Przytłaczała ją nie tylko choroba, ale i całkowite osamotnienie. Gdzie się teraz podzieje z Maggie? Nie miała pieniędzy na hotel. Zresztą nawet gdyby było ją na to stać, była bliska psychicznego załamania. Jeżeli się załamie – co było tylko kwestią czasu – kto zajmie się wtedy jej córką?

Mimowolnie przymknęła powieki, bo potwornie jej się chciało spać. Pragnęła, aby cały ten koszmar nareszcie się skończył. Pragnęła też, aby choć jeden jedyny raz w życiu ktoś inny przejął na siebie obowiązki i naprawił tę nienormalną sytuację. Pragnęła, by ktoś pospieszył jej na ratunek, jak to zdarzało się w bajkach, które czytała córce.

Ktoś pochylił się nad jej łóżkiem. Ashley miała zamknięte oczy, ale zorientowała się po cieniu. Zebrała resztkę sił i zmusiła się, aby spojrzeć na przybysza. Prawdopodobnie była to wolontariuszka, Julie jakaś tam, która przyszła jej oznajmić uprzejmie, że Ashley nie może tu dłużej zostać.

Okazało się jednak, że osoba pochylona nad nią to nie tryskająca energią studentka z pobliskiego college'u, tylko wysoki, milczący i odpychający znajomy mężczyzna. Żaden przystojny książę prędzej zły czarownik – potężna i niebezpieczna kreatura.

Była przekonana, że ma halucynacje, bo przecież to niemożliwe, aby jej szef – zresztą pewnie wkrótce były szef – wziął ją raptem w ramiona. Leżała wciąż na połówce i wmawiała sobie, że to jedynie urojenie – nawet wtedy, gdy objęło ją silne, męskie ramię. Przywidzenie okazało się zaskakującą rzeczywistością – mężczyzna podniósł ją z taką łatwością, z jaką ona podnosiła Maggie.

– Zatrzymasz się u mnie, dopóki nie wyzdrowiejesz – powiedział Jeff Ritter.

Ashley zmrużyła oczy. Zabrzmiało to całkiem szczerze. Gdy mówił, jego oddech delikatnie połaskotał ją w policzek. Objęła go za szyję i poczuła pod palcami miękką wełnę, z której uszyty był garnitur. Zamrugała, jakby chciała sprawdzić, czy to jawa, czy też majaczy w gorączce.

– Czy pan mnie naprawdę niesie? Szare oczy przyjrzały się jej wnikliwie.

– Jesteś bardziej chora, niż sądziłem.

Może to i prawda, ale to nie jest odpowiedź na jej pytanie.

– Nie możemy… – Ashley zagryzła wargi. Zapomniała, co chciała powiedzieć.

– Możesz się czuć w moim domu całkowicie bezpieczna – oświadczył.

Bezpieczna? To niemożliwe. Miała wrażenie, że raptem zapada się w pustkę. Uczepiła się kurczowo Jeffa, ale odetchnęła z ulgą, gdy posadził ją na krześle.

– Pozbieraj jej rzeczy – zwrócił się do kogoś stojącego poza zasięgiem jej wzroku.

– Przyniosę buty – odezwał się dźwięczny, słodki głosik jej córki, sprowadzając ją w ułamku sekundy na ziemię.

– Maggie?

– Proszę się o nią nie martwić.

Ashley potrząsnęła głową, choć omal nie pękła jej z bólu. Wzięła kilka głębokich oddechów, usiłując skupić myśli na pochylonym nad nią mężczyzną. Nie pomyliła się – to był rzeczywiście Jeff Ritter. Nadal ubrany w idealnie skrojony garnitur, nadal powściągliwy i budzący niepokój.

– Dlaczego pan tu przyjechał? – zapytała.

– Ponieważ jesteś zbyt chora, aby zostać w przytułku. Zabieram cię do siebie, dopóki nie staniesz na nogi.

Ashley czuła się tak podle, jakby miała już nigdy nie wyzdrowieć. Zastanawiała się, czy Jeff jest tego świadom.

– Nie możemy zamieszkać u pana – stwierdziła. – Przecież pana wcale nie znamy.

Jego stalowoszare oczy wpatrywały się w nią wnikliwie. Ashley usiłowała znaleźć w nich choć okruszynę ciepła, odrobinę ludzkich uczuć, ale zobaczyła jedynie swoje własne odbicie.

– Co chcesz o mnie wiedzieć? – zapytał. – Mam przedstawić ci referencje na piśmie?

Może to wcale nie taki głupie, pomyślała, nie odważyła się jednak powiedzieć tego głośno.

Niespodziewanie Jeff wyciągnął rękę i musnął palcami jej policzek. Pod wpływem tego miłego gestu Ashley zrobiło się ciepło na sercu.

– Nie masz się czego obawiać – powiedział łagodnym tonem. – W czasie pobytu u mnie włos z głowy nie spadnie ani tobie, ani Maggie. Jesteś chora. Musisz się gdzieś zatrzymać, a ja proponuję ci lokum. To wszystko. Nie zamierzam cię skrzywdzić ani krępować, masz już wystarczająco dużo kłopotów.

– Ale…

– Masz jakąś inną możliwość? – zapytał.

Ashley potrząsnęła głową. Niestety, gorzka prawda była taka, że nie miała się gdzie podziać. Pracowała w pojedynkę, dlatego nie zdobyła w pracy żadnych przyjaciół. Na zajęcia z kolei wpadała w ostatniej chwili, po odprowadzeniu Maggie do przedszkola, a wypadała pierwsza, żeby odebrać córeczkę, dlatego nie miała kiedy zawrzeć przyjaźni również na uniwersytecie. Jej jedynymi znajomymi byli sąsiedzi, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji jak ona.

– Mamusiu, przyniosłam ci buty.

Ashley ocknęła się z zadumy, przytuliła córeczkę i podziękowała jej serdecznie.

Zanim się zdążyła pochylić, żeby poluzować sznurowadła, wyręczył ją Jeff. Wziął prawy but i zaczął zakładać jej na nogę. Ujął Ashley za kostkę, a ten gest wydał się Ashley zaskakująco intymny. Poczuła się oszołomiona. Uznała, że wywołała to wysoka gorączka, choć w głębi duszy miała co do tego wątpliwości. Nie dopuszczała jednak myśli, że podziałał tak na nią Jeff Ritter. Okazywał jej niesłychaną uprzejmość i nic więcej. Był obcym człowiekiem, budzącym w niej nieco obaw. Robił na niej wrażenie zimnego jak lód killera, przez co wcale nie wydawał jej się atrakcyjny.

– Mamusia też mi pomaga założyć buty – oznajmiła Maggie, opierając się o Ashley. – W moich różowych butach trzeba zrobić dwie kokardki, bo sznurowadła są za długie. – W jej głosie brzmiał podziw, jakby czynność ta, wykonywana zazwyczaj przez matkę, była nie lada sztuką.

– Myślę, że mamie wystarczy pojedyncza kokardka – powiedział Jeff i zaczął sznurować drugi but. – Jesteś gotowa?

– Muszę jeszcze założyć płaszczyk – stwierdziła Maggie.

– A wiesz, gdzie jest?

Maggie skinęła głową i puściła się pędem w stronę płaszczy. Ashley odczekała, aż Jeff skończy sznurować jej buty i wyprostowała się na krześle.

Już nie kręciło jej się tak bardzo w głowie i miała jaśniejszy umysł niż tuż po przebudzeniu się. Bolało ją wciąż całe ciało i wiedziała, że wygląda fatalnie, ale dopóki rozum nie odmawiał jej posłuszeństwa, wszystko było w porządku.

– Zachowuje się pan tak, jakby sprawa była przesądzona – stwierdziła.

– A czy nie jest? – Jeff spojrzał wymownie na dwóch wolontariuszy, którzy zbierali z połówki rzeczy Ashley. – Potrzebne jest ci miejsce i czas, aby spokojnie dojść do zdrowia. Jestem w stanie zapewnić ci jedno i drugie.

– Pragnę panu zaufać. Jak pan sam zauważył, nie mam się gdzie podziać. Nie mogę jednak nie zapytać, dlaczego pan to robi.

Po raz pierwszy, odkąd Jeff Ritter zjawił się w przytułku, odwrócił od niej oczy. Zapatrzył się w jakiś punkt ponad jej głową, ale jego nieobecny wzrok zdradzał, że nie zauważa krzątaniny w prowizorycznym przytułku. Myślami był gdzie indziej i prawdę mówiąc, Ashley wolała się nie zastanawiać, nad czym się tak zadumał.

Ocknął się w końcu i wzruszył ramionami.

– Nie wyczerpałem jeszcze w swoim życiu limitu dobrych uczynków.

Odpowiedź ta wcale nie zabrzmiała jak blaga. Ashley pomyślała, że może Ritter w gruncie rzeczy sam nie wie, dlaczego im pomaga. Trocheja to niepokoiło, jednak nie tak, jak perspektywa zostania z córką bez dachu nad głową. Wszystko rozbijało się o kwestię zaufania. Ashley spojrzała na jego twarz – mocne szczęki, wystające kości policzkowe, obojętne oczy. Miał koło ust bliznę, a na skroniach kilka siwych włosów. Zarówno jej intuicja, jak i reakcja córki mówiły, że to człowiek godny zaufania. Czy to jednak wystarczy?

– Jestem członkiem Biura Do Spraw Dobrych Uczynków. Czy to nie przekonujący argument?

Kąciki jego ust uniosły się. Uśmiech zmienił całkowicie wyraz jego twarzy, czyniąc z niego przystojnego i przystępnego człowieka. Ta niespodziewana metamorfoza wywołała u Ashley lekką palpitację serca oraz przyspieszony oddech.

Wszystkiemu winna jest grypa, stwierdziła. Znowu daje o sobie znać wirus. I tyle.

– Dziękuję panu – powiedziała, usiłując wstać. Zachwiała się lekko, ale udało jej się utrzymać równowagę. – Jestem panu naprawdę wdzięczna za pomoc.

– To drobiazg.

Cała ta sytuacja miała jeden plus. Jeżeli okaże się, że Jeff to w gruncie rzeczy miły facet, może uda się go przekonać, żeby nie wyrzucił jej z pracy. Wtedy za kilka dni jej życie wróci do normy i będzie mogła udawać, że cały ten koszmar w ogóle się nie zdarzył.


Kto by pomyślał, że praca ochroniarza jest aż tak dobrze płatna, zdziwiła się Ashley, kiedy pół godziny później Jeff zatrzymał się na podjeździe przed dwupiętrowym domem, zbudowanym z drewna i szkła, położonym mniej więcej w połowie Wzgórza Królowej Anny. Mimo chmur i mżawki widok na Lakę Union oraz zachodnią część miasta na przeciwległym brzegu jeziora był imponujący. Można sobie wyobrazić, jak pięknie musi tu być w pogodny dzień.

– Czy to twój dom? – zapytała podekscytowana Maggie, z tylnego siedzenia luksusowego samochodu. – Jest taki duży i ładny. Czy masz kotki? Tyle tutaj miejsca. Jak załatwisz jakiegoś kotka, to ja ci pomogę się nim zająć.

– Jak zwykle jest pełna nadziei – mruknęła Ashley. – Magie uwielbia kotki.

– Zauważyłem.

Przez całą drogę Maggie gadała jak najęta – o kotkach i o przedszkolu oraz o tym, jak fajnie było w przytułku. Dzięki temu dorośli nie musieli się zmuszać do rozmowy. Zwłaszcza Ashley była jej za to bardzo wdzięczna.

– Gdzie jest twoje mieszkanie? – zapytała Maggie, gdy czekali, aż otworzą się drzwi od garażu. – Czy bardzo wysoko? My z mamusią mieszkamy na najwyższym piętrze i czasem fajnie jest patrzeć sobie na miasto albo oglądać niebo w czasie burzy. A latem, jak jest gorąco, otwieramy wszystkie okna i wcale się nie boimy złodziei, bo nikt się nie wdrapie tak wysoko.

Jeff wyłączył silnik i odwrócił się do małej.

– Mieszkam sam w całym domu – zwrócił się do Maggie. – Mam nadzieję, że będziecie się tu z mamą czuć jak u siebie.

Maggie zrobiła wielkie oczy.

– Mieszkasz tutaj sam? I nic a nic się nie boisz?

Ashley zmrużyła oczy. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jej córka jeszcze nigdy nie mieszkała w wolno stojącym domu, tylko zawsze w wynajętych mieszkaniach w kamienicach.

– Czasem jest tu aż za spokojnie – przyznał Jeff. – Ale już się do tego przyzwyczaiłem.

Przez kilka najbliższych dni możesz zapomnieć o spokoju, pomyślała Ashley. Maggie była słodkim i grzecznym dzieckiem, ale przy tym hałaśliwą maszyną na nóżkach, jak to określała Ashley.

Jeff odpiął pas bezpieczeństwa.

– Chodźcie, pokażę wam dom. Wasze bagaże przyniosę później.

Ashley skinęła głową. Znowu ogarnął ją niepokój. Jazda samochodem bardzo ją zmęczyła, tak że opadły z niej resztki sił. Pragnęła jak najszybciej położyć się do łóżka i spać przez cztery albo pięć tygodni bez przerwy.

Jeff wysiadł z samochodu, otworzył tylne drzwi i pomógł Maggie. Wspięli się na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Ashley podążyła za nimi. Zanim Jeff otworzył drzwi, najpierw wystukał długi kod w systemie zabezpieczającym. Rozległo się głośne „klik", gdy zamek puścił. Ashley wyobraziła sobie raptem, że po drugiej stronie drzwi znajdują się uzbrojeni po zęby strażnicy. Zachichotała na myśl, że zanim wejdzie się do środka, trzeba pewnie przejść przez bramkę z wykrywaczem metalu.

Choć w domu niewątpliwie znajdował się jakiś system alarmowy, musiał być zmyślnie ukryty, bo gdy Ashley weszła do holu, nie rzuciło jej się w oczy nic szczególnego.

Pokoje były olbrzymie i prawie puste. Jeff pokazał im salon, jadalnię oraz gabinet. Jedynie w tym ostatnim pomieszczeniu widać było, że ktoś mieszka w tym domu. W salonie znajdowały się dwie kanapy, parę foteli, obok których stały niskie stoliki, oraz kilka lamp. Nigdzie żadnych obrazów ani zdjęć na ścianach, żadnych czasopism, kwiatów, czy też pary butów, mącących nieskazitelny ład. Podobnie było w jadalni. Stał się w niej tylko stół i krzesła oraz pasująca stylem skrzynia – przykryta szkłem i pusta.

Kremowy dywan oraz blade ściany podkreślały surowość i wnętrz, podobnie jak wielkie okna, od podłogi aż po sufit – zarówno w salonie jaki i w jadalni – z których roztaczał się piękny widok na jezioro, aż po jego drugi brzeg. Gabinet znajdował się na tyłach domu i wychodził na rozległy ogród. Przynajmniej tutaj leżały porozkładane na biurku papiery oraz kilka książek na skórzanej kanapie naprzeciwko kominka.

Ashley rozejrzała się wokół w milczeniu, po czym poszła w ślad za Jeffem do ogromnej kuchni. Prześlizgnęła się wzrokiem po przepastnych rozmiarów lodówce, sześciopalnikowej kuchence oraz imponującej kolekcji mosiężnych garnków, zawieszonych na wykafelkowanym okapie, zwieńczającym stojący na środku blok kuchenny.

– Musi pan chyba przyjmować mnóstwo gości – mruknęła, choć wydawało jej się to nieprawdopodobne. Jeff Ritter nie wyglądał bowiem na towarzyskiego faceta.