– O czym? – Zaczynało do niej w pełni docierać, że to książę Bewcastle idzie wiejską drogą u jej boku.

– Czy były jakieś konsekwencje? – spytał.

Poczuła gorący rumieniec wypływający jej na policzki.

– Oczywiście, że nie – odparła. – Mówiłam już panu, że jestem bezpłodna. Czy po to pan przyjechał? Zawsze okazuje pan taką troskliwość kobietom, z którymi pan… – nie zdołała znaleźć odpowiedniego eufemizmu, by dokończyć zdanie.

– Gdybym chciał się upewnić tylko co do tej kwestii, mógłbym przysłać swego sekretarza albo służącego – rzucił. – Zauważyłem koło pani domu zaciszny ogród. Czy moglibyśmy tam kontynuować rozmowę?

Pomyślała z niedowierzaniem, że książę chce ponowić swoją ofertę. Jak on śmiał? Jak śmiał pojawiać się znów w jej życiu i burzyć jej spokój? Bardzo się starała o nim nie myśleć, ale nadal pojawiał się w jej snach i czasem nawet w ciągu dnia we wspomnieniach, od których nie umiała się uwolnić. A teraz jeszcze tu przyjechał.

To, że był księciem, nie oznaczało, iż wolno mu ją prześladować.

Rzecz jasna ich spacer nie pozostał niezauważony. Dzień był ciepły i przynajmniej połowa mieszkańców wsi siedziała przed domami albo stała w grupkach i plotkowała. Wszyscy pozdrawiali ją lub machali ręką, a potem uważnie przyglądali się księciu. I nawet jeśli niektórzy nie wiedzieli, kim jest ten mężczyzna, wkrótce na pewno się dowiedzą. To będzie sensacja dnia, co tam dnia, dekady!

Książę Bewcastle przeszedł przez wieś i zniknął w ogrodzie Hyacinth Cottage wraz z Christine Derrick. Wieść o tym na pewno dotrze do Melanie, która pojawi się jutro bladym świtem, by zażądać od przyjaciółki wyjaśnień.

Pomyśli, że od początku miała rację, że książę Bewcastle jednak się podkochiwał w Christine. A prawda była taka, że jej pożądał i postanowił uczynić swoją kochanką.

Nie odezwał się już, dopóki szli ulicą. Ona również milczała. Czuła, że jeśli tym razem książę nie zaakceptuje jej stanowczego „nie”, będzie musiała go spoliczkować. Nigdy nie uderzyła mężczyzny w twarz. Uważała, że posługiwanie się tą bronią jest nie fair, albowiem mężczyzna, jeśli był dżentelmenem, nie mógł przecież oddać. Ale tym razem aż ją ręka świerzbiła, żeby trzasnąć w książęcy policzek.

Eleanor stała w oknie salonu, spoglądając sponad okularów, ale znikła, gdy Christine posłała jej piorunujące spojrzenie. Już sobie wyobrażała podniecenie i spekulacje, które trwają w domu.

Przeszła przez kolorowy od kwiatów frontowy ogród i poprowadziła księcia po kamiennych schodkach pod łukowatym trejażem do ogródka z boku domu. Miejsce było zaciszne, częściowo osłonięte od ulicy wysokimi drzewami. Stanęła za drewnianą ławeczką i położyła dłoń na jej oparciu. Rzuciła księciu obojętne spojrzenie. W ciemnoszarym surducie, nieco jaśniejszych spodniach i wysokich butach wyglądał niesamowicie męsko.

Zdjął kapelusz i trzymał w przepisowy sposób przy boku. Słońce zalśniło w jego ciemnych włosach.

– Pani Derrick, czy uczyni mi pani zaszczyt i wyjdzie za mnie? – odezwał się.

Christine patrzyła na niego kompletnie oszołomiona.

– Co?

– Nie mogę przestać o pani myśleć – powiedział. – Zastanawiałem się, dlaczego zaproponowałem, by została pani moją kochanką, a nie żoną, i nie znalazłem zadowalającej odpowiedzi. Nie ma prawa, które nakazywałoby mężczyźnie o mojej pozycji żenić się z dziewicą albo damą, która nie była jeszcze mężatką. Żadne prawo nie wymaga też ode mnie, bym ożenił się z kobietą, która stoi w hierarchii towarzyskiej na równi ze mną. A jeśli pani bez – dzietność po kilku latach małżeństwa jest oznaką pani bezpłodności, to również nie stanowi przeszkody nie do pokonania. Mam trzech młodszych braci, którzy po mnie dziedziczą, a jeden z nich ma już syna. Postanowiłem pojąć panią za żonę i proszę, by mnie pani przyjęła.

Patrzyła na niego oniemiała, zacisnąwszy dłonie na oparciu ławeczki. Przez głowę przelatywały jej najbardziej niedorzeczne myśli.

Mogła zostać księżną Bewcastle. Nosić gronostaje i diadem. A przynajmniej tak to sobie wyobrażała. Nigdy nie interesowała się, jakie przywileje łączą się z tytułem księżnej, jako że nie spodziewała się, by ktokolwiek miał jej zaproponować zajęcie tej pozycji.

A potem odzyskała rozsądek, gdy jego słowa wróciły do niej jak odbite echem.

„…z dziewicą… stoi w hierarchii towarzyskiej na równi ze mną… pani bezdzietność… oznaką bezpłodności. Postanowiłem pojąć panią za żonę”.

Mocniej zacisnęła palce na oparciu, czując, jak narasta w niej złość. Zdołała nad nią zapanować.

– Wasza Wysokość, jestem zaszczycona pańską propozycją – powiedziała, siląc się na spokój. – Mimo to odmawiam.

Wydawał się zdumiony. Uniósł brwi. Spodziewała się, że lada moment w jego dłoni pojawi się ten piekielny monokl, co ostatecznie doprowadziłoby ją do pasji, ale wyglądało na to, że nie miał go dzisiaj przy sobie.

– Hm, zdaje się, że panią obraziłem, gdy zaproponowałem jej coś innego niż małżeństwo – rzucił.

– Tak – odparła.

– Także wtedy, gdy po naszym zbliżeniu pozwoliłem pani myśleć, że mam zamiar powtórzyć ofertę – ciągnął.

Zmarszczyła brwi. A nie zamierzał? Chciał jej wtedy zaproponować małżeństwo? Nie wierzyła mu. Mężczyzna nie proponuje małżeństwa kobiecie, która właśnie pozwoliła mu zrobić z nią, co chciał. Dlaczego jednak przyjechał teraz, by się jej oświadczyć?

– Tak, pan mnie obraził – powiedziała.

Spojrzał na nią z, jak się zdawało, chłodną pogardą.

– I nie wystarczą przeprosiny, by załagodzić pani zranioną dumę, madame? – spytał. – Postanowiła pani odrzucić moją propozycję małżeństwa, bo nie może mi wybaczyć tej poprzedniej? Przepraszam. Nie chciałem pani obrazić.

– Nie – potwierdziła. Obeszła ławeczkę i usiadła, by nie upaść, gdy nogi odmówią jej posłuszeństwa, bo wtedy znów musiałaby przyjąć jego pomoc. – Chyba rzeczywiście pan nie chciał. Oferta zostania kochanką księcia Bewcastle'a to zapewne wielkie wyróżnienie.

Zdawał się przewiercać ją spojrzeniem na wylot.

– Prosiłem już panią o wybaczenie – rzekł.

– Mogłabym wyświadczyć przysługę jakiejś kobiecie – rzuciła. – Będąc pańską żoną, pozostawiłabym jej rolę kochanki.

To już nie był brak manier. Zachowywała się wulgarnie. A złość dopiero zaczęła w niej narastać.

„…z dziewicą… stoi w hierarchii towarzyskiej na równi ze mną… pani bezdzietność… oznaką bezpłodności. Postanowiłem pojąć panią za żonę”.

Spojrzał na nią gniewnie.

– Pani Derrick, w małżeństwie jestem zwolennikiem wierności – stwierdził. – Jeśli kiedykolwiek się ożenię, moja żona będzie jedyną kobietą, z którą będę dzielił łoże, dopóki śmierć nas nie rozłączy.

Dobrze, że siedziała, bo nogi się pod nią ugięły.

– Być może – powiedziała. – Ale to nie będę ja.

Miała na sobie starą, wypłowiałą, połataną suknię. Była biedna i uzależniona od matki, wiodła tutaj nudne życie, porzuciwszy wszelkie marzenia. I oto odrzucała możliwość zostania księżną. Czy całkiem postradała rozum?

– Wydawało mi się, że nie jestem pani obojętny – rzucił. – I wbrew obiegowej opinii jedno zbliżenie nie zaspokoiło pożądania. Pani perspektywy na lepsze życie wydają się niewielkie. Gdyby została pani księżną, życie mogłoby pani zaoferować o wiele więcej. Czy odmawia pani tylko dlatego, by mnie ukarać? Czy przy okazji nie ukarze też pani siebie samej? Mógłbym ofiarować pani wszystko, o czym pani kiedykolwiek marzyła.

Czuła straszliwą pokusę, by go przyjąć. I to ją jeszcze bardziej rozgniewało.

– Doprawdy? – spytała ostro. – Męża o miłym usposobieniu i dobrym sercu, z poczuciem humoru? Kogoś kochającego ludzi, dzieci, zabawę i żarty? Kogoś, kto nie jest obsesyjnie skupiony tylko na sobie i własnej pozycji? Kogoś, kto nie jest jedną wielką bryłą lodu? Kogoś, kto ma serce? Towarzysza, przyjaciela i kochanka? Właśnie o tym zawsze marzyłam. Wasza Wysokość, czy może mi pan to wszystko ofiarować? Lub choćby tylko część? Cokolwiek?

Przeszywał ją spojrzeniem tak długo, aż w końcu musiała się powstrzymywać, by nie zacząć się nerwowo wiercić na miejscu.

– Kogoś, kto ma serce – powtórzył cicho. – Tak, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca. A w takim razie brak mi też wszystkiego, o czym pani marzy, prawda? Proszę mi wybaczyć, że zająłem pani czas i znów ją obraziłem.

Odwrócił się i odszedł. Pod łukiem trejażu, po schodkach, przez furtkę, którą zamknął cicho za sobą, i dalej drogą przez wieś, zapewne do gospody, gdzie zostawił powóz. Chyba nie zamierzał zatrzymać się w tak skromnym przybytku.

Christine patrzyła za nim, dopóki nie zniknął jej z oczu. A potem spojrzała na swoje dłonie splecione tak mocno, że aż zbielały kostki.

– Do diabła – powiedziała głośno. – Do diabła. Do diabła. Do wszystkich diabłów.

I nagle wybuchnęła płaczem, którego nie mogła opanować, choć obawiała się, że słychać go w salonie i na drodze.

Łkała, dopóki nie zabrakło jej łez.

Do diabła. Do diabła. Do wszystkich diabłów.

Nienawidziła go!

„Kogoś, kto ma serce”.

„Tak, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca”.

Gdy mówił te słowa, miał w oczach coś takiego…

Co?

Nie wiedziała, ale na samo wspomnienie pękało jej serce.

Po prostu pękało.

Nienawidziła go. Nienawidziła. Nienawidziła!

11

Wulfric nie zdziwił się, otrzymawszy zaproszenie na ślub panny Audrey Magnus z sir Lewisem Wisemanem pod koniec lutego. Ceremonia miała się odbyć w Londynie, w kościele Świętego Jerzego przy Hanover Square. O tej porze roku towarzystwo w mieście było jeszcze przerzedzone. Sezon rozpocznie się dopiero po Wielkanocy. Zrozumiałe więc, że lady Mowbury i jej syn zaprosili wszystkich członków wyższych sfer, którzy akurat byli w Londynie. Zresztą Wulfric przyjaźnił się z Mowburym, toteż zapewne i tak otrzymałby zaproszenie, bez względu na porę roku.

Z wyjątkiem dziesięciu dni w okresie Bożego Narodzenia, które spędził w Oxfordshire z Aidanem, Eve i ich rodziną, przebywał w stolicy od późnej jesieni, choć nie miał specjalnego powodu, by wracać do Londynu przed rozpoczęciem obrad parlamentu. Latem jeździł po kraju, odwiedzając swoje majątki. Naradzał się z rządcami, przyjmował petentów i składał wizyty sąsiadom. Potem wrócił do Lindsey Hall, gdzie zwykle zostawał do pierwszej sesji parlamentu.

Tym razem, kiedy tylko przyjechał, na nowo poczuł miłość do tego miejsca, a jednocześnie nieznośny niepokój, bo wydało mu się zatrważająco puste. Dziwne, ponieważ właśnie za tą pustką tęsknił, gdy przebywał z dala od domu. Teraz nawet Morgan, najmłodsza z rodzeństwa, nie mieszkała w Lindsey Hall od ponad dwóch lat. Wyszła za mąż i miała dwoje dzieci. Jej drugi syn urodził się na początku lutego. Gdy Wulfric odziedziczył tytuł, Morgan była małą dziewczynką. Zawsze traktował ją bardziej jak córkę niż siostrę, choć uświadomił to sobie, dopiero gdy jej zabrakło, a ściślej – w dniu jej ślubu.

Wrócił więc do miasta, bo tu przynajmniej miał swoje kluby i mógł liczyć na inne przednie rozrywki.

Poza tym musiał poszukać nowej kochanki. Nie żeby bardzo tego pragnął, ale miał potrzeby, które powinien zaspokoić, a był zbyt wybredny, by zadowolić się przygodnie poznaną prostytutką. Zawsze preferował stałość i monogamię.

Jednak luty dobiegał końca, a on wciąż nikogo nie znalazł. Cóż z tego, że któregoś wieczoru wybrał się do teatru i zwrócił uwagę na pewną rozchwytywaną aktorkę, a potem zjawił się w jej garderobie i zaprosił na kolację. Miał zamiar omówić z nią przy tej okazji warunki kontraktu, ona zaś dała wyraźnie do zrozumienia, że chętnie porozmawia na ten temat i może nawet skonsumuje ich układ, zanim ustalą wszystkie szczegóły. Gdy jednak przyszło co do czego, rozmawiał z nią tylko o grze aktorskiej i teatrze, a potem odwiózł do domu i hojnie wynagrodził za poświęcony mu czas. Z kolei piękna, światowa i znana z dyskrecji lady Falconbridge zasygnalizowała mu, że jest nim zainteresowana, i nawet spędził w jej towarzystwie trochę czasu, lecz nigdy nie poruszył sprawy, którą oboje mieli na myśli.

Zwlekał. Rzadko to robił.

Nie zdziwił się, otrzymawszy zaproszenie, ale zawahał się, zanim na nie odpowiedział. Wicehrabia Elrick i baron Renable z żonami należeli do rodziny Mowbury'ego. Było wielce prawdopodobne, że zjawią się na ślubie. Znał ich od lat i zwykle nie miałby oporów, by się z nimi spotkać. Jednak niedawno, a ściślej ponad sześć miesięcy temu, spędził z nimi dwa tygodnie w Schofield Park. Panna młoda, jej oblubieniec i reszta jej rodziny również byli tam obecni.

Stanowczo wolałby, żeby nikt i nic nie przypominało mu o nieszczęsnych wypadkach, do których wtedy dopuścił. Postanowił o nich zapomnieć i miał wrażenie, że mu się udało. Dlaczego miałoby się nie udać? Cała ta sprawa z panią Derrick była czystym szaleństwem. Cieszył się, że zdołał się od niego uwolnić i przy okazji nie zrujnował sobie życia. Nie chciał jednak, by cokolwiek mu o tym przypominało.