Hotel Marchand to owoc ciężkiej pracy i spełnione marzenie Anne oraz jej świętej pamięci męża Remy' ego.
Niestety, teraz jest już za późno. On, Luc, zawarł pakt z diabłem i znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Czuł się jak zwierzę schwytane w sidła, z których nie potrafi się wyplątać.
Jeżeli przyzna się swojej ciotce Anne, że problemy, jakie w ostatnim czasie nękały hotel i powodowały ogromne straty finansowe – zepsuty generator, nieterminowe dostawy, malejąca liczba rezerwacji – to jego sprawka, ciotka przypuszczalnie wyrzuci go z pracy i może nawet każe aresztować. Z kolei jeżeli spróbuje wycofać się z obietnicy danej Corbinom, spotka go jeszcze surowsza kara.
Ostry dźwięk telefonu wyrwał go z zadumy.
Luc ucieszył się, że choć na moment może zająć myśli czymś innym.
– Hotel Marchand, recepcja – powiedział uprzejmie do słuchawki. – Czym mogę służyć?
Nie powinienem był tu wracać, pomyślał Parker. Tym bardziej że miał mnóstwo innych spraw na głowie, którymi należałoby się zająć.
Kiedy jednak wszedł do baru i usiadł przy tym samym stoliku co wczoraj, nie wyobrażał sobie, by tego popołudnia mógł być gdziekolwiek indziej. Docierający ze sceny głos omywał go, przenikał, pieścił; sprawiał, że kłopoty znikały, że przepełniał go błogi spokój.
Miał wrażenie, że Holly nie spuszcza z niego wzroku. Stojąc na scenie, kołysała się zmysłowo, a jej długie rude włosy lśniły w blasku pojedynczego reflektora. Parker słuchał jak urzeczony. Niski., lekko ochrypły głos kobiety przejmował go dreszczem.
Czuł, że między nim a Holly Carlyle wytwarza się tajemnicza więź. Coś go do niej ciągnęło, jakaś potężna, magnetyczna siła, której nie potrafił się oprzeć. I nagle, kiedy siedział zasłuchany, ogarnęło go pożądanie. Mięśnie mu się napięły, myśli się rozpierzchły. Wszystko wokół się rozpłynęło, została tylko ona – bogini, która kręci ponętnie biodrami i przemawia do niego słodkim, aksamitnym głosem.
Serce zaczęło walić mu jak oszalałe. Wiedział, że musi wziąć się w garść, odzyskać kontrolę nad emocjami. Jest przecież opanowany, rozsądny, trzeźwo stąpa po ziemi. Nie działa pochopnie, pod wpływem impulsu. Przed pojęciem decyzji zawsze wszystko dokładnie analizuje, rozpatruje plusy i minusy, starannie wybiera najlepszą opcję.
Teraz jednak… nie chciał nic analiżować, rozpatrywać, badać. Chciał wstać od stolika, przejść przez salę, porwać Holly w ramiona i zaszyć się z nią na bezludnej wyspie. Chciał…
Piosenka dobiegła końca, chociaż w powietrzu długo jeszcze dźwięczała ostatnia nuta. Parker wpatrywał się w niedużą scenę. Widział, jak Holly pochyla się nad pianistą i szepcze mu coś do ucha. Mężczyzna skrzywił się, łypnął okiem na Parkera, po czym ponownie utkwił spojrzenie w Holly. Chyba nie spodobało jej się to, co powiedział, bo lekko zesztywniała. Po chwili jednak pocałowała muzyka w policzek, zeszła ze sceny i ruszyła w stronę Parkera.
W stał, gdy zbliżyła się do stolika. Modlił się w duchu, aby panujący w sali półmrok skrył jego podniecenie. Tylko tego brakowało, żeby HolIy zobaczyła, jak działa na niego sam jej widok.
– Wróciłeś… – powiedziała cicho.
– Nie mogłem się powstrzymać – oznajmił, choć nie· zamierzał się do tego przyznawać. – Cieszę się.
Ponad jej ramieniem popatrzył na scenę.
– W przeciwieństwie do twojego przyjaciela.
Wzdychając ciężko, Holly obejrzała się za siebie.
– On… się trochę niepokoi.
– O mnie?
– Nie. – Roześmiała się. – O mnie. Tommy uważa, że powinnam się trzymać od ciebie z daleka.
– A ty co uważasz? – spytał.
– Dzieli nas niecały metr.
– Faktycznie. – Starał się nie patrzeć na ciemnoskórego muzyka przy pianinie. – Byłaś świetna, wiesz?
– Dziękuję. Ale łatwo dać dobry występ, kiedy ma się doskonałą muzykę i znakomity tekst.
Potrząsnął głową.
– Nieprawda. Do śpiewania j azzu potrzeba czegoś więcej. Serca. Duszy. W twoim głosie ona pobrzmiewa cały czas.
Kąciki j ej ust zadrżały.
– To chyba najładniejszy komplement, jaki kiedykolwiek słyszałam. – W skazała ręką stolik. – Może byśmy usiedli? Napili się czegoś?
– Ja… – Parker zerknął na scenę. Gdyby spojrzenie mogło zabić, podejrzewał, że już by nie żył.
– Bardzo chętnie. Ale wolałbym gdzie indziej.
W lot pojęła, o co mu chodzi.
– Dobrze. Co proponujesz?
– Mały spacer?
Przechyliwszy w bok głowę, przez moment bacznie mu się przyglądała.
– Rm, wydajesz się człowiekiem godnym zaufania.
– Miło mi to słyszeć. Nawet jeśli musiałaś się chwilę nad tym zastanowić.
– Ostrożności nigdy' hie za wiele.
– Zeszłym razem mówiłaś, że trzeba kierować się intuicją…
– Bo trzeba. Ale jedno nie wyklucza drugiego.
Uśmiechnął się.
– Nie bój się. Nic ci z mojej stHolly nie grozi. – Skinął na pożegnanie muzykowi. – Wierz mi, nie chciałbym się narazić na złość twojego kumpla. – Słusznie. – Pomachała do Tommy'ego ręką.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, przez co muszą przechodzić potencjalni narzeczeni jego córek.
Parker podał Holly rękę. Kiedy ją wzięła, poczuł, jak po jego ciele rozpływa się żar. Może to lepiej, przemknęło mu przez myśl, że nad RoIły czuwa wielki, groźny anioł stróż.
– To dokąd idziemy? – spytała, przystając za drzwiami.
– Chcę ci coś pokazać.
Wypowiadając te słowa, uświadomił sobie, że od początku o tym marzył – żeby pochwalić się RoIły swoim nowym klubem. I namówić ją, by zgoaziła się tam występować.
Dlaczego wczoraj nie wpadł na ten pomysł? Przecież to genialne. Przed oczami stanął mu obraz Holly, która z niedużej sceny czaruje gości swoim niezwykłym głosem. Stanęły mu przed oczami również inne obrazy. Zobaczył siebie, jak się nad nią pochyla, jak ją całuje, pieści…
– Masz taki tajemniczy błysk w oczach – powiedziała, biorąc go pod rękę. – No chodź. Zaintrygowałeś mnie.
Wędrowali wolno, jak turyści, to przystając przed wystawą, to omijając grupkę przechodniów. Wtem natknęli się na zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem, chudym, bladym mężczyzną, który wyglądał jak statysta w filmie kręconym na podstawie jednej z książek Anne Rice.
Przez kilka minut szli za wycieczką, słuchając informacji na temat obdarzonej niezwykłą mocą królowej wudu, Marie Laveau, która, żyła w Nowym Orleanie ponad sto lat temu. Rozproszeni wycieczkowicze zajęci byli robieniem zdjęć i w przeciwieństwie do Holly nie zwracali większej uwagi na to, co przewodnik mówi.
Kiedy grupa skręciła w boczną ulicę, Holly popatrzyła na Parkera.
– Sądzisz, że Marie Laveau wiedziała, że za sto lat ludzie wciąż będą o niej opowiadać?
– W cale by mnie to nie zdziwiło – odparł Parker. – Podobno umiała przewidywać przyszłość.
– Miło być pamiętanym. Zazdroszczę jej.
– Królowa wudu… Rm, to chyba wątpliwy powód do chwały. Większość ludzi wolałaby pozostać w pamięci potomnych z innych powodów.
– Bo ja wiem? – Holly zamyśliła się. – Marie miała ogromne wpływy w czasach, kiedy większość innych kobiet nie miała nawet prawa głosu. Poza tym zajmowała się nie tylko praktykami wuduo Opiekowała się setkami chorych podczas epidemii żółtej febry. Na skutek zarazy straciła siedmioro własnych dzieci. Pomagała żołnierzom rannym w bitwie pod Nowym Orleanem, a potem w ważnych sprawach wywierała nacisk na osoby. rządzące miastem.
– Sporo o niej wiesz – zauwazył Parker. Wzruszyła ramionami.
– To fascynująca postać. Wydaje mi się, że te wszystkie plotki o jej okrucieństwie rozpuszczali mężczyźni, którzy zazdrościli' jej siły.
– Całkiem możliwe – przyznał Parker.
– A ona naprawdę przysłużyła się miastu i jego mieszkańcom. Dlatego ponad sto lat po jej śmierci wciąż się o niej pamięta. To niemałe osiągnięcie.
– Masz rację. – Przytrzymał Holly za łokieć, by nie wpadła na kobietę robiącą zdjęcie swojemu mężowi. – A ty? Chciałabyś, żeby cię zapamiętano?
Roześmiała się.
– Każdy by chyba chciał.
– Każdy? Bo ja wiem?
– W każdym razie ja bym chciała. – Na moment zamilkła. – Ale rozumiem, dlaczego ciebie to nie interesuje.
– Ciekawe – mruknął.
– Nie denerwuj się. Nie chciałam nic złego powiedzieć. Po prostu rodzina Jamesów już się wpisała w historię Nowego Orleanu. Za sto lat wasze nazwisko nadal będzie znane.
Parker zmarszczył czoło. Kochał swoich bliskich, ale tak z ręką na sercu, to nigdy nie pociągał go rodzinny interes. Jego ojciec cały swój czas poświęcał firmie zajmującej się importem oraz eksportem kawy, którą w 1806 roku założył Jedediah James. Gdyby mógł, nie wychodziłby z pracy. Parker podziwiał ojca, cieszył się, że pod jego kierownictwem firma tak wspaniale się rozrosła, ale nie podzielał jego entuzjazmu. Nie chciał do końca życia handlować kawą. Pragnął czegoś innego, czegoś własnego, co od początku stworzyłby sam, bez pomocy rodziny.
Pracował dla ojca, bo tego po nim oczekiwano, ale pracował bez zapału, bez przekonania. Był posłusznym synem. A nawet ożenił się dlatego, że rodzina tego oczekiwała. Zarówno Jamesom, jak i LeBourdaisom zależało na małżeństwie ich dzieci. Wszyscy wiele sobie po nim obiecywali, ajednak małżeństwo się rozpadło.
Dziś Parker ze wstydem myślał o tym, jak beztrosko wstąpił w związek małżeński. Jak niedojrzale do tego podszedł. Frannie była piękna i pełna wdzięku. Uwierzył, że są dla siebie stworzeni. Dlatego łatwo było mu podporządkować się woli rodziców, spełnić ich marzenie.
Zadumał się. Faktycznie, byli dla siebie stworzeni, ale przez bardzo krótki okres. Po ślubie wszystko się zmieniło. Frannie zaczęła stopniowo odsłaniać swoje prawdziwe oblicze, a on czuł się coraz bardziej samotny.
Nie nadawali się do wspólnego życia; małżeństwo się rozpadło. Nie chciał go ratować. Po co? Żeby się jeszcze bardziej unieszczęśliwić?
– Może masz rację – powiedział z namysłem. – Chyba ważna jest pamięć o człowieku. Nie o nim samym, ale o tym, czego w życiu dokonał i co po sobie zostawił.
ROZDZIAŁ CZWARTY
– O rany! – zawołała Holly. – Wygląda fantastycznie!
Przytknąwszy nos do szyby, na której widniał duży złoty napis Grota Parkera, usiłowała zajrzeć do środka.
– Nie musisz brudzić sobie nosa – powiedział ze śmiechem Parker. Ujmując ją za łokieć, pociągnął w stronę drzwi.
– To dobrze. Od dawna marzę o tym, żeby zobaczyć, jak jest w środku.
Minęła próg i przystanęła, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Wzrok przykuwały oryginalnie oprawione zdjęcia i grafiki przedstawiające Nowy Orlean sprzed kilku dziesięcioleci. Pod ochronną warstwą folii lśniła piękna drewniana podłoga. Nad głową, na srebrnych łańcuchach, wisiały wykonane ze starych kół od powozów żyrandole i połyskiwały w blasku wpadających przez okno promieni słonecznych.
Uśmiechając się szeroko, Holly ruszyła w głąb sali. Po chwili, lawirując między stolikami, doszła do podwyższenia służącego za scenę. Ciekawa była, jak.będzie prezentować się sala z miejsca, na którym występują muzycy. Powiodła wokół spojrzeniem, usiłując sobie wyobrazić tłumy goś9i przy stolikach.
– Wspaniale. – Westchnęła cicho.
– Dziękuję. Jesteśmy już prawie gotowi do otwarcia.
Na twarzy Parkera dojrzała wyraz głębokiej satysfakcji.
– Odniesiesz wielki sukces.
Nagle gdzieś zajej plecami ktoś zaklął siarczyście, a chwilę później rozległ się potężny łoskot. Na ziemię upadło coś ciężkiego.
– Wszystko w porządku, Joe? – zawołał Parker.
– Tak! – odrzekł zdegustowanym tonem schowany za ścianą człowiek. – Tylko te cholerne miedziane rury ciągle się staczają…
Holly roześmiała się wesoło. Jej głos był świeży, rześki niczym poranny wietrzyk. Parker zacisnął dłonie w pięści. Chciał do niej podejść, objąć ją, przytulić. Powstrzymał się najwyższym wysiłkiem woli.
Nie, nigdy więcej nie da się oczarować pięknej kobiecie. Nawet takiej jak Holly, która sprawia wrażenie szczerej, niewinnej, prostodusznej.
– Więc mówisz, że jesteście już gotowi do otwarcia?
Powtarzając w myślach, że musi być silny, że dla własnego zdrowia psychicznego nie może ulec kobiecym wdziękom, dołączył do Holly.
– Joe ma najlepszą ekipę remontową w mieście. Na pewno ze wszystkim zdąży.
– Zdąży? To znaczy? – spytała, ponownie omiatając wzrokiem wnętrze.
– Do soboty – odparł.
– Planujesz huczne przyjęcie?
Wetknął ręce do kieszeni dżinsów.
– I tak, i nie. – Kąciki ust mu zadrgały. – Nie zależy mi na głośnych nazwiskach. Wolę, żeby na otwarciu zagrali miejscowi muzycy.
Skinęła ze zrozumieniem głową. Zadowolony Parker mówił dalej:
– Mamy w Nowym Orleanie doskonałychjazzmanów. Większość z nich nigdy nie uzyska światowej sławy. Grają na urodzinach i weselach, występują na placach i rogach ulic. Zasługują na to, żeby choć raz w życiu zagrać w lokalu, dla prawdziwej publiczności.
"Miłosny blues" отзывы
Отзывы читателей о книге "Miłosny blues". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Miłosny blues" друзьям в соцсетях.