Stali pół kroku od siebie. Ashley powstrzymywała się, aby nie wyciągnąć do niego ramion, ponieważ pragnęła ponad wszystko, by Jeff dotknął jej pierwszy. Wiedziała, co się wtedy stanie. Dojdzie do eksplozji. Nie będą wobec siebie subtelni i delikatni, co zupełnie jej nie przeszkadzało.

– Dobranoc, Ashley – mruknął Jeff i wyszedł z kuchni.

Rozchyliła wargi – z jej piersi wyrwał się jęk protestu, lecz było za późno. Gwałtowne pożądanie, które wezbrało w niej gwałtownie, równie szybko opadło, pozostawiając uczucie chłodu i osamotnienia.

Czyżby się pomyliła? Czyżby Jeff wcale nie zamierzał jej pocałować? Gotowa była przysiąc, że pragnął pocałunku równie mocno jak i ona. Mimo to oparł się pokusie.

Chciała pobiec za nim i błagać, aby wrócił i rozładował to napięcie. Przecież jest dorosła i samodzielna, niepotrzebne są jej żadne obietnice, nie pragnie z nim związku. Wystarczy jej chwila zapomnienia – nie oczekuje od niego niczego więcej.

Osunęła się na krzesło i zamknęła oczy. Po chwili oprzytomniała.

Jesteś samotną matką, strofowała się w myślach, nie wolno ci działać pod wpływem chwili. Musisz zachowywać się odpowiedzialnie. Chyba postradałaś zmysły, skoro roją ci się w głowie takie myśli o Jeffie. Czy naprawdę zamierzałaś pójść do łóżka ze swoim chlebodawcą?

Zupełnie jej odbiło! Przecież mieszka w domu tego człowieka! Jak mogła się tak zapomnieć?

Wzięła głęboki oddech i usiłowała się skupić na notatkach. Czekało ją jeszcze mnóstwo pracy, a jutro budzik wydzwoni ją z łóżka wcześnie rano. Zamiast liczb i tekstu zobaczyła szare oczy Jeffa. Przypomniała sobie płonący w nich ogień i nadziwić się nie mogła, jakim cudem jeszcze nie tak dawno uważała, że jego oczy są zimne.


Ashley krążyła wokół gabinetu Jeffa. Trudno powiedzieć, że go unikała. Od kilku dni nie szukała jednak jego obecności, głównie ze względu na niesmak, jaki pozostawił jej niedoszły pocałunek. Myślała o Jeffie ciepło i z rozrzewnieniem, a on w ogóle sobie nie zaprzątał nią głowy.

Dlatego, aby uniknąć zrobienia z siebie kompletnej idiotki, co mogłoby kosztować ją utratę doskonałej pracy, starała się trzymać od niego z daleka. Przynajmniej do dzisiaj. Teraz krążyła wokół jego gabinetu, próbując zebrać się na odwagę, by wejść do środka i zadać mu pytanie.

W końcu wzięła głęboki oddech i wkroczyła do gabinetu. Było wcześnie rano – zaledwie parę minut po siódmej – ale Jeff zdążył już wziąć prysznic i ubrać się. Szykował się do wyjścia do biura. Pakował dokumenty do dyplomatki. Ashley zastanawiała się, do której pracował ostatniej nocy i czy człowiek ten w ogóle sypia.

Podniósł wzrok i posłał jej blady uśmiech.

– Dzień dobry. Czym mogę ci służyć?

Ashley przyszło na myśl tuzin rzeczy, w większości nie mających nic wspólnego z faktycznym powodem, dla którego zawitała w jego gabinecie, lecz kojarzących się z ogromnym łóżkiem w jego sypialni oraz nagim ciałem w delikatnej pościeli.

Odchrząknęła i zaczęła mówić:

– Chodzi mi… o… – głos jej się załamał. Co ona tu robi? Z pewnością Jeff i tak się nie zgodzi.

– Ashley?

Westchnęła ciężko. To z pewnością idiotyczne, ale musi go zapytać.

– Rozmawiałam z Cathy, wychowawczynią Maggie z przedszkola. Wybierają. się dzisiaj na wycieczkę do zoo i potrzebują jeszcze kilku rodziców do pomocy. Ja oczywiście jadę. Cathy spytała, czy może znam kogoś, kto zechciałby towarzyszyć dzieciom. Pomyślałam sobie, że może… – zacisnęła wargi i zapatrzyła się w dywan. – Wiem, że lubisz Maggie, ale to był głupi pomysł.

– Czy mam to rozumieć jako zaproszenie?

Skinęła głową i zmusiła się, aby spojrzeć mu w oczy. Błagam cię, Boże, myślała gorączkowo, nie pozwól, aby Jeff dostrzegł, jak bardzo czuję się skrępowana i że coraz bardziej mnie pociąga. Nie zniosłabym tego.

– Cathy chciałaby, żeby na paru przedszkolaków przypadała jedna dorosła osoba. Jeśli zdecydowałbyś się pojechać, bylibyśmy odpowiedzialni za czworo dzieci. Jednym z nich byłaby oczywiście Maggie.

– Będziesz cały czas ze mną? – spytał Jeff. – Nie zostawisz mnie samego z dziećmi?

Ashley nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

– Jeff, one nie gryzą.

– Czasami owszem – zamknął dyplomatkę. – Chętnie z wami pojadę. Daj mi dziesięć minut. Muszę zadzwonić do biura i zostawić wiadomość Brendzie, a potem przebrać się.

– Oczywiście. Wspaniale, że z nami jedziesz.

Ashley wyszła z gabinetu, aby ukryć, jak bardzo jest podniecona. Jeff wybiera się razem z nią na wycieczkę! Spędzą wspólnie cały dzień! Co prawda będą mieli pod opieką cztery urwisy, ale to może bardziej przeszkadzać Maggie niż jej. Przeszedł ją raptem dreszcz radości.

Po dziesięciu minutach Jeff zszedł na dół. Ashley przyklękła na podłodze, aby pomóc Maggie założyć płaszczyk. Całe szczęście, inaczej niechybnie padłaby z wrażenia.

Jeff przebrał się, w czym nie było nic szczególnego. Ludzie przebierali się po kilka razy dziennie. Ashley jednak nie widziała dotychczas Jeffa w innym ubraniu niż garnitur, a w dżinsach i swetrze prezentował się wspaniale. Wełniana dzianina podkreślała jego szerokie bary. Wąska talia stanowiła kontrast z wydatną klatką piersiową, a dżinsy uwypuklały smukłość bioder. Delikatny, wytarty dżins opinał uda – mocne i pięknie uformowane.

Maggie wykrzyknęła z radości na jego widok:

– Mamusia mówiła mi, że jedziesz z nami do zoo. Chcę zobaczyć wszystkie zwierzęta. I malutkie kotki. I słonie też, bo bardzo je lubię. Mają takie fajne, duże uszy.

Jeff kucnął obok małej, przez co znalazł się również blisko Ashley.

– A nie podobają ci się ich trąby? Maggie zmarszczyła nos.

– Trąby są dziwaczne. Ale za to uszy fantastyczne.

Jeff roześmiał się serdecznie. Serce Ashley zaczęło bić jak oszalałe. Jeff rzadko żartował, a jego uśmiech był na ogół powściągliwy. Tym razem cała jego twarz aż promieniała. Gdyby śmiał się w ten sposób częściej, wyprodukowałby tyle ciepła, że starczyłoby na roztopienie pokrywy lodowej na biegunie północnym.

Panuj nad sobą, napomniała się w duchu. Zapięła Maggie płaszczyk i podniosła się z podłogi. Musiała słuchać głosu rozsądku. Nie chciała się angażować uczuciowo. Wolała nie komplikować sobie życia. Jeff nie wydawał jej się kimś, kto potrafi się oddać miłości całym sercem. Lepiej nie kusić losu.

– Proszę bardzo.

Odwróciła się i zobaczyła Jeffa trzymającego jej palto. Gdy je zakładała, jej policzek niechcący musnął jego rękę. Aż zaiskrzyło. Ashley westchnęła. Wyglądało na to, że to nie ona kusi los, tylko los igra sobie z nią.

Czterolatki uważały, że wszystko w zoo jest fascynujące. Jeff przyglądał się ze zdumieniem swoim podopiecznym, które rzuciły się jak oszalałe do klatki z żyrafami. Dzieciaki ogarniało radosne podniecenie nie tylko na widok zwierząt, ale również fikuśnych ławeczek oraz fontanny, z której można było pić wodę.

– O czym myślisz? – spytała Ashley. – Masz wątpliwości, czy dobrze zrobiłeś, jadąc na wycieczkę?

– Ależ skąd.

– Cieszę się, bo świetnie sobie radzisz z dziećmi.

Jeff zdobył się na odwagę i zerknął na Ashley. Dostrzegł znowu idealną gładkość jej skóry i radość czającą się w oczach. Była zjawiskowo piękna. Już kilka razy zapragnął jej tak gorąco, że ledwo się pohamował. Coraz trudniej było mu pozostawać obojętnym w jej obecności.

Kiedy po raz pierwszy przywiózł Ashley do domu, chciała wiedzieć, kim jest i dlaczego wkroczył w jej życie. Teraz pragnął zadać jej to samo pytanie. Kim jest kobieta, której udało się wtargnąć do jego chłodnego i pustego świata?

– Jeff, Jeff, podnieś mnie, chcę zobaczyć żyrafy!

Polecenie padło z ust małego blondynka, który miał na imię Tommy. Z niezrozumiałych dla Jeffa powodów chłopczyk nie odstępował go na krok.

Jeff pochylił się nieporadnie i wziął chłopca na ręce.

– Jak sobie życzysz.

Chłopczyk wyciągnął szyję, aby przyjrzeć się lepiej żyrafom przechadzającym się po ogrodzonym terenie.

– Pójdziemy zaraz do słoni, mamusiu? – spytał znajomy głosik.

– Tak, Maggie. Za chwilkę. Czy nie uważasz, że żyrafy są piękne? Mają takie długie szyje.

Maggie spojrzała znacząco na Jeffa, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że matka zadaje sobie niepotrzebnie trud. Maggie nie interesowały żadne zwierzęta oprócz kotów i słoni.

– Czy mogę ich dotknąć? – spytał Tommy. Jeff wzdrygnął się na samą myśl.

– A chcesz mieć wszystkie paluszki?

Błękitne oczy Tommy'ego rozwarły się szeroko. Zacisnął piąstki.

– Żyrafy jedzą palce?

– Nie, ale gryzą. Zwierzęta w zoo są dzikie. Dlatego trzeba być ostrożnym.

Chłopczyk przyjrzał się badawczo Jeffowi. Malec miał plamę na przodzie flanelowej koszuli. Niesforny kosmyk włosów sterczał prosto do nieba.

– * – Czy ty jesteś tatą Maggie?

Pytanie kompletnie zaskoczyło Jeffa. Postawił chłopca na ziemi.

– Nie.

Dwoje dzieci zaczęło przepychać się do ogrodzenia, żeby lepiej zobaczyć zwierzęta. W pewnym momencie mała dziewczynka z warkoczykami upadła na pupę. Nie zdążyła się rozpłakać, gdyż jedna z matek pomogła jej wstać i zaczęła zagadywać, pokazując malutką żyrafę.

Jeff przyjrzał się grupce dzieci i rodziców. Poruszali się i zachowywali z wdziękiem i naturalną swobodą, które były mu kompletnie obce. Nawet nie próbował ich naśladować. Sprawiał przez to wrażenie osoby postronnej, ale w gruncie rzeczy wcale mu to nie przeszkadzało.

– A teraz idziemy do słoni – zawołała Cathy. – Chodźcie za mną.

Dzieci zapiszczały z podniecenia i pospieszyły za swoją panią.

– To nie to samo, co dzika zwierzyna w dżungli, prawda? – stwierdziła Ashley, podchodząc do Jeffa. – Czy jest to mniej, czy bardziej ekscytujące od pracy ochroniarza?

– Nie sposób porównywać.

– Mamusiu, wujku Jeff, słonie! – wykrzyknęła Maggie i wyrwała się do przodu.

– Nie pędź tak, moja panno – zwróciła jej uwagę Ashley.

Córeczka zwolniła nieznacznie kroku.

Powietrze późnego ranka było chłodne. Od kilku dni nie padało, a wiatr przegonił większość chmur na wschód. Jeff wciągnął w nozdrza zapach drzew i krzewów, próbując zignorować słodki zapach, tak specyficzny dla Ashley.

Ashley działała na niego tak, że pragnął jej aż do bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien. Zniszczyłoby to ich oboje, bo prędzej czy później Ashley odkryłaby jego prawdziwe oblicze, a to oznaczałoby koniec. Zycie było o wiele łatwiejsze, gdy nie zapominał o swoich słabych stronach.

– Dlaczego słonie są szare? – zapytał jeden z chłopców. – Dlaczego mają trąby? Dlaczego są takie duże? Czy słonie jedzą ludzi?

Ashley roześmiała się.

– Założę się, że będziemy mogli przeczytać wszystkie informacje o słoniach, jak do nich dotrzemy.

Stwierdzenie to nie zrobiło na chłopcu wrażenia.

– A ty nie wiesz?

Ashley zwróciła się do Jeffa:

– Co ty na to, chłopie? Chcesz wziąć na siebie pytania o słoniach?

– Musiałem już odpowiedzieć na niezliczone pytania na temat owadów. Zapewniam cię, że to dużo gorsze.

Zmierzali w kierunku tropikalnego lasku, w którym były słonie. Spore grupki dzieci zgromadziły się wokół ogrodzenia, szczebiocząc radośnie. Jeff zatrzymał się, aby policzyć głowy i upewnić się, czy grupa jest w komplecie.

Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Jeff odwrócił się na pięcie i rzucił się bez zastanowienia w stronę, z której rozległ się krzyk. Spostrzegł leżącego na ziemi Tommy'ego, który płakał, przyciskając rączkę do piersi. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że chłopczyk ma zdartą skórę na dłoni.

Jedna z matek pochyliła się nad chłopcem i wyciągnęła do niego rękę, ale Tommy odepchnął ją, z trudem pozbierał się z ziemi i zalewając się łzami, podszedł chwiejnym krokiem do Jeffa.

– Mam ze sobą bandaż i środki dezynfekujące – odezwał się ktoś z boku.

Jeff utkwił wzrok w zbliżającym się do niego chłopcu. Jego małym ciałkiem wstrząsał szloch. Nie bardzo wiedząc, jak go pocieszyć, wziął małego na ręce i przygarnął do piersi. Tommy wtulił twarz w jego szyję. Jeff poczuł na skórze palące łzy.

– Pokaż mi rączkę – powiedziała łagodnie Ashley, pociągając delikatnie chłopca za ramię, aby obejrzeć skaleczenie.

Tommy wrzasnął na całe gardło, na znak protestu.

– Hej, stary – odezwał się Jeff, czując się nieswojo, gdyż wszystkie oczy zwrócone były na niego. – Pokaż mi ranę. Założę się, że to dla mnie pestka.

Chłopiec uniósł głowę, pociągając nosem, i wyciągnął do niego rączkę.

Jeff przyjrzał się obtarciu. Nawet specjalnie nie krwawiło. Rana była trochę zapiaszczona, a w zdartą skórę wbiło się kilka drobnych kamyczków.

– Trzeba ranę przemyć, zdezynfekować i zabandażować – zadecydowała Ashley. – Chcesz, żebym ja się tym zajęła czy może Jeff?

Jeff miał nadzieję, że zrobi to Ashley, ale przerażony malec objął go za szyję.

– Zostaw to mnie – powiedział i wziął środki opatrunkowe od jednej z matek. Zobaczył strzałkę wskazującą drogę do toalet i ruszył w tym kierunku.