– Będę w domu już jutro – powiedziała. – Wasz wuj i ja nie widzieliśmy się od miesięcy. Chcę spędzić z nim trochę czasu sam na sam. Poza tym nie ma tu łóżek, bym mogła was położyć, a Willy jest jeszcze za mały, aby spać byle gdzie.

Odjechali, spoglądając z żalem na Patricka i Flannę.

– Pamiętam, jak zjawiłem się tu po raz pierwszy – powiedział Patrick, kiedy odjeżdżający zniknęli im z widoku. – Strzeliłaś do mnie z łuku. Chyba już wtedy się w tobie zakochałem, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Opasywał ją delikatnie ramieniem.

– To dlatego związałeś mnie i zawiozłeś silą do ojca? – spytała, drocząc się z nim. – Chodź, pomożesz mi zamknąć bramę.

– To dla ciebie zbyt męczące – zaprotestował.

– Zamykam tę bramę codziennie – odparła Flanna, zirytowana. – Nie trzeba do tego siły, wystarczy lekko pchnąć, Ian zasuwa rygle. Możesz zrobić to za niego.

– Zamykałaś bramę, nawet gdy pracowali tu ludzie z klanu? – zapytał.

– Tak. Nie bałam się ich, ale wolałam nie natknąć się w spiżarni na borsuka – wyjaśniła. – Kiedy przyjechaliśmy, nie mogliśmy przez tydzień korzystać z kuchni, gdyż samica żbika chowała tam młode. Na szczęście po tygodniu gdzieś je przeniosła.

Patrick skinął głową, a potem podniósł wielką dębową belkę i zabarykadował nią bramę.

– Chodź – powiedziała dziarsko Flanna. – Zjemy w kuchni. Nie zamierzam biegać w górę i w dół po schodach. W moim stanie to dość męczące.

Poprowadziła go dookoła dziedzińca, przez ogród, a potem wąskimi schodami do ciepłej kuchni.

Pomieszczenie było przytulne, czyste i dobrze zamiecione. W palenisku buzował wesoło ogień, a nad nim zawieszono kociołek, w którym coś smakowicie bulgotało. Pachniało świeżo upieczonym chlebem. Pośrodku stał wyszorowany niemal do białości dębowy stół. Książę usiadł, a Flanna otwarła kredens, wyjęła dwa cynowe talerze oraz dwa kubki i postawiła je na stole. Z koszyka na półce wyjęła dwie rzeźbione drewniane łyżki i położyła je obok talerzy. Patrick obserwował ją, zafascynowany. Nie przypominał sobie, by choć raz widział matkę w kuchni.

Flanna podeszła do paleniska, otworzyła małe żelazne drzwiczki z boku i zajrzała do środka. Wyraźnie usatysfakcjonowana, wsunęła do piekarnika drewnianą łopatę i wyjęła z niego chleb, który położyła razem z łopatą na stole. Zniknęła na chwilę w spiżarni, po czym wyłoniła się stamtąd, niosąc masło i pól krążka twardego żółtego sera. Położyła nabiał na stole, wzięła talerze i podeszła do paleniska. Posługując się widelcem o dwóch zębach, uniosła pokrywkę bulgoczącego garnka, zanurzyła w nim chochlę, którą wyjęła z kieszeni, i napełniła talerze. Następnie usiadła i odkroiwszy dwie solidne pajdy chleba, podała jedną mężowi.

– Jedz – poleciła.

Patrick zanurzył łyżkę w talerzu. Zapach gulaszu z królika podrażnił mu nozdrza. Uświadomił sobie, jak bardzo jest głodny, i zaczął jeść. Potrawa miała apetyczną ciemnobrązową barwę, nie brakowało w niej też marchewki ani cebuli. Mięso było mięciutkie i delikatne.

– Do licha! – mruknęła Flanna z irytacją.

– O co chodzi? – zapytał.

– Wino zostało w wielkiej sali – odparła.

– Jest tu na pewno jakiś trunek – zauważył.

– Owszem, dzban piwa – przyznała.

– Gdzie?

– W spiżarni.

Zabrał kubki i wszedł do spiżarni, by napełnić je pienistym piwem.

– Lubię piwo do gulaszu – powiedział. – Dziczyzna lepiej wówczas smakuje.

Uśmiechnął się do żony.

– Bardzo przyjemna kolacyjka, Flanno Leslie. Musimy dopilnować, by Henry zabrał do Anglii trochę naszej whiskey.

Odkroił dwa grube plastry sera i podał jeden żonie.

– Tak. To bardzo uprzejmie z jego strony, że zostawił nas dzisiaj samych, choć nie możemy się kochać z racji mojego brzucha – odparła Flanna. – Jednak przyjemnie będzie spać dziś koło ciebie, Patricku. Dlaczego nie przyjechałeś wcześniej mnie przeprosić?

– A byłaś gotowa mi wybaczyć? – zapytał.

– Tak – odparła z wolna. Jej srebrzyste oczy napotkały, spojrzenie jego oczu i poznał, że mówi prawdę.

– Rzeczywiście, głupiec ze mnie.

– Owszem – odparła ochoczo, wycierając sos kawałkiem chleba, który następnie zjadła.

– Trzeba przyznać, że nie brak ci odwagi – zauważył Patrick ze śmiechem. – W tym stanie za nic nie dałabyś rady przede mną uciec.

– Zajmuję teraz prawie całe łóżko – odparła, także się śmiejąc.

– Nie mogę się doczekać, aby się o tym przekonać – odparł.

Skończyli posiłek. Flanna nalała do kamiennego zlewu ciepłej wody i zmyła naczynia. Patrick wziął ścierkę, wytarł je i schował do kredensu. Potem odłożył nieco żarzących się węgli, by rankiem łatwo można było rozpalić ogień. Flanna zaczęła już wchodzić powoli po schodach. Ruszył za nią, niosąc dzbanek i wiadro z wodą, by mieli w czym się umyć.

Na zewnątrz słońce zaczęło już chować się za horyzont i wkrótce miał zapaść zmierzch. Sypialnia była skromnie urządzona. Stało tu jedynie łóżko, obok niego stolik, a w nogach niewielka skrzynia. Przy kominku, w którym Aggie zdążyła na szczęście rozpalić ogień, ustawiono pojedyncze tapicerowane krzesło. Flanna usiadła ciężko na wielkim łożu, zasłoniętym częściowo draperiami z ciemnoniebieskiego aksamitu.

– Niezbyt wytworne pomieszczenie – powiedziała do męża – lecz mam stąd widok na jezioro. Uwielbiam patrzeć na wodę. Zmienia się tak często i z taką łatwością! Pomożesz mi zdjąć buty?

Patrick ukląkł i nie bez trudności ściągnął żonie z nóg wysokie do kostek buty.

– Na Boga, dziewczyno! – zawołał na widok jej spuchniętych kostek.

– Tak się zwykle dzieje, kiedy przez cały dzień jestem na nogach – odparła rzeczowo, a potem wstała. – Rozwiąż tasiemki – powiedziała.

Zrobił, o co prosiła i pomógł jej się wydostać z bezkształtnej sukni. Flanna przeszła na bosaka przez pokój, nalała wody do miski i obmyła się jak mogła najlepiej. Potem, ubrana tylko w koszulę, wdrapała się na łóżko. Patrick zdjął ubrania, pozostawiając jedynie koszulę – na tyle długą, że zakrywała mu pośladki – a potem umył się i położył obok żony.

Jej brzuch wydawał się olbrzymi. Uniósł się na łokciu i przez chwilę bacznie przyglądał się Flannie, próbując sobie przypomnieć, czy jego matka też była w ciąży taka gruba. O ile pamiętał, brzuch miała chyba mniejszy.

– Połóż na nim dłoń – powiedziała, spostrzegłszy, na co patrzy. – Dziecko się rusza i będziesz mógł to wyczuć.

Dotknął jej delikatnie i natychmiast odsunął dłoń, zaskoczony. Spojrzał w dół i mógłby przysiąc, iż widzi zarys malutkiej stopy, albo przynajmniej paluszków.

– To chłopczyk – powiedział z uśmiechem.

– Dziewczynka nie mogłaby mieć tak dużej stopy. Flanna tylko się uśmiechnęła.

– Dziecko jest zdrowe i ruchliwe, a to wszystko, na czym mi zależy – odparła.

Nie potrafił oprzeć się bujnemu pięknu, jakie miał przed sobą. Gładził sterczący brzuch Flanny, naznaczony błękitnymi żyłami, widocznymi nawet przez koszulę.

– Boję się zostawić cię samą, póki nie urodzi się dziecko – powiedział szczerze.

– Nie wolno ci czekać tak długo – odparła.

– Król może wyruszyć w każdej chwili. Musisz sprowadzić Charliego z powrotem do Glenkirk, skoro życzy sobie tego wasza matka. Kochała widać bardzo ojca Charliego, skoro aż tak boi się stracić jego syna. Urodzę bez względu na to, czy będziesz w Glenkirk, czy gdzie indziej. Twój brat zaoferował się, że zostanie. Poza tym mam przecież w pobliżu rodzinę. Musisz jechać.

– Sądziłem, że będziesz zła – powiedział.

– Nie mówię, że mi się to podoba – odparła – nie możesz jednak sprzeciwić się matce, Patricku, nie w tej sprawie. A gdyby Charlie zginął? Jeśli spróbujesz sprowadzić go do domu, będziesz miał przynajmniej czyste sumienie. Nie życzę sobie spędzić resztę życia z człowiekiem, nękanym wyrzutami sumienia.

– Zadziwiająca z ciebie kobieta, Flanno Leslie – powiedział. – Gdy wrócę, nigdy się więcej nie rozstaniemy. Zgadzasz się, kochanie?

– Tak, mój mężu, moja miłości. Zgadzam się z ochotą. A teraz już śpij. Ukołysałeś dziecko i jest spokojne. My też powinniśmy zaznać trochę odpoczynku.

Ujął jej dłoń i wkrótce oboje zasnęli.

ROZDZIAŁ 15

Dwudziestego dziewiątego lipca książę opuścił Glenkirk, zostawiając ciężarną żonę pod opieką starszego brata. Nie wiedział, że armia króla zdążyła już wyruszyć. Wkroczyli do Anglii trzydziestego pierwszego tegoż miesiąca. Patrick nie miał wyboru, jak tylko za nimi podążyć. Obiecał przecież Henry'emu, że odnajdzie Charliego i spróbuje przekonać go do powrotu. Gdyby udało mu się spotkać z bratem, nim armia dotrze zbyt daleko w głąb Anglii, albo odbędzie się znacząca bitwa, miałby szansę przynajmniej z nim porozmawiać.

Podróżował odziany skromnie w wełniane bryczesy, buty niewarte, by je ukraść, koszulę i skórzany kaftan. Wolał nie zwracać na siebie uwagi, choć jego wierzchowiec – olbrzymi jabłkowity ogier z czarną jak węgiel grzywą i ogonem – na pewno rzucał się w oczy. Jedynie umieszczona na berecie plakietka klanu pozwalała rozpoznać w nim Szkota. Ciemnozielony pled Lesliech tkwił zwinięty za siodłem.

Zniszczone skórzane juki pełne były placków z owsianej mąki. Patrick wolał bowiem unikać gospód. Nie było dotąd górala, który nie potrafiłby przeżyć na owsianych plackach i tym, co uda mu się zdobyć po drodze. Poza plackami miał jeszcze niewielką flaszkę z winem i większą, pełną wody. Zabrał również krzesiwo, mógł więc rozpalić samodzielnie ogień. Za broń służyły mu szpada i dwa pistolety. Jednym słowem, był samowystarczalny.

W przeciwieństwie do bardziej obytych braci, Patrick całe niemal życie spędził w Szkocji. Jako dziecko podróżował raz do Francji, gdzie poznał swą osławioną babkę, lady Bothwell. Matka zabrała go też dwukrotnie do Anglii, ale poza tym znał jedynie Aberdeen, gdzie studiował, i Perth, dokąd wyprawił się, szukając żony. Teraz podążał uparcie na południe, starając się dogonić królewską armię i swego brata, niezupełnie królewskiego Stuarta.

Przez kilka dni kluczył, wymykając się zwiadowcom armii Cromwella. Od obozu króla dzielił ją zaledwie tydzień drogi. Nie spodobało się to Patrickowi, toteż klął z cicha pod nosem, rozmyślając o tym, że proste na pozór zadanie zmieniło się w niebezpieczną wyprawę. Przed sobą miał nieliczne oddziały króla, za sobą – potężną armię Cromwella. Tkwił pomiędzy nimi niczym ser w kanapce, starając się wypełnić nierokującą nadziei misję. Mimo to nie zawracał, posuwając się coraz dalej w głąb Anglii. Dał przecież słowo. Nagle coś przyszło mu do głowy. Dał słowo – zupełnie jak ojciec.

Ciekawe, co powiedziałaby na to matka, pomyślał, choć z drugiej strony, to ona nalegała, by ruszył śladem Charliego. Ale czy naprawdę tak było? Może Henry tylko to sobie wymyślił, posługując się matką, by skłonić brata do sprowadzenia Charliego do domu, nim związek pomiędzy nim a markizem Westleigh wyjdzie na jaw, przysparzając nieuchronnych kłopotów. Odrzucił jednak tę myśl.

Henry był człowiekiem ostrożnym, nie naraziłby jednak nikogo z rodzeństwa, by chronić siebie. To po prostu nie leżało w jego naturze.

Armia króla poruszała się niewiarygodnie szybko, docierając do granicy w zaledwie sześć dni. Znalazłszy się w Anglii, Karol wezwał rodaków, by przyłączyli się do niego, obiecując zreformować Kościół anglikański zgodnie z postanowieniami Kowenantu, umożliwić wybór nowego, niezależnego parlamentu i wynagrodzić wszystkich poza tymi, którzy przyczynili się do zgładzenia jego ojca. Poczyniwszy te obietnice, ogłosił się królem Anglii i Szkocji przy akompaniamencie trąb i strzałów na wiwat.

Chociaż Carlisle odmówiło otwarcia przed nim bram, inne miasta i wioski powitały króla z radością. Podczas następnych dziesięciu dni dotarł daleko w głąb Anglii, aż do rzeki Mersey. Za nim podążał książę Glenkirk, zawsze o jeden dzień spóźniony. Gdy przebył most w Warrington, dowiedział się, że niewielki oddział armii Cromwella stawił siłom rojalistów symboliczny opór, a potem się wycofał. Król ogłosił szumne zwycięstwo i po raz kolejny wezwał naród, aby gromadził się pod jego sztandarem.

Teraz Karol był już gotowy ruszyć na Londyn, miał tam jednak niewielu zwolenników. Najważniejszym był książę Hamilton. Doradcy jednak protestowali: przybyliśmy ze Szkocji w wielkim pośpiechu i ludzie są zmęczeni, argumentowali. Lepiej odpocząć w bezpiecznym miejscu. Takim miejscem jawiło się Worcester, miasto katedralne w zachodniej Anglii. Mieszkańcy byli tu w większości rojalistami, podobnie okoliczna ludność. Zachodnia część miasta była chroniona przez rzeki Severn i Teme. Na wschodzie, południu oraz północy znajdowały się pozostałości fortyfikacji z czasów poprzedniej wojny domowej. Można je było naprawić i wykorzystać ponownie. Król i jego armia pomaszerowali więc na południe, a potem weszli do Worcester, witani owacyjnie przez szeryfa oraz burmistrza, który przekazał Karolowi insygnia swej władzy i ogłosił go królem Anglii.