– I zostanie pani w Londynie tylko kilka dni?… Bardzo się rozczarowałem – uśmiechnął się.

Edwina po raz kolejny zauważyła, że jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Spostrzeżenie to uczyniła automatycznie, a chłodny sposób oceny męskiej urody wynikał stąd, że w środowisku George'a poznała wielu gwiazdorów filmowych.

– Jakie to intrygujące, że nie jest pani mężatką. – Jego uwaga zabrzmiała tak, jakby chwalił ją za wykonywanie interesującego zawodu. – Amerykanki świetnie znoszą stan panieński. Z klasą. Angielskie panny już w wieku dwunastu lat wpadają w panikę, że nie wyjdą za mąż, a jeżeli nikogo nie usidlą podczas pierwszego sezonu w towarzystwie, ich rodziny uważają ten fakt za nader wstydliwy.

Słysząc to, Edwina roześmiała się głośno. Nigdy nie uważała, że jej stan jest wynikiem nadzwyczajnej cnoty lub wyboru. Okoliczności, a później obowiązki, których podjęła się z całą świadomością, zmusiły ją do rezygnacji ze szczęścia osobistego.

– Nie wiem, czy stan panieński jest czysto amerykańskim wynalazkiem. Może nie tak łatwo dajemy się zakuć w małżeńskie okowy jak Angielki? One mają maniery lepsze niż my. I nie kłócą się tak często. – Uśmiechnęła się na wspomnienie ciotki Liz i wuja Ruperta. – Miałam ciotkę, która wyszła za Anglika – wyznała.

– Naprawdę? Za kogo? – zainteresował się, jakby uważał, że zna wszystkich. Edwina pomyślała, że pewnie właśnie tak jest.

– Za lorda Ruperta Hickhama. Umarł kilka lat temu. Ona zresztą też już nie żyje. Nie mieli dzieci.

Patrick zamyślił się na chwilę, po czym kiwnął głową.

– Chyba go znałem… a raczej znał go mój ojciec. Jak pamiętam, miał dość specyficzny sposób bycia, jeśli wolno zauważyć bez obrazy.

Edwinę rozbawiło zawoalowane znaczenie jego słów. Domyśliła się, że pewnie nieźle znał Ruperta, skoro właśnie to zapamiętał.

– Pańska opinia nie była nieuprzejma, raczej dokładna – przyznała Edwina. – Moja biedna ciotka bała się własnego cienia. Odwiedziliśmy ich w Havermoorze… – już miała powiedzieć: "jedenaście lat temu", zakończyła jednak: – dawno temu. – Jej głos zabrzmiał smutno. – Od tamtej pory nie byłam w Anglii.

– A kiedy to było? – zainteresował się, jakby nie zauważył jej wahania.

Milczała przez chwilę.

– Jedenaście lat temu – powiedziała wreszcie.

– To istotnie bardzo dawno temu. – Obserwował ją zastanawiając się, co mogło się wtedy wydarzyć, Edwina bowiem skinęła głową, a jej twarz naraz zasnuła się cieniem. Patrick udawał, że niczego nie dostrzegł.

– Tak, niesamowicie dawno. – Wstała, jakby chciała odejść. Zmęczona już była ciągłym uciekaniem od przeszłości, ale nie mniej zmęczona była borykaniem się z teraźniejszością. – Chyba wrócę do kajuty. Miło mi się z panem rozmawiało, panie Sparks-Kelly.

– Patricku – poprawił. – Czy mogę panią odprowadzić? A może dałaby się pani namówić na drinka w salonie? To bardzo wytworne pomieszczenie, a pani jeszcze go nawet nie obejrzała – namawiał. Edwina jednak nie miała ochoty na zwiedzanie statku i poznawanie ludzi, to bowiem kojarzyło jej się z nieszczęściem. Obiecywała sobie, że nigdy więcej nie postawi nogi na statku, a na tym znalazła się tylko z powodu Alexis.

– Nie, nie, dziękuję, ale wdzięczna jestem za zaproszenie.

Podała mu rękę na pożegnanie i odeszła szybkim krokiem. Znalazłszy się wszakże w kabinie, stwierdziła, że nie może tam wytrzymać. Ze strachem myślała, że kiedy się położy, znowu owładną nią okropne sny, koszmary, wspomnienia. Wyszła więc z powrotem na pokład. Stanęła przy burcie, tuż obok swej kabiny, i wpadła w zadumę nad tym, jak mogło wyglądać jej życie, a jak się potoczyło. Pogrążyła się w myślach do tego stopnia, że nie usłyszała kroków Patricka, a jego łagodny głos dotarł do niej wtedy dopiero, gdy Sparks-Kelly stanął obok niej.

– Cokolwiek panią dręczy, panno Winfield, chyba nie jest aż tak straszne?… Przepraszam. – Dotknął jej ramienia, lecz Edwina się nie odwróciła. – Nie chciałem przeszkadzać, ale zmartwiłem się widząc smutek na pani twarzy, jak żegnaliśmy się przed chwilą.

Wtedy odwróciła się do niego z włosami rozwianymi przez morski wiatr, błyszczącymi oczyma i łzami widocznymi w świetle księżyca na policzkach.

– Wygląda na to, że cały mój czas na tym statku poświęcam na przekonywanie bliźnich, że nic mi nie jest – próbowała się uśmiechnąć, lecz gdy pod jego bacznym spojrzeniem ocierała oczy, nie bardzo jej to wyszło.

– I udało się pani kogoś przekonać? – Jego głos brzmiał ciepło i serdecznie.

Edwina zaczynała żałować, że nie spotkała go przed laty, bo teraz ich znajomość nie miała żadnej przyszłości. On miał swoje życie, ona swoje. Znalazła się na statku tylko dlatego, że musiała przywieźć Alexis do domu.

– Nie – uśmiechnęła się. – Jakoś mi to nie wyszło.

– Ha, czyli musi to pani robić bardziej przekonywająco – zauważył, po czym tonem najserdeczniejszym, jaki zdarzyło jej się słyszeć, zadał pytanie, na które nikt na statku nie potrafił się zdobyć: – Proszę powiedzieć, co takiego panią spotkało, że cierpienie pani nie opuszcza? – Nie mógł dłużej znieść widoku bólu w jej oczach. Odkąd wypłynęli z Nowego Jorku, napotykał jej spojrzenie, spojrzenie osoby ciężko doświadczonej przez los.

– Och, to było dawno temu. – Chciała odpowiedzieć szczerze, ale bez wdawania się w szczegóły. – I zazwyczaj nie rozczulam się nad sobą – uśmiechnęła się i otarła dłonią łzy. Głęboko wdychała ostre morskie powietrze, starając się przybrać pogodniejszy wyraz twarzy. – Po prostu niezbyt przepadam za morskimi podróżami – wyjaśniła krótko.

– A to dlaczego? Czyżby dokuczała pani choroba morska?

– Raczej nie – znów starała się ominąć prawdę. – Nie czuję się dobrze na pokładzie statku… Zbyt wiele mam… – urwała. Chciała powiedzieć: "wspomnień", lecz usłyszała wewnętrzny głos, który nakazał jej otworzyć serce. Nie znała Patricka, ale akurat był jedyną przyjazną osobą, mężczyzną, którego polubiła. – Jedenaście lat temu płynęłam na "Titanicu" – wyjaśniła cicho. – Straciłam wtedy rodziców i narzeczonego. – Tym razem jej oczy pozostały suche.

Zaskoczony Patrick oniemiał.

– Mój Boże!… – W jego oczach pojawiły się łzy. – Nie wiem, co powiedzieć… Podziwiam panią, że odważyła się wsiąść na statek. Wyobrażam sobie, jak się pani czuje. Czy to pierwsza po "tamtej" podróż przez ocean? – Dowiedział się w końcu, dlaczego Edwina jest nieustannie spięta i blada i czemu tak rzadko wychodzi z kajuty, ale nie przypuszczał, że prawda okaże się tak wstrząsająca.

– Pierwsza. I nie jest mi łatwo. Przysięgałam sobie, że nigdy nie wsiądę na statek, ale muszę jechać po siostrę.

– Czy ona też "tam" była? – wypytywał poruszony. Znał ludzi, którzy wybrali się w podróż "Titanikiem", niestety, nikt nie ocalał. Pierwszy raz zetknął się z osobą, która przeżyła katastrofę.

– Myśleliśmy, że się nie uratowała. Podczas ewakuacji zgubiła się, to znaczy myśmy tak sądzili. Wróciła do kajuty po swoją lalkę. Miała wtedy sześć lat. Statek poszedł na dno w dniu jej urodzin. W końcu odnalazłam ją na statku, który wyłowił nas z wody. Była w szoku i od tamtej pory nigdy… cóż, jest bardzo trudnym dzieckiem.

– Płynął z panią jeszcze ktoś bliski? – pytał, ciekaw wszystkiego, co jej dotyczyło. Była przecież osobą niepospolitą, piękną, trochę tajemniczą kobietą.

– Cała najbliższa rodzina. Trzej bracia i dwie siostry przeżyli, rodzice i mój narzeczony utonęli. On też był Anglikiem. – Uśmiechnęła się na wspomnienie narzeczonego. Patrick Sparks-Kelly bez słowa obserwował jej twarz. – Nazywał się Charles Fitzgerald – dodała głuchym głosem. Przez chwilę przyglądała się swej dłoni, jakby szukając na palcu pierścionka zaręczynowego. Od lat już go nie nosiła. Zaproponowała, że zwróci go rodzinie, lady Fitzgerald nalegała jednak, by zatrzymała pierścionek jako pamiątkę po Charlesie.

Patrick patrzył na nią zdumiony.

– Mój Boże… – westchnął. Wyglądał jakby zobaczył ducha, gdy jego oczy napotkały wzrok Edwiny. – Teraz sobie przypominam, że słyszałem o pani: o Amerykance z San Francisco… To było… Boże, akurat wtedy się ożeniłem – wyjaśnił. – Charles był moim dalekim kuzynem.

Przez chwilę stali w milczeniu, rozmyślając o nim. Jakże dziwnie splatają się ludzkie losy, dumała Edwina. Po tylu latach oto spotkała człowieka spokrewnionego z jej narzeczonym!

– Jego rodzice… strasznie to przeżyli… jedyny syn… ukochane dziecko… – mówił Patrick urywanymi zdaniami. Powróciły do niego wspomnienia tamtych dni, pamiętał nawet, że opowiadano mu o Edwinie. – Dotąd go opłakują.

– Ja też – szepnęła.

– I nigdy nie wyszłaś za mąż? – spytał, mimowolnie mówiąc jej "ty".

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się pogodnie.

– Byłam zbyt zajęta. Musiałam wychować rodzeństwo. Miałam wtedy dwadzieścia lat, a oni byli jeszcze dziećmi. Najstarszy brat, Filip, miał szesnaście lat i starał się zastępować im ojca, ale to zadanie przerastało chłopca w jego wieku. Zresztą rok później wyjechał do college'u. George miał dwanaście lat, Alexis sześć, Fannie cztery, a najmłodszy Teddy niecałe dwa. Przez dobrych kilka lat dostarczali mi niezłej rozrywki – powiedziała ze śmiechem.

Patrick spoglądał na nią ze zdumieniem, że w tak młodym wieku podjęła się tak wielkiego zadania.

– I wychowałaś je całkiem sama?

– Mniej więcej. Jakoś mi się udało. Starałam się jak mogłam, choć zdarzało się, że załamywałam ręce z rozpaczy. Ale jakoś przetrwaliśmy. Tylko Filipa już nie ma.

– Co się z nim stało? A reszta dzieci?

Edwinie twarz się rozpogodziła, gdy pomyślała o rodzeństwie. Poczuła przypływ tęsknoty za najmłodszą dwójką, którą zostawiła v San Francisco.

– Najstarszy, Filip, zginął na wojnie sześć lat temu. George jest chlubą rodziny. Po śmierci Filipa porzucił Harvard i w końcu wylądował w Hollywood, gdzie odnosi wielkie sukcesy.

– Jako aktor? – zaciekawił się Patrick. Rodzina Edwiny wydawała się nad wyraz interesującą gromadką, znacznie oryginalniejszą od jego krewnych w Anglii.

Edwina pokręciła głową.

– Nie, jest szefem studia filmowego, i to uznanym. Ostatnio kręcili niezłe filmy. Kilka tygodni temu ożenił się – powiedziała zadowolona. – Alexis, ta, o której ci opowiadałam, jest właśnie w Londynie – wyjaśniła, nie tłumacząc, jak siostra tam się znalazła. – Fannie ma piętnaście lat. To typowa domatorka. A najmłodszy Teddy ma trzynaście lat.

Opowiadała o swoim rodzeństwie z dumą, co głęboko wzruszyło Patricka.

– Bez niczyjej pomocy… Nie umiem sobie tego wyobrazić – rzekł z podziwem

– Jakoś przeszło. Dzień po dniu. Nikt mnie nie pytał, czy tego chcę, ale nie miałam przecież wyboru. Kochałam ich… – wyznała, po czym dodała łagodnie: – Zrobiłam to dla nich… i dla mojej matki… Została na pokładzie, żeby odnaleźć Alexis. Później, jak się okazało, że nie wpuszczą mężczyzn do szalup, postanowiła zostać z mężem… Z naszym ojcem.

Patricka przebiegł dreszcz, gdy wyobraził sobie dzieci opuszczające tonący statek w łodzi ratunkowej, bez rodziców, tylko ze starszą siostrą. Teraz Edwina spoglądała na ocean ze smutkiem wiedząc, że pamięć o tamtej nocy będzie ją dręczyć do końca życia.

– Rodzice z początku chyba myśleli, że ze statku zostaną opuszczone następne szalupy. Nikt nie wiedział, że było ich tak niewiele, i pasażerowie do końca nie rozumieli powagi sytuacji. Nie powiedziano nam nawet, że trzeba natychmiast opuścić statek. Orkiestra grała bez przerwy, ale nie było syren, dzwonów… Mnóstwo osób kręciło się po pokładzie sądząc, że czasu mają dużo. A właśnie wtedy opuszczano na wodę tych kilka łodzi. Może mama myślała, że później uratuje się na innej albo zostanie na pokładzie, dopóki nie nadejdzie ratunek?

Odwróciła się i popatrzyła w oczy temu obcemu człowiekowi, który w tak krótkim czasie stał się jej bliski jak krewniak, po czym z westchnieniem ulgi wyjawiła mu to, co dręczyło ją przez te wszystkie lata. Gdy mówiła, Patrick ujął jej dłoń.

– Bardzo długo nienawidziłam mamy za to, co zrobiła… Nie za to, że zostawiła mi dzieci, ale że wybrała śmierć z nim, że kochała go bardziej niż nas… Nienawidziłam jej za to, że pozwoliła, aby zabiła ją miłość do męża. Długo te myśli mnie przerażały, sprawiały, że czułam się winna, że nie zostałam z Charlesem… – Po policzkach Edwiny spływały łzy. – Nie zostałam z nim… – powtórzyła. – Wsiadłam z dziećmi do pierwszej szalupy… Zabrałam je. A mama, tatuś i Charles umarli…

Wyrzuciwszy z siebie te myśli, które od lat nie dawały jej spokoju, poczuła ulgę, jakby zdjęto z niej ciężar, który przytłaczał ją niczym młyński kamień. Gdy wreszcie wyznała swoje "winy", oparła czoło na piersi Patricka, a on przytulił ją mocno.

– Nie mogłaś wiedzieć, co się stanie. Nikt nie wiedział. Oni myśleli, że opuszczą pokład później, w innej łodzi. Chyba nikt nie przypuszczał, że statek zatonie – pocieszał ją, wtórując myślom Edwiny.

– Do głowy mi nie przyszło, że żegnam się z nimi na zawsze – szlochała. – Zdążyłam tylko pocałować Charlesa… I już nigdy więcej go nie zobaczyłam – płakała wśród ciemności nocy, a Patrick tulił ją współczująco.