratulował jej, że wreszcie wyszła na świeże powietrze. Edwina uśmiechnęła się, słysząc w jego głosie ojcowską troskę.

– Było bardzo miło, miał pan rację – przyznała. Z wdzięcznością przyjęła propozycję napicia się herbaty, którą przyniósł po chwili wraz z półmiskiem cynamonowych grzanek.

– Musi pani wychodzić z kajuty. Jedynym lekarstwem na smutek jest słońce i świeże powietrze, mili ludzie i dobra muzyka.

– A więc wyglądam na smutną? – spytała zaintrygowana jego słowami. – No, może trochę jestem smutna – przyznała – ale poza tym nic mi nie jest.

Była nie tyle smutna co wystraszona, tyle że steward o tym nie wiedział. Po części jednak miał słuszność – podróż statkiem zasmucała ją, ponieważ zbyt wiele przeżyła podczas przeprawy przez ocean.

– Teraz wygląda pani znacznie lepiej! – pochwalił, mocno był wszakże rozczarowany, gdy jak zwykle poprosiła, aby kolację przyniósł jej do kabiny.

– Mamy taką piękną jadalnię! Może zechciałaby pani tam zjeść? – Nie miał nic przeciwko obsługiwaniu jej, lecz dumny ze swego statku, czuł się dotknięty, gdy pasażerowie nie korzystali w pełni z jego luksusu i wygód.

– Niestety, nie mam odpowiedniego stroju.

– Nic nie szkodzi. Piękna kobieta może wszędzie wystąpić w skromnej czarnej sukience-rzekł myśląc o stroju, w którym widział ją tego ranka.

– Jeszcze nie dzisiaj. Może jutro – odparła, przyniósł jej zatem filet mignon z holenderskimi szparagami i sufletem z ziemniaków, które kucharz podobno przyrządził specjalnie dla niej, ale jak poprzednio zjadła niewiele.

– Pani nigdy nie ma apetytu – żalił się, zabierając tacę.

Wieczorem, kiedy przyszedł rozścielić koję, ucieszył się, bo nie zastał Edwiny w kabinie. Długo się zastanawiała, zanim zdecydowała się wyjść na pokład, by przed snem zaczerpnąć świeżego powietrza. Stanęła z dala od burty, później zaczęła przechadzać się wolno ze wzrokiem wbitym w pokład, pełna lęku przed tym, co ujrzy, jeżeli popatrzy na bezmiar oceanu – może łódź ratunkową, może zjawę albo górę lodową?… Bezskutecznie próbowała odegnać od siebie tę myśl.

Chodziła jak lunatyczka i ocknęła się wtedy dopiero, gdy jej wzrok padł na parę eleganckich skórzanych butów wieczorowych. Podniósłszy głowę, zobaczyła przed sobą znajomego przystojnego blondyna w płaszczu z bobrowym kołnierzem.

– No nie!… – wybuchnęła śmiechem, bardzo zmieszana, znów bowiem wytrąciła mu coś z rąk.

Mężczyzna także się roześmiał.

– Zdaje się, że ma pani jakiś problem – zauważył. – Czy nic się pani nie stało? – zapytał uprzejmie, Edwina zaś poczerwieniała ze wstydu.

– Znowu nie patrzyłam, gdzie idę! – zawołała z pełnym zażenowania uśmiechem.

– Ja też nie – przyznał. – Podziwiałem morze… Jest piękne, prawda?

Spojrzał na horyzont, Edwina jednak nie podążyła za jego wzrokiem. Uważnie obserwowała przygodnego znajomego myśląc, że niesamowicie przypomina jej Charlesa. Był jak on wysoki, przystojny, z pewną dozą arystokratycznej wyniosłości w gestach. Natomiast od Charlesa, który miał ciemną czuprynę, różniły go blond włosy i oczywiście wiek – z pewnością był od niego znacznie starszy.

Mężczyzna patrzył na nią z przyjaznym uśmiechem, najwyraźniej nie mając ochoty spacerować dalej w samotności.

– Może przyłączy się pani do mnie? – podsunął jej ramię.

Edwina gorączkowo szukała wymówki, która pozwoliłaby jej w uprzejmy sposób odrzucić zaproszenie, nic wszakże nie przychodziło jej do głowy. Wpadła na niego dwukrotnie, to prawda, ale przecież nie uczyniła tego umyślnie!

– No cóż… Właściwie jestem trochę zmęczona… Zamierzałam iść do…

– Do łóżka? Ja też jeszcze przed chwilą tam się wybierałem, ale spacer zrobi dobrze nam obojgu. Rozjaśni w głowie… i w oczach… – zażartował.

Edwina odruchowo ujęła go pod ramię, nie bardzo wiedząc, jak poprowadzić rozmowę. Nie przywykła do pogawędek z nieznajomymi. Swobodnie czuła się jedynie u siebie w domu, w kręgu rodziny, wśród przyjaciół, których znała niemal od urodzenia. Nie czuła także skrępowania, gdy przebywała wśród znajomych George'a, ich jednak, prawdę mówiąc, nie traktowała zbyt poważnie.

– Pani pochodzi z Nowego Jorku? – rzekł jakby do siebie.

Edwina, zdenerwowana niecodzienną sytuacją, spacerem w chłodzie nocy na morzu, księżycem świecącym nad głowami, nie mogła zebrać myśli i znaleźć odpowiednich słów. Czuła się dziwnie nieswojo przy tym przystojnym mężczyźnie. Nie wiedziała, co ma mówić, lecz on jakby nie zwracał na to uwagi.

– Nie – odparła niemal szeptem. – Jestem z San Francisco.

– Aha… Jedzie pani pewno do Londynu odwiedzić przyjaciół… A może do Paryża?

– Do Londynu – powiedziała, mając ochotę dodać: "Żeby wyrwać siostrę z rąk drania, który uprowadził ją podstępnie, choć dziewczyna ma dopiero siedemnaście lat, a on z pewnością nie mniej niż pięćdziesiąt." Zamiast tego dodała: – Tylko na kilka dni.

– Taka wyprawa, żeby kilka dni pobyć w Londynie!… Pewnie lubi pani podróże statkiem – mówił, bez trudu prowadząc rozmowę. Kiedy doszli do dwóch leżaków, zaproponował: – Może odpoczniemy?

Edwina usiadła, choć wcale nie miała ochoty, aczkolwiek zauważyła, że mniej boleśnie przychodzi jej znosić podróż w towarzystwie nieznajomego, a sugestywny ton jego głosu powodował, że łatwiej było jej przystawać na jego propozycje, niż je odrzucać.

Usiadła, mężczyzna otulił jej nogi kocem.

– Przepraszam, zupełnie zapomniałem się przedstawić – powiedział po chwili. Wyciągnął dłoń z serdecznym uśmiechem. – Jestem Patrick Sparks-Kelly z Londynu.

Podała mu rękę i wygodniej usadowiła się na leżaku.

– Edwina Winfield.

– Panna? – zapytał wprost. Przytaknęła rozbawiona, że jej stan cywilny może jeszcze kogoś interesować. Ale gdy skinęła głową, uniósł wysoko brwi. -Aha, podwójnie tajemnicza! Czy pani wie, że stała się przedmiotem plotek? – przybrał minę osoby wysoce zaintrygowanej.

Edwina roześmiała się. Był zabawny i miły, podobał się jej.

– Niemożliwe! – wykrzyknęła.

– Ależ zapewniam, że tak. Dwie panie doniosły mi dzisiaj, że płynie z nami pewna młoda dama, która samotnie spaceruje po pokładzie, z nikim nie rozmawia, a wszystkie posiłki każe sobie przynosić do kabiny.

– Mówiły chyba o kimś innym – rzekła Edwina. Uśmiechała się niepewnie, przekonana, że wymyślił tę historyjkę.

– No cóż, czy nie spaceruje pani sama? A widzi pani!… Wiem, bo sam panią widuję i… – dodał wesoło – kilka razy wpadła na mnie pewna piękna młoda dama. A czy na posiłki przychodzi pani do jadalni?

Edwina ze śmiechem pokręciła głową.

– No nie, rzeczywiście… Tak się złożyło…

– A więc mam rację! Uznano panią za wysoce tajemniczą osobę. Stała się pani przedmiotem ogólnego zainteresowania i obiektem przeróżnych plotek. Według niektórych jest pani piękną młodą wdową w żałobie, inni uważają, że rozwódką, która przeżyła dramatyczne rozstanie z mężem, a jeszcze inni, że jakąś sławą, choć nikt nie potrafi jej zidentyfikować. Panuje jednak powszechne przekonanie, że ta sława z pewnością jest kimś, kogo znamy i kochamy, jak na przykład… – zamyślił się na chwilę, przymrużył oczy i popatrzył na nią uważnie. – Na przykład Theda Bara.

Rozśmieszyło ją to porównanie, sympatyczny londyńczyk również się uśmiechnął.

– Ma pan wspaniałą wyobraźnię, panie Sparks-Kelly – zauważyła Edwina wesoło.

– Idiotyczne nazwisko, prawda? Brzmi strasznie skomplikowanie, zwłaszcza gdy wymawia się je z akcentem amerykańskim. Proszę mówić do mnie Patrick… A jeżeli chodzi o tożsamość, to obawiam się, że będzie musiała się pani przyznać, z którą gwiazdą filmową podróżujemy, zanim pasażerowie pierwszej klasy oszaleją z ciekawości. Muszę przyznać, że sam zastanawiałem się nad tym przez cały dzień, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

– Obawiam się, że rozczaruję wszystkich, bo jestem tylko sobą i jadę do Europy na spotkanie z siostrą. – Starała się, by jej słowa zabrzmiały całkiem naturalnie, ale on i tak był zaintrygowany.