– Córkę. Nazywa się Caitlyn – mówił Kyle, odwracając się plecami do Sam, by mu nie przeszkadzała.

– Kyle, nie! Przestań! – Samantha patrzyła na słuchawkę, jakby była ona ucieleśnieniem zła.

– Pamiętasz Samanthę Rawlings?

– Tak…

– Dawno temu coś nas łączyło. To dość skomplikowane. Przywiozę je obie do Minneapolis i wtedy wszystko sobie wyjaśnimy.

– Dobry Boże – wyszeptała oszołomiona Caroline.

– Do zobaczenia w piątek. Rozłączył się, a Sam, której twarz była teraz dla odmiany czerwona z wściekłości, stanęła przed nim w bojowej postawie. Zacisnęła pięści i patrzyła na niego rozjuszona.

– Jak śmiesz?

– Przecież muszą się dowiedzieć.

– Ale nie w taki sposób.

– A w jaki?

– Nie wiem, ale na pewno jest jakiś lepszy sposób.

– Powiedz mi, jaki.

– Och, Kyle. Taka wiadomość to jak grom z jasnego nieba. Nie możesz tak po prostu…

– Razem to wszystkim powiemy.

Myśl o jego bogatej rodzinie sprawiała, że krew lodowaciała jej w żyłach. Nie chciała narażać Caitlyn ani siebie na niechęć tylu osób.

– Poprosiłem cię o rękę – przypomniał jej.

– Żeby wszystko było jak należy? – spytała z odrazą.

– Żeby było nam łatwiej.

– Czasami łatwiej nie znaczy lepiej.

Chciał ją objąć, ale cofnęła się. Była tak zagniewana, że nie zniosłaby jego dotyku.

– Możemy się pobrać, a potem przedstawić cię mojej rodzinie – zaproponował.

– Muszę pilnować rancza.

– Poprosimy kogoś, żeby przez kilka dni się nim zajął.

– Nie jestem jeszcze gotowa.

– Miałaś na to dziesięć lat.

– Ale to się dzieje za szybko. – Potrząsnęła głową i podniosła rękę, jakby chciała przeciąć jego dalsze nalegania. – Nie chcę, żebyś się ze mną żenił tylko dlatego, że mamy dziecko. Jestem dorosła, umiem sobie sama radzić i nie potrzebuję, żeby ktoś mi się oświadczał bez większego przekonania.

– Co to ma znaczyć?

– Nie chcę, żebyś mnie wykorzystywał tylko po to, żeby zdobyć dostęp do mojej, to znaczy naszej córki. Nie pozwolę, żebyś igrał z moimi i jej uczuciami. Już ci powiedziałam, że nie interesuje mnie papierek, na którym będzie napisane, że jesteśmy mężem i żoną. Małżeństwo to coś więcej niż urzędowy dokument. – Wyrzuciła ramiona w górę. – Cała ta rozmowa nie ma sensu. Poza tym nie mogę tak po prostu wyjechać.

– Moja rodzina będzie cię oczekiwać.

– Nic mnie to nie obchodzi. Dla mnie liczy się przede wszystkim Caitlyn. Nie zabiorę jej w obce miejsce, gdzie twoi krewni będą się na nią gapić, a dziennikarze zadawać najdziwaczniejsze pytania. Nie dopuszczę, żeby stała się atrakcją dla spragnionej sensacji gawiedzi. – Wszystkie nagromadzone w ciągu dziesięciu lat obawy wypłynęły na wierzch. Sam objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło się jej zimno. – Jak miałeś zamiar ją przedstawić?

– Jako swoją córkę.

– Swoją nieślubną córkę, poczętą tuż przed twoim ślubem z inną kobietą?

– A więc znów wracamy do punktu wyjścia.

– Obawiam się, że tak. Twarz Kyle'a przybrała stanowczy wyraz.

– Prędzej czy później muszę powiedzieć rodzinie, że…

– Wolę, żeby to było później – przerwała mu. Znów się spierali, chociaż na skórze czuła jeszcze jego zapach. Kilka minut temu leżeli obok siebie, spleceni w uścisku, jakby już byli mężem i żoną, jakby łączyło ich coś stałego…

– Ale kiedy?

– Nie wiem!

Mięśnie twarzy Kyle'a stężały. Widać było, że traci cierpliwość.

– Czego ty w zasadzie ode mnie chcesz, Sam?

– Potrzebuję czasu, żeby sobie wszystko poukładać.

– Dziesięć lat w jednej z najmniej zaludnionych okolic kraju ci nie wystarczy?

– Nie żartuj sobie ze mnie.

– To nie był żart. Zmrużył oczy i potarł zarost na policzkach, ten sam, który jeszcze niedawno drażnił jej delikatną skórę.

– Kiedyś zarzuciłaś mi, że jestem tchórzem, ale wydaje mi się, że to ty się boisz. Co cię we mnie tak przeraża?

To, że mnie nie kochasz, pomyślała. Możesz zranić mnie i moją córkę, która już zaczęła cię uwielbiać.

– Po prostu nie chcę popełnić błędu – rzekła głośno.

– Wiesz co, Sam? – Usiadł na blacie i spoglądał na nią z góry, zdając się przeszywać ją wzrokiem na wylot. – Powiedziałem ci kiedyś, że nie umiesz kłamać i nic się nie zmieniło. Unikasz prawdy. Wiem, że nie boisz się wyzwania, nie uciekasz przed trudnymi sytuacjami, nie martwisz się, że rzeka jest za głęboka albo prąd zbyt wartki.

Uśmiechnęła się chłodno.

– Pomyliłeś mnie z kimś, kogo kiedyś znałeś, z ufną dziewczyną, która nie była odpowiedzialna za dziecko, nie miała żadnych zmartwień…

– Nieprawda! Mówię o dziewczynie, która nie bała się kryć ojca pijaka, która dawała sobie radę z każdym ciężarem, jakim obarczyło ją życie. Ta dziewczyna umiała kochać i ufać. Mówię o tobie, Sam. I nie kłam, że tak bardzo się zmieniłaś, bo ja cię zraniłem i teraz nie możesz odnaleźć dawnej siebie. To pseudonaukowe bzdury, oboje o tym wiemy. Daj spokój, Samantho. Przyznaj, że nie chcesz wyjść za mnie za mąż, bo ci się wydaje, że w ten sposób przyznasz się do porażki, będziesz się czuła tak, jakbyś się poddała wrogowi, będziesz musiała zapomnieć o narzuconej sobie misji samotnego wychowywania córki. Po prostu duma nie daje ci myśleć rozsądnie.

– A ciebie zaślepia egoizm.

Zeskoczył z blatu, lecz ona już była przy drzwiach. Postanowiła, że następne kilka godzin spędzi pracując nad Jokerem i zapomni o Kyle'u i jego rozdętym ego. Wybiegła na werandę, by nie powiedzieć czegoś, czego by potem żałowała. Gorące powietrze uderzyło ją jak żar z otwartego pieca. Siatkowe drzwi zamknęły się, ale usłyszała głos Kyle'a:

– Jeśli ci się wydaje, że wygrasz tę bitwę, to się mylisz. – Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła, że Kyle stoi po drugiej stronie siatki, wyprostowany i kipiący złością. – Nie wiem, jaką prowadzisz grę, ale lepiej pogódź się z faktem, że zaistniałem w życiu Caitlyn i tak już będzie zawsze.

– Czyżby?

– Jak najbardziej.

– Powiedz mi, Kyle, czy specjalnie zachowujesz się jak ostatni sukinsyn, czy może to u ciebie naturalne?

– Naturalne, Sam – odparł, patrząc, jak odchodzi. – To u mnie naturalne i dobrze o tym wiesz!

– Mamy problem. Kyle leci do Minnesoty na zebranie zarządu. – Nieznajomy oparł się o zakurzoną szybę budki telefonicznej, na której czyjeś palce wypisały wulgarne słowa. Nie zwracając uwagi na brud, otarł dłonią czoło. Męczyły go te tajemnice i przebieranki. Nie był już młody i trudno mu było tak często przemierzać drogę między Minneapolis a Clear Springs.

W słuchawce rozległo się westchnienie.

– On wróci na ranczo.

– Tak uważasz?

– Oczywiście. Teraz już wie, że jest ojcem, prawda?

– Chyba tak. Wiele czasu spędza w towarzystwie Samanthy Rawlings i dziewczynki.

– Doskonale. To musiało wypalić.

– Miejmy nadzieję. Jak już powiedziałem, wraca do Minneapolis. Kto wie, czy wróci do Wyoming?

– Wróci. Ma silniejszy charakter, niż to się wszystkim zdaje, a w Minnesocie nigdy nie czuł się dobrze. Nigdy.

– Hm. – Nieznajomy nie był przekonany, ale nie chciał się wdawać w spory. – To jeszcze nie jest najgorsza wiadomość. W tej chwili bardziej powinno nas martwić, że Rebeka nabrała podejrzeń. Wydaje jej się, że coś tu nie gra. Zatrudniła prywatnego detektywa, żeby zbadał przyczyny wypadku, poszukał śladów. Jest przekonana, że śmierć jej babki nie była przypadkowa.

– Interesujące.

– To wszystko, co masz do powiedzenia? To nie jest próżna ciekawość. Jeśli Rebeka dowie się czegoś, czego wiedzieć nie powinna, sprawy mogą się wymknąć spod naszej kontroli. Wynikną z tego kłopoty i nasz plan może wyjść na jaw. I co wtedy?

– Zrobi się niebezpiecznie.

– Właśnie to chciałem powiedzieć.

– Wszyscy będą w niebezpieczeństwie. – Nastąpiła długa przerwa, jakby osoba na drugim końcu linii rozważała problem. – Cóż, nikt jeszcze niczego nie udowodnił. Wszyscy wiedzą tylko tyle, że Kate Fortune miała tragiczny wypadek. Szczęście ją opuściło.

– Tak będą myśleć, dopóki Rebeka i ten detektyw nie dokopią się do prawdy.

– Za bardzo się martwisz.

– Za to mi płacisz – odparował nieznajomy, spoglądając na ulicę przez zakurzoną szybę. Obok wolno przejeżdżały samochody. Leniwe, prowincjonalne tempo życia drażniło go. Tęsknił za wielkim miastem, za hałasem, tłumami ludzi, energią Minneapolis.

– Nie szukajmy kłopotów.

– Nie musimy ich szukać. Ostatnio to raczej one same nas znajdują.

– Rebeka niczego ważnego się nie dowie. Przynajmniej przez dłuższy czas. A co do Kyle'a, to nie martw się o niego. Wróci do Wyoming, zanim się obejrzysz, a wtedy pierwszy etap naszego planu się dopełni.

– Będę trzymać kciuki.

– Jak zwykle jesteś sceptykiem. Po prostu nie zbaczaj z kursu. Wiesz, że to jest moje motto.

– Wiem. I zobacz, do czego cię ono doprowadziło, dodał w myślach.

Odwiesił słuchawkę i rozluźnił kołnierzyk. Pot spływał mu po plecach. Temperatura dochodziła pewnie do trzydziestu pięciu stopni, a on smażył się w dżinsach i koszuli w kratę. Spostrzegł swoje odbicie w szybie wynajętego forda explorera i skrzywił się. Im szybciej to się skończy, tym lepiej.

– Wyjeżdżasz? – Caitlyn patrzyła, jak Kyle wrzuca małą podróżną torbę na skrzynię pikapa Sam.

– Na krótko. – Posadził ją na miejscu dla pasażera, a sam usiadł na ławeczce z tyłu. – Wrócę w poniedziałek wieczorem albo we wtorek rano.

Siedząca za kierownicą Sam uśmiechnęła się z wysiłkiem i przekręciła kluczyk w stacyjce. Silnik zaczął pracować, głośno warcząc. Wbrew sobie, udając, że wszystko jest w porządku, zgodziła się odwieźć Kyle'a na lotnisko w Jackson. Od czasu kłótni zamieniła z nim może dziesięć słów, ale robiła wszystko, żeby przekonać Caitlyn, że jej rodzice żyją w przyjaźni, oczywiście na ile to możliwe w takich warunkach. Po co jej córka ma wiedzieć, że Sam najchętniej udusiłaby jej ojca? Zupełnie zapominając przy tym, że go kocha.

Kyle zatrzasnął drzwi. Najwyraźniej czuł się nieswojo, widząc zmartwioną buzię córki. Bardzo dobrze. Niech poczuje, że ojcostwo to nie tylko przyjemności.

– Dlaczego musisz wyjechać? – dopytywała się Caitlyn. Sam wrzuciła bieg i ruszyła.

– W interesach.

– Myślałam, że jesteś ranczerem. – Oczy dziewczynki pociemniały ze smutku. – Ranczo to nie jest twój interes?

– Owszem, ale to wszystko jest trochę bardziej skomplikowane. Mam udziały w firmie… – Urwał i zmierzwił włosy Caitlyn. Samochód podskakiwał na wybojach. – Nie przejmuj się tym, kochanie. Niedługo wrócę. – Znacząco spojrzał na Sam. Podejrzewała, że chce w ten sposób obudzić w niej żal, że nie zdecydowała się z nim jechać. Ona jednak wcale tego nie żałowała.

– A jeśli samolot się rozbije? – Caitlyn nigdy łatwo nie dawała za wygraną.

– Nie rozbije się.

– Pani Kate była pilotem, a jej samolot się rozbił i zginęła. – Dolna warga dziewczynki zadrżała.

Sam poczuła skurcz bólu w sercu. Kyle otoczył córkę ramieniem. Jechali teraz autostradą, na północ.

– Nic mi się nie stanie, zapewniam cię. Wrócę tu i nadal będę uprzykrzał życie twojej mamie, zanim zdążysz powiedzieć „Minneapolis w Minnesocie”.

– Potrafię to wypowiedzieć bardzo szybko – oznajmiła Caitlyn, pociągając nosem.

– No widzisz? To znaczy, że nawet nie zdążysz się za mną. stęsknić. – Spojrzał na Sam. – Wydaje mi się jednak, że twoja mama będzie za mną bardzo tęskniła.

Caitlyn spoglądała to na ojca, to na matkę.

– Skąd wiesz? – zapytała.

Uśmiech Sam był tak sztuczny i wymuszony, że aż rozbolały ją mięśnie twarzy.

– O, po prostu wiem – oznajmił wolno Kyle, uśmiechając się zwycięsko.

Wjechali w granice miasta, więc Sam musiała zwolnić i zredukować bieg. Kyle wpatrywał się w nią tak intensywnie, że niemal przewiercał ją wzrokiem na wylot. Chciał sprowokować jakąś reakcję. I bardzo dobrze. Zawsze z przyjemnością mu mówiła, co myśli.

– Twój tata sądzi, że wszystko o mnie wie – oświadczyła. – Ale musi jeszcze wiele się dowiedzieć.

– Naprawdę? Z przyjemnością się tym zajmę – odciął się Kyle.

– Ale wrócisz? – dopytywała się Caitlyn.

– Masz to jak w banku! – Mrugnął do niej porozumiewawczo i znów spojrzał na Sam. – Nie pozbędziesz się mnie, nawet gdybyś chciała.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nuciła starą piosenkę wraz z Brucem Springsteenem, którego głos wydobywał się z radia. Zakręciła kran i wyszła spod prysznica. Uchyliła trochę okno, żeby wywietrzyć zaparowaną łazienkę. Z lustra nad umywalką powoli znikała para.

Ciepła kąpiel przyniosła ulgę obolałym mięśniom i zmyła kurz, który osiadł na jej twarzy i ciele podczas wielu godzin spędzonych w siodle. Większość dnia upłynęła jej na objeżdżaniu pastwisk i doglądaniu stad. Upewniła się, czy cielak, który zranił się w nogę, już zadomowił się w stadzie. Potem zajęła się stajnią. Usunęła z niej nawóz, starą słomę i brud. Wszystkie mięśnie ją bolały od ciężkiej pracy, lecz wysiłek dobrze jej robił. Wynajdowała sobie coraz to nowe zajęcia, by nie myśleć o Kyle'u, o tym, że jest tak daleko.