– Zupełne wariactwo – zgodziła się, chociaż jej wątpliwości zniknęły gdzieś w mroku nocy. Twarz Kyle'a oświetlała księżycowa poświata, bił od niego zapach piżma i świeżości. Przeleciały jej przez głowę wyraźne, piękne sceny dawno minionego lata miłości i zdrady. – Nie chcę…
– Ja też nie.
– Kyle!
– Och, Sam, co ja mam z tobą zrobić… – Znów się nad nią pochylił, a ona zapraszająco rozchyliła wargi. To było tak naturalne, że nie mogło być złem. Był jej kochankiem, ojcem jej córki, jedynym mężczyzną, który ją dotknął.
Zamknęła oczy, poddając się pieszczocie jego palców. Żar z wolna narastał w jej ciele, parzył skórę. Czuła, jak w głębi jej ciała zaczyna pulsować ślepe pożądanie.
– Sam – wyszeptał jej do ucha. – Tyle czasu minęło… Kolana się pod nią ugięły i bez oporu dała się pociągnąć na ziemię. Poczuła dotyk suchej trawy, kiedy drżącymi rękami zdejmował jej bluzkę. Usta miał ciepłe, język prowokujący i coraz bardziej natarczywy. Ona również go rozebrała, wyczuwając pod palcami twarde mięśnie i całując go równie gorączkowo. Na nowo odkrywała mężczyznę, który skradł jej serce, młodość i dziewictwo. Każdą z tych rzeczy bardzo chętnie znów by mu oddała.
– Słodka, słodka Sam – powiedział cicho. Przyciągnął ją do siebie i wtulił usta W zagłębienie między piersiami.
– To… to jest niebezpieczne.
– Wiem.
– I… i…
– Ciii… Wsunął palec pod pasek jej spodni, pomógł jej się z nich wyswobodzić. Chłodne powietrze owionęło jej skórę. Leżała na nim naga, oddech jej się rwał. Kyle gładził ją delikatnie, znajdując miejsca, których już kiedyś dotykał. Ona zaś zatraciła się w przyjemności, jaką jej dawał. Tego właśnie chciała – żeby ją kochał, całował, pieścił.
– Samantha – wyszeptał z ustami tuż przy jej skórze. – Pozwól mi, proszę…
Nie potrzebowała większej zachęty. Szybko zdjął spodnie, a potem, z wysiłkiem zachowując resztki samokontroli, zadbał o zabezpieczenie. Wreszcie nakrył Samanthę swym ciałem i zaczął wędrówkę ustami po jej skórze. Krzyknęła, kiedy dotarły do najwrażliwszego punktu jej ciała.
– Proszę – wyszeptała. Zapomniała już, że może istnieć tak nieprzytomna rozkosz. Tracąc kontrolę, wiła się i z trudem chwytała powietrze. Gwiazdy na niebie zaczęły jej wirować przed oczami. Szybko dopasowała się do jego rytmu, aż w końcu silny dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
– Kyle! – zawołała.
– Sam. Tak mi ciebie brakowało. Sam. Sam. – Opadł nad nią z głuchym westchnieniem, zdyszany. Łzy napłynęły jej do oczu i z trudem powstrzymywała szloch. Objął ją czule i mocno przytulił. – Cicho, najdroższa. Będzie dobrze – uspokajał, całując jej skronie. – Wszystko będzie dobrze.
– Na pewno?
– Postaramy się o to. Przetoczył się na bok i przyciągnął ją do siebie.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że wiesz, co ci chcę powiedzieć? – zapytał. A więc to zaraz nastąpi, pomyślała i zmobilizowała wszystkie siły. – Myliłaś się. Chciałem cię wtedy prosić, żebyś za mnie wyszła.
– Co? – Jej serce na chwilę przestało bić.
– Dobrze słyszałaś, Sam. Tym razem powinniśmy wszystko zrobić jak trzeba. Chcę, żebyś została moją żoną.
– Chyba nie mówisz poważnie – odrzekła, ale w jej głowie już rodził się obraz szczęśliwej rodziny, dwojga rodziców i dziecka. Kyle, Samantha i Caitlyn – nieosiągalne marzenie.
– Uwierz mi. W życiu nie mówiłem poważniej.
– Ale gdzie byśmy zamieszkali? Przecież chcesz sprzedać ranczo. Zamieszkałbyś w moim domu? A może ci się wydaje, że się z Caitlyn stąd wyprowadzimy i pojedziemy z tobą?
– Mam w Minneapolis wielki apartament z tarasem.
– Och, a my byśmy tam doskonale pasowały.
– Wcale nie oczekuję, że się przeprowadzicie.
– To dobrze, bo się nie przeprowadzimy. Nie mogłabym podjąć takiej decyzji. To nie byłoby w porządku wobec Caitlyn. – Wydarzenia toczyły się zbyt szybko, a jednocześnie wszystko to nastąpiło za późno – o dziesięć lat. Sam chciała wyswobodzić się z jego objęć, ale trzymał ją mocno. – A więc byłoby to jedno z tych małżeństw na odległość? Wpadałbyś do nas, kiedy zdarzyłoby ci się przyjechać do Wyoming?
– Byłoby tak, jak by musiało. Nic mniej ani nic więcej.
– Małżeństwo dla pozoru – powiedziała. Jakiś ciężar przygniótł jej serce.
– Caitlyn miałaby nazwisko i ojca.
– Ale ojca, który tylko by ją odwiedzał raz na jakiś czas. Takiego, można powiedzieć, ojca z rozsądku.
– Nie musisz tak na to patrzeć.
Wręcz przeciwnie. Tylko tak mogła na to patrzeć. Ani słowem nie wspomniał o miłości. Nie wymienił słowa „odpowiedzialność”. Po prostu dał jej do zrozumienia, że obudziło się w nim drzemiące poczucie obowiązku. Iskra nadziei tląca się w głębi jej serca zgasła.
– Miejsce Caitlyn jest tutaj, tak samo jak moje. Kyle skrzywił się lekko.
– Jej jest potrzebny ojciec.
– Ach, rozumiem. Powinnyśmy pojechać, gdzie tylko sobie zażyczysz i być pod ręką, kiedy będziesz nas potrzebował. Nigdy odwrotnie.
– Tego nie powiedziałem.
– Powiedziałeś wystarczająco dużo. Jeśli dotychczas tego nie zrozumiałeś, powiem ci to wyraźnie. Nie jestem kobietą, która pobiegnie za tobą na każde twoje skinienie. To dotyczy również Caitlyn. Jeśli ci się wydaje…
– Wydaje mi się przede wszystkim, że powinniśmy być razem. Ze względu na córkę.
Wyrwała się z jego objęć i chwyciła ubranie.
– Mam dla ciebie nowinę. Zanim się pojawiłeś, radziłyśmy sobie z Caitlyn doskonale i damy sobie radę, jak wyjedziesz. Nie musisz mi składać żadnych spóźnionych propozycji małżeńskich, żeby mi pomóc. – Energicznie wciągnęła spodnie i bluzkę. – Nie chcę, żeby Caitlyn była wychowywana przez wiecznie nieobecnego ojca, który tylko dlatego ożenił się z jej matką, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. Jeśli to masz na myśli, dobroczyńco ludzkości, to nie mamy o czym mówić!
– Caitlyn potrzebuje ojca.
– Czyżby? Naprawdę byłoby tak wspaniale, gdyby nosiła nazwisko Fortune i wszyscy ludzie by się dowiedzieli, że jej ojciec to nędzny, podły egoista?
– Źle to wszystko zrozumiałaś. – Kyle również zaczął się ubierać. – Teraz jestem już starszy i mądrzejszy.
– Na tym właśnie polega kłopot, prawda? Ja też jestem starsza i mądrzejsza! Drugi raz nie dam się omotać, przynajmniej nie temu samemu mężczyźnie. I zapewniam cię, że nigdy, przenigdy nie pozwolę, żebyś skrzywdził nasze dziecko.
– Nigdy bym…
– Czyżby? Wydaje ci się, że jak pokażesz się jej z najlepszej strony, sprawisz, że cię pokocha, a potem znów uciekniesz, to nie zrobisz jej krzywdy?
Spojrzał na nią ponuro.
– Teraz dopiero widzę, jak bardzo cię zraniłem.
– Owszem, zraniłeś. Ale teraz jestem dojrzałą kobietą i dam sobie z tym radę. – To było kłamstwo, i to wielkie, ale Sam nie wahała się minąć z prawdą, by ochronić swoje serce. Wzięła buty i ruszyła w stronę domu. – Tylko Caitlyn nie dałaby sobie z tym rady. Dobranoc, Kyle.
Z hukiem zamknęła za sobą drzwi i siłą powstrzymała płacz. Zaproponował jej małżeństwo, ale to było za mało. Małżeństwo z rozsądku jest jak sztuczny brylant, pięknie błyszczy, ale nie ma żadnej wartości. Nie, za żadne skarby nie przyjmie oświadczyn Kyle'a. Nie potrzebuje go.
Przez okno widziała tylne światła odjeżdżającego samochodu i zastanawiała się, czy to było ich ostatnie spotkanie. Ludzie noszący nazwisko Fortune rzadko słyszeli odmowę.
Gasząc światło, dostrzegła w lustrze swoje odbicie – zmierzwione włosy, nabrzmiałe usta – i przypomniała sobie, jak się przed chwilą kochali. Chyba zupełnie zwariowała. Odrzuciła oświadczyny milionera, ale bez większych oporów zgodziła się z nim kochać. I tak postąpiła matka, której córka chciała poznać ojca. Nagle poczuła wielkie znużenie i westchnęła ciężko.
– Jesteś idiotką, Sam – wymamrotała pod nosem. Nachyliła się i podrapała Kła za uchem. – Zwykłą idiotką, której duma odebrała zdrowy rozsądek.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że sama nie wiedziała, czego chce.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kyle jeszcze raz naparł na klucz francuski, w nadziei że stara śruba i uszczelka będą teraz lepiej trzymać i woda przestanie przeciekać, a sądząc po wielkiej plamie rdzy na rurze, ciekła tak od kilku sezonów. Modląc się w duchu, odkręcił kran. Woda popłynęła do betonowego koryta, nie ściekając po rurze. A więc sukces!
Konie – głównie klacze ze źrebiętami – przyglądały mu się bez większego zaciekawienia. Przyzwyczaiły się już do jego widoku, kiedy malował wyblakłe na słońcu deski, naprawiał dach stodoły, podpierał przechyloną werandę i rozwijał całe kilometry drutu wzdłuż ogrodzenia. On zajmował się swoją pracą, one spokojnie się pasły, z rzadka podnosząc głowy.
Dzisiaj postanowił, że naprawi wszystkie cieknące krany. Jutro miał się zająć maszyną do wiązania siana w bele. Psuła się co sezon, tak przynajmniej twierdził Randy. Potem chciał uszczelnić okna i odmalować dom. Na ranczu ciągle było coś do zrobienia, ale ku swemu zdziwieniu stwierdził, że wcale mu to nie przeszkadza. Teraz, kiedy po wielu godzinach ciężkiej pracy mięśnie przestały go wreszcie boleć, życie tutaj, w odległym zakątku Wyoming, zaczynało mu się podobać.
Ciągle miał jakieś zajęcie, wysiłek fizyczny pochłaniał jego energię i pozwalał trzymać nerwy na wodzy.
Trzy dni temu poprosił Sam o rękę, ale od tego czasu prawie jej nie widywał. Owszem, przyjeżdżała na ranczo zajmować się tym przeklętym koniem. Jego, Kyle'a, traktowała uprzejmie, ale nawet nie zadała sobie trudu, by się do niego uśmiechnąć. Caitlyn też się pojawiała, nadal bardzo zainteresowana spędzaniem czasu z ojcem. Jednak fakt, że rodzice rozmawiali ze sobą sztywno i że panowała między nimi napięta atmosfera, nie mógł ujść jej uwadze. Na razie jeszcze nie skomentowała tego, że dwoje dorosłych ludzi zachowuje się jak para obrażonych nastolatków.
Od tamtej nocy Kyle nawet nie pocałował Samanthy. Starannie dbała o to, by nie zostać z nim sam na sam i żeby nawet przypadkiem go nie dotknąć. Wyglądało to tak, jakby go chciała ukarać za to, że się jej oświadczył. To prawda, że jego oświadczyny nie wypadły zbyt romantycznie, ale chyba niczego takiego nie oczekiwała. Zresztą, kto potrafiłby zrozumieć tę kobietę?
Kiedy koryto się napełniło, zakręcił kran. Z dumą zauważył, że udało mu się go skutecznie uszczelnić. Prace na ranczu były zwykle nieskomplikowane, ale przynosiły szybkie efekty i dawały mu satysfakcję, czego nie doświadczał, pracując dla rodzinnej firmy w Minneapolis.
Zaciekawione źrebię podeszło do niego i wsunęło nos do wody, ale zaraz odbiegło w podskokach, wysoko wyrzucając kopytka. Jego ciemnobrązowa sierść lśniła w popołudniowym słońcu. Wysoko nad głową po bezchmurnym niebie krążył jastrząb. Na horyzoncie wyrastały góry Teton, których szczyty pokrywał jeszcze śnieg. Dopiero teraz dostrzegł ich surowy majestat. Tak, ta dzika kraina, nie pozbawiona piękna, zaczynała coraz bardziej przypadać mu do serca. Tym bardziej że mieszkało tu jego dziecko. I Sam. Ale on tutaj jakoś nie pasował.
Zdjął z ogrodzenia koszulę, włożył klucz do jednej z kieszeni pasa na narzędzia, który okalał jego biodra, i poszedł do domu. W ciągu zeszłego tygodnia załatwił wiele rzeczy. Randy Herdstrom za jego namową zgodził się pełnić rolę zarządcy rancza, a Carson i Russ mieli nadal pracować jako robotnicy rolni. Joker stawał się coraz bardziej posłuszny, a Caitlyn ufała mu bez zastrzeżeń. Za to Sam nadal była nieufna. Widział to wyraźnie.
W bezsilnej złości uderzył dłonią o słupek ogrodzenia. Pomyślał o swojej babce.
– Może miałaś rację – wymamrotał pod nosem, jakby Kate mogła go usłyszeć. – Może właśnie tu jest moje miejsce na ziemi. – Jednak kiedy tylko wypowiedział te słowa, od razu poczuł, że to nieprawda. Problem polegał na tym, że on nigdzie nie mógł znaleźć swego miejsca. Ani tutaj, w dziczy Wyoming, ani wśród wieżowców Minneapolis. Czuł się w pełni na swoim miejscu tylko w ramionach Sam. – Dość tego! – warknął do siebie, zły, że jego myśli przybrały taki obrót.
Ale co z Caitlyn? To jest naprawdę niezwykła dziewczynka. Towarzyszyła mu codziennie, paplając wesoło i nieustannie zadając pytania. Ciągle też go błagała, żeby dał jej się przejechać na tym przeklętym koniu. Sam raz pozwoliła jej usiąść na grzbiecie Jokera, ale to małej nie wystarczyło. O, nie. Caitlyn była bardzo rozczarowana, że matka cały czas nie wypuściła wodzy z dłoni. Upierała się, że jest już duża i da sobie radę z koniem. Sam jednak nie dała się przekonać.
Kyle usłyszał warkot silnika, zanim jeszcze zobaczył samochód. Serce zabiło mu mocniej. Cóż, jeśli chodzi o Sam, zachowywał się jak zakochany głupiec. Nadjechała z wielką szybkością, ciągnąc za sobą pióropusz kurzu, i zahamowała z piskiem opon. Uśmiechnął się mimo woli. Prowadziła jak pirat drogowy.
Kiedy doszedł do parkingu, Sam właśnie wysiadła z samochodu i rozglądała się wokół. Gdy go spostrzegła, zmierzyła go pełnym furii wzrokiem. Podeszła do niego, wiatr rozwiał jej włosy.
"Milioner i prowincjuszka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Milioner i prowincjuszka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Milioner i prowincjuszka" друзьям в соцсетях.