– Nadal uważam, że zwariowałaś – odparł chłopiec. – Pomogę ci jednak, gdyż będzie to przygoda, przeżyta w dodatku z dala od Killiecairn i naszej rodziny. Obiecaj mi jednak, że kiedy wrócimy, polecisz Angusowi, by nauczył mnie czytać i pisać. Nie chcę być nieukiem, jak moi bracia i kuzyni. Nie spędzę życia w Killiecairn, żeniąc się z miejscową dziewczyną, aby powiększyć rodzinę o kolejną gromadkę niedomytych dzieciaków. Chcę pojechać do Edynburga.

– Edynburg zajęli Anglicy – poinformowała bratanka Flanna. – Powiedz mi, Fingalu, kim chciałbyś zostać w przyszłości?

– Nie wiem – odparł chłopiec szczerze. – Jak mógłbym wiedzieć, skoro nie wychylałem dotąd nosa poza Killiecairn? Jedno wiem jednak na pewno: życie to coś więcej niż tylko jedzenie, picie, puste przechwałki, polowania, uganianie się za dziewkami i temu podobne. A czymkolwiek to coś jest, ja tego pragnę!

– Pomóż mi, a ja pomogę ci spełnić marzenia – obiecała. – Wracając do sprawy: pamiętaj, by, kiedy do sali wejdzie mój mąż, powiedzieć, że przysłał cię ojciec. I strzeż się Angusa. Potrafi dostrzec kłamstwo. Nie zwierzaj się też Aggie. Plotkuje z kim się da.

Chłopiec skinął głową, a potem łobuzersko mrugnął.

– O wilku mowa!

– Fingal Brodie! – zawołał Angus, wchodząc do sali. Podszedł do chłopca, by się przywitać.

– Aulay go przysłał – powiedziała szybko Flanna.

– Po co? – zapytał Angus podejrzliwie.

– Dziadek nie czuje się najlepiej, odkąd Flanna wyszła za mąż i wyjechała z domu. Papa sądzi, że mogłaby go odwiedzić. Nie zanosi się na zmianę pogody, a do Killiecairn jest przecież zaledwie kilka godzin jazdy – wyrecytował Fingal gładko.

– Rozmawiałaś już o tym z mężem, pani? – zapytał Angus.

– Chłopiec pojawił się zaledwie przed chwilą.

– Przyjechałeś konno?

– Skąd, szedłem piechotą i zajęło mi to dwa dni – stwierdził chłopiec z oburzeniem. – Mam nadzieję, że pożyczycie mi konia, kiedy będę wracał z siostrą.

– Jeśli Patrick wyrazi zgodę, ruszymy za dwa dni – powiedziała spokojnie Flanna. – Niech Bóg broni, by staruszek umarł! Czułabym się winna, nie mogę jednak wyjechać, póki w zamku przebywa gość.

– Twój ojciec dożyje setki – stwierdził Angus z przekonaniem i Fingal głośno się roześmiał.

– Pojadę z wami.

– Nie bądź niemądry – zaprotestowała Flanna.

– Będziesz tu potrzebny, zwłaszcza kiedy wyjedzie Charlie. Ktoś musi rozweselać dzieci. Będzie ze mną Fingal. Droga prowadzi przez włości Lesliech, a potem Brodiech. W okolicy nie ma rozbójników innych, aniżeli członkowie naszych klanów – zakończyła z uśmiechem. – Poza tym wiesz doskonale, że potrafię walczyć jak mężczyzna. Nie jestem delikatnym kwiatuszkiem, który trzeba chronić przed złym światem.

– Wolałbym, byś wzięła z sobą zbrojnych – powiedział Angus z uporem.

– Och, niech ci będzie, wybiorę któregoś, by mi towarzyszył, lecz tylko jednego, Angusie. Nie chcę wyjść na głuptasa, który nie potrafi zatroszczyć się o siebie. Poza tym, oddział galopujących mężczyzn przyciągnie więcej uwagi niż trójka skromnych podróżnych. Mając przy boku Fingala i jednego ze zbrojnych, będę podróżowała nie tylko szybciej, ale i bezpieczniej.

– Czy któryś wydał ci się szczególnie przydatny?

– Wezmę Iana. Jest wystarczająco dorosły, by mieć doświadczenie, a jednocześnie dość młody, by nie zachowywać się jak stara baba. Oczywiście, książę musi wyrazić zgodę.

– Tak – zgodził się z nią wuj.

Fingal Brodie skrył uśmiech. Nikt nie potrafił udawać tak jak jego ciotka.

– Przybył Fingal Brodie – powiedziała tymczasem Flanna do Aggie. – Papa nie czuje się dobrze, wybiorę się więc do niego z wizytą.

– Kiedy mam być gotowa? – spytała Aggie natychmiast.

– Nie musisz jechać – odparła Flanna. – Będziesz potrzebna tutaj, podobnie jak Angus. Musicie zająć się dziećmi. Nie zapominajcie, że mój szwagier wyjeżdża. Stara Biddy będzie miała pełne ręce roboty. Chcę ułatwić dzieciakom rozstanie na tyle, na ile będzie to możliwe. Straciły niedawno matkę, a teraz ich ojciec wyrusza, by walczyć za króla.

Aggie skinęła głową.

– Zostanę – powiedziała. – Jak długo cię, pani, nie będzie? Co mam spakować?

– Nie wiem, kilka dni, być może dłużej – odparła Flanna. – Sama się spakuję. Nie trzeba mi wielu rzeczy, poza tym w Killiecairn znajdzie się wszystko, czego mogłabym potrzebować.

Najtrudniej było powiedzieć mężowi. To, że kłamie, nie spędzało zazwyczaj Flannie snu z powiek. Postępowała tak rzadko i jedynie w uzasadnionych przypadkach. Mimo to czuła się nieswojo, oszukując Patricka. Wiedziała jednak, że jeśli powie prawdę, Patrick zabroni jej jechać i będzie musiała postąpić wbrew jego woli, co tylko pogorszyłoby sprawę. Nie będzie prawdopodobnie zachwycony, gdy żona wróci do Glenkirk, lecz jeśli uda jej się zobaczyć z królem i uzyskać zgodę na powołanie oddziałów, nie będzie mógł jej tego zabronić. Nie pozwoli mu na to honor. Uśmiechnęła się do siebie. Plan wydawał się doskonały.

Rozmowa odbyła się, kiedy siedzieli w wielkiej sali, jedząc wspólnie kolację.

– Muszę pojechać do Killiecairn – zaczęła Flanna. – Gdzie jesteś, Fingalu? Podejdź do mnie.

Bratanek wstał z miejsca przy końcu stołu i się skłonił.

– To najmłodszy syn Aulaya. Przyszedł na świat w rok po tym, jak zmarła moja matka. Przybył dzisiaj do Glenkirk, aby powiedzieć, że papa nie czuje się dobrze i za mną tęskni. Brat życzyłby sobie, abym udała się do Killiecairn z krótką wizytą. Nie potrwa to długo, i nie wyjadę, zanim zrobi to Charlie. – Położyła dłoń na dłoni Patricka. – Pozwolisz mi jechać, prawda?

Skinął głową.

– Ile masz lat, chłopcze? – zapytał.

– Jedenaście, wasza miłość.

– I co myślisz o Glenkirk?

– Chciałbym tu zamieszkać, panie – odparł Fingal pośpiesznie. – To wspaniałe miejsce.

– Zatem pewnego dnia zostaniesz jednym z moich żołnierzy, tak?

– Nie, panie. Chciałbym nauczyć się czytać i pisać, by zostać kimś ważnym – odparł Fingal śmiało.

Patrick i Charlie parsknęli zgodnym śmiechem.

– Na Boga, chłopcze – powiedział książę Glenkirk. – Podoba mi się, że jesteś tak ambitny! Gdy żona wróci do domu, przyjedź z nią. Będę kształcił cię razem z moimi bratankami i bratanicą. A jeśli okażesz się zdolny, może pewnego dnia wyślę cię do Aberdeen, na uniwersytet.

– Dziękuję, wasza miłość – odparł Fingal, kłaniając się ponownie.

– Podejdź chłopcze i usiądź z nami. Jesteś krewnym mojej żony i twoje miejsce jest przy naszym stole.

A kiedy chłopiec podszedł, Patrick przyciągnął go bliżej i powiedział:

– To mój brat, niezupełnie królewski Stuart. Ma na imię tak samo, jak król: Charlie.

– Dlaczego jesteś niezupełnie królewski, panie? – zapytał Fingal, a potem zaczął rozglądać się nerwowo, gdyż w sali zapanowała pełna napięcia cisza.

Charlie nie poczuł się jednak ani trochę obrażony. To było uczciwe pytanie, zadane przez niewinnego chłopca.

– Moim ojcem był książę Henry Stuart, chłopcze. Urodziłem się po zlej stronie kołdry. Gdyby moi rodzice się pobrali, byłbym dziś twoim królem.

Mrugnął porozumiewawczo. Fingal odwrócił się do ciotki.

– Dziwna to, a zarazem wspaniała rodzina, Flanno – powiedział.

Flanna wzięła z tacy słodki przysmak, pocałowała chłopca w policzek i wsunęła mu łakoć do buzi.

– Idź i prześpij się trochę, Fingalu. To był dla ciebie długi dzień. Długi i męczący. Angus pokaże ci, gdzie możesz skłonić głowę.

– Mógłby spać w moim pokoju – zaproponował ochoczo Freddie.

– To byłoby miłe – powiedziała Flanna. – Kiedy wrócimy, każę przygotować dla ciebie, i Fingala osobny pokój. Willy jest jeszcze malutki i powinien przebywać w pokoju dziecinnym.

– Tak! – potwierdził Freddie z entuzjazmem.

– Więc kiedy mnie nie będzie – mówiła dalej Flanna – rozejrzysz się z Angusem po Zamku i poszukasz pokoju, odpowiedniego dla dwójki chłopców.

– A ja? – spytała Brie, niezadowolona z tego, iż Freddie i ten cokolwiek nieokrzesany chłopiec zagarniają dla siebie całą uwagę. – Co ja mam robić, gdy cię nie będzie?

– Mieliście w Anglii ogródek z ziołami? – spytała Flanna.

– Tak, ogrody Queen's Malvern słynęły na całą okolicę – odparła Brie.

– Chciałabym zatem, byś zdecydowała, co winniśmy posadzić w Glenkirk na wiosnę. Dobra pani troszczy się o ludzi, a w zamku brakuje medykamentów. Będziemy musiały zacząć od podstaw, Brie.

– Mama miała ładny ogródek. Wytwarzała przeróżne maści i napary, a ja jej pomagałam.

– Muszę więc zdać się na ciebie, gdyż nie znam się zbyt dobrze na leczeniu.

– Lecz skąd weźmiemy sadzonki? – spytała Brie, od razu wielce przejęta.

– Mary More – Leslie z pewnością pomoże ci w tej kwestii – odparła Flanna. – Będzie wiedziała, jakie rośliny księżna Jasmine, twoja babka, uprawiała w zamkowych ogrodach.

Brie skinęła głową.

– Jesteś bardzo mądra – powiedział Charlie cicho. – Sądzę, iż żeniąc się z tobą, mój brat dostał znacznie więcej, niż mu się zdawało. Wiem, że wspaniale zaopiekujesz się moimi dziećmi.

– Tak będzie – przyrzekła, a potem wstała i wdzięcznie dygnęła.

– Muszę spakować tych kilka rzeczy, jakie będą mi potrzebne, bym mogła wyruszyć rankiem dwudziestego siódmego. Nie wyjadę przed tobą, Charlie.

– Wyruszam o pierwszym brzasku – poinformował.

– Oczywiście – przytaknęła. – Masz przed sobą długą podróż. Wyruszę zaraz po tobie.

Uśmiechnęła się do mężczyzn.

– Dobranoc, panowie.

Dygnęła ponownie i szybko odeszła. W sypialni przekonała się, iż Aggie wyłożyła dla niej niewielką torbę, którą można było przytroczyć do siodła. Wepchnęła do niej dwie koszule, kilka par pończoch, szczotkę do włosów oraz szczoteczkę z włosia dzika, której używała do czyszczenia zębów. Po chwilowym zastanowieniu dodała jeszcze szarfę w barwach Lesliech i sakiewkę pełną monet. Służąca zabrała torbę do stajen.

Dwudziestego siódmego stycznia Aggie obudziła ją przed świtem. Flanna przekonała się, iż jej mąż spał tej nocy we własnym pokoju. W komnacie panowały chłód i wilgoć. Ubierając się starannie, prosiła Boga, by podczas tej wyprawy nie padał deszcz ani śnieg. Założyła grubo tkane pończochy, a na to wełniane bryczesy, starannie wpychając w nie koszulę. Na nią założyła drugą koszulę, tym razem z długimi rękawami, zawiązywaną pod szyją na troczki i ją także upchnęła w bryczesach. Teraz przyszła kolej na skórzany kaftan, podszyty wełną i zapinany na rogowe guziki oraz wysokie skórzane buty. Jej zielona wełniana peleryna podbita była bobrzym futrem, podobnie skórzane rękawice. Tak ubrana, wyszła ze swego apartamentu.

Na dole Fingal pochłaniał właśnie miskę gorącej owsianki. Dołączyła do chłopca, wkrótce też pojawili się Patrick i Charlie. Wyglądali na mocno zmęczonych.

– Upiliście się – stwierdziła oskarżycielsko. Przytaknęli potulnie, krzywiąc się na dźwięk jej głosu.

– Jak wam nie wstyd – złajała ich. – Podróż nie będzie dzisiaj dla ciebie łatwa, Charlie.

– Nawet mi nie przypominaj – jęknął.

– Jedz! – poleciła stanowczo. – Angusie, dopilnuj, by pan Stuart dostał solidną porcję gorącej owsianki ze śmietaną.

Charlie zbladł.

– Lepiej ci się będzie podróżowało z pełnym żołądkiem – zapewniła. – Jedzenie pomoże też na ból głowy.

Co powiedziawszy, wróciła do śniadania, złożonego z owsianki, chleba, masła, sera i szynki.

Charlie zaczął jeść – powoli i z wahaniem. Po chwili musiał jednak przyznać, że posiłek dobrze mu robi. Jego twarz niemal odzyskała zdrową barwę.

Flanna wręczyła mu niewielki kielich wina.

– Klin klinem, jak zwykł mawiać mój papa – powiedziała.

Książę wysączył ostrożnie wino, czując, że z każdym łykiem wracają mu siły.

– Jestem gotowy – powiedział na koniec, wstając. Patrick także wstał. Uścisnęli się i podali sobie dłonie.

– Nie bądź głupi i nie daj się zabić – poradził książę Glenkirk starszemu bratu. – Mamie by się to nie spodobało.

– Ty i Henry jesteście ostrożni za nas wszystkich – stwierdził żartobliwie Charlie. – Co zaś się tyczy młodych Lesliech w Irlandii, muszą walczyć ze wszystkich sił, by nie dać się Cromwellowi ani Irlandczykom. Nie zazdroszczę im.

– Stary Rory utrzyma dla nich Maguire's Ford, jeśli tylko zechcą go słuchać – odparł Patrick.

– Jezu, to Rory jeszcze żyje?

– Tak – odparł Patrick z uśmiechem. – Przekroczył siedemdziesiątkę, ale, jak zapewniają bracia, nadal jest bardzo czynny. Lecz Cullen Butler zmarł w zeszłym roku, tuż po tym, jak skończył osiemdziesiąt lat. Nie ma już księdza w Maguire's Ford i pewnie nie będzie.

Charlie skinął głową i uścisnął brata po raz ostatni.

– Słońce wschodzi – powiedział. – Powinienem ruszać, i Flanna także, jeśli chce dotrzeć do domu ojca o godziwej porze.

Odwrócił się do szwagierki, ujął jej dłoń i pocałował.

– Opuszczam cię w sposób bardziej przyzwoity, niż cię powitałem – zauważył z szelmowskim uśmieszkiem.