– Będziesz znów wolny – oznajmiła. Głęboko zaciągnęła się papierosem i wypuściła dym pod sufit. – Tego właśnie chcesz.

– Myślę, że powinniśmy porozmawiać.

– Po co? – Spojrzała na niego twardo. – To nic nie da. Nie kochasz mnie. Nigdy mnie nie kochałeś, a tego lata… cóż, wydawało mi się, że się zmieniłeś. Po powrocie z Wyoming wydawałeś się inny, bardziej wrażliwy. Było w tobie więcej życia. – Zamyśliła się na ułamek sekundy i wzruszyła ramionami. – Do diabła z tym. To i tak nie ma znaczenia. Myślałam, że potrafię sprawić, żebyś mnie pokochał, ale mi się nie udało. – Głos jej się łamał. Zgasiła papierosa, nerwowo przełykając ślinę.

– Przykro mi.

– Niepotrzebnie. – Głośno pociągnęła nosem i sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. – Od początku wiedziałam, że z trudem okazujesz uczucia i wcale nie chcesz się ustatkować, więc po prostu to zakończmy. Weź tylko pod uwagę, że mam swoją dumę. Chcę, żeby wszyscy myśleli, że to ja chciałam się z tobą rozstać.

Kyle zgodził się i tego samego dnia się wyprowadził. Znalazł umeblowane mieszkanie i dokonał wszystkich formalności koniecznych do zakończenia małżeństwa, które tak naprawdę nigdy się nie zaczęło. Jego siostra, Jane, starała się go od tego odwieść. Niepoprawna romantyczka, zarzucała mu, że jest rozpuszczonym bachorem i niedostatecznie się starał. Starszy brat, Michael, wypomniał mu brak odpowiedzialności, ale przyznał, że zawsze uważał jego i Donnę za niedobraną parę. Na szczęście Kristina była jeszcze zbyt młoda, by interesować się czymkolwiek oprócz samej siebie.

Bał się, że ojciec da mu niezły wycisk, ale Nathaniel Fortune sam miał za sobą nieudane małżeństwo z matką Kyle'a, więc na szczęście zachował własne opinie dla siebie.

Tak więc Kyle, znów oficjalnie wolny od zobowiązań, przysiągł sobie, że nigdy więcej się nie ożeni. Kto raz się sparzył, na zimne dmucha.

Ale wtedy nie brał pod uwagę tego, że jest ojcem. Na myśl o tym niemal zaciął się maszynką do golenia.

On ojcem! A nie jest nawet mężem. Ochlapał twarz wodą i wysuszył. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie miał dziecko albo że znów spotka Samanthę. Teraz jednak, dzięki temu przeklętemu spadkowi, stanął twarzą w twarz z tą upartą kobietą.

Kłopot polegał na tym, że jej rudoblond włosy, zielone oczy i jasne piegi intrygowały go teraz tak samo jak dawniej, a może nawet bardziej. Nie była już dziewczyną, tylko dorosłą kobietą z własnym zdaniem, posiadaczką rancza i matką córki, jego córki. Nieokiełznana i silna, Samantha Rawlings stanowiła wielkie wyzwanie i Kyle nie był pewien, czy chce się z nią zmierzyć.

Nie miał jednak wyboru.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Halo? – odezwała się Samantha do słuchawki. Caitlyn siedziała przy stole, machając opalonymi nogami, i jadła kawałek ciasta.

Żadnej odpowiedzi ani sygnału.

– Halo? – Serce Sam uderzało niespokojnie. Znów żadnej odpowiedzi. – Jest tam kto?

Cichy trzask.

Ktokolwiek dzwonił, rozłączył się. Ręce Sam zlodowaciały. Przecież gdyby to była zwykła pomyłka, ktoś by się odezwał. A więc to jakiś złośliwy kawał. Kto to mógł być?

– Nikt się nie odezwał? – zaciekawiła się Caitlyn. Buzię miała umazaną na czerwono zapieczonymi w cieście owocami.

– To pewnie pomyłka. – Sam odłożyła słuchawkę i nakazała sobie zachować spokój. Ktoś po prostu wykręcił zły numer. Nic wielkiego.

– Tak już kiedyś było.

– Tak? A kiedy? – Sam poczuła ucisk w żołądku. Caitlyn wzruszyła ramionami.

– Nie pamiętam. Kilka dni temu.

To wszystko wygląda dość niepokojąco.

– A to uczucie, że ktoś cię obserwuje? Powtórzyło się? – zapytała Sam, przywołując temat, którego tak bardzo się bała.

Wzięła z blatu szklankę z mrożoną herbatą. To pewnie tylko dziecięca wyobraźnia, ale nie może tego lekceważyć.

Caitlyn wsunęła do ust następny kęs ciasta i potrząsnęła głową.

– Nic takiego nie czułam już od dawna.

– Odkąd mi o tym powiedziałaś?

– Aha. Samantha wydała ciche westchnienie ulgi. Może poczucie córki, że ktoś ją śledzi, było jednak wytworem bujnej wyobraźni. Sam zamartwiała się tym do nieprzytomności. Rozważała, czy nie zadzwonić do biura szeryfa, ale jej samej wydawało się to śmieszne. Żaden z zastępców szeryfa nie przyjechałby na ranczo tylko dlatego, że Caitlyn się wydawało, iż ktoś ją śledzi. Samo słowo „śledzi” brzmiało chyba zbyt poważnie. Poza tym Sam miała ważniejsze problemy na głowie. Musiała jakoś wyznać córce, że od lat ją okłamywała w sprawie jej biologicznego ojca. Jak wytłumaczy córce, że nowy właściciel rancza Fortune jest jej tatą? Od dwóch dni się nad tym zastanawiała, starając się wybrać odpowiedni moment. Na koniec zdała sobie sprawę, że odpowiedni moment na taką rozmowę nie nadejdzie nigdy. No i Kyle przecież nie będzie czekał w nieskończoność. Dał jej to jasno do zrozumienia.

– Wytrzyj buzię – upomniała córkę. Caitlyn, już ubrana w piżamę, zsunęła się z krzesła i szła do swojego pokoju. Szybko zawróciła, otarła usta i ręce serwetką i znów wybiegła z kuchni. Kieł, usadowiony przy starym bojlerze, uniósł łeb, wolno wstał i podążył za dziewczynką. Kiedy Caitlyn się urodziła, był zaledwie szczeniakiem. Bardzo intrygował go płaczący noworodek i ciekawie zaglądał do łóżeczka małej. Dorastali razem, więc wytworzyła się między nimi szczególna więź. Teraz jednak Caitlyn była coraz bardziej żywiołowa i rozbrykana, a pies zaczynał się starzeć i miał coraz mniej energii.

Wciąż niespokojna, Sam wstawiła talerz córki do zlewu. Doszła do wniosku, że teraz albo nigdy. Nakłoni córkę, by wyłączyła telewizor, przytulą się do siebie na kanapie i wtedy wyjawi jej, że Kyle Fortune jest jej ojcem. Nic prostszego. Oczywiście córka – jak zawsze – zada jej milion pytań, ale Sam upora się z nimi i powie jej prawdę.

Umyła talerz i kiedy wycierała ręce w ściereczkę, usłyszała warkot samochodu. Serce w niej zamarło, kiedy na podjeździe zobaczyła samochód Kyle'a.

– Cudownie – wymamrotała pod nosem. Starała się opanować. Że też musiał się zjawić właśnie teraz, nie mógł zaczekać jeszcze kilka minut! Kieł zaszczekał, kiedy Kyle wszedł na werandę. Sam otworzyła mu drzwi.

– No i jak? – zapytał bez uśmiechu.

– Jeszcze jej nie mówiłam…

– O Boże. – Zajrzał do środka, potem chwycił ją za ramię i pociągnął na mroczną werandę. – Dlaczego? – Stał tak blisko, że wręcz namacalnie czuła jego gniew. Zacisnął rękę na jej ramieniu, a jej tętno nagle przyśpieszyło. Mimo woli przypomniała sobie, jak wyglądał dziesięć lat temu, kiedy też przyciągał ją do siebie, ale bez złości.

– Nie nadarzyła się okazja. Oczy Kyle'a zwęziły się jak szparki.

– Tak jak przez ostatnie dziewięć lat!

– Kyle, zrozum…

– Rozumiem tyle, że Caitlyn jest moją rodzoną córką. Jeśli to wszystko nie jest kłamstwem, to mam dziecko, którego tak naprawdę jeszcze nie poznałem, a przynajmniej nie tak, jak ojciec powinien poznać własną córkę. – Aż sapnął ze złości.

– Mam prawo być przy swoim dziecku. Przepisy mi to gwarantują. Mam prawo ją poznać, robić wspólne plany, powiadomić ją o tym, że istnieję.

– Plany? – zapytała. Poczuła dreszcz strachu przebiegający jej po plecach. – Jakie plany? – Przyszłość malowała się jej jako ciemna, bezdenna otchłań.

– Zajmiemy się wszystkim po kolei. – Niespodziewanie rozluźnił uścisk, otworzył drzwi i wmaszerował do kuchni.

Serce Samanthy biło coraz szybciej. On nie może… nie zrobi tego… Rzuciła się za nim w panice, ale było już za późno. Kyle wszedł do salonu, gdzie Caitlyn, leżąc na podłodze, oglądała telewizję, jednocześnie przerzucając kartki czasopisma o koniach.

– Musimy porozmawiać – oznajmił. Samantha zatrzymała się w drzwiach, Caitlyn podniosła na niego wzrok.

– O czym?

– O twoim tacie. – Kyle stanął przy kominku. Wysoki, dobrze zbudowany, nieprzewidywalny.

Sam zagryzła wargi. Caitlyn nadstawiła uszu, usiadła na kanapie i spojrzała triumfalnie na matkę. Wreszcie znalazł się ktoś, kto powie jej prawdę.

– Znasz go? – zapytała Kyle'a.

– Bardzo dobrze.

– Zaczekaj. Myślę, że powinna się dowiedzieć ode mnie.

– Samantha weszła do pokoju i usiadła na skraju kanapy. Dłonie nagle jej zwilgotniały. – Powinnam ci to powiedzieć już dawno temu. – Jakimś cudem gładko wypowiadała słowa, chociaż w środku była kłębkiem nerwów. Caitlyn patrzyła na nią wielkimi, okrągłymi oczami. Sam bała się, że za chwilę pęknie jej serce. – Pan Fortune jest twoim ojcem.

– Co? On? – Dziewczynka szybko odwróciła głowę i spojrzała na stojącego przy kominku Kyle'a. – Ty?

– Tak – potwierdziła Sam. Czuła, że ogromny ciężar spadł jej z ramion. Łzy napłynęły jej do oczu. – Poznaliśmy się z panem Fortune, to znaczy z Kyle'em, dawno temu.

– Ale on mieszka daleko.

– Przyjechałem tu w lecie. Mieszkałem na ranczu – wyjaśnił. – Poznałem twoją mamę, wiele czasu spędzaliśmy razem. Bardzo się polubiliśmy i zbliżyliśmy się do siebie. – Z wolna przykucnął i jego oczy znalazły się na poziomie oczu dziewczynki. – Musiałem wyjechać, zanim twoja mama się dowiedziała, że jesteś już w drodze. Potem wszystko się poplątało i straciliśmy z twoją mamą kontakt.

Caitlyn ściągnęła brwi w pełnym namysłu grymasie.

– A więc kochaliście się, ale nie byliście małżeństwem – podsumowała.

O Boże, pomóż mi, modliła się w duchu Sam.

– Tak – odparł Kyle bez zmrużenia oka. Sam zgromiła go wzrokiem.

– Niezupełnie tak – sprostowała. – Wydawało się nam, że jesteśmy w sobie zakochani, ale byliśmy zbyt młodzi, żeby wiedzieć, na czym polega miłość. – Jeśli mieli rozmawiać szczerze, to córka powinna poznać całą prawdę. Nawet jeśli Kyle jej nie kochał, ona go kochała; w młodzieńczy, naiwny sposób, ale go kochała.

Caitlyn splotła ramiona na piersi i potępiająco spojrzała na matkę.

– Czyli znałaś jego imię i nazwisko?

– Tak, ale on nie wiedział o twoim istnieniu.

– Dlaczego?

– Niełatwo to wytłumaczyć.

– Mogłaś powiedzieć pani Kate. Ona by go odnalazła, jestem pewna.

– Tak, ale byłam młoda, nie wiedziałam, co robić. Myślałam… miałam nadzieję, że to, co postanowiłam zrobić, będzie dla ciebie najlepsze.

– A może dla ciebie? – Przez ułamek sekundy Caitlyn wydawała się o wiele starsza, niż była w rzeczywistości.

Kyle odchrząknął.

– To nie jest wina twojej mamy – zaczął. – Ożeniłem się z inną kobietą. – Spojrzał jej prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze. – Zdaje się, że byłem zbyt pochłonięty sobą i popełniłem wiele błędów. Poważnych błędów. Teraz nadeszła pora, żeby naprawić niektóre z nich.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Sam, z trudem chwytając oddech.

– Muszę poczynić pewne kroki natury formalnej, żeby przejąć część odpowiedzialności za Caitlyn.

Sprawy zaczynały wymykać się Samancie z ręki.

– Nie musisz nic takiego robić.

– Ale chcę.

– Nie rozumiem – stwierdziła Caitlyn, nerwowo oblizując usta. – Czy coś się zmieni? Czy będę się musiała gdzieś przeprowadzić?

– Oczywiście, że nie – uspokoiła ją Sam i mocno przytuliła. Nie odda nikomu dziecka, nawet Kyle'owi. – Jesteśmy rodziną.

– A on? – wskazała na ojca.

– Mamy dużo czasu, żeby się nad tym zastanowić. I nic się nie zmieni, zapewniam cię. – Sam ponad jasną główką córki spoglądała z wyrzutem na Kyle'a, ostrzegając go bez słów, żeby się jej w tej sprawie nie przeciwstawiał.

Kyle uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Zmieni się jedynie to, że będziemy się często widywać. Poznamy się wreszcie i nadrobimy stracony czas – zapewnił.

– A co z mamą?

– Będziemy dużo przebywać we troje, jeśli tylko twoja mama zechce.

– Będziemy rodziną? – zapytała Caitlyn, a w pokoju nagle zapanowała kamienna cisza. Zegar wolnym tykaniem odmierzał pełne napięcia sekundy. Wreszcie Kyle przerwał ciszę.

– Oczywiście, że jesteśmy rodziną – odparł, mrugając do córki.

– Zamieszkamy razem?

– Nie, kochanie. – Sam pocałowała dziewczynkę w czubek głowy, powstrzymując łzy. Zdała sobie sprawę, jak bardzo Caitlyn zazdrościła tym dzieciom, które mieszkały razem z obojgiem rodziców.

– Dlaczego?

– Ponieważ ja i twój tata nie jesteśmy małżeństwem.

– A nie możecie się pobrać? Boże, co za tortura.

– Nie, kochanie. To niemożliwe.

– Dlaczego?

– Ponieważ ja i pan Fortune, to znaczy Kyle, już się nie kochamy.

– Mówiłaś mi, że miłość się nie kończy.

– Prawdziwa miłość, tak. – Sam czuła na sobie uważne spojrzenie Kyle'a. – Prawdziwa miłość nigdy się nie kończy, ale bardzo trudno ją znaleźć.

Caitlyn potrząsnęła głową.

– Wcale nie. Trzeba tylko jej poszukać.

– Może ona ma rację – odezwał się Kyle. – Może nie szukaliśmy wystarczająco wytrwale.

Sam nerwowo wsunęła ręce do kieszeni.

– To było dawno temu.

– Wiem, ale…

– Nie wyszło nam. I to cała historia. – Jej głos brzmiał twardo, wykluczał wszelką dyskusję. Chciała zakończyć ten wątek, zanim straci panowanie nad sobą. – Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Co ty na to?