Kyle roześmiał się.

– Chodź, poczęstuję cię drinkiem. Nie będzie to nic wyjątkowego, tylko coś ze starych zapasów Bena.

– Brzmi zachęcająco. Kyle klepnął brata po plecach i razem weszli do domu.

– Opowiedz mi o facetach, którzy pracują na ranczu.

– Randy jest bystry, pracowity i rozumie, na czym polega prowadzenie gospodarstwa. Russ i Carson, cóż… Są młodzi, myślą tylko o kobietach. Pamiętasz, jak to było.

Było i jest, pomyślał Kyle. Odkąd znów spotkał Sam, ciągle o niej myślał. W dzień miał ochotę ją odwiedzić, nocami wyobraźnia podsuwała mu takie obrazy, że nie mógł spać. A jeszcze dodatkowo łączyła ich córka. Kiedy o niej myślał, miał ochotę natychmiast pojechać do Sam i zażądać praw do dziecka.

– To uczciwi ludzie, a nie o wszystkich robotnikach w okolicy da się to powiedzieć. – Grant powiesił kapelusz na kołku. – Starają się, ciężko pracują cały dzień, nie wdają się w awantury.

Usiadł na kuchennym krześle, a Kyle wyjął butelkę, nalał whisky do szklanek i podał drinka bratu.

– Wypijmy za pracę na ranczu, jedno z najlepszych i najgorszych zajęć na ziemi. – Grant wzniósł toast, stuknął się szklanką z bratem i wypił długi łyk.

– Nie wiem, czy to najlepsza praca. Chyba jedna z najgorszych. – Kyle usiadł i przechylił szklankę. Trunek zapiekł go w gardle, a potem ognistą strużką spłynął do żołądka.

– Nic nie rozumiesz, prawda? – zapytał nagle Grant.

– Czego nie rozumiem?

– Kate postawiła ci taki warunek co do przejęcia rancza, żebyś wreszcie się dowiedział, co się w życiu liczy i zapuścił gdzieś korzenie.

Ależ doskonale to rozumiał. Nie tyle ze względu na Kate lub ranczo, ale ze względu na Sam. Postanowił zmienić temat.

– Masz ochotę na kolację?

– Przyjąłeś do pracy kucharza? – roześmiał się Grant.

– Nie. Moglibyśmy pojechać do miasta i znaleźć jakąś restaurację, gdzie podają steki grube na trzy palce.

– Stawiasz?

– Jasne. Teraz jestem bogatym ranczerem.

Dokończyli drinki, zmyli z siebie kurz i pojechali samochodem Kyle'a do miasta. Po drodze Kyle zwierzył się bratu. Grant w milczeniu wysłuchał opowieści o Sam i Caitlyn.

– A niech mnie… – wymamrotał w końcu. – Nigdy bym się nie domyślił. Wszyscy w mieście podejrzewają, że to dziecko Tadda Richtera i że Caitlyn jest podobna do mamy, ale teraz, kiedy już wiem… No, kto by pomyślał?

Zaparkowali pod niedrogą restauracją przy głównej ulicy i Kyle wyłączył silnik. Nad drzwiami wisiało rozłożyste poroże, a przed wejściem rozłożył się pies, skrzyżowanie labradora z owczarkiem niemieckim.

– Co teraz zrobisz?

– Sam nie wiem. – Kyle wsunął kluczyki do kieszeni. – Boję się, że cokolwiek postanowię, nie spodoba się to Samancie.

Grant zacisnął silną dłoń na ramieniu Kyle'a.

– Bez względu na to, czego sam chcesz, musisz przede wszystkim myśleć o Samancie i jej córce. Przez dziewięć lat doskonale sobie bez ciebie radziły, więc nie możesz tak znienacka wtargnąć w ich życie, jak rozpędzona ciężarówka.

– Przecież to moja córka. Mam do niej prawo.

– Tak, ale nie wolno ci jej zranić. – Puścił ramię Kyle'a. – Choć raz w życiu posłuż się rozumem i nie rób żadnych gwałtownych ruchów, przynajmniej dopóki Sam i Caitlyn nie przyzwyczają się do ciebie.

– Prowadzisz kącik porad w magazynie ilustrowanym?

– Nie, ale wszyscy jesteście mi bliscy i chciałbym, żebyście byli szczęśliwi.

– I na tym polega problem, co? – Wysiedli z samochodu. Wieczór był ciepły i pogodny. Ulicą hałaśliwie przejeżdżały samochody, latarnie świeciły tak jasno, że nie było widać gwiazd. Zza drzwi restauracji wypływał papierosowy dym i dźwięki muzyki country. – Kto tak naprawdę jest ci najbardziej bliski, ja czy Sam?

– Ani ty, ani ona. Jesteście dorośli. Najbardziej obawiam się o Caitlyn. Łatwo będzie złamać jej dziecięce serduszko.

– Nigdy bym tego nie zrobił. Właśnie cię miałem zapytać, czy pozwoliłbyś jej przejechać się na Jokerze. Męczy mnie o to od pierwszego dnia.

– Jeśli Sam się zgodzi i jeśli ktoś będzie jej pilnował. Ten ogier jest nieprzewidywalny.

– Ja przy niej będę.

– Dobrze. Pamiętaj, bądź wobec Caitlyn ostrożny. Jeśli chcesz stać się dla niej ojcem, na którego zawsze będzie mogła liczyć, to w porządku. Ale jeśli marzy ci się coś w rodzaju ojcostwa z doskoku, to znaczy, że do niczego się nie nadajesz.

– Dzięki za słowa otuchy. – Kyle zatrzasnął drzwi samochodu. Pies przed drzwiami postawił uszy, ale nie ruszył się z miejsca. Musieli go obejść, żeby wejść do środka.

– Nie ma co ukrywać, Kyle – dodał Grant, podążając za bratem. – Masz na swoim koncie kilka porażek, jeśli chodzi o kobiety i wypełnianie zobowiązań.

ROZDZIAŁ ÓSMY

– Kochasz go jeszcze?

Pytanie Caitlyn odbiło się echem od ścian łazienki, gdzie Samantha rozczesywała splątane włosy córki siedzącej na blacie umywalki. Dziewczynka była już na tyle duża, że potrafiła sama się wykąpać, ale nadal miała trudności z rozczesywaniem mokrych włosów i zwykle zostawiała przy tym kałużę wody na podłodze. Tak też się stało i teraz.

– Czy go kocham? – Samantha przeciągnęła grzebieniem po włosach córki. – To trudne pytanie.

– Au! A co w nim trudnego?

– Miłość jest skomplikowana. W jej skład wchodzi wiele różnych uczuć – tłumaczyła spokojnie. Była szczęśliwa, że córka jest w trochę lepszym nastroju.

– Kochasz mnie, prawda?

– Oczywiście.

– I zawsze mnie kochałaś.

– Wiem, ale…

– Więc dlaczego pan… Kyle… Jak mam go nazywać?

– O Boże, Caitlyn, nie wiem – przyznała. Skończyła rozczesywać włosy córki i spoglądała teraz w zaparowane lustro, jakby we własnym odbiciu szukała odpowiedzi.

– Tatuś brzmi tak dziwnie.

– Mnie się też tak wydaje. Wiesz, może pozwolisz mu zdecydować, a jeśli nie spodoba ci się jego pomysł, zaproponujesz coś innego? To dość rozsądny człowiek. Przynajmniej zazwyczaj. – To nie była całkiem prawda. Czasami Kyle Fortune bywał mniej więcej tak rozsądny jak schwytany w pułapkę ryś. Sam podejrzewała, że w sprawach dotyczących córki będzie raczej wykazywał nadmierną nerwowość.

– Wyszłabyś za niego, gdyby ci się oświadczył?

– Słucham? – Nerwowo przełknęła ślinę.

– Pytałam, czy…

– Wiem, usłyszałam za pierwszym razem. Tylko nie mogę uwierzyć, że mnie o to pytasz. Daj, pomogę ci zejść.

– Ale wyszłabyś? – nie dawała za wygraną córka. Sam łagodnie położyła jej ręce na ramionach.

– Raczej nie, kochanie. To, co między nami było… to dawne dzieje. Wszystko się zmieniło. – Widząc w oczach dziewczynki narastający smutek, zaklęła w duchu. Ale przecież nie mogła kłamać.

– Jeśli się zmieniło, to może znowu się zmienić – upierała się Caitlyn i zwinnie zeskoczyła na podłogę.

Sam nie miała sumienia jej powiedzieć, że prędzej w piekle zabraknie smoły, niż Kyle Fortune się oświadczy. Jeszcze większy cud musiałby się wydarzyć, by Sam przyjęła jego oświadczyny.

Razem wytarły wodę z podłogi, a potem owinięta w suchy ręcznik Caitlyn pobiegła na górę do sypialni. Samantha odniosła zużyte ręczniki do pralni na tyłach werandy i wrzuciła je do plastikowego kosza. Zerknęła w stronę rancza Kyle'a i westchnęła. Nie pokazał się przez cały dzień. Ona też do niego nie zajrzała. Zrobiła to celowo.

Oboje potrzebowali czasu, by się przyzwyczaić do myśli, że są rodzicami, że być może razem będą się opiekować Caitlyn, towarzyszyć jej w dorastaniu. Sam poczuła dziwny ból. Wiedziała, że powinna się zgodzić na współudział Kyle'a w wychowaniu córki, ale myślała o tym bardzo niechętnie.

Gdzie był przez długie miesiące jej ciąży, kiedy musiała znosić ciekawskie i potępiające spojrzenia ludzi? Co robił podczas dwudziestogodzinnego porodu, gdy lekarze nie mogli się zdecydować, czy wykonać cesarskie cięcie, a ona była przekonana, że umiera? Czy ją pocieszał i podtrzymywał na duchu? Czy tulił ją w objęciach, kiedy płakała w poduszkę, przerażona perspektywą samotnego wychowywania dziecka?

Nie. Ożenił się z inną kobietą – równą mu statusem społecznym, z kimś, kto nigdy nie miał takich kłopotów jak Samantha. A potem, kiedy Caitlyn musiała znosić pogardliwe spojrzenia i docinki, Kyle nie musiał jej tłumaczyć, co ją różni od innych dzieci.

– Nie rozczulaj się nad sobą, Rawlings – zganiła się pod nosem, wchodząc na piętro. – Przecież nie znosisz takich żałosnych kobiet. – Przecież mimo obaw o przyszłość, to właśnie ona była świadkiem pierwszego uśmiechu córki, pierwszych niepewnych kroków. To ona całowała ją w stłuczone kolano czy zadrapany łokieć, patrzyła, jak dziewczynka uczy się jeździć na rowerze; to ona siedziała dumnie na widowni, kiedy Caitlyn zdobyła pierwszego kosza w szkolnej drużynie. Owszem, cierpiała w samotności, ale też z nikim nie musiała się dzielić dumą z osiągnięć córki.

Okryła dziewczynkę kołdrą, zostawiła światło w korytarzu i zeszła na dół. W kuchni czekał na nią Kyle. Siedział przy stole i patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Na jego widok oniemiała. Siedział w jej domu jak u siebie, jakby naprawdę należał do rodziny.

– Przestraszyłeś mnie – wydusiła w końcu. Gorączkowo starała się zapanować nad sobą. – Jak się tu…

– Tylne drzwi nie były zamknięte.

– Zamykam je na klucz dopiero, kiedy idę spać. Nie słyszałam twojego samochodu… – Zerknęła przez okno, gdzie niebieskie światło lampy systemu alarmowego kładło się tajemniczo na podwórzu.

– Przyszedłem pieszo. Musiałem zebrać myśli.

– I Kieł nawet nie zaszczekał? – Spojrzała na leżącego przy drzwiach psa, a ten najwyraźniej wyczuł, że nie dopełnił swych obowiązków, ponieważ miał skruszony wyraz oczu. -. Co z ciebie za pies? – zapytała z wyrzutem. Pies położył głowę między łapami i uderzył ogonem o podłogę. – Dziwię się, że nie poszedłeś na górę, żeby zobaczyć, jak układam Caitlyn do snu.

Kyle miał taką minę, jakby walczył z jakimś całkiem nie znanym sobie uczuciem.

– Chciałem, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli porozmawiamy w cztery oczy.

Poczuła, że ogarnia ją panika.

– O czym?

– Mamy wiele do przedyskutowania.

– Teraz?

– Tak.

Już miała zacząć się z nim sprzeczać, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język. Trudno się było z nim nie zgodzić. Ich życie się zmieniło, musieli podjąć decyzje co do przyszłości. Wiedziała to, ale mimo to czuła lęk, jakby ją schwytano w pułapkę. Jej dobrze zorganizowane dotychczasowe życie, choć nie wszystkim musiało się podobać, jej bardzo odpowiadało. To wszystko działo się za szybko.

– Dobrze, ale przedtem muszę jeszcze coś zrobić. Wrócę za kwadrans. Nalej sobie kawy.

– Pójdę z tobą. Znów chciała zaprotestować, ale się powstrzymała. Bała się, że powie coś, czego będzie żałowała i czego nie da się cofnąć. Z Kyle'em trzeba postępować ostrożnie.

– Jak chcesz – odrzekła bez entuzjazmu. Bez słowa przeszli przez dziedziniec. Żwir chrzęścił pod ich butami, a chór świerszczy zagłuszało żałosne porykiwanie cielaka w oborze.

– Nic ci nie będzie – powiedziała Sam, włączając światło. Cielę znów zaryczało i Sam cicho cmoknęła. Zwierzę zapewne chciało dołączyć do innego stada, zaplątało się w drut ogrodzenia i głęboko skaleczyło przednią nogę. Sam postanowiła zatrzymać go pod dachem, dopóki rana się trochę nie zagoi. Niezadowolone zwierzę ryczało tak głośno, że mogłoby obudzić umarłego.

– Nie jest tu szczęśliwy. – Kyle oparł się o słupek podtrzymujący strych na siano i spoglądał na nogę zwierzęcia, poplamioną jodyną.

– Nie lubi, jak mu się ogranicza wolność – zgodziła się i wyjęła z kieszeni scyzoryk. Schyliła się i przecięła sznurek opasujący belę siana.

– Wcale mu się nie dziwię. Zamknęła scyzoryk, schowała go do kieszeni i sięgnęła po wiszące na ścianie widły. Kyle chwycił je pierwszy i włożył porcję siana do żłobu. Głodne zwierzę natychmiast przestało ryczeć i zabrało się do jedzenia.

– Mówisz tak z własnego doświadczenia? – zapytała, starając się, żeby jej głos brzmiał obojętnie, chociaż jej głupie serce biło coraz szybciej. Co ją obchodzi, czy Kyle lubi ograniczenia, czy nie? Zresztą znała już odpowiedź na to pytanie. W jego słowniku nie było takich słów jak „zaangażowanie” lub „stały związek”. Zerknęła na niego i zobaczyła, że wpatruje się w nią niezwykle przeszywającym wzrokiem. Na chwilę zaparło jej dech w piersi. Nagle zwilgotniałymi dłońmi wzięła wiadro i podeszła do kranu zamontowanego tuż przy drzwiach.

– Nie przyjechałaś dziś do Jokera – powiedział. Wiedziała, że zauważy jej nieobecność, oczekiwała, że coś powie na ten temat, ale nie lubiła się tłumaczyć. Odkręciła kran i lodowata woda popłynęła do metalowego wiadra.

– Potrzebowałam czasu, żeby trochę pomyśleć.

– Tak się domyślałem. – Kiedy wiadro się napełniło, zakręciła wodę i wróciła do zagrody dla cielaka. Kyle stał oparty o widły. – I do jakich doszłaś wniosków?