– Caitlyn – powiedziała trochę zbyt matowym głosem. – Ubierz się, a ja zrobię wam śniadanie.

– Ale…

– Natychmiast.

– Nie kłóć się z matką – wtrącił Kyle. – Zresztą mamy dzisiaj dużo do zrobienia. Wszyscy troje.

– Naprawdę? – zapytała Sam podejrzliwie.

– Tak, ale trochę później. – Zmierzwił włosy córki. – Najpierw muszę się zająć pewną sprawą.

Nacisnął dzwonek i czekał chwilę na szerokiej werandzie ozdobionej wiszącymi koszami petunii, fuksji i geranium. Wzdłuż podjazdu rosły róże, a soczyście zielony, zadbany trawnik kontrastował z pobliskimi polami. Dom był biały, dwupiętrowy i tak pasował do tej części Wyoming jak diamentowy diadem do stroju kowboja.

Rozległy się kroki i Kyle zobaczył trochę zaniepokojoną, ładną twarz za szybą z trawionego szkła w oknie tuż obok drzwi. Zamki otworzyły się z cichym trzaskiem.

– Kyle! – W drzwiach stanęła Shawna Davies Peterkin, szczupła i elegancka. Każdy jej włos leżał na swoim miejscu, a rozciągnięte w uśmiechu usta były starannie uszminkowane. – Słyszałam, że wróciłeś do Clear Springs, ale nie spodziewałam się… Wejdź, wejdź. Mam kawę, herbatę. Znajdzie się też coś mocniejszego. – Zaczerwieniła się jak uczennica.

Zawsze umiała udawać. Nawet dziesięć lat temu, kiedy próbowała niemal wszystkiego, może oprócz striptizu, by go sobą zainteresować. Teraz wręcz promieniała urokiem, jakby był najbardziej interesującą osobą, która kiedykolwiek stanęła na jej progu.

– Dziękuję, ale nie mam zbyt wiele czasu – odparł, nie ruszając się z miejsca.

– Na pewno masz. – Trochę nerwowo uniosła do szyi dłoń o polakierowanych paznokciach, ozdobioną licznymi pierścionkami.

– To nie jest wizyta towarzyska.

– Słucham? – Cień wątpliwości przesłonił jej brązowe oczy i uśmiech stał się odrobinę chłodniejszy. – Czy coś się stało?

Za plecami matki, na schodach, stała dziewczynka mniej więcej w wieku Caitlyn. Miała duże oczy, ciemne włosy i zgrabną figurkę.

– Ktoś nęka złośliwymi telefonami Caitlyn Rawlings. Nie wiem, kto to jest, ale podczas rozważania różnych możliwości padło imię Jenny.

Dziewczynka wyraźnie pobladła.

– Chodzi ci o moją Jenny? – Shawna pokręciła głową, lecz ani jeden włos na jej głowie nie drgnął. – Jestem pewna, że się mylisz. – Uśmiech jednak zniknął z jej twarzy. – Jenny to dobra dziewczynka. Nie wiem, jakich kłamstw naopowiadała ci Samantha Rawlings i ta jej rozbrykana córka, ale zapewniam cię, że te telefony to nie sprawka Jenny.

– Jesteś pewna? – Kyle zerknął na dziewczynkę stojącą na schodach.

– Całkowicie! – Shawna uniosła dumnie głowę, ale wzrokiem uciekła gdzieś w bok. – Jenny jest bardzo zajęta, chodzi na basen i lekcje gry na pianinie. Nie ma czasu na takie głupstwa. Każdego traktuje uprzejmie, nawet tę małą Rawlings.

– Nawet? – Kyle poczuł, że budzi się w nim gniew.

– Tak. Ta dziewczyna to dzikuska. Nic dziwnego. Jeśli się dziecko wychowuje jak… – Umilkła i skrzyżowała ręce na piersi. Jedna starannie narysowana brew uniosła się do góry, a usta wydęły z udawanym oburzeniem. – Pewnie Samantha cię tu przysłała, żebyś to za nią załatwił.

Kyle potrząsnął głową, przymrużył oczy.

– Nic podobnego. Sam postanowiłem to załatwić.

– Dlaczego? Spojrzał na nią tak ostro, że znów się zaczerwieniła.

– Ponieważ bardzo lubię córkę Samanthy i nie chcę, żeby coś jej się stało albo żeby spotkały ją jakieś nieprzyjemności. Możesz wspomnieć o tym Jenny i jej koleżankom. Powiedz im, że kiedy się dowiem, kto dzwonił, postaram się, żeby już się na to więcej nie odważył. – Dziewczynka zagryzła wargi i bezszelestnie pobiegła na górę, pewnie po to, by obmyślić jakieś kłamstwo, kiedy matka urządzi jej przesłuchanie.

– Pozwól, że się upewnię, czy wszystko dobrze zrozumiałam, żebym mogła powtórzyć mężowi, kiedy wróci z pracy. Grozisz mojej córce?

– Nawet mi to przez myśl nie przeszło – odparł leniwie. Shawna jeszcze bardziej poczerwieniała. O tak, dobrze wie, jaka jest jej córka. Poznał to po niespokojnym spojrzeniu jej oczu. – Pomyślałem tylko sobie, że ty i ona, no i oczywiście twój mąż, powinniście wiedzieć, co się dzieje. Może Jenny się domyśli, kto wpadł na pomysł takiej wstrętnej zabawy.

– Nie sądzę. Ona ma koleżanki z dobrych domów. Przyszedłeś pod niewłaściwy adres.

– Skoro tak twierdzisz… – Kyle zostawił ją w drzwiach, z ręką przyciśniętą do szyi. Najwyraźniej starała się przekonać samą siebie, że jej ukochana córeczka nie byłaby zdolna do tak podłego czynu.

On natomiast był pewien, że to palec małej Jenny wykręcał wielokrotnie numer telefonu Caitlyn i że to ona wpadła na pomysł tak okrutnego żartu. Założyłby się też, że te żarty więcej się nie powtórzą.

– Tak się to robi – tłumaczył Kyle, chwytając grubą linę przerzuconą przez zwisający nad wodą solidny konar samotnego dębu. – Trzeba wziąć porządny rozbieg i rozhuśtać ją. A kiedy się znajdziesz nad wodą, puszczasz linę i już.

– No, nie jestem przekonana – stwierdziła Sam, nieufnie patrząc na zwisający z drzewa sznur.

Kyle, ubrany jedynie w dżinsy, nie zwrócił uwagi na jej słowa. Z wojowniczym okrzykiem przebiegł boso po trawie, chwycił linę i poszybował łukiem nad powierzchnią wody. Kiedy lina się maksymalnie wychyliła, puścił ją i wskoczył do rzeki. Woda trysnęła wysoko w górę.

Caitlyn zachichotała, a Kyle wynurzył się, strząsnął wodę z włosów i bez wysiłku dopłynął do brzegu.

– Twoja kolej – zwrócił się do Sam, wspinając się na brzeg. Błyszczące w popołudniowym słońcu krople wody leniwie spływały po jego twarzy, szyi i piersi. Sam starała się nie gapić na pięknie zarysowane mięśnie na jego klatce piersiowej i ramionach. Przemoczone dżinsy Kyle'a zsunęły się niżej, ukazując trochę nie opalonego ciała. Drgnęła i podniosła wzrok, napotykając spojrzenie jego oczu, niebieskich jak górskie jeziora. Uśmiechał się ironicznie, jakby potrafił czytać w jej myślach.

– No, spróbuj – zachęcił ją.

– Nie ma mowy.

– Psujesz zabawę. – Oczy mu błyszczały i Sam bała się, że za chwilę przemocą wciągnie ją do wody.

– Mamo, chodź! – Caitlyn była bardzo przejęta, tą pierwszą rodzinną wyprawą, a przecież byłoby niedobrze, gdyby odniosła fałszywe wrażenie, że stanowią trwałą, prawdziwą rodzinę. Sam przygotowała jedzenie, Kyle pożyczył konie. Przejechali przez wzgórza, a potem zapuścili się głęboko w dolinę, aż dotarli do kąpieliska, które Kyle zapamiętał z dzieciństwa. Wciąż jednak byli niemal obcymi sobie ludźmi, którzy starają się dopasować do niezręcznej sytuacji, w której postawił ich los.

– Mamo, proszę… – nalegała córka.

– Dobrze, dobrze. – Nie mając wyjścia, Sam postanowiła nie psuć nastroju. Kyle podał jej linę, zrobiła kilka kroków w tył, a potem, czując przypływ adrenaliny, wzięła rozbieg, skoczyła przed siebie i kiedy lina się napięła, wypuściła ją z rąk. Otoczyła ją lodowata woda, bańki powietrza poszybowały do góry. Wstrzymując oddech, wypłynęła na powierzchnię, ku jasnemu słońcu i zieleni drzew. Łapczywie chwyciła powietrze i odrzuciła z czoła mokre włosy.

– Udało ci się, mamo! – wołała zachwycona Caitlyn. – Udało się.

– Jak było? – zapytał Kyle.

– Zimno.

– Mazgaj – zawołał ze śmiechem. – Chodź, Caitlyn. Pokażemy mamie, jak to się robi.

Otoczył silnym ramieniem córkę, drugim chwycił sznur. Krzyknął dziko, Caitlyn wydała rozradowany pisk i oboje poszybowali nad wodę. Na chwilę zatrzymali się w powietrzu, a potem z pluskiem spadli do rzeki.

Kiedy słyszała śmiech córki, która wreszcie odnalazła upragnionego tatę, Samantha poczuła w sercu radość. Ale co będzie dalej? Jeśli Caitlyn przez te pół roku zbliży się do Kyle'a, jeśli go pokocha, jak zniesie sprzedaż rancza i wyjazd ojca? Czy będzie chciała odejść wraz z nim? I czy Kyle zechce dalej zajmować się niesforną dziewczynką? A co ze szkołą? Boże, co za koszmarna sytuacja!

Ociekając wodą, Sam usiadła na kocu i czekała, aż ją osuszy popołudniowe słońce. Patrzyła na baraszkujących w wodzie ojca i córkę i zastanawiała się, jak by się zmieniło jej życie, gdyby związała się z Kyle'em.

Zganiła się w duchu za takie myśli. Przecież poślubił inną kobietę zaledwie kilka miesięcy po ich cudownym, namiętnym romansie. Zdradził ją. Potraktował ją tak, jakby to, co ich łączyło, nie miało żadnego znaczenia.

Westchnęła. Rysując bosą stopą jakieś kształty na ziemi, zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda jej się zapomnieć o tej bolesnej prawdzie.

Zerwała dojrzały mlecz i dmuchnęła w jego puszystą koronę. Bała się, że historia znów się powtórzy. Starała się stłumić to w sobie, ale prawdy nie da się ukryć – Kyle nadał jej się podobał, tak samo jak dawniej. Tym razem jednak jej uczucie nie było przelotnym zauroczeniem uczennicy. Teraz patrzyła na Kyle'a jak na mężczyznę, nie na chłopca, i ten mężczyzna bardzo niebezpiecznie na nią działał. Wbrew sobie znów zaczynała do niego coś czuć.

Kiedy sobie uświadomiła, że nie potrafi zapanować nad odruchami upartego serca, z niezadowoleniem zmarszczyła czoło. Zmierza ku katastrofie niczym rozpędzony pociąg, który wypadł z szyn i mknie ku stromemu urwisku. Nie mogła mu ufać, nie powinna go kochać, powinna za to pamiętać, że Kyle'owi najbardziej zależy teraz na Caitlyn. Prędzej czy później będą musieli podjąć decyzję co do przyszłości ich dziecka.

Przecież Kyle wyjedzie, powtarzała sobie w myślach. Pamiętaj, że jest tutaj, bo musi. Niedługo sprzeda ranczo. A co potem? Co zechce zrobić z Caitlyn?

Ta niepokojąca myśl nękała ją przez całe popołudnie, które zapowiadało się tak przyjemnie.

Kiedy Kyle parkował swojego pikapa pod domem Sam, niebo na zachodzie było już fioletowe. Caitlyn, wyczerpana konną jazdą i kąpielami w rzece, zasnęła w samochodzie podczas krótkiej jazdy z rancza. Nie chcąc jej budzić, Kyle zaniósł córkę do domu i pierwszy raz w życiu ułożył do snu.

Samantha patrzyła na nich i czuła coraz silniejszy ucisk w gardle. Jego duże, opalone dłonie czule okrywały kołdrą Caitlyn. Dziewczynka na chwilę uniosła powieki i cicho westchnęła.

– Dziękuję, tatusiu. Kocham cię – wyszeptała i znów pogrążyła się we śnie.

Kyle chwilę stał nad łóżkiem skamieniały, jakby nie uwierzył w to, co właśnie usłyszał. Potem odchrząknął cicho i odwrócił się. Minę miał ponurą i zaciętą.

– Musimy porozmawiać – oznajmił.

Zgasił światło i zszedł na dół. Sam podążyła za nim. Zauważyła, że jest spięty, ale kroki stawia energicznie i z determinacją. Bardzo bała się tej rozmowy. Już zaczynała obmyślać jakieś wymówki, by jej uniknąć. Spodziewała się, że Kyle będzie chciał uzyskać prawa ojcowskie i zabrać jej córkę. Dziewczynka zawojowała jego serce, więc pewno nie spocznie, dopóki nie dostanie całkowitych lub choćby częściowych praw do opieki nad nią. Ze ściśniętym sercem i pustką w głowie wyszła za nim na dwór. Powietrze już się nieco ochłodziło, gwiazdy migotały na niebie. Gdzieś w oddali cicho zahuczała sowa.

– Wiem, co zaraz powiesz. – Zrównała się z nim przy starym, drewnianym ogrodzeniu, którego żerdzie z upływem czasu nabrały srebrzystego koloru, ale trzymały się jeszcze całkiem solidnie.

– Czyżby? – Spojrzał na nią tak przenikliwie, że na chwilę zapomniała, co chce powiedzieć. Jej wzrok powędrował ku jego szerokim, silnym ramionom. – A więc co takiego chcę powiedzieć?

– Że chcesz, żeby Caitlyn wyjechała z tobą, że wystąpisz do sądu o przyznanie ci praw rodzicielskich, że… O Boże, Kyle, nie rób tego!

– Myślisz, że chcę ci ją ukraść? – Prychnął z oburzeniem. W mroku jego twarz wydawała się bardziej pobrużdżona, usta zacisnęły się w surową linię.

– Nie traktowałbyś tego jak kradzieży. Poruszył szczęką i nerwowo przeczesał palcami włosy.

– Nie jestem aż takim draniem.

– Wcale nie powiedziałam…

– Co więc twoim zdaniem powinniśmy zrobić?

– Sama chciałabym to wiedzieć – wyznała szczerze. Na myśl o tym, że mogłaby stracić Caitlyn, wszystko w niej zamierało.

– Ja też. – Zagryzła wargi, by się nie załamać. Spostrzegła, że Kyle powędrował wzrokiem ku jej szyi, gdzie pulsowała nerwowo drobna żyłka. Dotknął jej szorstkim palcem. – Co się z nami dzieje? – zapytał.

– Nie wiem. Powinna się odsunąć, zachować przytomność umysłu. Ale kiedy pochylił się nad nią, uniosła głowę, niecierpliwie i wyczekująco.

– To jest pewnie dar losu lub przekleństwo, jeszcze nie wiem co. – Musnął ustami jej usta i zawahał się.

– Przekleństwo – wyszeptała. Pocałował ją z cichym jękiem, rozpaczliwie i namiętnie.

Otoczył ją ramionami, przesunął dłońmi po jej plecach. Nie starała się uwolnić, nie sprzeciwiała się temu, czego domagała się jej dusza. Oczami wyobraźni zobaczyła sceny sprzed wielu lat i znów była młodziutką dziewczyną, pełną nadziei i wiary, a on zakochanym w niej chłopakiem.

– Samantho! O Boże – wyszeptał, kiedy zarzuciła mu ramiona na szyję. – To szaleństwo.