W rezultacie nie mogła się doczekać powrotu do domu.

Nigdy, przenigdy nie da się namówić na jakąkolwiek imprezę z udziałem wyższych sfer w ogólności, a Basila i Hermione w szczególności. Księcia Bewcastle'a nie uwzględniła w swoim postanowieniu, bo nie istniał nawet cień prawdopodobieństwa, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają.

Za co była losowi niezmiernie wdzięczna.

A jednak przez cały bal zwracała uwagę na księcia. Ubrany w czarny frak, pantalony, srebrną kamizelkę i śnieżnobiałą koszulę z koronkowymi mankietami, wydawał się surowy i zimny, niemal diaboliczny. Sprawiał wrażenie, jakby gardził ludźmi, z którymi musiał spędzić ten ostatni wieczór, i nie czerpał z niego żadnej przyjemności. Zapewne oburzało go, że musi przebywać w tej samej sali co przedstawiciele drobnej szlachty, znajdujący się tak nisko w hierarchii towarzyskiej. Na przykład tacy jak jej matka i Eleanor.

Zatańczył z Hermione, a potem z Melanie i ruszył w kierunku pokoju do gry w karty. Christine przyglądała mu się, stając z Ronaldem Culverem do trzeciej tury, i nagle ze zdumieniem zauważyła, jak cofnął się w progu, zawahał, po czym z wyniosłą miną podszedł do Mavis Page, szczupłej, nieładnej córki nieżyjącego już kapitana marynarki, która przez cały wieczór siedziała z matką. Nikt nigdy nie tańczył z Mavis, bo była zbyt nieśmiała, żeby przy swoim braku urody zwrócić na siebie uwagę.

Christine ogarnęły mieszane uczucia. Bardzo się cieszyła ze względu na Mavis. Pani Page będzie miała czym się chwalić przez następny rok, a może nawet przez resztę życia. Zirytowało ją jednak i zaniepokoiło, że książę zachował się tak nietypowo jak na niego. Nie chciała w nim widzieć żadnych pozytywnych cech, a wyglądało na to, że zauważywszy dziewczynę, która przez cały bal podpierała ściany, przyszedł jej na ratunek.

Pan Fontain, kolejny dzierżawca Bertiego, poprosił Mavis do następnej tury. Dziewczyna zarumieniona ze szczęścia wydawała się niemal ładna.

Po trzeciej turze książę Bewcastle zniknął w pokoju do gry w karty. Christine mogła odetchnąć i wreszcie dobrze się bawić. Gdy minie jutrzejszy dzień, już nigdy nie będzie musiała o nim myśleć. Nie spojrzy już na jego zimną, arogancką twarz i nie będzie sobie ciągle przypominać, że złożył jej haniebną propozycję, a ona przez jedną haniebną chwilę czuła rozczarowanie, że nie poprosił jej o rękę.

Sama myśl o małżeństwie z nim…

Ulga z powodu jego nieobecności nie trwała długo. Kiedy po czwartej turze wracała do matki i Eleanor, George Buchan i Anthony Culver zatrzymali ją na chwilę, by zamienić parę słów. Miała nadzieję, że któryś z nich poprosi ją do tańca. W następnej turze miał być walc. Uwielbiała walca, choć dotąd tańczyła go tylko z Oscarem.

Miała nadzieję, że teraz będzie miała okazję zatańczyć go z innym partnerem.

Poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Odwróciła się i spojrzała prosto w srebrzyste oczy księcia Bewcastle'a.

– Pani Derrick, jeśli nie obiecała pani następnej tury komuś innemu, chciałbym, żeby zatańczyła ją pani ze mną – powiedział.

Kompletnie ją zaskoczył. Przemknęło jej przez myśl, żeby po prostu odmówić. Ale wtedy w ogóle nie będzie mogła zatańczyć walca. A to miał być jedyny walc tego wieczoru.

Do diabła, pomyślała. Do stu tysięcy diabłów!

Serce zaczęło jej mocno bić. Ugięły się pod nią kolana. Zabrakło jej powietrza jak po długim biegu. Przecież pominąwszy wszystkie inne względy, książę był naprawdę pięknym mężczyzną.

To ostatni wieczór w Schofield. Jej ostatnie z nim spotkanie.

– Umie pani tańczyć walca? – spytał.

Wpatrywała się w niego, dysząc niczym ryba wyrzucona na piasek.

– Umiem, choć upłynęło sporo czasu, kiedy robiłam to po raz ostatni – odparła i rozwinęła wachlarz, żeby ochłodzić zarumienione policzki. – Dziękuję panu, Wasza Wysokość.

Podał jej ramię. Złożyła wachlarz, ujęła księcia pod rękę i pozwoliła poprowadzić się na parkiet. Przypomniała sobie, że zatańczył z Mavis, i spojrzała na niego z zaciekawieniem.

Ma oczy wilka, pomyślała. Parę dni temu ktoś wspomniał, że książę ma na imię Wulfric. To imię idealnie do niego pasowało!

– Myślałam, że dzisiejszego wieczoru będzie mnie pan unikał – rzuciła.

– Doprawdy? – odparł wyniosłym tonem i uniósł brwi.

Cóż, niewiele można było na to odpowiedzieć. Nawet nie próbowała. Czekała w milczeniu, aż zacznie grać muzyka. Co ona przed chwilą pomyślała? Ze książę jest pięknym mężczyzną? Pięknym? Chyba oszalała. Spojrzała na niego. Miał za duży nos. Nie, nieprawda. Wydatny, lekko orli nos dodawał jego twarzy charakteru i sprawiał, że wydawał się jeszcze przystojniejszy. Jaką śmieszną rzeczą jest nos.

– Czyżbym znów czymś panią rozbawił? – spytał.

– Niezupełnie – roześmiała się. – Śmiałam się z myśli, która przyszła mi do głowy, że nos jest nader zabawną rzeczą.

– W rzeczy samej – odparł z dziwnym błyskiem w oku.

Zaczęła grać muzyka. Ujął jej prawą dłoń i drugą ręką objął ją w talii. Znów zabrakło jej tchu, choć przecież trzymał ją w przepisowej odległości od siebie. W tym momencie nagle zrozumiała, dlaczego wielu ludzi uważa walca za nie do końca przyzwoity taniec. Nie doświadczyła takiej bliskości, gdy tańczyła walca z Oscarem. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby czuła ciepło jego ciała i zapach wody kolońskiej. Serce biło jej mocno, choć nie zrobili jeszcze ani kroku.

Gdy w końcu zaczęli się kołysać w tańcu, już po kilku chwilach zdała sobie sprawę, że nigdy dotąd naprawdę nie tańczyła walca. Prowadził ją pewnie i szybko wirował, aż światło świec zlało się w jedną połyskliwą smugę. Do dzisiejszego wieczoru nie wiedziała, czym naprawdę jest walc. A był czystą zmysłową rozkoszą. Światła, kolory, zapachy, ciepło ciała, piżmo i woda kolońska, muzyka, gładka podłoga pod stopami, ramię obejmujące ją w talii, ręka trzymająca jej dłoń, zachwyt nad lekkością i ruchem własnego ciała. Oczarowanie.

Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się i przez chwilę czuła się niewymownie, szaleńczo szczęśliwa.

Odwzajemnił spojrzenie i w blasku świec płonących w żyrandolu nad ich głowami wydało się jej, że jego oczy promieniują ciepłem.

Czarowny taniec został nagle przerwany.

Książę zdążył obrócić Christine w rogu sali, gdy z przeciwnego kierunku wytoczył się Hector walcujący z Melanie. Książę Bewcastle szybko przyciągnął Christine do siebie, bohatersko próbując uchronić ją przed kolizją, ale było już za późno. Hector z całej siły nadepnął jej na lewą stopę, boleśnie miażdżąc palce.

Christine stanęła na drugiej nodze i zaczęła głęboko oddychać, powstrzymując się od krzyku. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Książę podtrzymał ją, mocno obejmując w pasie. Melanie krzyknęła z przerażenia i wytknęła Hectorowi, że od początku mu mówiła, iż tańczy w niewłaściwym kierunku. Ten zaczął gorąco i pokornie przepraszać.

– Ostrzegałem Mel, że nie umiem tańczyć walca – usprawiedliwił się. – Ona przecież wie, że ja nie tańczę, ale uparła się, bym poprosił ją do walca. Christine, jest mi niewymownie przykro. Bardzo cię boli?

– Hectorze, w życiu nie słyszałam głupszego pytania – stwierdziła cierpko Melanie. – Oczywiście, że ją boli, ty stary cymbale.

– Zdaje się, że już za chwilę przejdzie mi ochota, żeby krzyczeć – powiedziała Christine. – Tymczasem będę powoli liczyć… czterdzieści siedem… czterdzieści osiem… Nie przejmuj się, Hectorze, moje palce należało trochę odchudzić.

– Christine, moje biedactwo – westchnęła Melanie. – Może zaprowadzę cię do pokoju i wezwę pokojówkę?

Christine odprawiła ich machnięciem ręki i zacisnęła zęby. Starała się nie zwracać na siebie uwagi. Dlaczego takie rzeczy zawsze zdarzają się właśnie jej, nawet gdy akurat w nic się nie wtrącała?

Hector ruszył z Melanie, tym razem we właściwym kierunku. Christine nagle zdała sobie sprawę, że nadal stoi przytulona do boku księcia Bewcastle'a. Ból nie ustępował. Nabrała głęboko powietrza.

Schylił się, wziął ją na ręce i przez drzwi balkonowe wyniósł na zewnątrz. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, ale musiała przyznać, że zgrabnie to zrobił. Chyba niewielu gości zauważyło kolizję i jej skutki, a także zniknięcie Christine w ramionach księcia Bewcastle'a. Chociaż jeśli ktoś zauważył akurat to ostatnie…

– Ojej, to już zaczyna wchodzić nam w nawyk – westchnęła. – Którą normalną kobietę przez dwa tygodnie trzeba ciągle nosić na rękach?

Oddalił się trochę od domu i posadził ją na drewnianej ławeczce pod wielkim starym dębem.

– Tym razem, pani Derrick, wina leży całkowicie po mojej stronie – odparł. – Powinienem był go wcześniej zauważyć. Czy coś się pani stało?

– Proszę mi dać jeszcze parę minut, żebym przestała krzyczeć w duchu i doliczyła do stu – powiedziała. – Potem zacznę poruszać palcami. Przypuszczam, że gdy Hector był chłopcem, przed każdą lekcją tańca chował się gdzieś z książką o filozofii greckiej, i to w oryginale. Stanowczo powinno się go trzymać z dala od sali balowej. Biedaczek, wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, prawda? Dziewięćdziesiąt dwa… dziewięćdziesiąt trzy… Au!

Książę Bewcastle ukląkł na jedno kolano, rozwiązał wstążki i zsunął jej pantofel.

Wyglądał bardzo malowniczo, jakby zaraz miał się jej oświadczyć.

Dziwne, że można jednocześnie czuć rozbawienie i nieznośny ból. Christine zagryzła dolną wargę.

Wulfric nie był lekarzem, jednak wydawało mu się, że żadna kość nie została złamana. Stopa nawet zbytnio nie spuchła. Christine nie mogła nią jednak poruszać, a z jej urywanego oddechu wnosił, że nadal bardzo ją boli. Oparł jej stopę na swej dłoni, podparł piętę drugą ręką i ostrożnie poruszał, zginając palce.

Zacisnęła mu dłoń na ramieniu i pochyliła głowę. Z początku krzywiła się, zagryzając dolną wargę, potem jednak stopniowo się rozluźniła.

– Zdaje się, że jednak przeżyję – powiedziała po minucie czy dwóch. – Może nawet jeszcze kiedyś zatańczę.

Roześmiała się cicho, gardłowo.

Stopę miała wąską i delikatną, obciągniętą jedwabną pończochą. Oparła ją na różowym pantofelku i już sama poruszała palcami. Po chwili zdjęła dłoń z jego ramienia. Wstał, założył ręce na plecy i spojrzał na nią z góry.

– Nie mogę tylko pojąć, jak to się stało, że Hector w ogóle tu przyjechał – powiedziała. – To mól książkowy, którego nie ciągnie do towarzystwa, a zwłaszcza do towarzystwa dam.

– Chyba sądził, że to będzie spotkanie intelektualistów.

– Biedaczek – westchnęła Christine. Wsunęła stopę w pantofel, zawiązała wstążki wokół kostki i ostrożnie poruszyła parę razy palcami. – Pewnie Melanie uznała, że takie spotkanie dobrze mu zrobi. Podejrzewam, że celowo wprowadziła go w błąd, nie mówiąc całej prawdy. Hector chyba nawet nie zauważył albo zapomniał, że jego siostra niedawno się zaręczyła, w związku z czym Melanie urządzi na jej cześć jedną ze swoich słynnych imprez towarzyskich.

Wulfric się nie odezwał. Na dworze zapalono kilka lampionów z myślą o gościach, którzy zechcą wyjść z dusznej sali balowej, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Światło jednego z nich padało na twarz Christine i lśniło w jej włosach. Spojrzała na księcia roześmianymi oczami, jakby uderzona nagłą myślą.

– Ojej, przecież to Hector pana tu zaprosił – powiedziała. – Czy pan też myślał, że to będzie spotkanie intelektualistów? Zastanawiałam się, dlaczego pan przyjechał, skoro Melanie twierdziła, że nie bywa pan nigdzie poza Londynem i swoimi majątkami. Jakże musiał pan być przerażony, gdy zorientował się, że wprowadzono go w błąd.

– Zakładam, że pani pytania są czysto retoryczne – rzucił, sięgając po monokl.

Nie przywykł, by ktoś się z niego naśmiewał. I nie przypominał sobie, by ktoś kiedykolwiek mu współczuł.

– Panu jednak nie brakuje obycia w towarzystwie – powiedziała. Splotła ręce na kolanach i lekko przechyliła głowę na bok. – Doskonale tańczy pan walca.

– Można być, jak pani to nazwała, molem książkowym, a jednocześnie umieć się obracać w towarzystwie – odparł. – Ja nie unikałem lekcji tańca. Nauka tańca to istotna część edukacji dżentelmena.

No i wcale nie był molem książkowym. Uważał się za oczytanego, ale nie zwykł tkwić z nosem w książce. Było tyle ważniejszych spraw, które wypełniały mu czas. Jako chłopiec wręcz nie lubił czytać.

– Zawsze uwielbiałam walca, choć nieczęsto go tańczyłam, gdy mieszkałam w Londynie – westchnęła z żalem. – A teraz Hec – tor pozbawił mnie możliwości tańca na resztę wieczoru.

– Tura jeszcze się nie skończyła – zauważył. – Jeśli pani jest w stanie, możemy tańczyć dalej.

– Noga już prawie mnie nie boli – powiedziała, poruszywszy jeszcze raz palcami. – Dzięki Bogu, Hector waży tylko sto kilo, a nie całą tonę.

– Zatem dokończmy walca. – Wyciągnął do niej rękę.

Podała mu dłoń i wstała.

– Pewnie pan żałuje, że poprosił mnie do tańca – powiedziała. – Ściągam na siebie nieszczęścia, nawet jeśli niczym nie zawinię.