Flanna zaczęła się wyrywać, walcząc ile sił.

– Pierwszy mnie uderzyłeś! – wrzasnęła.

– Strzeliłaś do mnie, i to nie raz, a dwa razy!

– odparował.

– Wszedłeś na moją ziemię i nie chciałeś odejść!

– krzyknęła.

– Dość tego! – powiedział książę stanowczo. Chwycił dziewczynę i przerzucił ją sobie przez ramię. – Zabieram cię do domu, do twego ojca, i nie waż się więcej sprawiać mi kłopotów. Jeśli Brae może zostać sprzedane, decyzja będzie należała do niego, nie do ciebie. Założyłbym się o sztukę złota, że uda mi się je kupić.

– Natychmiast mnie postaw, bękarcie! – wrzeszczała, kopiąc i wyrywając się, jednak w pozycji, w jakiej się znajdowała, niewiele mogła zrobić, by się uwolnić. W końcu zamilkła i pozostała spokojna, kiedy przenosił ją przez nadgniły most. Gdyby szamocząc się doprowadziła do tego, że wpadliby do jeziora, ten człowiek gotów był utopić ich oboje. Ludzie księcia podążali za nim, podśmiewając się i nie próbując tego ukryć.

– Zwiąż jej ręce i nogi w kostkach, Colly – rozkazał książę, kiedy znaleźli się przy koniach. – Pojedzie ze mną na siodle. Jak daleko stąd do Killiecairn?

– Około dziesięciu mil, panie. Będziemy musieli przejechać przez Hay Glen. Po drugiej stronie doliny są już ziemie Brodiech. Z pewnością nie zamierzasz wieźć dziewczyny przez cała drogę głową w dół, panie? Niech siedzi przed tobą, milordzie. Zwiążę jej nogi pod brzuchem konia, by nie sprawiała kłopotów. Nie sądzę, by staremu Brodie spodobało się, że źle traktujesz jego córkę.

Książę skinął głową, lecz zaraz dodał:

– Będzie musiał nauczyć ją manier, Colly. Nie widziałem dotąd tak nieposkromionej dziewczyny.

Flannie związano dłonie i posadzono ją na ogiera Patricka.

– Nazywają ją Ognista Flanna, panie – wyjaśnił Colin More – Leslie, schylając się, by związać stopy Flanny i starając się uniknąć jej kopniaków.

Patrick wskoczył na siodło, po czym sięgnął po wodze, obejmując dziewczynę. Odsunęła się, ograniczając kontakt jedynie do pleców, siedziała jednak spokojnie, ledwie śmiąc oddychać. Ścisnął więc boki konia i skierował go w stronę Killiecairn. Ludzie i psy podążyli za swoim panem.

No to się wpakowałam, pomyślała Flanna, wściekła na siebie jak nigdy. Kiedy wreszcie nauczy się panować nad swoim temperamentem? Wszystko, co musiał teraz zrobić przeklęty książę, to potrząsnąć przed ojcem i braćmi wypchaną sakiewką. Potem Brae nie będzie należało już do niej. Nie będzie posiadała niczego, gdyż stary był niewiarygodnie skąpy, nawet dla najbliższych. Ileż to razy powtarzała, że nie chce wyjść za mąż? Teraz wezmą ją za słowo, zatrzymają pieniądze, a ona zostanie z niczym. Gdy stary diabeł w końcu umrze, będzie pod każdym względem zależna od najstarszego brata, Aulaya. Co gorsza, nic nie mogła już na to poradzić. Nawet gdyby zgodziła się sprzedać ziemię, ojciec i tak musiałby wyrazić na to zgodę, co oznaczało, że zatrzymałby złoto dla siebie.

– Dlaczego, u licha, chcesz kupić moje włości?

– spytała nagle.

– Powiedziałem ci – odparł. – Graniczą z moimi.

– Przedtem jakoś ich nie chciałeś – zauważyła.

– Glenkirk nie należało wówczas do mnie, ale do mego ojca, który zginął pod Dunbar. Z uwagi na wojnę z Anglią i całe to zamieszanie wokół religii, jakie wybuchło tutaj, w Szkocji, a także w Anglii oraz w Irlandii, wolę dopilnować, by Glenkirk pozostało bezpieczne przed szaleństwem innych – wyjaśnił. – Pragnę jedynie, by zostawiono nas w spokoju, pani. Najlepszym sposobem, by to osiągnąć, wydaje się posiadanie tak wielkiego obszaru ziemi, jaki tylko uda mi się zdobyć.

– Nie przeszkadzałoby mi, gdybyś zajął Brae – powiedziała Flanna z nadzieją. – Podobnie jak ty, pragnę jedynie, by pozostawiono mnie w spokoju.

– Kto jednak wie, czego będzie sobie życzył twój mąż – zauważył książę.

– Nie mam męża – odparła Flanna. – Ani narzeczonego. I wcale nie chcę go mieć. Nie uważam mężczyzn za szczególnie sympatycznych i nie życzę sobie, by któryś z nich mną rządził. Kiedy się urodziłam, ojciec był już po sześćdziesiątce. Matka umarła, gdy miałam dziesięć lat. Mam sześciu braci przyrodnich, zrodzonych co do jednego z pierwszej żony ojca. Sami nie są już młodzi, mają bowiem od czterdziestu ośmiu do pięćdziesięciu sześciu lat. Większość bratanków i bratanic jest ode mnie starsza. Wszyscy żyją i mieszkają w Killiecairn. Dom pełen jest hałaśliwych, chełpiących się mężczyzn, zastraszających swoje kobiety i nieustannie im rozkazujących. Nie podoba mi się to, ani trochę. Uznałam, że skoro mam własne włości, mogę zamieszkać właśnie tam.

– Sama? – zapytał. – I ojciec wyraził na to zgodę?

– Mam służącą, Aggie. Prawdę mówiąc, to bękart mego najmłodszego brata. Wzięłam ją do siebie, gdy była jeszcze dzieckiem, gdyż żona brata była wobec niej okrutna. Tylko szukała pretekstu, by przyłożyć małej.

– Dwie dziewczyny w odosobnionym, walącym się zamku? – powiedział Patrick z naganą w głosie.

– I ojciec wyraził na to zgodę? – powtórzył. Flanna przełknęła szorstką odpowiedź. Nie wolno jej było zrazić sobie tego mężczyzny, jeśli miała odwieść go od zamiaru nabycia Brae i pozbawienia jej dziedzictwa. – Jest jeszcze Angus – powiedziała z wolna. – Był sługą mojej matki, a kiedy umarła, został moim. Ma prawie dwa metry wzrostu i groźny z niego wojownik.

Patrick o mało się nie roześmiał. Dwie dziewczyny i zdziecinniały, stary żołnierz. Ten Angus sam musiał stracić rozum, by zgodzić się na taki plan. Powstrzymał jednak wesołość. Kupując Brae, wyświadczyłby Flannie przysługę. Ta jej niechęć do zamęścia to oczywiście czysty nonsens. Złoto, jakie dostanie za Brae, pozwoli jej znaleźć szanowanego mężczyznę. Co zaś się tyczy jego, okaże więcej szczodrości, niż początkowo zamierzał, gdyż mimo woli podziwiał odwagę i hart ducha Flanny. Ognista Flanna, tak ją podobno nazywali. Bardzo stosownie.

– Nie martw się, dziewczyno – powiedział. – Wszystko obróci się na dobre, obiecuję.

Do diaska, zaklęła w duchu. Przeklęty książę cierpi na wadę słuchu, a może jest po prostu głupi? Nie słyszał, co do niego mówiła, albo nic z tego nie zrozumiał.

– Proszę, milordzie – powiedziała, przełykając na moment dumę – nie staraj się kupić Brae. To wszystko, co mam. Ojciec zatrzyma złoto. Nie zobaczę z niego ani korony.

– Nonsens, dziewczyno – powiedział, próbując ją uspokoić. – Jesteś jego jedyną córką. Będzie chciał zapewnić ci przyszłość.

– Do licha! – wykrzyknęła Flanna, zniecierpliwiona. – Nie rozumiesz, panie? Lachlann Brodie to stary skąpiec! Nie wyda nawet pensa, jeśli nie zostanie do tego zmuszony. Jak myślisz, dlaczego moi bracia nadal mieszkają w Killiecairn? Nie dał im nic, musieli więc wziąć sobie żony, które też prawie nic nie miały. Żadna nie posiadała ziemi, którą mogłaby wnieść w posagu mężowi. Nienawidzą starego, chociaż nie mają dość odwagi, aby powiedzieć mu to w oczy. Zaproponuj, że kupisz Brae, a stary zagarnie złoto, pozostawiając mnie tak biedną, jak są dziś moi bracia. A kiedy on umrze, najstarszy brat, Aulay, okaże się dokładnie taki sam. Nie będę miała niczego!

W jej słowach dźwięczała prawda, lecz Patrick Leslie nie był w stanie uwierzyć, że jakikolwiek mężczyzna mógłby pozbawić córkę tego, co należało prawnie do niej.

Zwłaszcza tak ładną córkę, gdyż Flanna była doprawdy ładna. Dziewczyna z pewnością przesadza, gdyż nie chce, by dziedzictwo jej matki zostało sprzedane. Potrafił to zrozumieć, był jednak zdecydowany zdobyć Brae. Nie odezwał się więcej, jechali więc dalej w milczeniu, gdyż Flanna także milczała. Osunęła się nieco w siodle, jakby uznawała swoją porażkę. Po południu wjechali wreszcie w dolinę Killiecairn, gdzie na tle ponurego, zachmurzonego nieba rysowała się potężna, ciemnoszara bryła zamku Lachlanna Brodie. Kiedy zbliżyli się do wejścia, przez drzwi wybiegła kobieta, pokrzykując:

– Jesteś wreszcie, mała diablico! Gdzie byłaś? Kim są ci ludzie? Natychmiast zsiądź z tego konia! Ojciec sposobi się od rana, by spuścić ci lanie, na jakie zasługujesz!

Twarz kobiety poczerwieniała z gniewu.

– Oto żona mego najstarszego brata, Una Brodie, milordzie – powiedziała chłodno Flanna. – Uno, to książę Glenkirk. Przyłapałam go, jak myszkował w Brae, lecz zostałam pojmana. Obawiam się, że nie dam rady zsiąść, dopóki ktoś nie rozwiąże mi kostek – dodała kpiąco, wyciągając przed siebie związane nadgarstki.

Na widok tego, co przydarzyło się krewniaczce, Una Brodie otwarła usta i wydała siebie wrzask tak przeraźliwy, że na dziedzińcu natychmiast zaroiło się od nadbiegających ze wszystkich stron Brodiech. Otoczyli jeźdźców i stali, wpatrując się w nich z otwartymi ustami.

Przez chwilę księciu wydawało się, że słyszy, jak Flanna chichocze, odrzucił jednak tę myśl uznawszy, że tylko to sobie wyobraził.

– Nie ma potrzeby krzyczeć, pani – powiedział. – Gdybym miał wobec Brodiech złe zamiary, z pewnością nie zjawiłbym się tu jedynie z szóstką ludzi.

Rozwiązał nadgarstki Flanny, polecając Colinowi, by uczynił to samo z jej kostkami.

– Możesz zsiąść – mruknął.

– Och nie, milordzie – odparła niemal wesoło, najwidoczniej doskonale się bawiąc. – Mam stąd o wiele lepszy widok, poza tym nie dosiadałam jeszcze tak wspaniałego rumaka.

– Zatem zsiądziemy oboje – wykrztusił przez zaciśnięte zęby Patrick, po czym zeskoczył z konia i zsadził dziewczynę.

– Co tu się, u licha, dzieje? – zapytał mężczyzna, równie wysoki jak książę, przepychając się do przodu. – Flanna? Gdzie się podziewałaś? Stary szaleje. Przez cały dzień dopytywał się, gdzie jesteś.

Spojrzał wprost w zielone oczy księcia.

– A ty kim jesteś, panie?

– Patrick Leslie, książę Glenkirk – padła odpowiedź. – Mam sprawę do twego ojca, panie.

Wyciągnął dłoń, która została uściśnięta.

– Aulay Brodie, milordzie. Zechciej, proszę, pójść ze mną. Będziecie mile widziani w wielkiej sali. Przestań się drzeć, Uno! To nie napaść, ale wizyta. Bóg mi świadkiem, nie mamy ich tu zbyt wiele. Nie wypada odprawić gości, nie pozwoliwszy im zaznać naszej gościnności.

Książę ruszył za Aulayem do zamku. Flanna szła przed nimi, a reszta ludzi księcia z tyłu. Nieduża sala wkrótce zapełniła się członkami rodziny i służącymi. W odległym kącie pomieszczenia znajdował się tylko jeden osmalony kominek, przy nim zaś, na pociemniałym ze starości, dębowym krześle z wysokim oparciem siedział białowłosy starzec. Musiał być kiedyś niezwykle wysoki, pod wpływem wieku skurczył się jednak i zmalał, a najbardziej rzucającą się w oczy cechą jego fizjonomii pozostał wydatny, haczykowaty nos. Spojrzenie miał jednak nadal bystre, kiedy uważnie przyglądał się nadchodzącemu w towarzystwie syna gościowi.

– Oto Patrick Leslie, książę Glenkirk, tato – powiedział Aulay Brodie.

Patrick skłonił się grzecznie. – Witaj, panie. Lachlann Brodie gestem nakazał młodszemu mężczyźnie, by zajął miejsce naprzeciw.

– Przynieście whiskey – rozkazał krótko i został natychmiast wysłuchany. – Gdzie byłaś? – zapytał, przenosząc spojrzenie na córkę.

– W Brae – odparła. – Zamierzałam zabrać Aggie oraz Angusa i tam zamieszkać.

– Hm! – chrząknął jej ojciec, a potem spojrzał znowu na księcia. – Podobno przywiozłeś moją córkę, związaną, na swoim siodle. Dlaczego?

– Zaatakowała mnie – odparł książę spokojnie. – Strzeliła do mnie z łuku, i to nie raz, ale dwa razy, o wymachiwaniu sztyletem nie wspominając. Uznałem to za przejaw wrogości.

– Mogłaby cię zabić, gdyby przyszła jej na to ochota – odparł stary, chichocząc. – Gdy miała szesnaście lat, zabiła jedną strzałą dorosłego jelenia. Strzeliła mu wprost w serce, sam widziałem. Dałaby radę wrócić do Killiecairn bez pomocy, panie.

– Chcę kupić Brae – powiedział Patrick Leslie otwarcie.

– Dlaczego?

W oczach starca zabłysły iskierki zainteresowania.

– Graniczy z moimi włościami. Chcę, by od sąsiadów oddzielało mnie tyle ziemi, ile tylko będę mógł zdobyć – odparł książę. – Nastały niebezpieczne czasy: król walczy o tron, a dookoła pełno religijnych fanatyków.

– Racja – przytaknął Lachlann Brodie.

– Nie możesz sprzedać Brae, tatku – wtrąciła czym prędzej Flanna. – Jest moje. To mój posag. Wszystko, co mam.

– Dam uczciwą cenę – mówił dalej książę, jakby Flanna w ogóle się nie odezwała. – Złoto będzie stanowić dla dziewczyny bardziej wartościowy posag niż Brae i porośnięte lasem ugory. Otoczone przez ziemie Glenkirk, nie przedstawiają wartości dla nikogo poza mną.

– Ile? – zapytał Lachlann.

– Dwieście pięćdziesiąt koron w złocie – odparł książę.

Starzec potrząsnął głową.

– To za mało.

– Więc niech będzie pięćset – zaproponował książę.

W sali dało się słyszeć zbiorowe westchnienie, cena była bowiem więcej niż godziwa.

– To nie kwestia ceny – powiedział po chwili starzec. – Nie ma na świecie dość złota, byś mógł kupić Brae.