– Edwino, przecież nie byłaś w stanie nic zrobić. Postąpiłaś tak, jak należało… Widocznie los tak chciał. I nie możesz siebie obwiniać, że ty przeżyłaś, a oni nie – uspokajał ją Patrick.

– Ale dlaczego ona z nim została? – domagała się odpowiedzi, jakby Patrick znał prawdę, tymczasem, podobnie jak ona, mógł się jej tylko domyślać.

– Może kochała go tak mocno, że nie potrafiła bez niego żyć? – podsunął. – Tak czasem bywa. Zdarzają się takie kobiety. A może nie potrafiła znieść myśli o życiu bez niego, a wiedziała, że ty ją zdołasz zastąpić?

– Ale to było nie w porządku wobec dzieci, wobec mnie… Ja musiałam żyć bez Charlesa. – Teraz, gdy po raz pierwszy wypowiadała swoje najskrytsze myśli, jej głos brzmiał gniewnie. – Czasem naprawdę jej nienawidziłam, bo ja przeżyłam, a ona nie. Dlaczego ja musiałam żyć z tym bólem? Dlaczego musiałam…

Nie mogła mówić dalej, powiedziała już zresztą to, o czym dotąd nikomu nie mówiła. Jej najbliżsi umarli, ona się uratowała i przyszło jej żyć pogrzebaną miłością do Charlesa. Całą swą młodość poświęciła dzieciom, których wychowanie wcale nie było takie łatwe. Patrick współczuł jej głęboko i rozumiał ból spowodowany ogromem nieszczęść, jakie ją dotknęły.

– Życie bywa czasami niesprawiedliwe – powiedział. Pragnął zapłakać wraz z nią, ale wiedział, że jego łzy nie przyniosą Edwinie ulgi. Poczuł się wyróżniony tym, że zwierzyła się właśnie jemu. Zorientował się, że po raz pierwszy wyjawiała swoje najskrytsze myśli, po raz pierwszy przyznawała się, iż ma żal do matki o to, że wybrała śmierć u boku ojca.

– Wybacz! – rzekła Edwina. – Nie powinnam była opowiadać ci o tym. – Nie mogła znaleźć chusteczki, podał jej więc piękną lnianą z wyhaftowanym herbem. Przyjęła ją z wdzięcznością. – Zazwyczaj nie rozmawiam o tym – usprawiedliwiała się.

– Domyśliłem się – powiedział z serdecznym uśmiechem. – Jaka szkoda, że nie spotkaliśmy się dwanaście lat temu! Odbiłbym cię Charlesowi i prowadziłabyś znacznie szczęśliwsze życie. Ja także. Uratowałabyś mnie przed związkiem z kobietą, z którą nie powinienem był się ożenić. Bo musisz wiedzieć – dodał, krzywo się uśmiechając – że ożeniłem się z bliską kuzynką Charlesa ze strony jego matki. Bardzo przystojną dziewczyną, jak określiła ją moja matka, ale niestety za późno się zorientowałem, że mnie nie kocha.

– Jesteście razem? – zapytała Edwina, wycierając nos. Myśl o wyjściu za mąż za Patricka zamiast za Charlesa wzburzyła ją, ale też zaintrygowała. Edwina żałowała, że poznała go dopiero teraz.

– Owszem – przyznał ze spokojem. – Mamy trzech wspaniałych synów, ale rozmawiam z żoną mniej więcej raz na dwa miesiące, gdy się spotykamy w przerwach między podróżami. Niestety, moja żona… nigdy nie przepadała za dżentelmenami, jest o wiele szczęśliwsza w towarzystwie krewnych płci żeńskiej albo wśród koni.

Edwina odgadła, co miał na myśli, i poczuła się zażenowana, dlatego też wolała nie pytać, skąd się w takim razie wzięły dzieci. Patrick jednak kontynuował temat i wyjaśnił, że sam się dziwi, jakim cudem przy sporadycznym pożyciu udało im się spłodzić troje dzieci. Więcej potomstwa raczej nie będą mieli, powiedział, bo tylko w pierwszych latach zdarzało im się sypiać razem, potem zaś żadna ze stron nie przejawiała chęci do współżycia.

– Nie zamierzasz się rozwieść? – zapytała Edwina.

– Nie, z wielu powodów, między innymi ze względu na synów. Poza tym moi rodzice chybaby tego nie przeżyli. Dotąd w rodzinie nie było rozwodu. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że dzięki mojej francuskiej babce jestem najrzadszym z ptaków, mianowicie brytyjskim katolikiem. Obawiam się więc, że Philippa i ja jesteśmy związani do śmierci. Życie wiodę raczej samotne i z dala od niej, bo może dzięki mojej nieobecności przynajmniej ona jest zadowolona. Rysują się przede mną ponure perspektywy na najbliższe czterdzieści, pięćdziesiąt lat. – Mówił tonem beznamiętnym, lecz Edwina słyszała w jego głosie skrywane rozgoryczenie, które dostrzegała także w oczach, gdy opisywał swoje nieudane małżeństwo.

– Dlaczego jej nie zostawisz? Nie możesz żyć w ten sposób!

Stała się rzecz zdumiewająca: byli sobie niemal obcy, a wymienili najgłębiej skrywane sekrety – tyle że na statkach takie rzeczy często się ponoć zdarzają.

– Nie mam wyboru – odparł Patrick spokojnie. – Ty także go nie miałaś, kiedy zostałaś skazana na wychowywanie rodzeństwa. "Noblesse oblige", jak by powiedziała moja babka. Czasami człowiek postępuje tak a nie inaczej powodowany jednocześnie obowiązkiem i miłością. I tak jest ze mną. Mam wspaniałych synów! Najmłodszy jest Richard, ma siedem lat. Wszyscy uczą się w szkołach z internatem, w związku z czym nic mnie nie trzyma w domu. Prawdę mówiąc w ogóle nie muszę tam bywać, z czego skwapliwie korzystam – posłał Edwinie chłopięcy uśmiech. – Często bywam w Nowym Jorku, nie rzadziej w Paryżu w interesach. Prowadzę majątek ojca, mam przyjaciół w Berlinie i w Rzymie. Jak widzisz, nie jest mi tak źle.

Stali blisko siebie, Patrick obejmował Edwinę ramieniem, co jej wcale nie przeszkadzało.

– To, co mówisz, świadczy, że twoje życie jest puste i smutne – rzekła nie przebierając w słowach, pewna, że nie przyjmie źle jej szczerości.

– Masz rację. Tak to właśnie wygląda. Ale staram się po prostu jak najlepiej wykorzystać to, co mam. Podobnie postępujesz ty. Popatrz na siebie: opłakujesz mężczyznę, który od dawna nie żyje. Mężczyznę, którego kochałaś, gdy miałaś dwadzieścia lat. Pomyśl o tym… pomyśl o nim. Czy rzeczywiście go znałaś? Czy wiesz, jaki naprawdę był? Czy na pewno bylibyście razem szczęśliwi?… Miałaś prawo oczekiwać więcej od losu, tak jak i ja, ale zawiedliśmy się w swoich nadziejach. Wobec tego wzięliśmy z życia to, czego potrzebowaliśmy najbardziej: ty otoczyłaś się miłością rodzeństwa, a ja moich dzieci. Tyle że ja nie mogę liczyć na nic więcej, bo jestem żonaty, ale ty jesteś wolna, dlatego jak zejdziesz z tego statku, powinnaś znaleźć mężczyznę, którego zdołasz pokochać, mężczyznę, którego nawet Charles może by zaakceptował. Wyjdź za niego, postaraj się o własne dzieci. Moje życie już jest zamknięte, twoje nie. Nie zmarnuj go, Edwino.

– Daj spokój! – zaśmiała się. Patrick mądrze mówił, Edwina wszakże nie chciała mu tego przyznać. – Wiesz, ile mam lat?… Trzydzieści dwa! Jestem za stara na małżeństwo. Pół życia mam już za sobą.

– Podobnie jak ja. Mam trzydzieści dziewięć lat, ale wiesz? Gdybym otrzymał jeszcze jedną szansę na to, żeby kogoś pokochać, być szczęśliwym, mieć znowu dzieci, natychmiast bym ją wykorzystał.

Kiedy to mówił, popatrzył na nią i zanim zdążyła odpowiedzieć, pocałował ją. Całował ją jak nikt, odkąd Charles umarł. A może nawet on nie całował jej w ten sposób? Przez chwilę brzmiały jej w głowie słowa Patricka. Czy miał słuszność? Czyżby Charles istotnie był tylko wspomnieniem lat młodzieńczych? Może faktycznie z biegiem czasu go wyidealizowała? Może pamięć istotnie podsuwa jej obraz Charlesa takiego, jakiego sobie wymarzyła?… Nie potrafiła sobie odpowiedzieć na te pytania, choć nie miała wątpliwości, że nadal go kocha. Ale czy wierność jego pamięci nie trwa za długo? Może już czas pożegnać się z cieniami przeszłości?

Nagle odwzajemniła pocałunek Patricka, a wtedy wszystko inne zniknęło z jej świadomości. Długo całowali się, spleceni ramionami jak dwoje tonących. W końcu Patrick wypuścił ją z objęć, popatrzył na nią ze smutkiem i powiedział to, czego powinna być świadoma od samego początku:

– Edwino, niezależnie od tego, co między nami zajdzie, nie mogę się z tobą ożenić. Mówię ci to teraz, zanim się w sobie zakochamy. Ja już w pewnym sensie nie istnieję. Jestem żonaty, dopóki nas śmierć nie rozłączy, i nie chcę niszczyć twojego życia. Przyrzekam, że jeśli pozwolisz mi się kochać, w stosownym czasie uwolnię cię… dla twojego dobra i mojego… Rozumiesz mnie?

– Tak – powiedziała ochryple, wdzięczna za szczerość. Od pierwszego wejrzenia czuła, że Patrick jest człowiekiem wyjątkowo prostolinijnym, dlatego rozmawiała z nim tak otwarcie i dlatego wiedziała już teraz, że go pokochała. Jej uczucie nadeszło absurdalnie szybko, ledwo go przecież znała, a jednak miała pewność, że nie minie.

– Nie pozwolę ci zadręczać się miłością, jak to czyniłaś po śmierci Charlesa… Chcę cię kochać i zabrać w nowe życie, uleczoną z dramatów przeszłości i szczęśliwą. A jeżeli kiedyś stwierdzisz, że i ty mnie kochasz, będzie to znak, że możesz wyjść za innego i zrobić to, o czym ci mówiłem.

– Niepotrzebnie się martwisz z góry – oświadczyła Edwina. – Nie możesz wszystkiego przewidzieć. A jeżeli Philippa umrze albo zostawi cię, albo zdecyduje się wyjechać?

– Nie będę na takich przypuszczeniach budował mojego życia ani tobie na to nie pozwolę. Pamiętaj, kochana, pewnego dnia uwolnię cię jak ptaszka z klatki…

Słuchając go, Edwina poczuła budzącą się w jej sercu tęsknotę, już teraz, zanim cokolwiek między nimi zaszło. Przywarła do Patricka i szepnęła:

– Nie rozstawajmy się jeszcze, proszę.

– Nie, jeszcze nie teraz-odparł tak samo cicho, po czym, jak we wspomnieniu z odległego snu, dotknął ustami jej włosów i wyszeptał: – Kocham cię.

Byli sobie obcy, połączyły ich jednak wyznania najskrytszych uczuć, Charles i wspomnienie przeszłości.

Rozdział trzydziesty szósty

Ich miłość była z tych, jakie zdarzają się tylko w książkach albo filmach: spotkali się, zakochali w sobie i żyli jakby w zawieszeniu pomiędzy dwoma światami. Edwina odkryła doznania, których nigdy nie było dane jej doświadczyć, a jeżeli nawet ongiś je przeżywała, przez ostatnie jedenaście lat zdążyła o nich zapomnieć. Rozmawiali, śmiali się, odbywali długie spacery, aż przyszła chwila, gdy pozbyła się paraliżującego strachu, że statek może w każdej chwili zatonąć. Na ćwiczeniach z łodziami ratunkowymi Patrick, mimo że przypisany do innego stanowiska, za zgodą oficera dołączył do niej. Obserwujący ich pasażerowie życzliwymi uśmiechami i pełnymi podziwu spojrzeniami wyrażali aprobatę dla ich związku. Zakochani starali się wyszukiwać miejsca zaciszne i odosobnione, aby swobodnie gawędzić, czule trzymając się za ręce. Od dawna obojgu brakowało chwil tkliwej czułości, a choć Edwina przypuszczała, że od czasu do czasu Patrick miewał intymne kontakty z kobietami, wierzyła, że odkąd się ożenił, nikogo nie pokochał.

– Jaka byłaś w dzieciństwie? – wypytywał, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o niej.

– Nie wiem – odpowiedziała i radośnie się uśmiechnęła. – Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek się nad tym zastanawiała. Chyba byłam szczęśliwa i dopóki "oni" nie umarli, wiedliśmy całkiem zwyczajne życie. Przedtem chodziłam do szkoły, walczyłam z Filipem o zabawki… Bardzo lubiłam pomagać mamie w ogrodzie… I zaraz po jej śmierci – przypomniała sobie – gdy wróciliśmy do domu, zwykle właśnie tam z nią rozmawiałam, jak przycinałam róże i plewiłam chwasty. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak postąpiła, i czasami byłam na nią zła. Chciałam wiedzieć, czemu została z nim, a nas porzuciła.

– I co? Znalazłaś odpowiedź? – zapytał.

Edwina potrząsnęła głową.

– Nie, ale te rozmowy przynosiły mi ulgę.

– Pewno tak właśnie należało zrobić. A wiesz? Jak mam wolny czas, też lubię popracować w ogrodzie, chociaż nie uważa się tego za męskie zajęcie…

Rozmawiali o wszystkim: o przyjaciołach z dzieciństwa, o ulubionych sportach i o pisarzach, którzy najbardziej ich zajmowali. Patrick był zwolennikiem poważnej klasyki, Edwina wolała modnych autorów, takich jak F. Scott Fitzgerald i John Dos Passos. Obydwoje lubili poezję, zachody słońca, światło księżyca i tańce. Ze łzami wzruszenia Edwina wyznała, że jest niezmiernie dumna z George'a i jego sukcesów zawodowych i że bardzo lubi Helen. Opowiedziała nawet o podarowanym bratowej welonie, który miała włożyć w dniu ślubu z Charlesem. Patrick, chociaż opanowany, wzruszył się do łez.

– Jaka szkoda, że nie możesz go włożyć dla mnie!…

– Ja też żałuję – szepnęła, ocierając mu łzę z policzka.

Następnego wieczoru po tym, jak się poznali, poszli potańczyć. Edwina nie bardzo chciała, nie miała bowiem stosownej sukni, lecz Patrickowi udało się jakimś cudem nakłonić stewardesę, by znalazła dla niej odpowiedni strój. Sukienka miała metkę Chanel i leżała, jakby była uszyta na miarę. Przez cały czas Edwina się obawiała, że któraś z pasażerek zerwie ją z niej, na szczęście nic takiego nie nastąpiło, tak że cudownie się bawili w salonie pierwszej klasy. Edwina już dawno nie spędziła równie udanego wieczoru.

Statek wprawdzie nie zatonął, jednakże stanowczo za szybko dotarł do celu. Wydawało im się, że podróż do Cherbourga, a potem do Southampton, trwała jedną chwilę.

– Co teraz będzie? – spytała żałośnie Edwina.

Zastanawiali się nad tym ze sto razy: ona wciąż na nowo wyobrażała sobie rozstanie, lecz gdy do niego doszło, nie mogła się zdecydować. Patrick jeszcze raz przypomniał jej plan, który już omawiali: