Nie Igraj Ze Mną

przekł. z ang. Izabela Sobczak

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Pośpiesz się, do licha! Kate dyskretnie przynagliła męża, ale w myślach obdarzyła go stekiem przekleństw. Po raz kolejny Scott opóźniał rozpoczęcie kolacji i, zamiast zaprosić gości do stołu, zabawiał ich dowcipami i przesłodzonymi komplementami. Podana wcześniej zupa zaczęła stygnąć, a tymczasem on usiłował grać rolę wspaniałego gospodarza i zaprezentować się z jak najlepszej strony. A wszystko dlatego, że wśród gości był Alex Dalton.

Podejrzliwie zmierzyła wzrokiem postawnego mężczyznę, który zajął miejsce tuż przy niej. Dostrzegła cyniczny błysk w jego spojrzeniu, kiedy Scott serwował drinki przed posiłkiem. Uznała, że ta kolacja to jedynie strata czasu, wysiłku i… pieniędzy. To skromne przyjęcie nie jest w stanie oczarować takiego bogacza jak Alex Dalton. Mimo pozornej uprzejmości jego oczy zdradzały dystans i zdawały się mówić, że za nic nie da się tego wieczora namówić na wspólny interes.

Wreszcie goście zasiedli do stołu. Kate ubiegła grzeczność Daltona, który chciał odsunąć jej krzesło, i wśliznęła się na swoje miejsce przy końcu stołu.

– Proszę się częstować – bąknęła niepewnie, spoglądając na barszcz, który po wielogodzinnym ślęczeniu w kuchni ugotowała specjalnie na życzenie męża.

– Ależ, Kate, ta zupa jest zupełnie zimna – zauważył z naganą Scott.

Kate udała zdziwienie i skosztowała letniego już barszczu.

– Tak mi przykro, kochanie – szepnęła z wdziękiem, pod którym kryła się przemożna chęć wylania Scottowi zupy za kołnierz. Wyobraziła sobie przerażenie na jego twarzy, gdyby czerwony wywar z buraków wsiąknął w jego markową koszulę od Diora, jedwabny krawat od Cardina i elegancko skrojony garnitur. Na samą myśl o upokorzeniu, jakiego doznałby mąż, w kąciku ust zaigrał jej nieuchwytny uśmiech.

– Lubię chłodny barszcz. Dopiero wtedy można w pełni rozkoszować się jego smakiem. Mmm, jest pyszny. Najlepszy, jaki dotąd piłem – stwierdził Dalton.

– Jest pan bardzo uprzejmy – pokornie odparła Kate, choć wcale nie czuła wobec niego wdzięczności za to, że w prawdziwie dyplomatyczny sposób uratował jej honor. Tak naprawdę żywiła do tęgo człowieka głęboką niechęć.

Dalton instynktownie wyczuł antypatię gospodyni. W jego błękitnych oczach rozbłysła iskra rozbawienia.

– Mam na imię Alex. I tak naprawdę niewiele osób twierdzi, że jestem uprzejmy.

W dowód uznania dla żartu Scott ostentacyjnie się roześmiał.

– Wcale mnie to nie dziwi. Ciężko z tobą ubić interes.

– Bo nie znoszę głupców – Dalton trafił w Scotta rykoszetem.

Nazbyt pewny siebie Scott zmarszczył brew.

– O, z pewnością, ale sam przyznaj, że jeśli znajdzie się ktoś sprytny, kto wie, jakiego potrzeba ci towaru, to warto się nim zainteresować.

– Musiałby to być ktoś wyjątkowy. – Dalton zmierzył chłodnym wzrokiem Kate. – Zależy jeszcze, jak dobry jest to towar.

– O tym musi pan już sam zadecydować – rzuciła pewnie Kate, choć nie miała ochoty wdawać się w dyskusję o interesach. Ta działka należała do Scotta.

– To zajmie trochę czasu – odparł Dalton z szyderczym uśmiechem.

Kate skupiła uwagę na zupie, ucinając tym samym konwersację z sąsiadem. I tak już od pięciu lat, odkąd wyszła za mąż, nieustannie zmuszała się do podobnych pogawędek i schlebiania ludziom z pieniędzmi lub władzą, o ile potrzebował ich Scott. Ich pożycie małżeńskie sprowadzało się do pasma kłopotów finansowych. Ciągle balansowali na granicy bankructwa. Pieniądze pochodzące z najmu i sprzedaży wierzytelności stanowiły miraż dostatku i bogactwa: Ale w rzeczywistości wszystkie dochody przepływały między palcami po to, żeby pokazać się w towarzystwie i zrobić wrażenie na ludziach biznesu. Kate nie znosiła tej zakłamanej gry.

Czasami też nie mogła znieść męża. Nie tolerowała jego spaczonego systemu wartości i niechęci do ojcostwa. Żałowała, że wyszła za niego za mąż. Z drugiej strony jednak, lata wspólnego życia zaowocowały swoistym przywiązaniem. Kate nie miała w sobie tyle niezłomności, żeby uwolnić się z krępujących więzów. Wciąż łudziła się nadzieją, że kiedyś Scott ocknie się i dostrzeże własne błędy. Z każdym dniem jednak, jej optymizm malał i stawał się coraz bardziej kruchy.

Teraz zaś patrzyła, jak jej mąż z wyuczonym czarem przewodzi dyskusji i popija zupę. Trzeba było przyznać, że Scott był naprawdę przystojnym mężczyzną. Gładko ogolona twarz nie zdradzała nawet śladu słabości. Ciemne, falujące włosy ułożone były według obowiązującego stylu. W zasadzie wszystko w nim było modne. Nawet sylwetka odpowiadała preferowanemu w obecnych czasach typowi wysokiego, sprężystego, atlety.

Poza tym Scott schlebiał jeszcze jednej modzie obecnych czasów – niewierności. Kate zauważyła, że Fiona Chardway zaczepia jej męża, a jego orzechowe oczy odpowiadają na flirt zachęcająco. Zaczęła się zastanawiać, czy ci dwoje już ze sobą sypiają. Nagle przeszył ją dreszcz zgrozy. Uświadomiła sobie, że mężowska zdrada nie jest już w stanie jej zranić.

– Czy Kate to zdrobnienie od Catherine?

Zaskoczona pytaniem zwróciła twarz ku Alexowi Daltonowi. Wiedziała, że przerwa w rozmowie wydłużała się nieznośnie.

– Nie. To zdrobnienie od Kathleen – odparła z wymuszonym uśmiechem. – Tak naprawdę mam na imię Mary Kathleen. Jestem z krwi i kości Irlandką, panie Dalton. Moje panieńskie nazwisko brzmi O'Malley.

Dalton skinął głową na znak zrozumienia, po czym przesunął wzrokiem po jej rudych włosach i błękitnych oczach, o jeszcze bardziej intensywnym odcieniu niż jego własne.

– Rudy i niebieski tworzą ciekawą harmonię kolorów – rzekł z leniwym uśmiechem. – Ale jeśli tym ognistym włosom towarzyszy równie ognisty temperament, to przyznaję, że doskonale go pani okiełznała. Czy byłoby to bardzo wielką nieprzyzwoitością, gdybym poprosił o dolewkę barszczu?

– Obawiam się, że resztka zupy jest już zupełnie zimna.

– Nie szkodzi. Nie przeszkadza mi to.

– Skoro pan nalega… Kate wymieniła talerze sobie i Daltonowi, a brudne naczynia odniosła do kuchni. Nalała Alexowi barszczu i przy okazji zabrała od gości resztę pustych talerzy. Można było już zacząć gotować przygotowane wcześniej warzywa. Pieczeń wołowa właśnie piekła się w piecu. Kate zaklinała niebiosa, żeby tym razem nie zwarzył się jej sos bearnaise. I tak już skompromitowała się przechłodzonym barszczem. Mimo pochlebnej uwagi Alexa Daltona o jej samokontroli, Kate czuła, że jej opanowanie jest tak kruche jak jednodniowa pokrywa lodowa na jeziorze.

Upewniła się, czy wszystko gotuje się jak należy i wróciła do jadalni. Scott właśnie napełniał kieliszki i wychwalał zalety serwowanego przezeń czerwonego wina. Grange, rocznik 1971, w cenie pięćdziesięciu dolarów za butelkę, nie było wprawdzie żadnym rarytasem, ale wszyscy wyglądali na zadowolonych i zajętych towarzyskimi rozmowami. Kate także poczuła się swobodniej.

– Pani pracuje, Mary Kathleen?

– Owszem. Na pół etatu, jako sekretarka. Nawet mi się to podoba. A poza tym dzięki pracy mam okazję wyrwać się z domu.

– Ale nie jest pani typem kobiety sukcesu, prawda?

– Nie. Nie mogę powiedzieć, że moją pasją jest pisanie na maszynie.

– Więc co jest pani pasją? – Dalton zapytał prowokacyjnie ściszonym głosem.

Westchnęła. Flirt z tym mężczyzną był ostatnią rzeczą pod słońcem, jakiej by sobie życzyła.

– Pewnie gotowanie – rzuciła bez namysłu.

– Dlaczego nie macie dzieci? Dlaczego? Kate zacisnęła zęby. Miała ochotę odszczeknąć, że Scott nie życzy sobie potomstwa ze względu na karierę podobną do tej, jaką zrobił Dalton.

– A pan ma dzieci, panie Dalton?

– Nie. Nigdy nie byłem żonaty. Trochę to dziwne, że mężczyzna z taką pozycją nigdy nie miał żony, pomyślała Kate. Ciekawość sprowokowała ją do spojrzenia mu prosto w oczy. Dalton był potężnym, solidnie zbudowanym mężczyzną o sporej wadze. Mimo iż był zamożny, najwyraźniej lekceważył ekstrawagancki powiew mody. Jego ciemnoszary garnitur miał tradycyjny krój i nadawał się raczej do biura niż na przyjęcie. Zwykła biała koszula również niczym się nie wyróżniała. Nawet krawat – chociaż gustownie dobrany – był konwencjonalny i dodawał mu powagi.

Kate pomyślała, że ubiór dla Alexa Daltona jest o tyle ważny, o ile umożliwia mu kontakt z ludźmi. Zresztą nie musiał wyróżniać się strojem. Wystarczyła jego osobowość, która stanowiła swoisty magnes, przyciągający każdego rozmówcę. Właśnie ta silna, wyrazista osobowość najbardziej ją denerwowała.

Z drugiej strony, nie miała prawa winić Daltona za niepowodzenia męża. Jedyne, co można było mu zarzucić, to chyba to, że stanowił wzór dla ślepo go naśladującego Scotta. Dalton natomiast nie musiał nikogo udawać. Ostre rysy twarzy zdradzały jego surowość i bezkompromisowość. Proste, schludnie przystrzyżone czarne włosy przyprószone były z lekka siwizną. Drobna nieregularność brwi dodawała jego spojrzeniu iście diabelskiego, drwiącego charakteru i rozwagi zarazem. Teraz Alex spoglądał rozbawionym wzrokiem na wpatrzoną weń Kate.

– Nie spieszyła się pani.

– Słucham?

– Nie spieszyła się pani, żeby wyróżnić mnie choć jednym spojrzeniem. Pani powściągliwość zaczęła mnie zastanawiać. Na zewnątrz jest pani bardzo zrównoważona, Mary Kathleen, ale założę się, że nie jest pani zimnokrwista.

– Proszę wybaczyć, jeśli byłam nietowarzyska, panie Dalton.

– Alex.

– Mam nadzieję, że nie uraziłam pana.

– Ależ skąd. Rozbawiła mnie pani.

– Rozbawiłam?

– Och, tak. Mnóstwo rzeczy potrafi dostarczyć mi radości. Czy pani lubi hazard, Mary Kathleen?

– Nie jestem wytrawnym graczem. To specjalność Scotta.

– W łóżku, czy gdzie indziej? – Dalton przeszył ją bacznym spojrzeniem, od którego aż zadrżała.

– Gra pan w golfa, panie Dalton? – zapytała, zręcznie ukrywając panikę.

– Nie. Wolę gry natury psychologicznej, a pani dostarcza mi ku temu niezwykle cennego materiału. Czy moglibyśmy posługiwać się mniej skomplikowanym scenariuszem?

Kate ściągnęła brwi, niepewna, jak interpretować te słowa.

– Czy istnieje jakikolwiek optymalny scenariusz? – zapytała przezornie.

– Moja droga, zawsze się jakiś znajdzie, jeśli w grę wchodzą pieniądze – odparł drwiąco. – Obydwoje doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Kwestia polega tylko na tym, żeby ustalić reguły gry.

Kate nie była w stanie stłumić burzącego się w niej sprzeciwu.

– Myślę, że pogoń za pieniądzem przynosi więcej nieszczęść niż szczęścia. Przepraszam pana na chwilę. Muszę zobaczyć, czy nie przypaliło się mięso.

Niestety, sos bearnaise zwarzył się. Przeklinając swoje roztargnienie, Kate popędziła do lodówki po schłodzoną wodę. Szybko rozcieńczyła zawiesinę kilkoma kroplami wody. Mimo to grudki pozostały. Poczuła wszechogarniającą bezradność. Po policzku zaczęły jej płynąć łzy złości i upokorzenia. W końcu, zdesperowana, przekroiła cytrynę, wkropiła sok do sosu i z tłukącym sercem czekała na efekt. Sos był uratowany. Kate poczuła bezgraniczną ulgę. Przelała ciecz do sosjerki i odstawiła naczynie na bok.

W prawnym ruchem wyciągnęła mięso z pieca, ułożyła je na ozdobnej tacy i przystroiła warzywami. Dla uspokojenia wciągnęła kilka głębokich oddechów i pomaszerowała do jadalni. Tacę postawiła przed Scottem, który jął dziarsko wymachiwać nożem do krojenia mięsa. Tymczasem Kate rozdała gościom podgrzane wcześniej talerze. Wszystko wyglądało tak apetycznie i dymiło zachęcająco, że wróciła do równowagi.

– Mięso jest odrobinę za bardzo wypieczone, Kate – zauważył krytycznie Scott.

– Łykowate – bąknęła pod nosem.

– Mam nadzieję, że nie. Kate posłała niepewne spojrzenie Alexowi Daltonowi. On zaś odwzajemnił się jej uśmiechem.

– Wygląda wspaniale. Jest różowe i kruche. A ten aromat sosu… Aż ślinka cieknie.

– Zwarzył się – odparła tępo, nie obłaskawiona pochwałą.

– Dodała pani do niego czegoś kwaśnego?

Kate nie mogła ukryć rozbawienia. Cichy chichot po chwili przerodził się w krztuszący śmiech. Upiła łyk wina i spojrzała surowo na Alexa Daltona.

– Soku z cytryny.

– No więc chwała cytrynom. – Dalton sięgnął po talerz Kate i swój, nałożył warzywa i wylał potężny kleks sosu.

– Jedzenie najwyraźniej sprawia panu przyjemność. Alex uniósł znacząco brew i poprawił:

– Między innymi jedzenie.

– Dlaczego dotąd pan się nie ożenił?

– Poleca mi pani małżeństwo? Natychmiast spoważniała i odstąpiła od ataku.

– Ależ tak. Miałem ochotę się ożenić. – W głosie Daltona brzmiała odarta ze złudzeń kpina. Szybko jednak wynurzył się z chmury posępności i dodał ze swadą: – Może byłem zbyt zajęty zarabianiem tych przeklętych pieniędzy, które przynoszą materialne korzyści, ale nie szczęście? A może nie znalazłem odpowiedniej partnerki, z którą chciałbym dzielić resztę życia? Albo po prostu trudno mi dogodzić? Co pani na to?