Kemper James pokiwał głową. – Byliśmy na otwarciu.

– Tak? – Słowa ojca zaskoczyły Parkera. – Nie widziałem was.

– Nic dziwnego. Nie mogłeś oderwać oczu od tej rudowłosej wokalistki, Holly Carlyle. Przyszliśmy mniej więcej w połowie jej występu. Ale nie podchodziliśmy do ciebie, bo nie chcieliśmy ci przeszkadzać.

– Cieszę się, że wpadliście, tato. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

– A ta dziewczyna… Ona jest naprawdę dobra.

– Jest fantastyczna.

– Dlaczego mówisz to tak ponurym tonem?

– Och, to skomplikowane – odparł Parker.

Jako wokalistka jazzowa Holly rzeczywiście nie miała sobie równych, dlatego ją pochwalił, a że ponurym tonem…

– Ciekawe.

Parker czuł na sobie świdrujące spojrzenie ojca, ale nie chciał zwierzać mu się ze swych problemów. Najpierw musi uporać się z różnymi sprawami. Z samym sobą.

– Błagam, tato, nie wyciągaj pochopnych wniosków.

– A wyciągam?


Parker zaśmiał się pod nosem. – Boże, co za uparciuch!

– Chłopcze, nie każ się prosić. Powiedz swojemu staruszkowi, co się dzieje.

– Jeszcze nie teraz, tato. – Parker wstał z fotela. – Najpierw muszę przemyśleć kilka spraw, uporządkować bałagan, jaki mam w głowie.

– W porządku. Rozumiem. Ale… – Starszy pan wymierzył w syna palec wskazujący. – Ale jak już sobie wszystko w niej poukładasz, wtedy porozmawiamy, tak?

– Obiecuję.

– Dobra, trzymam cię ża słowo. – Kemper James oparł ręce na kolanach i z cichym jękiem dźwignął się na nogi. – Wracam do roboty. Niedługo mam spotkanie z nowym dystrybutorem i…

– Tato, poczekaj. – Parker podjął decyzję. Od dawna do niej dojrzewał i nagle uświadomił sobie, że nadeszła odpowiednia chwila, że nie ma sensu dłużej czekać. – Jest coś, o czym muszę ci powiedzieć.

– Co takiego?

Wziął głęboki oddech.

– Chcę zrezygnować z pracy w firmie.

– Słucham? – Ojciec popatrzył na niego zdumiony.

Wiedział, że nie powinien tak zaskakiwać staruszka, bez żadnego ostrzeżenia mówić o odejściu z firmy, ale ulga, jaką poczuł, uzmysłowiła mu, że zbyt długo się wstrzymywał, że znacznie wcześniej należało odbyć tę rozmowę. Kochał to miasto; chciał w nim żyć i pracować. Ale musiał podążać własną drogą, a nie, jak dotychczas, śladami wytyczonymi przez przodków. Tym bardziej że handel kawą nigdy go tak naprawdę nie pociągał.

– Już długo się noszę z tym zamiarem, tato. – Rozejrzał się po gabinecie. – Nie nadaję się do tej pracy.


– Dlaczego tak mówisz? Przecież świetnie sobie radzisz.


– Dzięki, ale… Po prostu praca w rodzinnej firmie nigdy nie sprawiała mi satysfakcji.

– Chodzi o Frannie, prawda?

– Częściowo. Jeśli odejdę, będzie to z korzyścią dla wszystkich.

– Nie bardzo rozumiem.

Popołudniowe słońce wysunęło się zza chmur, zalewając gabinet złocistym światłem. I właśnie w tym świetle Parker po raz pierwszy spostrzegł, że ojciec się starzeje. Zaczesane do tyłu siwe włosy stawały się coraz rzadsze, a zmarszczki w kącikach oczu i ust coraz głębsze.

Przyglądając się staruszkowi, poczuł ucisk w sercu. Starał się nie myśleć o tym, że kiedyś rodzice umrą i zostanie sam. Czas płynął nieubłaganie. W dodatku piekielnie szybko. Zanim się człowiek obejrzy, mija kolejny rok. Dlatego nie wolno odkładać na później decyzji, do których się dojrzało. Życie jest zbyt krótkie, aby wykonywać rzeczy bezsensowne lub takie, do których się nie ma przekonania.

Parker obszedł biurko i objął ojca za ramię.

– Tato, Frannie się nie podda. Będzie próbowała zagarnąć wszystko, co tylko się da. Dobrze o tym wiesz.

Kemper James mruknął coś pod nosem.

– Znajdzie sposób, aby nas maksymalnie wycisnąć. Tak długo, póki będę częścią rodzinnej firmy, ona będzie walczyć o udział w zyskach.

– Prawnicy sobie z nią poradzą.

– Pewnie tak. Ale to się będzie ciągnąć miesiącami. – Na moment zamilkł, po czym zdjął rękę z ramienia ojca. – Pomijając wszystko inne, tato, po prostu chcę odejść. Chcę uzyskać rozwód i uwolnić się od Frannie. Chcę zostawić za sobą przeszłość i rozpocząć nowe życie. To dla mnie bardzo ważne.


Przez minutę czy dwie starszy pan przyglądał się bez słowa synowi. Wreszcie pokiwał głową.

– Czyli na twoją decyzję złożyła się nie tylko pazerność Frannie?

– Nie tylko, tato.

Kemper James ponownie skinął głową.

– Przyznam ci się, że nie cieszy mnie to, co postanowiłeś, ale chyba od początku miałem świadomość, że twoja siostra znacznie bardziej interesuje się sprawami firmy niż ty.

– To prawda. – Parker roześmiał się głośno. – Miranda broniłaby się rękami i nogami, gdyby ktoś próbował ją stąd wyrzucić.

– Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału swoimi pomysłami. Codziennie ma jakieś nowe plany dotyczące rozwoju firmy, rozszerzenia asortymentu… – Starszy pan westchnął i udając zniecierpliwionego, wzniósł oczy do nieba, ale widać było, że jest dumny z córki.

– Miranda uwielbia tę pracę, tato. A ja nie.

– Jesteś pewien?

– Na sto procent.

– Wiesz, chłopcze, nawet nie jestem zdziwiony twoją decyzją. Rozczarowany tak, ale nie zdziwiony. – Kemper poklepał syna po plecach.- No dobra – dodał znacznie pogodniejszym tonem. -Później się zajmiemy robotą papierkową, a teraz zmykaj stąd. W klubie na pewno czeka cię sporo pracy.

Holly stała z tyłu sali, starając się spowolnić oddech. Miała na sobie obcisłą czarną suknię, która idealnie podkreślała jej zgrabną figurę. W jej uszach połyskiwały długie srebrne kolczyki, a dekolt zdobił wiszący na srebrnym łańcuszku kryształowy wisiorek w kształcie łezki.

Dużo czasu spędziła przed lustrem. Zależało jej na tym, by swoim wyglądetp. olśnić wszystkich, zwłaszcza Parkera.

Chciała, żeby na jej widok padł trupem. A przynajmniej by zaniemówił z wrażenia. Dla własnego dobra. Bo jeśli dziś wieczorem znów zacznie wygadywać bzdury, że zastawiła na niego pl.łłapkę, to… wtedy za siebie nie ręczy.

Na samo wspomnienie ostatniej rozmowy zaczęła dygotać ze zdenerwowania. Aby się uspokoić, wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, trzeci. Boże, była wtedy taka wściekła. Nie mieściło się jej w głowie, że człowiek, z którym przed chwilą się kochała, mógł ją tak strasznie zranić. Z tej wściekłości i żalu nie potrafiła jasno myśleć.

Przez kilka dni się nie widzieli; chyba obojgu im to dobrze zrobiło. Ale dziś przyszła do klubu. Wiedziała, że nie może dłużej unikać Parkera.

Shana miała rację. Trzeba uważać, aby zachowanie jednego mężczyzny nie wpłynęło na nasz osąd całego rodzaju męskiego. Ból po odejściu Jeffa już dawno minął. W nocy z soboty na niedzielę czuła wyłącznie złość na Parkera.

W ciągu ostatnich paru dni sporo myślała. Zastanawiała się, czy na słowa, które wypowiedział Parker, nie miały przypadkiem wpływu doświadczenia z jego przeszłości. Małżeństwo z Frannie na pewno nie należało do łatwych i przyjemnych. Jeżeli mężczyzna przyzwyczajony jest do tego, że żona go bez przerwy okłamuje, to przypuszczalnie spodziewa się, że wszystkie kobiety kłamią·

Holly potarła punkt na czole między brwiami.

Głowa pękała jej z bólu.

Salę wypełniały ciche dźwięki jazzu oraz przytłumiony szmer rozmów. Niebieskawe światło reflektorów skierowane na scenę oddzielało muzyków od gości przy stolikach. Wzdychając ciężko, Holly oparła się plecami o chłodną ścianę. Przeniknął ją ziąb.

Ale na widok kolejnego wykonawcy zrobiło się jej gorąco, albowiem na scenę wszedł Parker z saksofonem altowym w ręku. Obrócił się w stronę muzyków, posłał im uśmiech, po czym przyłożył instrument do ust i zaczął grać. Wiązka niebieskawego światła padała prosto na niego, dookoła zaś panował gęsty mrok.

Holly poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Stała bez ruchu, wpatrzona w scenę. Blask reflektorów podkreślał czerń włosów Parkera. Skupiony na graniu, zamknął oczy. W tym momencie na Holly spłynął dziwny spokój.

Wie, co ma zrobić.

Zaczęła nucić w myślach. Czekała, aż muzyka ją przepełni, nada ciału odpowiedni rytm. Kiedy to się stało i poczuła, że piosenka wypływa z jej serca, zaczęła śpiewać. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. Jej głos wznosił się i opadał, towarzysząc dźwiękom saksofo~\l. Siedzący przy stolikach ludzie obracali głowy, szukając wzrokiem ukrytej w ciemności wokalistki.

Kołysząc zmysłowo biodrami, Holly ruszyła w kierunku sceny. Witały ją oklaski, ale ona ich nie słyszała, oraz przyjazne uśmiechy, których nie widziała. Szła przed siebie, zapatrzona w saksofonistę·

W Parkera.

Serce waliło jej jak oszalałe, ale nie zwracała na nie uwagi. Nogi miała jak z waty, ale na szczęście niosła ją muzyka.

Nie przerywając grania, bacznie się jej przyglądał, gdy wolno zbliżała się ku scenie. Podziwiała go: ani na moment nie stracił koncentracji. Czuła na sobie nie tylko świdrujące spojrzenie Parkera, ale również bijący od niego żar. Nie wiedziała jedynie, czego ten żar jest wyrazem: gniewu czy pożądania.

W tym momencie było jej wszystko jedno. Nie potrzebowała mikrofonu – jej silny głos docierał do najdalszych zakamarków klubu. Przeciskając się między stolikami, gładziła lśniące blaty i od czasu do czasu uśmiechała się, bardziej do własnych myśli niż do zasłuchanych gości. Kiedy wreszcie dotarła na scenę i stanęła koło Parkera, poczuła, że tu, przy tym mężczyźnie, jest jej miejsce.

Razem dokończyli utwór, po czym przeszli płynnie do następnego. Siedzący z boku muzycy niemal stawali na głowie, by dotrzymać im tempa. Byli młodzi, mało doświadczeni. Przypomniała sobie, co Parker mówił: że głównie zamierza zapraszać lokalnych wykonawców; że chce im dać szansę, by zaprezentowali swoje zdolności i zachwycili słuchaczy.

W połowie kolejnego utworu Holly pochyliła się w stronę Parkera, tak by jej głos zlewał się z dźwiękiem saksofonu. W końcu zaległa cisza, którą po chwili przerwał huragan braw. Przez dobrą minutę stali na scenie w blasku świateł, słuchając oklasków, lecz widząc tylko siebie.


– Nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę – powiedział Parker, wchodząc za ladę po dwie butelki zimnej wody.

Jedną podał Holly, drugą podniósł do ust.

– Nie? Dlaczego? Przecież zaproponowałeś mi pracę. Trzy wieczory w tygodniu, prawda?

– Zgadza się.

– No i wtorek to jeden z tych dni, kiedy nie występuję w Marchandzie.

– Poniedziałek też był jednym z tych dni. A także niedziela. A jednak nie przyszłaś do Groty.

Skinąwszy głową, wypiła łyk wody, po czym odstawiła butelkę.

– To prawda – przyznała. – Potrzebowałam kilku dni, żeby ochłonąć. Bo wcześniej miałam ochotę rozkwasić ci nos.

Oparł łokcie o ladę.

– Wcale ci się nie dziwię.

– No proszę. – Uśmiechnęła się drwiąco.

Westchnął.

– Słuchaj, tamtego wieczoru… powiedziałem kilka takich rzeczy…

– Powiedziałeś bardzo wiele rzeczy.

– Nie zamierzasz mi tego ułatwić?

– A uważasz, że powinnam?

– Nie – przyznał. – Masz rację. Holly… zachowałem się jak ostatni kretyn. Strasznie mi wstyd. Nie powinienem był mówić tego wszystkiego.

Za jej plecami rozbrzmiewały rozmowy i śmiech. Powietrze wypełniał intensywny zapach kawy oraz obtaczanych w cieście i smażonych na głębokim tłuszczu owoców i warzyw. Zespół muzyczny akurat miał przerwę, ale do klubu muzyka wpływała prosto z ulicy.

– Hm…- Holly zmarszczyła z namysłem czoło. – Trudno to uznać za przeprosiny…

Faktycznie, nie były to przeprosiny, lecz prawdę rzekłszy, nie liczyła na nie. Nawet nie liczyła na to, że zdoła spokojnie porozmawiać z Parkerem. Sądziła, że przyjdzie, zaśpiewa, a potem że Parker urządzi jej awanturę o to, iż ośmieliła się w klubie pojawić.


Może byłoby prościej, gdyby nie przyszła, gdyby pozwoliła, aby czas zatarł niemiłe wspomnienia. Ale nigdy nie należała do osób, które idą na łatwiznę.


– Holly… – Wyciągnął do niej ręce, po czym zreflektowawszy się, zacisnął pięści. Podejrzewał, że po bólu, jaki jej sprawił, nie będzie zadowolona z jego dotyku. – Nie mogę cię przeprosić za to, co pomyślałem. Ale żałuję, że wypowiedziałem swoje myśli na głos.


Innymi słowy, dziś nadal myśli tak samo jak w sobotę. Że wszystko zaaranżowała, że chce wrobić go w ojcostwo. Zrobiło jej się ciężko na sercu, ale nie zamierzała zdradzać Parkerowi swoich uczuć. Postanowiła, że odtąd będzie go traktować chłodno i obojętnie, jak znajomego z pracy. I że w przyszłości musi się bardziej chronić, być bardziej nieufna.


– Cieszę się, że tu przyszłaś – oznajmił dziwnym tonem, jakby mówienie sprawiało mu wysiłek.


– Dlaczego? Dlaczego cieszy cię moja obecność, skoro wciąż wierzysz w te wszystkie bzdury? – Bo… bo mi ciebie brakowało.

– No proszę. – Mimo bólu w sercu uśmiechnęła się pod nosem.

– Nie spodziewałem się, że spotkam kogoś takiego jak ty.


Barmanowi, który chciał podej ść, posłał ostrzegawcze spojrzenie. Młodzieniec pośpiesznie oddalił się na drugi koniec baru.