– To powiedz gdzie.

– Nie. Zrozum, nie mogę się z nikim wiązać. Ani z tobą, ani z nikim innym.

– Samantho, proszę, daj mi szansę… Spojrzała na plamę na bluzce, potrząsnęła głową i spojrzała mu w oczy.

– Wykluczone.

– Ale Sam… Cofnęła się.

– Zostaw mnie w spokoju.

– Nie mogę.

– W takim razie zrób mi grzeczność – poprosiła z rozpaczą. – Idź do diabła, ale nie zabieraj mnie tam ze sobą.

Nie zostawił jej jednak w spokoju. Pewnego upalnego popołudnia, kiedy pszczoły uwijały się w gałęziach topól, a on cały dzień naprawiał płoty okalające pola, spotkał ją samą. Pływała w zakolu rzeki, gdzie woda jest ciemna i głęboka.

Jej ubranie leżało na brzegu. Tuż pod wodą rysowały się kształty jej ciała, opalone ramiona i nogi, jasny brzuch i piersi z ciemnymi brodawkami, kiedy leniwie płynęła na plecach. Powinien był odejść; udać, że nie zawędrował nad rzekę w poszukiwaniu Sam. Zachować się tak, jakby nie zauważył jej nagiego ciała, kiedy wynurzała się z wody, by za chwilę znów zanurkować. Poczuł, że robi mu się gorąco z pożądania.

Słońce prześwietlało wodę tam, gdzie nie sięgał cień. Ciało Samanthy, szczupłe i drobne, zwinne i giętkie, miało doskonały kształt – wyraźnie zaznaczona talia, krągłe biodra, szczupłe kostki. Wiele by dał, by go posmakować… przywrzeć ustami do mokrej skóry, dotknąć jej tak, jak nikt jeszcze jej nie dotykał. Na pewno była dziewicą i Kyle bardzo chciał uczynić z niej kobietę, pokazać jej rozkosze miłości, usłyszeć, jak jęczy w zachwycie.

Pluskała się w wodzie jak nimfa, całkiem nieświadoma, że ktoś ją obserwuje, a jemu serce waliło jak młotem. Oparł się o wyrastający nad brzegiem wielki głaz i odchrząknął tak głośno, że spłoszył ptaki w gałęziach drzew.

Wynurzyła się z wody i odrzuciła włosy z czoła.

– Co… co ty tutaj robisz?

– Podglądam cię.

– Łatwo nie dajesz za wygraną, co?

– Kiedy czegoś bardzo chcę, to nie.

– To jest prywatny teren.

– Och. Czyli nie tylko cię podglądam, ale też naruszyłem cudzą własność. – Tłumiąc uśmiech, patrzył, jak policzki Sam robią się czerwone. Z trudem utrzymywała się na wodzie, starając się jednocześnie zasłonić swą nagość.

– Odejdź.

– Jeszcze nie.

– Podam cię do sądu.

– Jasne.

– No to mój tata przyjdzie do ciebie ze strzelbą. Kyle roześmiał się.

– Nie bardzo w to wierzę.

Rozzłościła się na serio. Widział w jej oczach niebezpieczne iskierki.

– Zawstydzasz mnie.

– Z takim ciałem nie masz się czego wstydzić.

– To ty powinieneś się wstydzić tego, co mówisz.

Znów się roześmiał i sięgnął po jej ubranie. Krzyknęła zduszonym głosem.

– Ani mi się waż…

– Co takiego? – Podniósł z ziemi jej szorty, bluzkę i bieliznę.

– Jeśli mnie tu zostawisz bez ubrania, to przysięgam, że przyjdę do ciebie, jak będziesz spał i wytnę ci serce, albo utnę ci jakąś inną część ciała, do której jesteś przywiązany.

– Zrobiłabyś to? – Nie przyszło mu do głowy, by ukraść jej ubranie, ale ten pomysł nawet mu się spodobał. Samantha podpłynęła do brzegu.

– Bez wahania.

– To by dopiero było coś.

– Jesteś zepsutym, zarozumiałym, bogatym sukin…

– Ale mam twoje ubranie. Na twoim miejscu bardziej bym uważał na to, co mówię.

Nie słuchała go. Najwyraźniej doszła do wniosku, że niewiele ma do stracenia i wyszła z rzeki. Jej wspaniałe ciało ociekało wodą. Podeszła do niego, trzęsąc się z oburzenia.

– Ty wstrętny padalcu…

– Nie myślisz tak naprawdę. – Patrząc jej prosto w oczy, podał jej ubranie. – Nie miałem zamiaru tego zabierać.

– Akurat. – Wyrwała mu szorty i włożyła je. Kiedy wciągała je z wysiłkiem na mokre ciało, Kyle poczuł, że jego podniecenie daje o sobie znać bardziej namacalnie. Samantha zapięła szorty, więc nie mógł już podziwiać jej nagich bioder i podbrzusza. Szybko włożyła bluzkę, a majtki i stanik wsunęła do tylnej kieszeni szortów. Spojrzała gniewnie na Kyle'a.

– Dlaczego ciągle mnie poniżasz?

– Ponieważ inaczej w ogóle nie zwróciłabyś na mnie uwagi.

– A więc chodzi o twoją urażoną dumę? – Sięgnęła po buty. – Tyle dziewczyn aż piszczy, żeby się z tobą spotkać. Baw się z nimi w podglądacza.

– Wcale nie chcę innych dziewczyn. Zamarła w bezruchu.

– Na pewno chcesz.

– Chcę tylko ciebie. – Kiedy to powiedział, po raz pierwszy do niego dotarło, że to prawda.

Drgnęła gwałtownie i niemal wypuszczając but z ręki, spojrzała mu badawczo w oczy.

– Nie wierzę.

– Tak jest. – Bez namysłu wyciągnął ku niej ramiona. – I zapewniam cię, że zmieniłbym to, gdybym tylko potrafił.

– Nie, Kyle, przestań… – protestowała, kiedy zaczynał ją całować. – Proszę…

– O co prosisz? – zapytał, ale już nic nie powiedziała. Rozchyliła usta i poddała się ogarniającej ciało słabości.

Razem potoczyli się na spękaną, suchą ziemię i tam, przy wtórze szumu rzeki i szelestu liści, Kyle po raz pierwszy zrozumiał, jak można się kochać. Niecierpliwie, namiętnie, czując, że jego duszę ogarnia jakieś nie znane mu dotąd uczucie, zabrał jej dziewictwo, a w zamian dał kawałek swojego serca.

Nawet teraz, po tylu latach, pamiętał ten pierwszy raz. Mokre włosy okalały jej twarz, oczy miała szeroko otwarte, zdziwione i trochę wystraszone, skóra pod jego palcami drżała, kiedy się z nią połączył i odnalazł kawałek nieba.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Zastanawiała się, dlaczego to się musiało stać teraz. I czy w ogóle musiało się tak stać? Wcale jej to nie było potrzebne! Szybkimi ruchami przygotowywała kanapki z tuńczykiem i majonezem. Okno nad zlewem było otwarte. Dostrzegła przez nie córkę wspinającą się na rosnącą za domem jabłoń.

– Caitlyn! Chodź coś zjeść! – zawołała.

– Już idę! – Dziewczynka zeskoczyła z gałęzi zręcznie jak kot, wylądowała miękko na ziemi i pobiegła do domu. Kieł, wielki mieszaniec, pobiegł za nią.

– Zostaw buty na werandzie.

– Wiem, wiem. – Caitlyn zdjęła buty, pomagając sobie czubkiem drugiej stopy.

– I umyj…

– Ręce i twarz – dokończyła za matkę.

– Właśnie. Drzwi z siatki otworzyły się ze skrzypieniem, a potem zamknęły z hukiem, kiedy Caitlyn pobiegła do łazienki. Kieł, machając ogonem, usadowił się na swoim ulubionym miejscu przy starym bojlerze. Zardzewiałe rury jęknęły i z łazienki dobiegł plusk wody. Chroniąc dłonie kuchennymi rękawicami, Sam wyjęła z pieca gorący placek z truskawkami i rabarbarem. Nie była dobrą kucharką, więc placek lekko przypalił się na brzegach, ale kuchnię wypełnił apetyczny zapach owoców i cynamonu.

Uśmiechnięta Caitlyn weszła do kuchni. Wszystkie jej obawy, że ktoś ją śledzi z ukrycia, najwyraźniej zniknęły, tym bardziej że od czasu telefonu od Jenny Peterkin nikt jej już nie nękał. Życie Sam i jej córki znów zdawało się toczyć dawnym spokojnym trybem. Z wyjątkiem tego, że w pobliżu był Kyle Fortune. Czy to się jej podobało, czy nie, Samantha musiała się liczyć z tym, że kiedyś znów go spotka.

– Mogę dostać kawałek ciasta? – zapytała Caitlyn.

– Później. Sam postawiła placek na parapecie, żeby wystygł, a Caitlyn usiadła za stołem.

– Kiedy przyjedzie mama Sary?

– Pewnie już za chwilę. – Samantha zerknęła na zegar i nalała córce pół szklanki mleka. – Jedz szybko.

Caitlyn już przełykała kęs kanapki. Jej zęby nadal po dziecinnemu wydawały się trochę za duże, a cała sylwetka dziewięciolatki robiła wrażenie trochę niezdarnej, ponieważ ręce i nogi rosły szybciej niż cała reszta. Dla Samanthy jednak córka była najpiękniejszą dziewczynką na świecie.

– Powiedz mamie Sary, że przyjadę po was, kiedy skończy się lekcja. – Sam usiadła za stołem i sięgnęła po kanapkę. – A gdybym się spóźniła, ani tobie, ani Sarze nie wolno…

– Wiem, wiem. Nie wolno nam pływać samym w rzece, nie wolno nam wsiąść do żadnego samochodu, gdyby ktoś nam proponował podwiezienie do domu i… O! Już przyjechała! – Przez otwarte okno dobiegł je chrzęst opon na żwirze. Kieł zerwał się z podłogi i zaszczekał.

– Tak wcześnie? Dziesięć minut przed czasem? – zdziwiła się Sam. Matka Sary, Mandy Wilson, była wiecznie spóźniona, ponieważ wychowywała czwórkę dzieci i pracowała na pół etatu. Mimo to Mandy upierała się, że będzie na zmianę z Sam dowoziła dziewczynki na kurs kajakarstwa, który postanowiły skończyć w czasie wakacji.

– Cicho, piesku – uspokoiła Caitlyn Kła. Odłożyła nadgryzioną kanapkę, wypiła łyk mleka i wstała od stołu. Chwyciła wiszący na haczyku plecak i już miała wybiec z domu, gdy nagle stanęła jak wryta. – O, to nie Sara – rzekła rozczarowana.

– Nie? W takim razie kto? – Prawdę mówiąc, Samantha nie musiała pytać. Wiedziała, że najprawdopodobniej jest to Kyle. Serce skoczyło jej w piersi i niemal upuściła szklankę z mrożoną herbatą.

Dlaczego pech tak ją prześladował? To spotkanie nastąpiło zbyt szybko. Nie była na nie gotowa, ale zapewne nigdy nie byłaby na nie gotowa. Zebrawszy myśli zerknęła przez okno, gdzie słońce odbijało się od maski zakurzonej furgonetki. Gdyby Kyle tylko wiedział, jak bardzo go dziesięć lat temu kochała i jak okrutnie złamał jej serce!

Ich namiętny romans nie był zaplanowany, zakochali się w sobie po wariacku, na zabój, tylko że w przypadku Kyle'a miłość nigdy nie trwała dłużej niż dwa tygodnie. Samantha natomiast wierzyła w miłość na całe życie. Z pozoru twarda realistka, w głębi serca była prawdziwą romantyczką. Niemądra, naiwna dziewczyna!

Odsunęła krzesło, przywołała całą siłę woli i wyszła na werandę, gdzie ciekawska jak zwykle Caitlyn wpatrywała się w przybysza szeroko otwartymi oczami. Nieświadom tego, że przygląda mu się własna córka, sprężystym krokiem wszedł na werandę. Jego przeciwsłoneczne okulary pokrywał kurz, jakby Kyle przed przyjazdem tutaj wykonywał jakieś prace na ranczu. Zielona koszula z podwiniętymi rękawami opinała jego szeroką pierś. Samantha chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu z zaschniętego gardła. O Boże, powtarzała nerwowo w myślach, jakby chciała się o coś pomodlić, ale nie znajdowała odpowiednich słów.

– Cześć, Caitlyn – odezwał się Kyle, uśmiechając się tym samym uśmiechem, w którym Sam zakochała się dziesięć lat temu.

– Cześć – odrzekła dziewczynka.

– Nie przychodzisz w odwiedziny do Jokera i do mnie.

– Mama mi nie pozwala – wyjaśniła Caitlyn, śląc matce triumfalne spojrzenie.

– Doszłam do wniosku, że to nie jest zbyt dobry pomysł, żeby tam przychodziła. – Głos Samanthy brzmiał głucho. Czuła się tak, jakby jej duch odłączył się od ciała. Mówiła z sensem, zachowywała się normalnie, a tymczasem w uszach brzmiał jej jakiś głuchy ryk, jakby zbliżała się do olbrzymiego wodospadu, który za chwilę miał ją porwać.

– Może przychodzić, kiedy tylko będzie miała ochotę.

– Naprawdę? – zapytała uradowana Caitlyn.

– Chwileczkę. – Zdaniem Samanthy ta rozmowa toczyła się zbyt szybko.

– Naprawdę – zapewnił dziewczynkę Kyle. Oczy małej rozbłysły. – Umowa stoi – dodał i wyciągnął do niej rękę.

Sam oparła się o ścianę werandy. Nogi się pod nią ugięły, kiedy zobaczyła, jak jej córka ostrożnie wyciąga małą rączkę, a Kyle ujmuje ją w swoją wielką dłoń. To była doniosła chwila, ale powinna się odbyć zupełnie inaczej. Tylko że ani ojciec, ani córka nie znali prawdy, więc nie mogli w tej chwili poczuć żadnej szczególnej więzi ani niezwykłego porozumienia. Jedynie Sam wiedziała, jak niezwykły jest to moment. Łzy napłynęły jej do oczu. Ojciec i córka…

Ty niepoprawna marzycielko, zwymyślała się w duchu. Głupia romantyczko. Czyżbyś jeszcze nie dorosła? Tych dwojga nigdy nie połączą prawdziwe, rodzinne więzy.

– Umowa stoi, panie Fortune. – Caitlyn pokazała w uśmiechu duże, białe zęby.

– Możesz do mnie mówić po imieniu. Kiedy mówisz do mnie „panie Fortune”, czuję się jak starzec. – Nachylił się niżej i spojrzał dziewczynce prosto w twarz, wypuszczając jej dłoń z uścisku. – Jeśli będziesz mnie nazywać panem Fortune, może mi się wszystko pomylić i będę myślał, że jestem moim ojcem albo bratem, a oni obaj są starzy, w każdym razie starsi ode mnie, – Uśmiechnął się ujmująco i Sam poczuła, że z trudem łapie oddech. Potem wyraz jego twarzy się zmienił. Z początku nieznacznie, jakby gdzieś w jego głowie zaczęło się formować pytanie. Jakiś cień przemknął przez jego oczy.

On wie! W jej oczach dostrzegł samego siebie! Skóra Sam pokryła się zimnym potem, serce biło tak mocno, jakby się chciało wyrwać z piersi. Nie mogła się poruszyć. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. On ma prawo dowiedzieć się prawdy. Caitlyn również. Ona musi im to powiedzieć.

Po minie Kyle'a było widać, że jego wątpliwości się rozwiewają niczym ciemne chmury rozganiane przez wiatr. W jednej sekundzie pojął całą prawdę. Sam nie miała co do tego wątpliwości. Powiedz mu, nakazywała sobie. Powiedz im obojgu. Dłonie jej się spociły. Już otwierała usta, kiedy rozległ się głośny klakson. Mandy Wilson nadjechała samochodem, w którym tłoczyły się jej dzieci i pies. Srebrny mikrobus zatrzymał się koło stodoły. W kuchni bez przekonania zaszczekał Kieł.