Książę wstał i wyciągnął do żony dłoń w rękawiczce.

– Nadciąga burza. Musimy wyjechać natychmiast.

– Wiem – odparła, podając mu dłoń. Pochyliła się i ucałowała pomarszczony policzek ojca.

– Żegnaj, tatku.

– Zegnaj, córko – powiedział. – Twoja mama byłaby dumna widząc, iż opuszczasz mój zamek jako księżna.

– Dziękuję ci za gościnność, Lachlannie Brodie – powiedział Patrick Leslie. – I za córkę – dodał z uśmiechem.

Gdy wyszli z wielkiej sali, podbiegła do nich Una.

– Wszystko w porządku? – spytała. – Dobrze się czujesz?

Flanna zatrzymała się i pochyliła, by ucałować policzek szwagierki.

– Tak – odparła. – Miałaś rację. Zaznałam nieco przyjemności.

– Doskonale! – odparła Una. – Zapamiętaj, co ci mówiłam. Daj mężowi jak najszybciej dziedzica. Bóg z tobą, dziewczyno.

Flanna obdarzyła starszą kobietę przelotnym uśmiechem i podążyła za mężem.

– Ona cię kocha – powiedział cicho książę.

– To dobra kobieta – odparła Flanna.

– Pojedziesz ze mną – powiedział. – Gdy dotrzemy do Glenkirk, dostaniesz własnego wierzchowca.

– Oczywiście – odparła ostro. – Brodie z Killiecairn nie są tak bogaci, jak ty, żyjemy jednak dość wygodnie.

Jakby na poparcie jej słów ze stajni wyłonił się Aulay, prowadząc jabłkowitą klacz z czarną grzywą i ogonem.

– Jest twoja – powiedział burkliwie. – Nie wyjedziesz z Killiecairn inaczej, jak na własnym wierzchowcu.

– Przecież wychowywałeś tę klacz od źrebięcia – zaprotestowała Flanna. – Wiem, że chciałeś podarować ją swojej wnuczce, Moire. To nie w porządku.

– Moire ma dopiero trzy latka i jest o wiele za mała, by dosiadać takiego konia jak Glaise. Wychowam dla niej inną klaczkę, akurat na czas, by była w stanie na niej jeździć. Moire jest moją pierwszą wnuczką, więc trochę mnie poniosło – odparł Aulay Brodie, uśmiechając się nieznacznie. – Glaise to mój prezent ślubny dla ciebie, siostro.

Flanna uścisnęła brata i mocno go ucałowała.

– Przyjmuję prezent i bardzo ci dziękuję, Aulayu – powiedziała.

Odsunął się od niej, nienawykły do takich serdeczności.

– Pomogę ci jej dosiąść – powiedział, cokolwiek wzruszony, podsuwając siostrze złożone dłonie. Flanna postawiła na nich stopę, a wtedy dźwignął ją stanowczo, acz delikatnie, tak że wylądowała bez trudu w siodle.

– Pamiętaj, ma miękki pysk, Flanno. Nie ściągaj zbytnio wodzy.

Nowa księżna Glenkirk pochyliła się i poklepała z uczuciem chrapy klaczy.

– Dobrze nam będzie razem, Glaise – wyszeptała. Aulay Brodie wyciągnął rękę do księcia.

– Nie masz chyba nic przeciwko temu – powiedział spokojnie.

Patrick potrząsnął głową.

– Nie, jest piękna – odparł.

– Klacz czy dziewczyna? – zapytał Aulay poważnie.

– Obie – usłyszał w odpowiedzi. Książę dosiadł własnego ogiera, po czym, zwracając się do żony, powiedział:

– Będziesz jechała obok mnie.

Wyjechali z Killiecairn. Kiedy znaleźli się w pewnej odległości, Flanna odwróciła się, by spojrzeć na wielki kamienny dom, w którym się wychowała. Dzień wstał zimny, choć bezwietrzny. W powietrzu czuło się jednak wilgoć, przenikającą ubrania i wsączającą się w kości. Od zamku Glenkirk dzielił ich prawie dzień jazdy. Zadrżała i ciaśniej otuliła się wełnianą peleryną, głowę trzymała jednak nadal wysoko. Mąż jechał obok w milczeniu, ale jej uszu dobiegały przytłumione rozmowy podążających z tyłu łowczych. Skupiła się na otoczeniu.

Niebo nad nimi było szare, a wzgórza ciemne od wiecznie zielonych jodeł i plątaniny nagich teraz pni oraz konarów. Podkowy koni uderzały głucho o dywan gnijących liści, a spod końskich kopyt unosiła się słaba woń wilgotnej ziemi. Psy kręciły się dookoła, to wyprzedzając kawalkadę, to zostając z tyłu, płosząc ptaki i króliki, które natychmiast zabijano, by powiększyły zapasy zamkowej spiżarni. Późnym rankiem, nim zatrzymali się na popas, udało im się upolować jelenia.

Po południu zaczął padać deszcz, który szybko zmienił się w ulewę. Flanna naciągnęła na głowę kaptur, aby choć trochę ochronić się przed wilgocią. Powoli deszcz zamieniał się w śnieg, zacierający trakt przed nimi. Książę krzyknął do swego łowczego, Colina More – Leslie, by pojechał przodem i upewnił się, iż nie zboczyli ze szlaku. Klacz, na której jechała Flanna, poruszała się jednak zgrabnie i pewnie niczym kozica. Jak to dobrze, że wystarczy jedynie na niej siedzieć, pomyślała dziewczyna z wdzięcznością.

– Przed nami jeszcze godzina drogi – powiedział w końcu Patrick do żony. – Rozpoznaję teren mimo śnieżycy. Wszystko z tobą w porządku, dziewczyno?

– Tak, milordzie – odparła. Prawdę mówiąc, marzła okropnie i prawie nie czuła palców u stóp, lecz jemu musiało być tak samo zimno. Nie było sensu się skarżyć. I tak rozgrzać się będą mogli dopiero w zamku.

– Dobra dziewczyna – powiedział i znowu zapatrzył się przed siebie.

Mogłabym być jego koniem lub jednym z psów, pomyślała Flanna, zirytowana. Z drugiej strony, dlaczego miałby żywić wobec niej jakieś uczucia? Spał z nią, to prawda, ale w ogóle jej nie znal. Przemknęło jej przez myśl, że Una może mieć rację: dobrze byłoby jak najszybciej dać mu dziedzica. Nie chodziło o to, że był jej bliski choć trochę bardziej niż ona jemu, gdyż go nie znała. Lecz gdyby przyszło mu do głowy rozwieść się z nią, na przykład dlatego, iż jego rodzina nie zechce zaakceptować takiego związku, zostałaby z niczym. Brae należało teraz do Glenkirk. Jako matka dziedzica Glenkirk byłaby jednak kimś, z kim należałoby się liczyć. Uśmiechnęła się leciutko.

Nie myślała dotąd o sobie jako o matce, tak jak nie przychodziło jej do głowy, by mogła zostać kiedykolwiek żoną. W innych czasach miałaby do wyboru: zostać żoną jakiegoś mężczyzny albo oblubienicą Chrystusa w klasztorze. Teraz została jej tylko jedna droga, gdyż niegodny obyczaj zamykania kobiet w klasztorach, by oddawały się tam ciemnym papistowskim praktykom, został zakazany. Kobieta wychodziła za mąż, bądź nie. Te, które nie wychodziły, pędziły życie uzależnione od ojca lub braci, chyba że posiadały własny majątek lub ziemię. Uświadomiła sobie ze zgrozą, iż nie posiada niczego i nie będzie posiadała, o ile nie da jej tego Patrick. Położenie nie do pozazdroszczenia, uznała, ale cóż można na to poradzić?

Konie z trudem torowały sobie drogę wśród zapadającego szybko zmierzchu. Śnieg sypał coraz intensywniej i drzewa oraz okoliczne wzgórza pokryła już warstwa białego puchu. Na szczęście prawie nie było wiatru. A potem zobaczyła wreszcie przed sobą ogromną kamienną bryłę i wznoszące się ku niebu wieżyce zamku Glenkirk. Żałowała, iż nie jest w stanie dokładniej przyjrzeć się swemu nowemu domowi, śnieg padał jednak zbyt gęsto. Kopyta koni zatętniły głucho na drewnianym zwodzonym moście. Przejechali pod kratą wieży bramnej i znaleźli się na dziedzińcu.

Patrick Leslie zsunął się zgrabnie z siodła, podszedł do żony i pomógł jej zsiąść. Nie postawił Flanny, ale trzymając ją nadal w ramionach, wniósł do zamku.

– Witaj w domu, pani – powiedział, stawiając żonę na kamiennej podłodze.

– Gdzie jestem? – spytała Flanna, rozglądając się cokolwiek zdezorientowana. Jej uwagę przyciągnęły zwieszające się z belek sufitu jedwabne proporce i dwa olbrzymie paleniska, zwłaszcza zaś umieszczone nad nimi portrety.

– Oto wielka sala zamku Glenkirk – odparł książę. – Ten dżentelmen zaś – wskazał dłonią jeden z portretów – to mój imiennik, pierwszy lord Glenkirk. Służył Jakubowi IV jako ambasador w księstwie San Lorenzo. Dama, której portret wisi nad drugim kominkiem, to jego córka, lady Janet Leslie. Pewnego dnia opowiem ci jej historię. Podejdź do kominka, madame, i się ogrzej.

Flanna z ochotą posłuchała zaproszenia i zdjęła czym prędzej rękawiczki, gdyż niemal przymarzły jej do palców.

– To z pewnością wielka sala w pełnym tego słowa znaczeniu – powiedziała, wyciągając dłonie do ognia. – Nie widziałam większej, choć oczywiście, nie oddalałam się dotąd zbytnio od Killiecairn. Sala w Brae nie jest nawet w połowie tak duża.

– Byłaś w zamku Brae, dziewczyno? – zapytał szczerze zainteresowany. Podszedł do kredensu, nalał do dwóch szklaneczek pachnącej torfem whiskey i podał jedną żonie. – To cię rozgrzeje – powiedział.

– Tak, byłam w zamku – odparła, przełykając whiskey. – Dach jest trochę uszkodzony, lecz ściany solidne, choć wnętrze mocno zakurzone.

– I takim pozostanie. Nie potrzebuję kolejnego zamku, chodziło mi tylko o ziemię – odparł, po czym wypił jednym haustem swoją whiskey, odebrał od Flanny szklaneczkę i odstawił obie na kredens.

– Chcę dostać ten zamek – powiedziała Flanna. – Zamek i wyspę.

– Dlaczego? – spytał, zaciekawiony.

– Ponieważ nie mam teraz niczego, co mogłabym nazwać swoim, mój panie – odparła. – Brae i otaczające go włości były wszystkim, co posiadałam. Teraz należą do ciebie, powiedziałeś jednak, że nie chcesz zamku. Daj go więc mnie. Naprawdę bardzo tego pragnę.

Uznał prośbę za niestosowną i już miał zaprotestować, gdy Flanna przemówiła znowu.

– Nie dałeś mi jeszcze ślubnego podarunku, panie. Chcę zamek Brae i trochę gotówki, bym mogła naprawić dach. Z pewnością twoja matka nie przybyła do ojca bez grosza, jak ja.

– Rzeczywiście – przyznał. – Matka była księżniczką i posiadała wielki majątek, gdy ojciec się z nią żenił.

– A twoja babka, milordzie? Też była dziedziczką?

Jego babka ze strony ojca, Cat Leslie, była zadziwiającą kobietą. Uśmiechnął się, wspominając, jakie okoliczności towarzyszyły narodzinom jego ojca w Edynburgu. Częścią posagu babki był skrawek ziemi, który należał do niej, nie do jej ojca. Ten włączył go jednak do posagu.

Babka wpadła w szał i odmówiła poślubienia dziadka, dopóki ziemia nie stanie się znów jej własnością. Dziadkowi udało się zapłodnić żonę, uznał zatem, że teraz nie ma już innego wyjścia, jak tylko go poślubić. Babka uciekła jednak, grożąc, że albo odzyska swoją własność, albo dziedzic jej narzeczonego urodzi się bękartem. Odnalezienie narzeczonej zajęło dziadkowi całe miesiące. Zdesperowany, uległ w końcu jej żądaniom, obawiając się, że urodzi, zanim małżeństwo zostanie jak należy zawarte. Wzięli ślub dosłownie na kilka minut przed tym, jak na świat przyszedł ich syn. Babka Patricka ze strony matki też była dziedziczką.

– Tak – odparł książę, odpowiadając na pytanie żony – moja babka miała wielki posag. Obie babki go miały.

– Rozumiesz zatem, panie, dlaczego i ja chcę mieć coś swojego, choćby ten mały zameczek? Kobiety z mojej rodziny wnosiły mężom w posagu gotówkę, klejnoty, zastawę, pościel i obrusy, włości. Ja przychodzę do ciebie jedynie z małym skrawkiem ziemi oraz ubraniem, które mam na sobie. To zaś, choć odpowiednie dla córki przywódcy niezbyt liczącego się klanu, z pewnością nie okaże się dość dobre dla księżnej. Proszę, podaruj mi zamek Brae jako prezent ślubny i pozwól, bym go odnowiła. Będę wtedy miała coś własnego.

Bardzo się starała, aby nie brzmiało to błagalnie, miała bowiem swoją dumę.

Patrząc na żonę, uświadomił sobie, jak wiele kosztowała ją ta prośba. Była jak on dumna. Zamek nie miał dla niego wartości, dla niej znaczył jednak wiele.

– Będziesz mogła naprawić dach, by powstrzymać niszczenie – powiedział – lecz na tym koniec. Przepiszę na ciebie prawo własności zamku, a ty utrzymasz go w dobrym stanie, tak?

Rzuciła mu się na szyję i serdecznie ucałowała.

– Dziękuję, panie! Jestem taka szczęśliwa! Obiecuję, że nie będę rozrzutna.

Rozluźniła uścisk, uświadomiwszy sobie, jak śmiałe jest jej zachowanie. Zagryzłszy wargi, stała nieruchomo, nie wiedząc, co zrobić. Patrick uśmiechnął się szelmowsko.

– Widzę, że nie wydam na ciebie zbyt wiele, Flanno. Zamek nic mnie nie kosztował, a jeszcze przyrzekłaś, że będziesz oszczędna w wydatkach. Mogłaś poprosić o klejnoty i powóz.

– Po co mi klejnoty, panie? – spytała szczerze.

– Co zaś się tyczy powozu, to coś w sam raz dla starszych dam. Mam dobrego konia i potrafię na nim jeździć. Powóz byłby czystym marnotrawstwem.

Roześmiał się, wspominając wspaniałe powozy swej matki, a także babki. Choć każda z tych dam doskonale jeździła konno, dłuższą podróż zawsze odbywały powozem. Jego żona była jednak dziewczyną praktyczną, prawda zaś wyglądała tak, iż nie zamierzali wyprawiać się zbyt daleko. Powóz nie będzie im więc potrzebny.

– Zamierzasz najwidoczniej dopilnować, bym nie marnował pieniędzy, Flanno – zauważył.

– Masz dużo złota, panie? – spytała.

– Tak, mnóstwo, lecz nie wspominaj o tym nikomu. Z czasem, gdy lepiej się poznamy, a ja przekonam się, iż mogę ci ufać, porozmawiamy bardziej szczegółowo.

– Oczywiście że możesz mi ufać, panie – odparła Flanna poważnie. – Jestem teraz twoją żoną, jedną z Lesliech. Winnam lojalność jedynie tobie i Glenkirk. Któż inny mógłby wchodzić w rachubę?

Uśmiechnął się ciepło, wzruszony jej przemową. Dziewczę z gór, które pośpiesznie zaślubił, okazało się bardziej skomplikowane, niż mógł przypuszczać.