– Myślisz, że coś się stało? – zatroskała się Edwina.

Charles wyjrzał przez okienko na lewą burtę, lecz nie zauważył nic niezwykłego.

– Nie sądzę. Słyszałaś, co twój ojciec mówił o statku. Jest niezatapialny. Może maszyny wyłączono, żeby odpoczęły, albo zmieniamy kurs. Na pewno nic się nie stało. – Wziął jednak płaszcz, po czym czule pocałował ją w usta. – Sprawdzę, dlaczego stoimy, i zaraz ci powiem.

– Ja też idę.

– Edwino, jest strasznie zimno. Poczekaj tutaj.

– Daj spokój. W jadalni wuja Ruperta było zimniej.

Charles uśmiechnął się na te słowa i pomógł jej włożyć futro matki. Był pewien, że wszystko jest w najlepszym porządku, doszło najwyżej do awarii maszyn, która niewątpliwie zostanie szybko usunięta i wkrótce popłyną dalej.

Na korytarzu napotkali zaciekawionych pasażerów, jak oni ubranych w wieczorowe stroje, białe krawaty i futra narzucone na suknie balowe lub w szlafrokach, spod których wystawały gołe nogi. Wyglądało na to, że sporo osób, łącznie z Johnem Jacobem Astorem, wyczuło, że coś się stało i chce poznać prawdę. Spacer po pokładzie niczego wszakże nie wyjaśnił, nie rozwiał niczyich wątpliwości. Nie doszli do niczego ponad to, co już wiedzieli, mianowicie że statek się zatrzymał, a olbrzymie kominy wysyłają kłęby pary w niebo roziskrzone gwiazdami. Oznak niebezpieczeństwa nie było jednak żadnych.

Wreszcie steward oznajmił zaintrygowanym pasażerom, że uderzyli w "kawałek lodu", ale nie ma się czym przejmować. John Jacob Astor wrócił do żony, Charles i Edwina również udali się do apartamentu. Powiedziano im, że jeśli chcą zobaczyć ten odłamek lodu, to jest on w strefie rekreacyjnej trzeciej klasy. Z pokładu spacerowego widać było tam pasażerów, którzy wśród wybuchów beztroskiego śmiechu rzucali śniegowymi kulami.

Była za pięć dwunasta, kiedy narzeczeni weszli do saloniku, gdzie zastali wyraźnie zaniepokojonego Bertrama.

– Czy coś nie w porządku ze statkiem? – zapytał ich szeptem, ponieważ Kate spała.

– Nic na to nie wskazuje – odparł Charles kładąc płaszcz na krześle, podczas gdy Edwina wyplątywała się z obszernego futra matki. -Zderzyliśmy się z lodem, ale nikt się tym nie przejmuje. Zdaje się, że załoga szybko uporała się z kłopotami. Z pokładu nie widać nic, co by budziło obawy.

Charles nie wyglądał na zdenerwowanego, więc i Bertram odetchnął z ulgą. Było mu głupio, że nie potrafi ukryć obaw, ale miał przecież pod opieką rodzinę i chciał być pewien, że nic jej nie zagraża. Życzył młodym dobrej nocy, poprosił Edwinę, by nie ociągała się długo z pójściem do łóżka, i dokładnie trzy minuty po północy ułożył się przy śpiącej smacznie Kate. Przez moment miał wrażenie, że podłoga się przechyla, pomyślał jednak, iż padł ofiarą złudzenia.

Było to w chwili, gdy głęboko pod pokładem palacze rozpaczliwie próbowali ugasić ogień w kotłach, a woda rwącym strumieniem zalewała pomieszczenie pocztowe. "Titanic" istotnie uderzył w "kawałek lodu", tyle że ów "kawałek" był górą lodową. Jego pięć podobno wodoszczelnych grodzi zalewała woda, która przedostawała się przez dziurę w kadłubie wyrwaną przez lód. Na mostku kapitan Smith, szef linii White Star, Bruce Ismay, oraz budowniczy statku, Thomas Andrews, stali w osłupieniu, próbując ocenić grożące statkowi niebezpieczeństwo.

Andrews czarno widział najbliższą przyszłość, nie wyobrażał sobie bowiem, aby przy pięciu grodziach wypełnionych wodą "Titanic" zdołał długo utrzymać się na powierzchni. Wybudowany przezeń niezatapialny statek tonął. Wiadomo było, że nie od razu pójdzie na dno, lecz nikt nie potrafił określić, jak długo potrwa agonia.

Pięć minut po północy na usilne naleganie Thomasa Andrewsa kapitan Smith zebrał na mostku oficerów i polecił, by dopilnowali zdjęcia pokrowców z łodzi ratunkowych. Nie przeprowadzono dotąd próbnych ćwiczeń, nikt bowiem nie przypuszczał, żeby zaszła konieczność ewakuacji. Przecież ten statek miał być niezatapialny, nie należało zatem bez potrzeby niepokoić pasażerów. Teraz stewardzi pukali do wszystkich kabin pierwszej klasy. Kiedy Charles otworzył drzwi salonu, Bert w jednej chwili zerwał się na równe nogi. Zrazu dobiegł go tylko dźwięk rozmowy, potem zaczął rozróżniać słowa. Steward przemawiał do pasażerów głosem spokojnym i stanowczym, jak do dzieci, które trzeba nakłonić do posłuchu, ale zbytnio nie nastraszyć.

– Proszę, żeby wszyscy włożyli pasy ratunkowe i wyszli na pokład. Natychmiast! – powiedział z naciskiem.

Nie było słychać ani bicia dzwonów, ani wycia syren czy innych sygnałów alarmowych. Dokoła panowała cisza, oczy stewarda mówiły wszakże wyraźnie, że należy się zastosować do jego poleceń. Edwina poczuła, że coś popycha ją do działania. Tak było zawsze, gdy któreś z rodzeństwa potrzebowało jej pomocy. I wiedziała, że musi natychmiast pomóc matce.

– Mam czas, żeby się przebrać? – zapytała stewarda, który przecząco pokręcił głową i zanim wszedł do następnego apartamentu, rzucił jej przez ramię:

– Nie sądzę. Niech pani zostanie w tym, co ma na sobie, i założy pas ratunkowy. Będzie trzymał ciepło. To tylko środki ostrożności, ale proszę się do nich stosować. Muszę iść dalej.

Steward zniknął, Edwina zaś poszukała wzrokiem oczu Charlesa, który uspokajająco ścisnął jej rękę. Bert tymczasem pospieszył obudzić żonę. Oona już wróciła z pokładu trzeciej klasy, ale podobnie jak reszta rodziny pogrążona była w głębokim śnie.

– Pomogę ci budzić dzieci – zaproponował Charles Edwinie.

Zaraz też udał się do kabiny Filipa i George'a, przygotował im pasy ratunkowe i pokazał, jak je zapiąć. Starał się nie przestraszyć ich zbytnio, lecz nie bardzo mu się to udało. George mimo wszystko zachowywał się tak, jakby alarm był tylko niezłą zabawą, Filip natomiast wyglądał na mocno zalęknionego, gdy wkładał na ubranie pas ratunkowy.

Edwina najpierw delikatnie obudziła Alexis, muskając ustami jej policzek i potrząsając nią lekko, potem wzięła Fannie na ręce, na koniec zaś ostrożnie szarpnęła Oonę za ramię. Kiedy tłumaczyła jej, co się stało, Irlandka patrzyła na nią oszalałymi ze strachu oczami.

– Gdzie mama? – zapytała Alexis z przerażeniem w głosie i ukryła się z powrotem w łóżku.

Edwina poleciła Oonie obudzić Teddy'ego i zastanawiała się, co powinna teraz zrobić, na szczęście w tejże chwili z sypialni wyszła Kate, naciągając szlafrok na nocną koszulę. Była zaspana, lecz wydawała się całkiem spokojna. Lęk ogarnął ją dopiero wtedy, gdy Alexis przypadła do jej kolan.

– Co tu się dzieje? – Kate z obawą popatrzyła na męża, córkę i Charlesa. – Czy coś się stało? – Czuła się tak, jakby zbudziła się w samym środku przedstawienia nieświadoma wcześniejszego przebiegu akcji.

– Nie mam pojęcia-uczciwie przyznał Bertram. – Wiem tylko, że zderzyliśmy się z lodem, ale podobno to nic poważnego. W każdym razie tak poinformowano Charlesa godzinę temu. Teraz kazali nam wyjść w kamizelkach ratunkowych na pokład i zebrać się na wyznaczonych stanowiskach przy szalupach.

– Ach, tak… – mruknęła Kate, rozglądając się po kabinie. Jej wzrok padł na nogi Edwiny w srebrnych pantofelkach na cienkich obcasach. W takim obuwiu stopy przemarzłyby jej na pokładzie w pięć minut. – Edwino, zmień buty – poleciła. – Oono, włóż płaszcz i natychmiast zapnij kamizelki ratunkowe Teddy'emu i Fannie.

W energicznych działaniach pomagał jej Charles, Bertram tymczasem poszedł naciągnąć spodnie na piżamę i zmienić kapcie na skarpetki i buty. Włożył także sweter, którego dotąd nie nosił, na to płaszcz i pas ratunkowy, zabrał też dla Kate ciepły wełniany kostium. Gdy wracał do dzieci, zauważył, że przechył statku się zwiększa, i po raz pierwszy, odkąd się obudził, poczuł strach.

– Pośpieszcie się – powiedział starając się, by jego głos brzmiał naturalnie.

Filip i George byli już gotowi. Edwina miała na sobie botki i płaszcz narzucony na wieczorową suknię z niebieskiej satyny. Charles pomagał jej ubierać Fannie, Teddy'ego i Alexis. Kate wciągnęła na szlafrok gruby kostium podróżny, który przyniósł jej Bert, włożyła spacerowe buty, na ramiona zarzuciła futro.

– Musisz się ubrać – syknęła Edwina do Oony. Nie chciała straszyć dzieci więcej niż potrzeba, pragnęła jednak uświadomić dziewczynie powagę sytuacji.

– Och, a co z Alice?… Muszę po nie iść! – Oona, bliska łez, załamywała ręce w rozpaczy i bezradnie kręciła się w koło.

– Nie ma mowy. Wkładasz ubranie i idziesz z nami! – ostro powiedziała Kate. Nie wypuszczała z dłoni rączki Alexis, która choć przerażona, stała spokojnie wiedząc, że wszystko będzie dobrze, skoro są z nią rodzice. Wszyscy zdążyli się już ubrać oprócz Oony sparaliżowanej strachem.

– Ale przecież ja nie umiem pływać!… Nie umiem pływać!… – wołała histerycznie Irlandka.

– Nie bądź głupia. – Kate chwyciła ją za ramię i gestem poleciła Edwinie, by wyprowadziła rodzeństwo na pokład. – Nie będziesz musiała pływać, Oono. Wystarczy, że pójdziesz z nami. Ale najpierw musisz się ubrać.

Naciągnęła dziewczynie przez głowę wełnianą sukienkę i uklękła, by pomóc włożyć jej buty, na koniec dopilnowała, żeby zabrała kamizelkę ratunkową i po chwili obie dołączyły do pozostałych.

Korytarze zatłoczone były pasażerami zdążającymi na pokład, ubranymi w to, co kto miał pod ręką, w kamizelkach ratunkowych. Większość okazywała zaniepokojenie, choć niektórzy śmiali się i mówili, że uważają całe to zamieszanie za jakiś niedorzeczny żart. Było kwadrans po północy, gdy radiooperator wysłał pierwsze sygnały wzywające pomocy. Poziom wody pod pokładem podnosił się błyskawicznie, o wiele szybciej, niż przypuszczał kapitan Smith. Zaledwie przed półgodziną zderzyli się z górą lodową, a już boisko do squasha było zalane po sam sufit. O tym jednak trener, Fred Wright, nie wspomniał Filipowi, gdy spotkał go w drodze do szalup.

– Czy nie powinnam była zabrać biżuterii? – zatroskała się naraz Kate. Pomyślała o tym dopiero teraz, ale nie chciała już wracać do kabiny. Obrączkę ślubną miała na palcu, a tylko na niej naprawdę jej zależało.

– Nie martw się – pocieszył ją Bert z uśmiechem i ścisnął jej dłoń. – Kupię ci nowe błyskotki, jeżeli… jeżeli tamte gdzieś się zapodzieją… – Nie chciał powiedzieć "jeżeli tamte stracisz" z obawy przed znaczeniem tych słów.

Nagle dotarło do niego, co grozi jego żonie i dzieciom, i ogarnęło go przerażenie. W drodze na pokład łodziowy Bert zerknął przez otwarte drzwi sali gimnastycznej, gdzie ujrzał Astorów spokojnie siedzących na mechanicznych koniach. Czekali tam niewątpliwie dlatego, że Astor obawiał się, by jego żona nie poroniła pod wpływem niskiej temperatury. Obydwoje mieli na sobie kamizelki ratunkowe, a trzecią, dodatkową, Astor trzymał na kolanach.

Minąwszy salę gimnastyczną Winfieldowie skierowali się ku lewej burcie, gdzie właśnie jęła przygrywać orkiestra. Przy dźwiękach melodii marynarze zdejmowali pokrowce z ośmiu drewnianych szalup ratunkowych. Na prawej burcie również szykowano osiem łodzi, cztery na dziobie i cztery na rufie. Poza tym na statku znajdowały się jeszcze cztery płócienne łodzie składane. Widok ten nie napawał otuchą, toteż gdy Bert ujął dłoń żony, poczuł, jak mocno bije mu serce.

Kate dźwigała na rękach Fannie, Filip – małego Teddy'ego. Alexis starała się trzymać jak najbliżej matki. Przystanęli w końcu zbici w gromadkę, nie mogąc uwierzyć, że na tym olbrzymim, nie mającym sobie równych statku marynarze spuszczają szalupy ratunkowe, do których będą wsiadać w samym środku mroźnej nocy. W tłumie słychać było głuchy pomruk zaniepokojenia.

Kate zauważyła, że Filip rozmawia z poznanym na początku rejsu Jackiem Thayerem z Filadelfii. Owego feralnego wieczoru rodzice chłopca byli na przyjęciu, które na cześć kapitana wydawali państwo Widenerowie, także z Filadelfii. Jack nie poszedł na przyjęcie i teraz próbował odnaleźć rodziców wśród pasażerów stojących na pokładzie. Chłopcy chwilę rozmawiali przyjaźnie, po czym Jack przeszedł do następnej grupy ludzi, wciąż rozglądając się za rodzicami.

Z dala od reszty pasażerów Kate dojrzała Allisonów z Montrealu wraz z małą Lorraine, która jedną ręką kurczowo uczepiła się matki, w drugiej zaś ściskała swą ukochaną lalkę. Pani Allison stała przytulona do męża, a guwernantka trzymała w ramionach małego chłopczyka, zawiniętego w koc, by uchronić go przed lodowatym powiewem północnego Atlantyku.

Załadunkiem szalup przy lewej burcie kierował drugi oficer Lightoller, na razie jednak panował zupełny chaos. Ponieważ na "Titanicu" nie przeprowadzono podczas rejsu ćwiczeń ratunkowych, oprócz członków załogi nikt nie wiedział, do której łodzi jest przydzielony. Marynarze zresztą także nie bardzo się orientowali, co mają robić. Na chybił trafił ściągali pokrowce z szalup, wrzucając do środka latarnie i pudełka sucharów. Tłum nieufnych pasażerów wciąż trzymał się z dala, gdy marynarze opuszczali na wyciągach łodzie do pozycji umożliwiającej wsiadanie. Orkiestra zaś niestrudzenie wygrywała murzyńskie rytmy.