– Straciłeś rozum! – wykrzyknęła oskarżycielsko. – Myślisz, że nie słyszałam pogłosek, jakoby rządzący krajem fanatycy, którzy nazywają się partią Kościoła prezbiteriańskiego, oczyszczali armię z tych, których uważają za bezbożnych? Wtrącają się do spraw wojska i osłabiają naszą obronę, a wszystko to ponoć w imieniu Boga. Gdyby mieli choć trochę rozsądku, postawiliby tych rzekomo bezbożnych w pierwszym szeregu i pozbyli się ich na zawsze, ale nie! Będą mieli pobożną armię, by walczyła w ich imieniu. Co za nonsens! Nie możesz, nie wolno ci się do tego mieszać, Jemmie! Jesteś siwowłosym starcem i, do licha, nie życzę sobie cię stracić!

– Sądzisz, że wiek uczynił mnie niedołężnym, madame? - zapytał gniewnie jej mąż. – Nie myślałaś tak zeszłej nocy, w łóżku!

Księżna spłonęła rumieńcem, nie zamierzała jednak rezygnować.

– Nie mieliśmy do czynienia z królewskimi Stuartami od lat. Nie jesteśmy im nic winni. Ta głupota z religią jest śmieszna. Bigoteria tylko zwiększa nietolerancję, mój panie, i dobrze o tym wiesz.

– Król to jednak król, a ten poprosił nas o pomoc – odparł James Leslie. – Twój ojciec, Wielki Mogoł, nie tolerowałby u żadnego ze swych poddanych braku szacunku i lojalności.

– Mój ojciec – odparła spokojnie – wiedział dość, by nie narażać siebie ani rodziny. Czy mam ci przypomnieć, że twoja pierwsza żona, dwóch synów i nienarodzone dziecko zginęli podczas najazdu kowenanterów na klasztor, w którym się schronili? Obrońcy wiary gwałcili, torturowali, a w końcu zabili niewinne kobiety i dzieci, a potem wszystko spalili. A teraz, po latach, chcesz rozwinąć sztandar Glenkirk i za nich walczyć?

– Nie za nich, lecz za Karola Stuarta. Król jest moim krewnym – odparł książę, nie dając się przekonać. – A co z synem, którego urodziłaś Stuartowi? Czy odwróci się od swego kuzyna? Nie sądzę, madame. Musimy skupić się wokół króla, by ci, którzy próbują wprowadzić tę tak zwaną republikę zrozumieli, że tego nie chcemy. Należy zmusić prymitywnych republikanów, by nauczyli się, jak ustępować lepszym od siebie, droga Jasmine. Poza tym, zgodziliśmy się zaakceptować tu, w Glenkirk, ugodę pomiędzy anglikanami i prezbiterianami, i to z pobudek wyłącznie praktycznych. Pozwól, bym pokazał rządowi, że Leslie z Glenkirk pozostają lojalni. Zostawią nas wtedy w spokoju. Zresztą, zapewne i tak uznają mnie za bezbożnego i odeślą czym prędzej do domu – zakończył, parskając śmiechem.

– Nie próbuj mnie udobruchać, nazywając drogą Jasmine, Jemmie Leslie – ostrzegła go. – Król należy do rodziny panującej, nie do Lesliech z Glenkirk. Nic nie jesteś mu winien! Jeśli pójdziesz się bić, pójdziesz sam. Nie pozwolę, byś zabrał Patricka na pewną śmierć! Dzięki Bogu, Adam i Duncan przebywają w Irlandii, bezpieczni przed tym szaleństwem!

– Irlandię trudno uznać teraz za bezpieczną – zauważył sucho książę. – Poza tym, Adam i Duncan szczerze zaakceptowali ugodę, choć mógłbym się założyć, że pozostali lojalni wobec króla.

Znużona Jasmine potrząsnęła głową. Podejrzewała, że nie zdoła wyperswadować mężowi szaleństwa, w jakie planował się zaangażować.

– Zapomniałeś już – zaczęła, próbując mimo to go przekonać – że za każdym razem, gdy Leslie z Glenkirk angażowali się w przedsięwzięcie, mające cokolwiek wspólnego z królewskimi Stuartami, dochodziło do katastrofy?

Powędrowała spojrzeniem ku wiszącemu nad kominkiem portretowi. Przedstawiał piękną młodą kobietę o złotorudych włosach.

– Janet Leslie była dla rodziny stracona, kiedy jej ojciec służył Stuartowi. Wrócił w końcu do domu i opłakiwał ją przez resztę życia.

– Lecz tamten Patrick Leslie zdobył w służbie Jakuba IV tytuł lorda – odparł książę. – A kiedy Janet Leslie wróciła po wielu latach do domu, zyskała dla swego syna tytuł lorda Sithean.

– Jej brat, jego dziedzic i ten właśnie syn zginęli, podobnie jak wielu innych członków rodziny i klanu, w bitwie pod Solway Moss, walcząc za Jakuba V – odparła Jasmine natychmiast. – Rodzina byłaby zgubiona, gdyby nie fakt, iż Janet dożyła późnego wieku i przez cały czas ją chroniła. A co z twoją matką? Musiała uciekać ze Szkocji, bo kolejny Stuart zapałał do niej pożądaniem i nigdy nie wróciła. Zmarła we Włoszech, mając przy sobie zaledwie garstkę krewnych. Zapomniałeś o zamieszaniu, jakie wprowadził w nasze życie, kiedy najpierw zaręczył mnie z tobą, a potem zmienił zdanie i postanowił oddać swemu aktualnemu faworytowi, Piersowi St. Denis? Nie podobało mi się, że muszę ukrywać przed szaleńcem swoje dzieci i uciekać miesiącami już po narodzinach Patricka. Nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby kolejni Stuartowie nie wtrącali się w nasze sprawy! – zakończyła, podekscytowana.

– Gdy król przekonał się, że St. Denis to zdrajca, wynagrodził mnie, nadając tytuł książęcy – odparował James Leslie.

– O ile sobie przypominam – odpaliła Jasmine – powiedział wtedy, iż nic go to nie kosztowało, gdyż posiadałeś już ziemię i majątek. Otrzymałeś tytuł i nic więcej. Nie uznawaj za szczodrość tego, co nią nie jest, drogi panie.

Kłótnia trwała do późnego wieczora, lecz Jasmine nie udało się przekonać upartego małżonka. W końcu zaakceptowała, acz niechętnie, jego decyzję, nie potrafiła jednak się z nią pogodzić. Wiedziała, że James zmierza na łeb na szyję ku katastrofie. Była na siebie zła, że nie jest w stanie powstrzymać męża, osobiście go zabijając. Książę wystawił oddział, liczący pięćdziesięciu jeźdźców i stu pieszych. Żona ucałowała go z czułością, przeczuwając, iż robi to po raz ostatni. Wspominając w chłodny październikowy wieczór tamtą chwilę, zapłakała.

To, co zdarzyło się później, poznała dzięki relacji swego kapitana, Rudego Hugh, który wyruszył wraz z księciem. James Leslie, pierwszy książę i piąty lord Glenkirk, pomaszerował na południe, by służyć swemu Bogu, krajowi i władcy. Nie został, jak się spodziewał, uznany za bezbożnego i odesłany, gdyż ludzie sprawujący w tym czasie w Szkocji władzę niewiele o nim wiedzieli. To zaś, co wiedzieli, w zupełności im wystarczyło: przyjął Kowenant od razu, gdy mu to zaproponowano, był wierny żonie, wychował bogobojnych synów i córki i nie krążyły o nim żadne plotki.

Po przybyciu stawił się przed swym dalekim kuzynem, generałem porucznikiem Szkocji, sir Davidem Leslie.

– Nie wiedziałem, czy zdecydujesz się przybyć – powiedział David Leslie. – Jesteś teraz najstarszym spośród Lesliech i przez wiele lat nie wytykałeś nosa poza rodzinne wzgórza. Jesteś starszy niż mój brat, prawda?

– Tak, w następne urodziny skończę siedemdziesiąt trzy lata – odparł książę. – Nie przyprowadziłem mego dziedzica. Nie jest jeszcze żonaty, a żona nie chciała się zgodzić, by mi towarzyszył.

David Leslie skinął głową.

– Postąpiłeś mądrze, milordzie, nie ma się czego wstydzić. Chodźmy, przedstawię cię królowi. Parlament nie chce go tutaj, mimo to przybył, a lud go pokochał.

Książę pokłonił się nisko swemu królowi, lecz kiedy podniósł na niego wzrok, nie zobaczył Stuarta. Wysoki wzrost był jedynym, co łączyło go ze Szkotami. Miał czarne włosy, ciemne niczym rodzynki oczy swej matki i posępne rysy Francuza. Wyglądał jak dziadek, Henryk IV, lecz ani trochę jak Stuart. Nie było w nim nic znajomego, powiedział Jasmine Rudy Hugh. James Leslie, wyraźnie skonsternowany, poczuł kolejny przypływ wyrzutów sumienia. Po co tu przyjechałem, zastanawiał się. Z czystego sentymentu? Poczucia obowiązku? Zignorował kardynalną zasadę swej rodziny, by nie angażować się w sprawy królewskiej gałęzi rodu Stuartów. Jasmine miała rację, przyznał w rozmowie z Rudym Hugh: za każdym razem, gdy Leslie z Glenkirk zadawali się ze Stuartami, pojawiały się kłopoty. Lecz kiedy król przemówił, nawet wątpliwości Rudego Hugh rozwiały się bez śladu. Władcy nie sposób było odmówić charyzmy.

– Drogi książę – powiedział głębokim, pełnym, łagodnym głosem – twa lojalność nie pozostanie niezauważona, choć nie mieliśmy okazji dotąd się spotkać. Od wielu lat nie pojawiałeś się na dworze, jednak twój kuzyn, książę Lundy, wspomina o tobie i twojej matce często i z miłością. Przekaż, proszę, wyrazy uszanowania księżnej.

– Przykro mi z powodu twego ojca, Wasza Wysokość – odparł James Leslie – znałem go od urodzenia i modlę się za jego dobrą duszę.

– W sposób zalecany przez prezbiterian, mam nadzieję – zauważył król, unosząc w ledwie dostrzegalnym uśmiechu kąciki warg.

– Oczywiście, Wasza Wysokość – odparł książę, kłaniając się. W jego zielonych oczach zabłysły iskierki rozbawienia.

Przez cały sierpień Anglicy na próżno starali się przełamać obronę Szkotów. David Leslie pilnował, by jego oddziały zajmowały najlepsze do obrony pozycje i ostatecznie zmusił Anglików, by wycofali się na wybrzeże, gdyż kończyły się im zapasy. Angielską armię prześladował głód i choroby. Liczba żołnierzy spadła do jedenastu tysięcy, podczas gdy Szkotów wciąż przybywało. Wkrótce było ich już dwadzieścia trzy tysiące. Cromwell wycofał się do Dunbar, by poszukać tam zaopatrzenia. Szkoci podążyli za nim, starając się zamknąć przeciwnika w pułapce.

Drugiego września opuścili wygodne pozycje na wzgórzach otaczających Dunbar i rozbili bezczelnie obóz na równinie, tuż pod bokiem Anglików. Zamierzali zaatakować rankiem, lecz Anglicy uderzyli pierwsi. Armia szkockich prezbiterian Karola II została osaczona na niemożliwym do obrony, płaskim terenie i sromotnie pobita. Czternaście tysięcy ludzi straciło tego dnia życie, a wśród nich James Leslie, pierwszy książę i piąty lord Glenkirk.

Jasmine Leslie witała powracających z kamienną twarzą. Pochowała męża nie uroniwszy łzy, choć osobiście dopilnowała, by jego ciało zostało troskliwie obmyte i ubrane w najlepszy strój. Złożono je w trumnie, otoczonej płonącymi świecami. Z wioski przybył prezbiteriański kapłan, wielebny pan Edie, by odprawić nad trumną długie, choć zaimprowizowane modły.

Gdy odszedł, Jasmine sprowadziła anglikańskiego pastora, który wiódł kiedyś w Glenkirk wygodne życie. Kiedy rodzinie narzucono Kowenant, został zmuszony do przejścia na emeryturę – dla bezpieczeństwa własnego i Lesliech. Teraz złożył Jamesa Leslie w elegancki, anglikański sposób do grobu, żegnając pięknymi słowami z modlitewnika króla Jakuba.

Jasmine zamknęła się na kilka dni w odosobnieniu.

– Chcę opłakiwać męża w samotności – powiedziała do syna. Pewnego dnia wybrała się jednak do BrocCairn, na spotkanie z siedemdziesięciosiedmioletnią matką.

– Teraz obie jesteśmy wdowami – powiedziała Velvet Gordon.

– Przyszłam się pożegnać – wyjaśniła Jasmine spokojnie. – Nie mogę mieszkać dłużej w Glenkirk. Może powrócę tu pewnego dnia, lecz teraz muszę wyjechać.

– Opuścisz swego syna? – spytała jej matka.

– Patrick będzie cię potrzebował. Powinien znaleźć sobie szybko żonę, poślubić ją i się ustatkować. Ciągłość rodu powinna zostać zabezpieczona. Twoim obowiązkiem jest pozostać przy jego boku.

– Patrick ma już trzydzieści cztery lata, mamo, i jest w stanie sam znaleźć sobie żonę. Nie potrzebuje mnie ani mojej opinii, ja zaś muszę wyjechać z Glenkirk, inaczej umrę tam z żalu. Każdy pokój, każdy zakątek przypomina mi o Jemmiem. Nie mogę tego znieść! Muszę wyjechać! Gdy pięć lat temu umarł Alex, miałaś koło siebie pięciu synów i liczne wnuki. Pomogli ci uporać się z rozpaczą. Ja mam tylko Patricka, pozostałe dzieci rozproszyły się po świecie. Patrick mnie nie potrzebuje. Trzeba mu żony i dziedzica, ale nie znajdzie ich, jeśli pozostanę i będę nadal zapewniała mu wygody. Zamierzam zabrać z sobą Adalego, Rohanę i Toramalli.

– Patrick powinien był dawno się ożenić – stwierdziła hrabina BrocCairn, zirytowana. – Zepsuliście go, pozwalając mu robić, co chce. Nie wiem, co stanie się, kiedy wyjedziesz, uważam jednak, że nie powinnaś uciekać.

Jasmine pożegnała się z matką, przyrodnimi braćmi i ich rodzinami. Wróciła do Glenkirk utwierdzona w postanowieniu. Zebrała służących, którzy byli z nią przez całe życie i oznajmiła im o zamiarze opuszczenia Glenkirk.

– Chcę, byście pojechali ze mną.

– A dokąd moglibyśmy się udać, jeśli nie tam, gdzie ty, księżniczko – powiedział Adali, rządca.

Choć bardzo wiekowy, zachował siły i zarządzał gospodarstwem równie sprawnie, jak tuż po tym, gdy przybył do Glenkirk. – Byliśmy z tobą, odkąd się urodziłaś. Pozostaniemy przy tobie, póki nie rozdzieli nas Bóg.

Jasmine zamrugała, powstrzymując łzy wzruszenia. Było to pierwsze uczucie, jakie pozwoliła sobie okazać od śmierci męża.

– Dziękuję, Adali – powiedziała cicho, a potem dodała, zwracając się do równie wiekowych pokojówek:

– A wy, moje drogie?

– Pojedziemy z tobą, pani. Tak jak Adali, jesteśmy twoje do śmierci – odparły bliźniaczki.

Rohana pozostała panną, lecz Toramalli poślubiła jednego ze zbrojnych Lesliech. Nie mieli własnych dzieci, wychowali jednak bratanicę.

– Jesteś pewna, Toramalli? – dopytywała się Jasmine. – Fergus wolałby zapewne pozostać. Przez całe życie prawie nie oddalał się od Glenkirk. Musisz się z nim naradzić, zanim dasz mi odpowiedź.