– Zatem śliczna Flanna postanowiła dorównać tym nieprzeciętnym kobietom – wtrącił król. – Jest naiwna, ale nie głupia. Jestem pewien, że pewnego dnia osiągnie cel. Co zaś się tyczy uwiedzenia jej, ach, Charlie, gdyby było to możliwe! Nie wątpię, że okazałaby się warta starań, lecz z trudem udało mi się wymknąć na chwilę, by porozmawiać z tobą, kuzynie. Nie pozwól, by cię ode mnie odsunięto, Charlie, tak jak odsunięto innych moich przyjaciół i rodzinę. Otoczyli mnie swymi klechami i na okrągło pouczają. Wszelkie zło, jakie spotkało kiedykolwiek ten kraj, zostało nań zesłane jako kara za bezbożność mojej rodziny, powiadają. Zgodziłem się podpisać Kowenant, by zyskać szansę powrotu na tron, ale…

Umilkł, gdyż Charlie uniósł ostrzegawczo dłoń.

– Nie wiemy, kto nas podsłuchuje, kuzynie – powiedział cicho. – Rozumiem, i nie opuszczę cię, dopóki nie odzyskasz tego, co ci się z woli Boga należy. Dopiero wtedy wrócę z dziećmi do Queen's Malvern. Nasi ojcowie byli braćmi. Jesteśmy kuzynami. W naszych żyłach płynie ta sama krew. Nie opuszczę cię. Jesteś moim królem.

Tu Charlie, niezupełnie królewski Stuart, ukląkł przed swym monarchą.

Łzy zakłuły króla pod powiekami. Zamrugał, by się ich pozbyć, a potem objął Charliego i podniósł.

– Zdaję sobie sprawę, jakie to z twojej strony poświęcenie – powiedział, gdy stali znów twarzą w twarz. – Nie lubisz polityki i nie uganiasz się za władzą. Pragniesz jedynie wieść proste, zwyczajne życie. Współczuję ci, gdyż utraciłeś w tej wojnie żonę, kuzynie, pewnego dnia wrócimy jednak do Anglii.

Uścisnął Charliego, a potem odwrócił się i nie mówiąc już nic więcej wyszedł.

Czy tak się stanie, zastanawiał się Charlie. Wrócą pewnego dnia do Anglii? Będzie mógł wyremontować dom i zamieszkać w tym cudownym miejscu, pełnym wspomnień? Miał nadzieję, że król się nie myli. Drzwi otwarły się po raz kolejny i weszła Annie, uginając się pod ciężarem tacy.

Charlie podbiegł, by jej pomóc. Wziął tacę i postawił ją na stole.

– Mam napełnić talerz jej książęcej mości, panie? – spytała.

– Tak, i to uczciwie. Jak na kobietę, szwagierka odznacza się doskonałym apetytem.

Roześmiał się, wciągając z przyjemnością w nozdrza rozkoszny zapach potraw.

Annie przyniosła pieczoną wołowinę, kilka plastrów szynki, kapłona nadziewanego jabłkami, chlebem i rodzynkami, krewetki w winie, podawane z sosem musztardowym, gotowanego pstrąga, niewielki półmisek marchewek i sałaty, bochenek wiejskiego chleba, osełkę masła, pół twardego żółtego sera, plaster francuskiego brie, a na deser pieczone jabłka ze śmietaną.

Drzwi sypialni otwarły się i stanęła w nich Flanna, owinięta ciasno pledem.

– Umieram z głodu! – zawołała, wciągając w nozdrza smakowite aromaty.

– Annie coś ci przyniesie – zaproponował Charlie.

– Nie, Charlie, zjem z tobą. Możemy usiąść przy ogniu. Annie, przenieś ten stoliczek i ustaw go pomiędzy nami. Potem możesz iść. Potrafię usłużyć kuzynowi, a ty przydasz się w gospodzie.

Annie zrobiła, co jej polecono, dygnęła i wyszła.

– Widzę, że odzyskałaś siły po podróży – zauważył Charlie chłodno. – Wyglądałaś na tak znużoną, że byłem pewien, iż skubniesz trochę jedzenia i padniesz nieprzytomna na łóżko. Król zajrzał do ciebie, nim wyszedł.

– To niezwykły mężczyzna – powiedziała Flanna z namysłem. – Nie tak przystojny jak mój Patrick, lecz miałby powodzenie nawet, gdyby nie był królem.

Nałożyła na talerz obficie jedzenia i podała go Charliemu, a potem zaczęła napełniać drugi, dla siebie.

– Poruszyła go twa lojalność – zauważył Charlie, zabierając się do jedzenia.

– Nie powiedziałam tego, by mu pochlebić – odparła. – Zamierzam zwerbować żołnierzy. Najpierw udam się do Killiecairn. Brodie uwielbiają walkę, a jest ich tam tylu, że jeśli kilku zabiorę, będzie to dla wszystkich jedynie ulga. Poza tym przysporzę w ten sposób chwały zarówno im, jak Lesliem z Glenkirk.

Zanurzyła krewetkę w sosie i wgryzła się w nią.

– Patrick na to nie pozwoli, Flanno. Twoim obowiązkiem jest urodzić dla Glenkirk dziedzica – przypomniał jej Charlie.

– Mam czas – odparła Flanna beztrosko.

– W wieku dwudziestu dwóch lat z pewnością nie jesteś już w rozkwicie młodości – zareplikował Charlie otwarcie. – Matka urodziła mnie, gdy miała tyle lat co ty, lecz byłem jej czwartym dzieckiem.

– Nie zamierzam mieć tyle dzieci, co twoja matka – odparła Flanna. – Z czego miałyby żyć? Glenkirk skończyłoby jak Killiecairn, gdzie jest nadmiar potomstwa. Nie, dziękuję bardzo.

– W Glenkirk jest dość bogactwa, by wyposażyć każdą ilość dzieci – wyjaśnił Charlie. – Dwaj najmłodsi Leslie dzielą majątek w Irlandii. W domu pozostał jedynie Patrick. Twój mąż jest bogaty, Flanno. Nie wiedziałaś?

Potrząsnęła głową.

– Wiem, że ma mnóstwo ziemi, a zamek jest dobrze utrzymany. To nie wszystko?

Charlie potrząsnął głową.

– Zapytaj Patricka. Na pewno ci powie.

– Pójdziemy jutro na koronację? – spytała.

Niezupełnie królewski Stuart zastanawiał się przez chwilę. On na pewno pójdzie, lecz Flanna? W końcu powiedział ze śmiechem:

– Tak, pójdziemy. Będziemy jednak musieli znaleźć dla ciebie jakąś suknię. Nie możesz wejść do kościoła w spodniach. Kiedy Annie zjawi się, by zabrać tacę, zapytam, czy zdoła jakoś nam pomóc.

Córka gospodarza była zachwycona, iż może pomóc księżnej.

– Pożyczę ci suknię, w której chodzę do kościoła, pani – zaproponowała z dumą. – Jest bardzo ładna, a papa twierdzi, że o wiele zbyt fikuśna dla dziewczyny takiej jak ja. Ma płócienny kołnierzyk, obszyty koronką. Proszę pozwolić, że odniosę tacę, a zaraz zjawię się tu z sukienką.

Suknia Annie okazała się, ku zdziwieniu Charliego, całkiem do rzeczy, choć może nieco zbyt prosta. Uszyto ją z czarnego jedwabiu i choć Flanna miała nieco bujniejszy biust, reszta pasowała doskonale. Był to skromny przyodziewek i szwagierka z pewnością nie zwróci na siebie zbytniej uwagi, uznał Charlie, wzdychając z ulgą. Podziękowali oboje Annie, a Flanna obiecała, że będzie obchodzić się z suknią bardzo ostrożnie.

Pierwszy dzień stycznia wstał szary i zimny. Charlie i Flanna zjedli gorącą owsiankę i przyłączyli się do tłumów, zmierzających ku mostowi na rzece, i dalej, do katedry w Scone. Mimo szumnej nazwy, był to jedynie mały kościółek. Szkocka szlachta zrobiła, co tylko się dało, aby powstrzymać przed uczestnictwem w koronacji szlachtę angielską. Nie lubili się nawzajem i byli zazdrośni o króla. Poza zawiścią obie strony dzieliła także religia. Szkoccy prezbiterianie czuli odrazę do anglikanów, gdyż ich wyznanie zawierało w sobie sporo rytuałów i obrządków katolickich. Nie znosili zwłaszcza biskupów, którzy zostali z Kościoła szkockiego wykluczeni.

Charlie znalazł się w ciekawym położeniu, był bowiem lubiany i akceptowany przez każdą ze stron. Jako jeden z pierwszych angielskich szlachciców zgodził się włożyć pokutny worek i posypać głowę popiołem. Choć z pochodzenia anglikanin, gotów był zrezygnować na jakiś czas ze swego wyznania, by pomóc kuzynowi. W końcu nie wymagano od niego, by wyparł się Jezusa. Wspomniał swoją prababkę, która tak lubiła cytować Elżbietę Tudor. Jest tylko jeden Pan: Jezus Chrystus. Reszta to błahostki, mawiała. Logika, zawarta w tym zdaniu, sprawiła, iż zdolny był zrobić to, co musiał, wspierając tym samym królewskiego Stuarta.

Charles Frederick Stuart przypominał z wyglądu ojca, a pośród tłumu znalazłoby się wielu takich, którzy pamiętali księcia Henry'ego. Niezupełnie królewski syn żył co prawda o wiele dłużej niż ojciec, lecz bursztynowe oczy, rysy twarzy oraz postawa wskazywały na niego jako na Stuarta. Od ojca różnił się jedynie kolorem włosów. Książę Henry był, jak jego duńska matka, blondynem. Włosy Charliego miały charakterystyczną dla Stuartów, ciemnokasztanową barwę.

Przybyli do kościoła i zsiedli z koni. Tłum rozstąpił się przed niezupełnie królewskim Stuartem i damą, której towarzyszył. Ludzie szeptali, że ten człowiek mógłby być ich królem, gdyby nie urodził się jako nieprawy potomek. Niektórzy wyciągali dłonie, aby go dotknąć. Charlie uśmiechał się ciepło i odwzajemniał pozdrowienia, ściskając wyciągnięte ku sobie dłonie.

– Niech ci Bóg błogosławi, czcigodny panie! – powiedziała jakaś staruszka, całując jego dłoń.

– Niech Bóg błogosławi królowi – odparł Charlie, a tłum zakrzyknął na wiwat.

W kościele musieli stanąć z tyłu, gdyż nie sposób było podejść bliżej, a Charlie nie był oficjalnym uczestnikiem ceremonii. Zbudowano specjalną blisko dwumetrową platformę, by zgromadzeni mogli zobaczyć koronację. Rytuał miał zostać odprawiony wedle obrządku prezbiteriańskiego i został zaaprobowany przez Zgromadzenie. Orszak królewski wszedł do kościoła i Charliemu udało się podchwycić na chwilę spojrzenie kuzyna. Monarcha skinął niemal niedostrzegalnie głową. Ozdobioną perłami koronę, pozłacane ostrogi oraz królewski miecz wniosła delegacja wielmożów, związanych ściśle z nowym Kościołem. Jedynym rojalistą, któremu ze względu na wieloletnią tradycję pozwolono towarzyszyć królowi, był lord marszałek.

Karol II po raz kolejny z entuzjazmem podpisał Kowenant i uznał jego zasady za święte. Jego zapal wywarł na zebranych wielkie wrażenie. Charlie uśmiechnął się jednak dyskretnie. Kościół nie miał już tak dużego wpływu na rząd, a jego królewski kuzyn robił po prostu, co trzeba, by zostać koronowanym. Kiedy przejmie w pełni władzę, sprawy będą przedstawiały się zupełnie inaczej.

Tymczasem grał wyznaczoną sobie rolę, i był w tym, jak wszyscy Stuartowie, bardzo dobry. Wreszcie włożono mu koronę i tłum zaczął wiwatować.

Flanna przyglądała się temu z oczami jak spodki i otwartymi ustami. Wyruszając tropem szwagra, nie przypuszczała ani przez chwilę, iż uda jej się zobaczyć koronację. Będzie co opowiadać dzieciom, a potem wnukom, pomyślała. Nie mogła się wprost doczekać, by opowiedzieć o wszystkim Patrickowi. Gdyby tylko nie był tak niechętny królowi, pomyślała.

– Zabieram cię z powrotem do gospody – powiedział Charlie, gdy wyszli na ulicę. – Wyruszasz jutro do domu, a nie zdążyłaś jeszcze odpocząć po poprzedniej podróży. Napiszę do brata list, wyjaśniając sytuację i biorąc na siebie winę za to, że za mną pojechałaś.

– Ale dlaczego? – spytała. – Zrobiłam to, bo chciałam.

– Wiem – odparł Charlie z uśmiechem, podsadzając ją na siodło – znam jednak brata dłużej niż ty i sądzę, że lepiej nie uświadamiać mu, jak bardzo potrafisz być uparta.

– Jeśli Patrick chce wierzyć, że rodzina królewska sprowadza na Lesliech nieszczęścia, nic nie mogę na to poradzić – powiedziała. – Nie zamierzam jednak zachowywać się tak niemądrze jak mój mąż. Dałam królowi słowo, że zwerbuję dla niego oddział żołnierzy, a nie mam zwyczaju łamać obietnic.

Charlie nie powiedział nic więcej. I tak nie miałoby to sensu. Ostrzeże brata, by staranniej pilnował żony, i na tym jego rola się skończy. Patrick będzie musiał poradzić sobie sam. Odeskortował Flannę z powrotem do gospody, a potem, zsadzając ją z siodła, powiedział:

– Muszę wrócić do króla. Zobaczę się z tobą wieczorem lub rano, zanim wyruszysz do Glenkirk. Spróbuj zachowywać się jak należy, Flanno. Pamiętaj, że przede wszystkim winna jesteś lojalność mężowi, a także Glenkirk, a ono potrzebuje dziedzica.

Odjechał, nie zauważywszy, iż pokazuje mu język.

ROZDZIAŁ 10

Flanna zwróciła suknię Annie, pytając:

– Nie widziałaś mego bratanka? Chłopca, który przyjechał ze mną wczoraj?

– Był z ludźmi księcia – odparła Anne. – Mam go sprowadzić?

– Nie. Chciałam tylko wiedzieć, gdzie jest. Brat gniewałby się na mnie, gdyby coś mu się stało lub popadł w tarapaty. A jego matka wygarbowałaby mi skórę.

– Rozumiem – zaśmiała się Annie. – Moja mama też taka jest, stale martwi się o braci. Przynieść coś do jedzenia, pani?

Flanna skinęła głową.

– Kobiet nie zaproszono na królewską ucztę – wyjaśniła.

– Czy uroczystość była wspaniała? – dopytywała się Annie, zaciekawiona.

– Owszem – odparła Flanna – ale i bardzo długa. Kapłan mówił i mówił bez końca. Nie ma dobrego zdania o Stuartach, gdyż mówił o nich straszne rzeczy, nazywając bezbożnikami i cudzołożnikami. Jeśli jest w tym choć część prawdy, nie rozumiem, dlaczego pozwolili królowi wrócić – zauważyła.

– Mama powiada, że to banda zawodzących psalmy ponuraków. Odarliby życie z wszelkiej radości, gdyby im na to pozwolono. Nie powtarzaj, proszę, że ci to powiedziałam, bo moglibyśmy popaść w kłopoty. Przyniosę coś do jedzenia, pani – zakończyła, dygnęła i wyszła.

Wróciła, niosąc tacę, a na niej pierś kapłona, mały bochenek chleba, miseczkę wiśniowego dżemu i spory kawałek twardego żółtego sera.

– Piwo czy wino, pani? – spytała.

– Piwo – odparła Flanna.

– Zaraz przyniosę dzbanek – obiecała i znowu wyszła. Wróciła z dzbankiem i postawiła go na kredensie.