Wsunął się na nią i zaczął całować namiętnie, powoli, w usta, by potem obsypać pocałunkami twarz i szyję.

– Bardzo zadowolony – wymamrotał, wtulając wargi w zagłębienie jej szyi.

– Och…eh…eh! – westchnęła Flanna niewinnie. – Zamierzamy zrobić to znowu, prawda?

Jego pocałunki były tak słodkie!

– W rzeczy samej, dziewczyno – wyszeptał ochryple. – W rzeczy samej. Zrobimy to znowu, a potem jeszcze raz, i jeszcze.

CZĘŚĆ II

KSIĘŻNA, KTÓRA NICZEGO NIE DOKONAŁA

ROZDZIAŁ 6

Flanna krzyknęła oburzona, gdy mocna dłoń wylądowała na jej pośladku. Odwróciła się, rozgniewana, i stanęła twarzą w twarz z przystojnym mężczyzną o długich do ramion, kasztanowych lokach i roześmianych bursztynowych oczach.

– Biegnij, dziewko, i powiedz księciu, że jego starszy braciszek, niezupełnie królewski Stuart, przybył w odwiedziny. Lecz najpierw daj mi buziaka! Jesteś w końcu najładniejszym dziewczęciem, jakie widziałem od wielu dni!

Pochwycił Flannę, przyciągnął do siebie i namiętnie pocałował.

Odsunęła się, a potem wymierzyła mężczyźnie siarczysty policzek.

– Zbyt śmiało sobie poczynasz, mój panie! Byłabym wdzięczna, gdybyś zechciał trzymać ręce przy sobie. Jak śmiesz tak mnie napastować! – wykrztusiła z furią.

Charles Frederick Stuart, książę Lundy, potarł bolący policzek.

– Masz ciężką rękę, dziewczyno. Nie lubisz być całowana?

– Tylko przez mego małżonka, panie – odparła Flanna cierpko, spoglądając z gniewem na intruza.

– Jakiś problem, pani? – spytał Angus, wyłaniając się z cienia i spoglądając na księcia z wyżyn swych blisko dwóch metrów wzrostu. Na Angliku wywarło to wrażenie, choć nie wydawał się przestraszony.

– Jestem bratem księcia – powiedział.

– Którym, panie? Jeśli się nie mylę, ma ich aż czterech. Sądząc po akcencie, musisz być Anglikiem – odparował Angus, spoglądając w dół i wyraźnie starając się onieśmielić przybysza.

Lecz książę tylko się roześmiał.

– Charles Stuart, królewski bękart – odparł z uśmiechem. – A ty kim jesteś, mój przyjacielu olbrzymie?

– Jestem Angus, panie, zarządca zamku.

– A dziewka skora do bitki? – spytał, wpatrując się pożądliwie we Flannę, która odpowiedziała gniewnym spojrzeniem.

– W sali przebywa teraz tylko jedna niewiasta, tuszę więc, że chodzi ci właśnie o nią. To nie żadna dziewka, lecz pani zamku. Powiem twemu bratu, że przybyłeś go odwiedzić.

Co powiedziawszy, skłonił się lekko i wyszedł. Charles Frederick Stuart wpatrywał się uparcie we Flannę.

– Pani zamku? – powtórzył, zaskoczony.

– Jestem żoną twego brata, chutliwy diable! – odpaliła Flanna.

– Od kiedy? – Charliemu najwyraźniej trudno było przyjąć to do wiadomości.

– Od prawie dwóch miesięcy – odparła Flanna.

– O, do licha, już po mnie – zauważył Charlie z uśmiechem.

– Będzie po tobie, jeśli nie przestaniesz tak się zachowywać – odparła Flanna ostro. – Masz zwyczaj wchodzić do czyjegoś domu i napastować kobiety, które tam znajdziesz? Wstydź się, sir!

– Nie wszystkie kobiety w domach, do których wchodzę, są tak ponętne jak ty, madame - odparł, uśmiechając się szelmowsko. – Nie wiedziałem, że Patrick zamierza się ożenić.

– Bo nie zamierzał, i ja także nie – odparła Flanna – okoliczności tak się jednak ułożyły, że musieliśmy wziąć ślub.

– Czy matka wie? Widziałem się z nią przed kilkoma miesiącami, ale wtedy, oczywiście, nie mogła o niczym wiedzieć. Okoliczności? Jesteś zatem przy nadziei, madame, a mój brat postanowił uczynić z ciebie kobietę uczciwą?

– Obrażasz mnie, sir. Nie byłam w ciąży, kiedy twój brat się ze mną żenił, mam jednak nadzieję, że to się szybko zmieni. Glenkirk potrzebuje dziedzica i zamierzam dostarczyć mu go tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Znam swoje obowiązki, mój panie.

– Skąd pochodzisz, madame?

– Jestem jedyną córką Brodiego z Killiecairn i dziedziczką Brae, sir - odparła Flanna z dumą.

– Do diaska! – zaklął książę. – O ile mnie pamięć nie myli, Killiecairn to wiejskie ustronie.

– Rzeczywiście, żyjemy tam dość skromnie – powiedziała Flanna, zdając sobie sprawę, iż jest to spore niedomówienie. – Zawsze jesteś tak grubiański, panie, czy może, jako Anglik, uważasz się za lepszego od nas, Szkotów?

– Nie zamierzałem nikogo obrażać, madame - zaczął usprawiedliwiać się Charlie, Flanna nie dała mu jednak dokończyć.

– Zatem to tylko bezmyślność i brak rozwagi?

– spytała słodko.

– Do licha, madame, kłujesz niczym oset – odparł. – Przysięgam, że nie miałem zamiaru cię obrazić. Zaskoczyło mnie, że Patrick wziął sobie żonę i nikt z rodziny o tym nie wie. Skoro nie jesteś przy nadziei, po co tajemnica?

– Nie ma żadnej tajemnicy, mój panie – odparła Flanna sztywno. – Zauważyłeś może śnieg na drodze? Dziś po raz pierwszy od tygodni zobaczyliśmy słońce. Poza tym, co ma do tego twoja rodzina?

– Charlie! – zawołał Patrick, wchodząc do sali.

– Witaj znów w Glenkirk, braciszku! Co sprowadza cię do nas o tej okropnej porze roku? Widzę, że poznałeś już moją żonę. Czyż nie jest piękna? Zauważyłeś, jakie ma włosy? Są tego samego koloru, co u Janet Leslie. Spójrz tylko na portret!

– Matka wie? Nie wyglądało na to, gdy wyjeżdżałem w październiku z Anglii – powiedział Charles na powitanie.

– Jeszcze nie. Pogoda była zbyt kiepska, aby odprawić posłańca. Poza tym nie wiedziałem, jak wygląda sytuacja polityczna i nie chciałem ryzykować, że któryś z naszych może przypłacić wyprawę życiem – odparł Patrick. – Kiedy opuściłeś Queen's Malvern? I, co ważniejsze, dlaczego? Matka pojechała do Anglii dopilnować, by żadne z jej dzieci nie zaangażowało się w królewską wojnę, choć teraz, gdy biedny Karol nie żyje, nie ma chyba o czym mówić, prawda?

– Karol II zostanie koronowany na króla pierwszego stycznia, w Scone – oznajmił książę Lundy.

– Króla… czego? – zapytał Patrick z nutką pogardy w głosie.

– Szkocji, na początek. Potem Anglii i Irlandii – odparł jego brat. – Przybył do Szkocji latem zeszłego roku.

– Wiem – powiedział Patrick. – A potem było Dunbar, Charlie. Zginął tam nasz ojciec. W imię czego, pytam? Żeby królewski Stuart mógł włożyć znowu koronę na głowę. Nie dbam o to ani trochę, bracie! Karol nie będzie w stanie wytrzymać z pilnującymi go bigotami zbyt długo, gwarantuję. Zbuntuje się i porzuci Szkocję, żeby radziła sobie sama. Co zaś się tyczy Anglii, do diabła z nią i z Anglikami!

– Niech cię, Patricku, ależ stałeś się zgorzkniały!

– zawołał książę Lundy.

– Owszem, nie przeczę. Brakuje mi ojca, i matki także. Byłaby teraz tutaj, gdyby nie Stuartowie. Zawsze sprowadzali na Lesliech nieszczęście i zawsze będą. Lecz po co przybyłeś, Charlie?

– Wina, panowie? – spytała Flanna, krzątając się wokół poczęstunku.

– Zostało mi więc wybaczone? – zapytał książę Lundy, biorąc kielich.

– Zastanowię się, panie, podejrzewam jednak, że zajmie mi to nieco czasu. Zostaniesz jednak na noc, prawda?

– Tak, i moje dzieci także – odparł spokojnie książę.

Flanna spojrzała na niego, zaskoczona, lecz nim zdążyła się odezwać, przemówił Patrick.

– Dzieci? Co się stało, Charlie?

– Bess nie żyje. Muszę znaleźć dla nich bezpieczne schronienie, Patricku. Nie mogą zostać w Anglii. Po pierwsze, rodzina żony nie jest już anglikańska. Odbiorą mi synów i córkę, aby wychować je na ludzi ponurych i o tak ciasnych poglądach, jak oni sami.

Nie mogę do tego dopuścić, choć nie obchodzi mnie, w jaki sposób ktoś oddaje cześć Bogu. Czyż nie powiedziano w Biblii, że w domu Pana jest mieszkań wiele? Zdrowy rozsądek podpowiada, że skoro jest wiele mieszkań, musi też istnieć sporo dróg, które do nich prowadzą. Niech każdy postępuje tak, jak dyktuje mu sumienie. Nie znoszę bigoterii!

– Jak zmarła twoja żona, Charlie? – zapytał Patrick, wspominając szwagierkę, Elizabeth Lightbody, córkę lorda Welk. Zwróciła na siebie uwagę Charliego, gdy miała szesnaście lat, on zaś dwadzieścia sześć. I choć rodzinie dziewczyny nie podobało się zbytnio, iż zalotnik jest bękartem, potrafili też dostrzec jego bogactwo, włości, zażyłość z wujem – królem. Przezwyciężyli zatem uprzedzenia i zezwolili na ślub. Małżeństwo okazało się ze wszech miar udane.

– Zastrzelił ją żołnierz Cromwella – odparł książę Lundy. – Wyjechałem wtedy na dzień do Worcester. To był jeden z oddziałów, jakimi posługuje się Cromwell, by zastraszyć lud. Worcester od zawsze nastawione było rojalistycznie, żołdacy Cromwella pustoszą więc od czasu do czasu dla postrachu leżące za rogatkami posiadłości i farmy. Wtargnęli do domu i zastrzelili Smythe'a, zarządcę, kiedy próbował ich powstrzymać. Bess przybiegła, protestując, więc zastrzelili i ją. Powiedziano mi, że zginęła na miejscu. Autumn ocalała, gdyż się ukryła. Zabiła żołdaka, który zamordował Bess, lecz to już inna historia. Splądrowali dom, ale niewiele w nim znaleźli. Zakopaliśmy i ukryliśmy wartościowe rzeczy już przed kilkoma laty, kiedy zaczęło się całe to zamieszanie. Wydobędziemy je, gdy powstanie zwycięży. Na odjezdnym podpalili dom.

– Spalili Queen's Malvern? – spytał Patrick, zaszokowany. Był to dom, w którym jego matka spędziła dzieciństwo, rodzinna siedziba jego pradziadków. Sam spędził tam jako dziecko wiele szczęśliwych miesięcy.

– Został częściowo zniszczony, zwłaszcza wschodnie skrzydło, lecz odbuduję je, gdy wrócę pewnego dnia do domu. Do tego czasu będą pilnowali go służący, którym pozwoliłem tam zamieszkać. Przywiozłem dzieci do ciebie, Patricku. Zapewnisz im schronienie? Nie przysporzą ci zmartwień, bo to dobre dzieciaki.

– Oczywiście, że je przyjmiemy – powiedziała Flanna, nim mąż zdążył się odezwać. – Gdzie one są, panie? Nie kazałeś im czekać na dworze w tej zimnicy, mam nadzieję! Niech tu natychmiast przyjdą!

– Biddy – zawołał książę Lundy – wejdź do wielkiej sali i zabierz ze sobą dzieci. Biddy – wyjaśnił, zwracając się do szwagierki – to ich niania. Była też nianią Bess.

Do sali weszła niewysoka, pulchna kobieta w nieokreślonym wieku, prowadząc dwójkę dzieci i trzymając najmłodsze na rękach. Dwoje starszych, chłopiec i dziewczynka, wydawało się nie tylko zmęczonych, ale i przestraszonych.

Serce Flanny ścisnęło się współczuciem.

– Biedne maleństwa – powiedziała. – Nadszedł dla nich trudny czas. Podejdźcie do ognia, kochani, i się ogrzejcie.

Charles Frederick Stuart uśmiechnął się ciepło. Jego bratowa ma widać dobre serce.

– To moje dzieciaki – powiedział. – Sabrina ma prawie dziesięć lat, Freddie siedem, a Willy trzy. No i jest jeszcze, oczywiście, Biddy, bez której żadne z nas by nie przetrwało.

Uśmiechnął się i mówił dalej.

– Dzieci, to mój brat, a wasz wujek, Patrick i jego żona, ciotka Flanna. Przyjmą was pod swój dach i zaopiekują się wami, kiedy wyjadę pomóc królowi.

– Ale, papo, nie chcemy, żebyś wyjeżdżał – powiedziała Sabrina ze łzami w bursztynowych oczach. Przywarła mocno do ojca.

– Nie wyjadę, póki się nie zadomowicie, Brie. Król nie pojawi się w Aberdeen wcześniej, jak za dwa tygodnie. Do tego czasu Glenkirk stanie się dla was równie znajome, jak Queen's Malvern – zapewnił córkę książę.

– Znajdziemy dla was kucyki, byście mieli na czym jeździć – powiedział Patrick do siostrzenicy. – Lubisz jeździć konno, prawda?

– Dlaczego mówisz tak śmiesznie? – spytała Sabrina.

– Jestem Szkotem, dziewuszko, nie Anglikiem. Jesteście teraz w Szkocji. Szybko się przyzwyczaisz.

– Chcę do mamy – powiedział Freddie płaczliwie.

– Mama nie żyje, głupku! Zastrzelił ją podły żołnierz – przypomniała mu siostra. – Poszła do nieba, mieszkać z Jezusem.

– Nie chcę, żeby mieszkała w niebie z Jezusem – załkał Freddie. – Chcę, żeby mieszkała z nami! Dlaczego nie wraca?

– Nie może – odparła ponuro jego siostra. Flanna uklękła, by móc spojrzeć chłopcu w oczy.

– Umiesz posługiwać się łukiem, Freddie? – spytała.

Potrząsnął w milczeniu głową.

– A ja tak – powiedziała Flanna. – Chciałbyś, żebym cię nauczyła?

– Mogłabyś? – spytał Freddie z nadzieją, zaintrygowany rudowłosą damą o przydatnych umiejętnościach, która tak ładnie pachniała. Mama nie pozwalała mu tknąć nawet szpady – zabawki, którą kuzyn, książę Henry, przysłał na urodziny.

– Pewnie – odparła Flanna. – Jutro, jeśli nie będzie padał śnieg ani deszcz, każę rozstawić na dziedzińcu tarcze i zaczniemy ćwiczyć. Ciebie też mogę uczyć, jeśli będziesz chciała – dodała, zwracając się do Sabriny.

– Nie znałam dotąd damy, która potrafiłaby strzelać z łuku – odparła Brie, zafascynowana nie mniej niż brat.

– Cóż – odparła Flanna z uśmiechem – dopiero się uczę, jak być damą, z łuku strzelam już jednak doskonale.