Kolację pasażerowie spożywali w ogólnej jadalni lub w wytwornej restauracji "A la Carte". Tam też drugiego dnia podróży kapitan Smith przedstawił Winfieldów państwu Astor. Na podstawie paru uwag rzuconych przez panią Astor, dużo młodszą od męża, Kate zorientowała się, że niebawem przyjdzie na świat ich dziecko. Astorowie sprawiali wrażenie bardzo zakochanej pary. Gdziekolwiek ich spotykała, rozmawiali ze sobą czule lub trzymali się za ręce. Raz natknęła się na nich w pobliżu ich apartamentu, gdy całowali się namiętnie.

Kate polubiła także Strausów. Nigdy wcześniej nie widziała dwojga ludzi równie zgodnych i wciąż okazujących sobie tak wiele miłości pomimo tylu przeżytych wspólnie lat. W rozmowie z panią Straus Kate odkryła, że dama ta posiada rzadko spotykane poczucie humoru.

Pierwszą klasą podróżowało w sumie trzystu dwudziestu pięciu pasażerów, w tym sporo ciekawych i sławnych osobistości. Kate ucieszyła się z poznania Helen Churchill Candee, autorki kilku powieści i osoby o szerokich horyzontach, stale pochłoniętej wieloma sprawami. Sporo owych "spraw" odwzajemniało zainteresowanie pisarki – Kate wielokrotnie spotykała piękną panią Candee w otoczeniu co najmniej pół tuzina mężczyzn, i to najatrakcyjniejszych. Do grona tego, choć był równie przystojny, nie zaliczał się oczywiście Bertram Winfield.

– Spójrz, jak by mogło wyglądać twoje życie, gdybyś nie wyszła za mnie – drażnił się z żoną, gdy mijali leżak Helen Candee otoczony wianuszkiem adoratorów, którzy z zapartym tchem czekali na każde słowo spływające z jej warg. Odeszli już dość daleko, a uszu Kate wciąż dolatywał egzaltowany śmiech pisarki. Słowa męża bardzo ją rozbawiły. Kate Winfield nie przyszłoby nawet do głowy, że mogłaby wieść życie takie jak Helen Candee. Przecież ona poza dziećmi i mężem świata nie widziała!

– Obawiam się, kochanie, że marna byłaby ze mnie "femme fatale".

– A to czemu? – wydawał się dotknięty, jak gdyby skrytykowała jego wybór. – Jesteś niespotykanie piękną kobietą.

– Oj, ty głuptasku! – pocałowała go w policzek i potrząsnęła głową, przybierając dziewczęcy wyraz twarzy. – Myślę, że przyszłam na świat, żeby biegać z chusteczką i wycierać domownikom nosy. Chyba zostałam stworzona do roli matki.

– Cóż za niepowetowana strata… Mogłabyś mieć pół Europy u swych stóp, tak jak niezrównana pani Candee – przekomarzał się z nią Bert, w pełni odwzajemniający uczucia żony.

– Ja wolę mieć tylko ciebie u stóp, Bertramie Winfield. Cóż bym poczęła z tłumem nadskakujących mi mężczyzn?

– Zdaje się, że powinienem być wdzięczny losowi – zauważył z uśmiechem Bert. Pomyślał o latach, które spędzili razem, wspólnie dzieląc zarówno radosne chwile, jak i troski. Los pozwolił im być nie tylko kochankami, ale i przyjaciółmi.

– Mam nadzieję, że Edwina i Charles będą równie szczęśliwi jak my – powiedziała cicho Kate, wyrażając na głos nurtujące ją myśli.

– Ja też mam taką nadzieję. – Pomimo przejmującego chłodu, który panował tego popołudnia, Bert zatrzymał się i tuląc żonę czule ją pocałował. – Chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo cię kocham – szepnął jej do ucha.

Kate popatrzyła na męża z uwagą. Wydawał jej się poważniejszy niż zazwyczaj i bardzo napięty. Delikatnie pogłaskała go po policzku.

– Dobrze się czujesz? – zapytała.

– Nie najgorzej – odrzekł – ale uświadomiłem sobie, że czasem nie zaszkodzi wypowiedzieć na głos to, co się myśli.

Spacerowali po pokładzie trzymając się za ręce. Było niedzielne popołudnie. Rankiem wysłuchali mowy kapitana Smitha i zmówili modlitwę "za tych co na morzu". Dzień był bezwietrzny, ale robiło się coraz chłodniej, toteż prawie wszyscy pasażerowie schronili się pod dachem. W pobliżu sali gimnastycznej Winfieldowie znów ujrzeli panią Candee, tym razem w towarzystwie młodego Hugha Woolnera. Minąwszy ich, postanowili wejść do salonu na herbatę, bo na zewnątrz bardzo się już ochłodziło. Zauważyli tam Johna Jacobsa Astora pijącego herbatę w towarzystwie swej młodej żony Madeleine, a po chwili w głębi sali zobaczyli George'a i Alexis siedzących przy stoliku z dwiema starszymi paniami.

– Popatrz no na niego! – skrzywił się Bert. – Bóg jeden wie, co wyrośnie z tego chłopca. Czasami skóra mi cierpnie na samą myśl o tym.

Zostawiwszy żonę, poszedł przedstawić się damom, które gościły jego dzieci. Podziękował im za uprzejmość i poprowadził swe latorośle do stolika, przy którym czekała na nich Kate.

– Coście tu robili? – zapytał po drodze, mocno zaskoczony, ponieważ z miny Alexis wnioskował, że najwyraźniej odpowiadało jej towarzystwo dwóch obcych osób, a to nieczęsto jej się zdarzało. – Gdzie Oona? – indagował.

– Poszła na dół do swojej kuzynki, a maluchy zostawiła ze stewardesą. Obiecałem jej, że zaprowadzę Alexis do ciebie – z zadowoloną miną odpowiedział George.

– George zabrał mnie do sali gimnastycznej i na basen – pochwaliła się Alexis. – A potem jeździliśmy windami, tam i z powrotem, aż George uznał, że ktoś powinien nas poczęstować ciasteczkami. No i udało nam się znaleźć te panie. Były bardzo miłe – opowiadała z rozpromienioną buzią o swej przygodzie jak o czymś zupełnie oczywistym. – Powiedziałam im, że jutro są moje urodziny.

Istotnie nazajutrz wypadały jej urodziny. Kate już poprzedniego dnia zamówiła tort, który miał być niespodzianką, a szef piekarzy, Charles Joughin, obiecał, że przyozdobi go białą polewą i różyczkami z lukru.

– Miło mi, że tak przyjemnie spędziliście czas – rzekł wciąż rozbawiony Bert i Kate także się roześmiała. – Ale wolałbym, żebyście następnym razem poszli na podwieczorek z nami, zamiast wpraszać się do obcych pań.

George mrugnął do rodziców porozumiewawczo, a Alexis przytuliła się do Kate, która delikatnie ją pocałowała. Dziewczynka uwielbiała bliskość matki, jej ciepło i miękkość, muśnięcia włosów i zapach perfum. Istniała między nimi szczególna więź, co nie znaczyło, że Kate mniej kochała pozostałe dzieci – po prostu zdarzały się chwile, kiedy Alexis miała specjalne prawa u matki. Kate traktowała wszystkie swoje dzieci jednakowo, lecz czuła, że Alexis potrzebuje jej bliskości bardziej niż inne. Jakby nie przecięto pępowiny pomiędzy matką a córką, przez co być może pozostaną nierozerwalnie złączone. Czasami przychodziło Kate do głowy, że one dwie nigdy się nie rozstaną, ogarniało ją też niekiedy przemożne pragnienie, by zatrzymać Alexis przy sobie na zawsze. Owo pragnienie wzmagało się zwłaszcza teraz, gdy Edwina miała wyjechać do Anglii i opuścić ją na stałe.

Do salonu weszli Edwina i Charles, wracający ze spaceru po pokładzie. Gdy podchodzili do stolika, Edwina wciąż rozcierała zmarznięte dłonie.

– Ależ ziąb na dworze – powiedziała z uśmiechem, który ostatnio nieustannie gościł na jej twarzy.

Kate pomyślała, że nigdy jeszcze nie widziała osoby równie szczęśliwej. Ona podobnie się czuła, gdy wychodziła za Bertrama. Tych dwoje było dla siebie stworzonych. Podobną opinię wyraziła pani Straus, przekonana, że tę piękną parę czekają długie lata w szczęściu.

– Ciekawe, dlaczego jest tak zimno. Zrobiło się zimniej niż rano – zwróciła się Edwina do ojca. Usiedli z rodzicami, zamawiając herbatę i tosty z masłem, które kelner przyniósł po krótkiej chwili.

– Trzymamy kurs na północ. Jeżeli w nocy dobrze wytężymy oczy, to może uda nam się wypatrzeć małe góry lodowe – odparł Bertram.

– Czy to niebezpieczne? – zatroskała się Edwina.

Ojciec uspokajająco potrząsnął głową.

– Nie dla takiego statku jak nasz. Słyszałaś, co się mówi o "Titanicu"? Jest niezatapialny. Jedna mała góra lodowa nie wystarczy, żeby go posłać na dno, a poza tym gdyby groziło nam niebezpieczeństwo, kapitan z pewnością podejmie właściwe środki ostrożności.

Tego dnia płynęli z prędkością dwudziestu trzech węzłów, co jak na statek pasażerski było całkiem niezłym tempem. Po południu, gdy Winfieldowie siedzieli przy podwieczorku, "olbrzym" otrzymał trzy ostrzeżenia o górach lodowych z innych statków: z "Caronii", "Baltica i "Ameriki", lecz kapitan Smith nie kazał ograniczać prędkości. Uważał, że byłoby to zbędne, choć na wszelki wypadek polecił bacznie obserwować ocean. Był jednym z najbardziej doświadczonych kapitanów linii White Star. Spędziwszy lata całe na statkach, odbywał ostatni rejs, po którym zamierzał przejść na emeryturę.

Radiogramy z ostrzeżeniami widział także Bruce Ismay, szef linii White Star płynący na "Titanicu". Omówił sytuację z kapitanem, po czym schował je do kieszeni.

Tego wieczora Kate osobiście ułożyła dzieci do snu, ponieważ Oona, poprosiwszy stewardesę, by posiedziała przy malcach, znów poszła na pokład trzeciej klasy do kuzynki. Kate nie miała nic przeciwko jej wizytom u krewnej. Lubiła zajmować się dziećmi, a nawet wolała, gdy nikt jej nie wyręczał. Zauważyła, że robi się coraz zimniej, otuliła więc malców dodatkowymi kocami.

Przed wyjściem do restauracji zajrzała na chwilę na pokład, by zaczerpnąć świeżego powietrza i poczuła, że na zewnątrz panuje chłód nie do zniesienia. Idąc na kolację rozmawiała z mężem o Filipie, który znalazł sobie przedmiot westchnień – śliczną pannę, niestety, pasażerkę z drugiej klasy. Mimo że nie mieli praktycznie żadnej szansy na spotkanie, wpatrywał się w nią ze swojego pokładu, ona zaś zerkała nań z dołu, wstydliwie wznosząc oczy. Filip co dzień przystawał w tym samym miejscu licząc, że znów ją zobaczy, aż Kate zaczęła się obawiać, że syn przeziębi się, tkwiąc pod gołym niebem na przejmującym zimnie. Jednakże panna czy też jej rodzice wykazali więcej rozsądku – nie pokazała się. Filip chodził markotny przez całe popołudnie, a wieczorem zrezygnował z kolacji.

– Biedak – powiedziała Edwina ze współczuciem do matki, gdy zajmowali miejsca przy stole. Ojciec zatrzymał się jeszcze przy Benjaminie Guggenheimie, potem przystanął, by zamienić kilka słów z W. T. Steadem, znanym dziennikarzem i pisarzem, który przed kilkoma laty pisywał do gazety Winfieldów. Wreszcie i on zasiadł z resztą rodziny.

– Z kim rozmawiałeś, kochanie? – spytała zaciekawiona Kate. Rozpoznała Steada, ale nie wiedziała, kim był drugi mężczyzna.

– Z Benjaminem Guggenheimem. Poznałem go przed laty w Nowym Jorku – wyjaśnił dość niechętnie Bert.

Kate zastanowiła dziwna reakcja męża. Może powodem była olśniewająca blondynka towarzysząca Guggenheimowi? Coś jej podpowiadało, że nie jest jego żoną.

– Czy to pani Guggenheim? – zagadnęła, pragnąc się upewnić.

– Nie sądzę – uciął krótko Bert, po czym spytał Charlesa, który z nich właściwie ocenił dystans przebyty tego dnia przez statek. Zakład i niewielką kwotę wygrał Charles, przewidziawszy, że "Titanic" pokona pięćset czterdzieści sześć mil.

Przyszli teściowie i zięć mieli w czasie rejsu wyśmienitą okazję, aby się bliżej poznać. Jak dotąd Bertowi wszystko w Charlesie się podobało. Oboje z Kate byli przekonani, że małżeństwo ich córki będzie udane.

– Czy ktoś miałby ochotę na krótki spacer? – zapytał Bert, gdy opuszczali salon po wysłuchaniu wieczornego koncertu, okazało się jednak, że jest zbyt zimno na przechadzkę. Powietrze było mroźne, a niebo iskrzyło się gwiazdami.

– O Boże, ależ ziąb. – Kate zadrżała z zimna. Choć była w futrze, chłód ją przeniknął do szpiku kości.

Noc była kryształowo jasna. Nikt z pasażerów nie wiedział, że gdy jedli kolację, radiooperator znowu otrzymał ostrzeżenie z dwóch statków o znajdujących się w pobliżu górach lodowych, nikt nie podejrzewał, że coś wisi w powietrzu. Było wpół do jedenastej, kiedy Winfieldowie wrócili na pokład B. Charles i Edwina usiedli jeszcze w saloniku przy butelce szampana, rodzice zaś szykowali się do snu, cicho rozmawiając.

Gdy Kate i Bertram byli w łóżku i gasili światło, wybiła godzina jedenasta. Mniej więcej w tym samym czasie płynący niedaleko "Californian" przekazał "Titanicowi" wiadomość o napotkanej przed chwilą górze lodowej. Radiooperator "Titanica", niejaki Phillips, przesyłał akurat prywatne depesze pasażerów do stacji na Cape Race w Nowej Fundlandii, ostro więc odpowiedział koledze z "Californiana", aby mu nie przeszkadzał, ma bowiem pełne ręce roboty, o górze lodowej zaś już słyszał. Tym razem nie uznał za konieczne przekazać informację kapitanowi-przecież czytał wcześniej podobne depesze i niezbyt się nimi przejął. "Californian", jakby urażony, wyłączył się nie podając współrzędnych góry lodowej, a Philips tymczasem niestrudzenie wysyłał telegramy do Cape Race.

Kate i Bertram pogrążyli się we śnie, ich młodsze dzieci spały już od dawna w kabinie obok, natomiast Edwina i Charles, przytuleni na kanapce w saloniku, szeptali o swych marzeniach i nadziejach. Zbliżała się północ. Młodzi wciąż rozmawiali, gdy naraz przez statek przeszło lekkie drżenie i coś zgrzytnęło, jakby otarli się o przeszkodę. Pomyśleli jednak, że skoro nie nastąpił silniejszy wstrząs, to nic wielkiego nie mogło się stać. Jeszcze chwilę gawędzili, zanim Edwina uświadomiła sobie, że ucichł towarzyszący im dotychczas monotonny szum, a wraz z nim zniknęło wrażenie wibracji. Najwyraźniej statek się zatrzymał. Charles zaniepokoił się nieoczekiwanym postojem.