– Ach, więc tu jesteś!

– Byłem tu całe popołudnie.

Oskarżycielsko wymierzyła palec prosto w jego pierś, niemal trzęsąc się z oburzenia.

– Nie miałeś prawa oskarżać Jennifer Peterkin – oznajmiła. Jej zielone oczy miotały iskry.

– Ale…

– Nie próbuj zaprzeczać. Wpadłam w sklepie na Shawnę. Od razu mi opowiedziała o wszystkim i ostrzegła mnie, że jeśli ty czy ja jeszcze raz postawimy stopę na jej ziemi, oskarży nas o oszczerstwo, naruszenie cudzej własności, nękanie i jeszcze pięćdziesiąt innych rzeczy!

– Chciałbym to zobaczyć – odrzekł spokojnie, Zauważył że Sam mimowolnie zerka na jego nagą pierś. Zamilkła na chwilę, co wziął za dobry znak. Do diabła, jest taka piękna, nawet kiedy się złości.

– Nie o to chodzi, Kyle – ciągnęła po chwili. – Poszedłeś tam, nie mówiąc mi o tym.

– Gdybym ci powiedział, zdenerwowałabyś się i próbowała mnie powstrzymać.

– Oczywiście! Jestem zdenerwowana. A nawet więcej. Jestem zła, wściekła i oburzona.

– Caitlyn to również moja córka.

– Ale to nie daje ci prawa do oskarżania…

– Jasne, że daje. – Chwycił ją za wyciągniętą rękę. – Nikt więcej nie będzie dręczył Caitlyn. Widziałem małą Jenny, stała na schodach, za plecami matki. Widać było, że ma coś na sumieniu.

– To bardzo prawdopodobne, ale nie masz dowodu.

– Czy te telefony się powtórzyły? – zapytał czując, że on również zaczyna wpadać w gniew.

– Słucham?

– Czy w ciągu ostatnich dni ktoś dzwonił z wyzwiskami do Caitlyn? A może były jakieś głuche telefony?

– Nie, ale… Poczuł lekką satysfakcję.

– Może byś mi podziękowała, zamiast robić awanturę na całą okolicę.

– Zaczekaj chwilę…

– Nie, to ty zaczekaj – zirytował się. – Nikt nie będzie dokuczał mojemu dziecku, jak długo ja tu jestem.

– Czyli jak długo, co? – zapytała. Starała się nie zwracać uwagi na krople potu spływające po jego opalonym torsie i na drgające w słońcu mięśnie.

– To zależy od ciebie. Będę tu tak długo, jak mi pozwolisz.

– Przecież czas mija, a ty zamierzasz sprzedać ranczo za… około pięć miesięcy, prawda? – Spojrzała na niego zwężonymi ze złości oczami. – Nie martw się o to, że ktoś zrani Caitlyn, dobrze? To ty złamiesz jej serce, kiedy wyjedziesz.

– Zaproponowałem ci małżeństwo. – Jego gorący oddech owiewał jej twarz, widziała nabrzmiałą żyłkę na jego szyi. Patrzył na nią tak intensywnie, że miała ochotę odstąpić o krok. – Ta propozycja jest nadal aktualna.

Niestety, odpowiedź na tę propozycję nie była łatwa. Jeszcze pamiętała ból z przeszłości, rany się nie zabliźniły. Czasami czuła się tak, jakby znów była siedemnastolatką – naiwną, beznadziejnie zakochaną, gotową na podbój świata. A wszystko dlatego, że Kyle wrócił. To złudzenie szybko mijało, kiedy rozglądała się wokół i widziała twardą rzeczywistość. Samotnie wychowywała córkę, której ojciec, bogaty playboy, opuścił ją dawno temu, by się ożenić z inną. Chociaż znów zaczynała go kochać, wiedziała, że wkrótce wyjedzie i tym razem opuści nie tylko ją, ale również swoje dziecko.

Ale przecież on chce się z tobą ożenić, przekonywała się w myślach. Ile razy musi cię o to prosić? Czy na długo starczy mu cierpliwości? Na co czekasz? Przecież to jest właśnie to, klucz do szczęścia. Chwytaj go, póki czas.

– Chodźmy do domu. Naleję ci drinka. – Zerknął na samochód. – Gdzie Caitlyn?

– Poszła na całe popołudnie do Sary.

– W takim razie mamy czas dla siebie. – Oczy rozbłysły mu i już wiedziała, że wpadła. Mięśnie prowokująco drgały, skóra była opalona na brąz. Nie potrafiła się mu oprzeć, tak samo jak dawniej. Miłość do Kyle'a stanowi przekleństwo jej życia.

Widząc jej wahanie, otoczył ją ramieniem i przytknął skroń do jej skroni.

– Przecież nie gryzę.

– Ale ja mogę ugryźć.

– Zauważyłem.

– I nie boisz się?

– Trzęsę się jak galareta. Musiała się roześmiać. Jeszcze kilka minut temu mogłaby go udusić, teraz miała ochotę śmiać się z nim i żartować…

– Wiesz, Fortune, jeśli należysz do tych, co nie gryzą, to nie jestem tobą zainteresowana.

– Przewrotna kobieta. – Szybko przyciągnął ją do siebie, objął i pocałował tak mocno, że zaparło jej dech.

– Kyle, proszę…

– Proś, o co tylko zechcesz.

– Gdybym tylko wiedziała, czego chcę – powiedziała szczerze.

– Chodźmy do łóżka, Samantho. – Głos miał niski, kuszący.

– To nie jest dobry pomysł.

– Pomysł jest doskonały.

– Nie w środku dnia – zaprotestowała. Bała się, że kolejne zbliżenie tylko ją osłabi, a przecież musi być silna i nieugięta.

– To najlepsza pora. – Nie czekał na dalsze protesty. Wziął ją na ręce i zaniósł do domu.

– Robimy błąd.

– Nie pierwszy raz. Pachniał świeżym potem i mydłem, wyprawioną skórą i własnym, męskim zapachem. Obejmowały ją mocne ramiona, na czubku głowy czuła ciepły oddech. Zaniósł ją do pokoju, gdzie główne miejsce zajmowało wielkie łoże. Na wykładanych sosnowym drewnem ścianach wisiały indiańskie obrazki i ręcznie szyty kilim z kawałków materiału. Przytulności dodawał pleciony dywanik na podłodze. Samantha poddała mu się z pełnym zadowolenia westchnieniem. Kiedy Kyle ułożył ją na przykrywającej łóżko owczej skórze, zrzucił buty i rozebrał się. Pas na narzędzia spadł na podłogę z hukiem.

Ręce i usta Kyle'a potrafiły czynić cuda. Teraz już znajome, wywoływały w niej fale gorąca. Nie mogła się doczekać, kiedy się połączą, kiedy wniknie w nią głęboko i wygoni z niej demona pożądania. Zastanawiała się, czy nie jest niewolnicą jego sprawnego ciała, lecz wiedziała, że i on jest wobec niej bezradny, że potrafi go doprowadzić do utraty kontroli nad ciałem. Kiedy dotykała go palcami, przesuwała językiem po brzuchu albo łaskotała włosami, był jej posłuszny niczym sługa. Jedno dorównywało drugiemu. Co za cudowne uczucie.

Należała do niego i tylko to się teraz liczyło. Słońce wdzierało się przez okna, przesłonięte cienkimi firankami, powiewającymi na lekkim wietrze. Sam kochała się z Kyle'em w zapamiętaniu, nie myśląc o przyszłości, o tym, że w grudniu go straci, ponieważ wewnętrzny niepokój zmusi go do powrotu do Minnesoty. Oddawała mu się ciałem i duszą.

Dzwonek telefonu wyrwał go z lekkiej drzemki. Z początku wydawał mu się odległy, potem stał się natarczywy. Kyle spojrzał na wtuloną w niego Samanthę. Piekielny telefon znajdował się na dole. Dodatkowe gniazdka telefoniczne nie zostały jeszcze zamontowane, a automatyczna sekretarka miała dotrzeć na ranczo dopiero w przyszłości.

Sam otworzyła oczy.

– Telefon – wymamrotała zaspana i przeciągnęła się z kocią gracją.

– Niech dzwoni. – Pocałował ją, ale go odepchnęła.

– To może być Caitlyn. – Wyskoczyła z łóżka i zebrała z podłogi swoje ubranie. – Zaczynasz poznawać uroki rodzicielstwa.

Gderając pod nosem, włożył dżinsy i wybiegł z pokoju.

Ten ktoś po drugiej stronie linii nie chciał dać za wygraną. Kyle podniósł słuchawkę po szóstym dzwonku.

– Halo?

– Gdzie się, na litość boską, podziewałeś? – rozległ się dźwięczny kobiecy glos. – Od kilku dni nie mogę się do ciebie dodzwonić.

– Caroline?

– A więc mnie jeszcze pamiętasz! – odparła ze śmiechem kuzynka. – Odkąd poleciałeś do Wyoming, nikt tu w firmie nie miał od ciebie znaku życia.

– Ciężko pracuję i żyję prosto i czysto, jak pustelnik. – Puścił oko do Sam, która właśnie weszła do kuchni, nadal zaspana i z włosami w nieładzie po miłosnych zmaganiach. Jeszcze do końca nie zapięła bluzki, więc Kyle zajrzał jej za dekolt.

– Akurat. Już to sobie wyobrażam.

– Caitlyn? – zapytała Sam, bezgłośnie poruszając ustami. Przecząco pokręcił głową, chwycił ją za rękę i przyciągnął bliżej, by poczuć zapach jej włosów. Pocałował ją w czubek głowy, a ona przytuliła się do niego ufnie.

– Nie opowiadaj, że ciężko pracujesz, Kyle. Znam cię. Jeśli jesteś zajęty, to pewnie jakąś kobietą.

– Uważaj, Caro, bo zaczynają ci wychodzić pazury. – Oczami wyobraźni zobaczył kuzynkę, od niedawna żonę chemika z Fortune Cosmetics, bawiącą się sznurem od telefonu w swoim gabinecie w głównej siedzibie firmy. Chłodna, opanowana Caroline bardzo się zmieniła od czasu ślubu z Nickiem Valkovem.

Sam wyswobodziła się z jego ramion i wzięła dzbanek z zaparzoną rano kawą. Znalazła filiżanki w kredensie i napełniła je brunatnym płynem.

– Dzwonię do ciebie, żeby ci przypomnieć o zebraniu zarządu w piątek – wyjaśniła Caroline.

Kyle przyglądał się właśnie opiętym dżinsami pośladkom Sam, która wkładała filiżanki z kawą do kuchenki mikrofalowej, więc trudno mu się było skupić na rodzinnych interesach. Ten temat śmiertelnie go nudził od dzieciństwa.

– W ten piątek? – zapytał roztargniony.

– Tak. To, że cię zwolniłam ze stanowiska mojego asystenta, nie znaczy, że sprawy firmy cię nie dotyczą. Każdy członek rodziny, który posiada udziały, ma być obecny na zebraniu.

– Dlaczego?

– Ponieważ mamy wiele rzeczy do omówienia. Nowa kampania reklamowa, wartość akcji po reorganizacji firmy, no i receptura na nowy krem młodości. Wszystkie decyzje zostały wstrzymane od czasu śmierci Kate. Ciągle nie mogę o tym spokojnie mówić…

– Doskonale cię rozumiem. Caroline zakasłała.

– Jest coś jeszcze. Nick nie może dalej pracować nad recepturą kremu bez głównego składnika…

– Wiem, wiem – przerwał jej Kyle. Czuł, że za chwilę rozboli go głowa. Zawsze bolała go głowa, gdy musiał się zajmować problemami firmy. Caroline uwielbiała pracę w wielkiej korporacji i przygotowywała się do tego, by pewnego dnia stanąć na jej czele, tymczasem Kyle'a w ogóle nie obchodziły interesy, zestawienia zysków i strat, wyroby kosmetyczne i marketing. Kiedyś próbował się przełamać, ale bezskutecznie. Może babka miała rację, że zostawiła mu w spadku ranczo, z dala od reszty rodziny i siedziby firmy. Nadal nie chciał myśleć o recepturze na krem młodości, którego głównym składnikiem miał być wyciąg z rośliny występującej głęboko w amazońskiej dżungli. To właśnie po nią Kate Fortune poleciała do Brazylii.

Rozległ się brzęczyk kuchenki mikrofalowej, Sam wyjęła z niej filiżanki i wokół rozszedł się zapach kawy. Samantha podała Kyle'owi jedną filiżankę, drugą zostawiła sobie.

– Jest jeszcze jeden powód, dla którego chcę cię tu widzieć – dodała Caroline poważnym tonem. – Chodzi o Rebekę.

– Nie musisz mi mówić. Podejrzewa, że Kate została zamordowana. – Kyle upił łyk kawy i mrugnął do Sam. – Rebeka już do mnie dzwoniła.

– Powiedziała ci, że zatrudniła prywatnego detektywa, niejakiego Gabriela Devereax, żeby jej pomógł w dochodzeniu?

– Wspomniała, że zamierza coś takiego zrobić.

– Cóż, ja raczej nie mam nic przeciwko temu. Uważam, że jeśli w tym wypadku jest coś podejrzanego, to powinniśmy o tym wiedzieć. Sądzę jednak, że nie możemy dopuścić, żeby prasa coś zwęszyła. Teoria Rebeki, chociaż zupełnie bezpodstawna, może sugerować, że w grę wchodzi szpiegostwo przemysłowe. Rozgłos tego rodzaju jest naszej firmie niepotrzebny, byłby dla niej wręcz szkodliwy. Ten pożar laboratorium już i tak przyciągnął uwagę prasy. Niektórzy akcjonariusze byli bardzo zaniepokojeni. – Głos Caroline brzmiał trochę nerwowo. – Może trochę przesadzam, ale hipoteza Rebeki wyprowadziła mnie z równowagi.

– Caro, nie przejmuj się tak. To tylko hipoteza. Nie ma żadnych dowodów.

– Ale dziennikarze…

– To nasze najmniejsze zmartwienie. – Odstawił filiżankę na blat. Żałował, że odebrał telefon. Dlaczego rodzina się upiera, żeby go wciągać w sprawy firmy? Co on może o tym wiedzieć?

– Sam widzisz, że musisz przyjechać.

– Tak, przekonałaś mnie. – Przestępując z nogi na nogę, zastanawiał się nad powrotem do Minnesoty. Na samą myśl o tym czuł ucisk w żołądku. Życie w mieście bardzo się różniło od życia u stóp gór, do którego już zaczął się przyzwyczajać. – O której godzinie zaczyna się spotkanie?

– O dziewiątej.

– Będę tam – zapewnił. Napotkał wzrok Sam, która z roztargnieniem mieszała kawę ze śmietanką. – Poza tym mam dla ciebie nowinę.

Samantha gwałtownie uniosła głowę.

– Dobrą czy złą? – zapytała Caroline.

– Zdecydowanie dobrą.

– Nie! – Sam potrząsnęła głową. Z brzękiem odłożyła łyżeczkę na stół. – Kyle, nie…

– A więc o co chodzi? – dopytywała się Caroline. Sam wyraźnie pobladła.

– Kyle, nic nie mów. To nie jest odpowiednia pora…

– Miałem zadzwonić do taty i jemu pierwszemu to powiedzieć, ale skoro rozmawiamy, to ty pierwsza się dowiesz, że mam rodzinę.

– Co? – zapytała zdumiona kuzynka.

Sam gwałtownie chwyciła powietrze. Miała taką minę, jakby świat zwalił jej się na głowę.

– Mam córkę – wyjawił Kyle. – Dziewięcioletnią córkę. W telefonie zapanowała martwa cisza. Sam usiłowała sięgnąć po słuchawkę, chcąc przerwać rozmowę.

– Przepraszam, nie dosłyszałam – odezwała się w końcu Caroline. – Co masz?