13

Wulfric właśnie wrócił z Pickford House, gdzie zatrzymała się jego młodsza siostra Morgan z mężem. Przyjechali z Kent wraz z dziećmi, w nadziei że tym razem ich starszy synek lepiej zniesie londyńskie powietrze, a młodszy nawet nie zauważy różnicy.

Jacques, przyprowadzony z pokoju dziecinnego, by przywitał się z wujkiem, przyglądał mu się uważnie z bezpiecznej odległości. Dopiero gdy Morgan włożyła Wulfricowi w ramiona śpiącego Jules'a, malec podszedł bliżej, by obejrzeć chwosty przy wysokich butach wuja, a w końcu ośmielił się na tyle, że poklepał go po kolanie.

– Och, Wulf, gdybyś tylko mógł się teraz zobaczyć – powiedziała Morgan ze śmiechem.

Książę siedział nieruchomo, obawiając się, że upuści niemowlę i przestraszy starszego chłopca. To byli jego siostrzeńcy, synowie jego ukochanej Morgan. Macierzyństwo dodało jej dojrzałości i rozświetliło ciepłym blaskiem jej młodzieńczą twarz. Morgan nie miała jeszcze dwudziestu jeden lat.

– Szkoda, że nie może cię teraz zobaczyć towarzystwo – dodał Gervase. – Pewnie nie wierzyliby własnym oczom.

Wulfric przyjechał do Pickford House, by zaprosić ich na Wielkanoc do Lindsey Hall. Freyja i Joshua, którzy zjechali niedawno do miasta, również zgodzili się spędzić święta w rodzinnej posiadłości. Wulfric wysłał też listy z zaproszeniem do Aidana, Rannulfa i Alleyne'a. Ostatni raz spotkali się wszyscy w Lindsey Hall dwa i pół roku temu na ślubie Alleyne'a z Rachel. Wprawdzie od tamtego czasu widywał się z nimi, lecz ostatnio zapragnął zebrać całą rodzinę wokół siebie. Licząc współmałżonków i dzieci, zbierze się w sumie spora gromadka, ale dom w Lindsey Hall był bardzo obszerny.

Morgan i Gervase przyjęli zaproszenie. Wulfric odjechał zadowolony, że przynajmniej część rodziny przyjedzie do niego na Wielkanoc. Chciał zaprosić również ciotkę i wuja, markiza i markizę Rochester, ale ich postanowił odwiedzić innego dnia. Na dzisiejsze popołudnie zaplanował wizytę u Renable'a.

Pojechał konno przez Hyde Park wzdłuż rzeki. W parku było zdumiewająco wielu ludzi, bo jak na koniec lutego dzień był wyjątkowo pogodny i ciepły.

Wulfric nie miał pewności, że zastanie panie w domu, nie zapowiedział bowiem swej wizyty. Od wieczorku, na którym lady Renable powiedziała, że po weselu jej siostry zostaną w Londynie jeszcze tydzień, minęło już pięć dni i książę wreszcie podjął decyzję.

Pewien związek z tą decyzją miała lady Falconbridge. To dla niej zjawił się na wieczorku lady Gosselin. Chcąc zapomnieć o pewnej nieodpowiedniej dla niego wiejskiej nauczycielce, postanowił nawiązać romans z damą bywałą w świecie, która nie będzie od niego oczekiwać nic więcej poza zmysłową rozkoszą.

Zbyt długo zachowywał wstrzemięźliwość – ponad rok, z jednym pamiętnym wyjątkiem.

Niestety, gdy tylko lady Falconbridge skinęła do niego, poprosiła, by przyniósł jej wina i zaczęła z nim rozmowę, już wiedział, że nie jest w stanie wybrać sobie kochanki, kierując się chłodną kalkulacją. Ta dama miała wszelki walory, jakie powinna mieć idealna kochanka. Poza jednym. Nie była Christine Derrick.

Niech to diabli!

W tej samej chwili, kiedy uświadomił sobie własną niekonsekwencję, usłyszał głos lady Renable i poczuł na ramieniu dotyk jej lorgnon. Odwrócił się i zobaczył właśnie tę kobietę, która zburzyła jego spokój.

Czuł do niej głęboką niechęć, co jednak nie przeszkodziło mu uratować jej z łap Kitredge'a, potem zaś rozmawiać z nią z niezwykłą u niego szczerością.

A teraz jechał się z nią spotkać. To znaczy, jeśli była w domu. Jeśli nie… cóż, przyjedzie kiedy indziej. Chyba że nagle odzyska rozsądek.

Nad brzegiem rzeki dwóch chłopców pod czujnym okiem niani puszczało na wodzie drewniane łódki. Wulfric skinął głową kilku mijanym mężczyznom. Znajome damy witał, dotykając szpicrutą ronda kapelusza. Pani Beavis, odziana w suknię tak jaskrawą, że przypominała rajskiego ptaka, przechadzała się ze swą damą do towarzystwa tuż nad wodą. Pani Beavis było tytułem czysto grzecznościowym, jako że nikt nigdy nie słyszał o panu Beavisie, wszyscy natychmiast wiedzieli, że to sławna w Londynie kurtyzana. Na widok lorda Powella, który ponoć starał się ojej względy, zaczęła się wdzięczyć i stroszyć piórka.

Wulfric przyglądał się obojętnie, jak pani Beavis zdejmuje rękawiczkę, uśmiecha się zachęcająco do nadchodzącego i wyciągnąwszy rękę nad wodą, upuszcza rękawiczkę w wyraźnym zaproszeniu. Skórzany drobiazg zatrzepotał w powietrzu i spadł do wody tuż przy brzegu.

Lord Powell już miał wyłowić rękawiczkę końcem laski, gdy nagle ktoś zrujnował misterną gierkę jego potencjalnej kochanki.

Ten ktoś podbiegł do pani Beavis, zawołał, że coś upuściła, i schylił się, by to podnieść. Nie wiadomo, dlaczego trawa na brzegu była śliska, jako że nie padało od wielu dni. Tak czy inaczej, osoba spiesząca z pomocą pośliznęła się. Machając rękami, spróbowała odzyskać równowagę, niestety bezskutecznie. Krzyknęła głośno, zwracając uwagę wszystkich znajdujących się w pobliżu, którzy jeszcze na nią nie patrzyli, i z głośnym pluskiem wpadła do wody.

Wulfric wstrzymał konia i z bolesną rezygnacją patrzył, jak lady Renable i lady Mowbury krzyczą z przerażenia, a Powell, choć niewątpliwie kipiał gniewem, wyciąga panią Derrick z rzeki.

Piękna kurtyzana poszła dalej, jakby nieświadoma rozgrywającej się za nią sceny oraz tego, że ma teraz tylko jedną rękawiczkę.

Pani Derrick stała na brzegu rzeki, szczękając zębami. Nowy kapelusz z różowymi i lawendowymi piórami zwisał jej smętnie z głowy, a różowa suknia i spencerek przylgnęły do ciała niczym przezroczysta draperia na posągu greckiej bogini. Ociekała wodą. Lord Powell wyjął z kieszeni chusteczkę i bezskutecznie usiłował ją osuszyć.

Lady Renable i lady Mowbury robiły coraz większe zamieszanie.

Liczni przechodnie gapili się i wykrzykiwali rady.

– Kk… ktoś powinien oddać rękawiczkę tej dd… damie – wyjąkała pani Derrick, unosząc rękę.

Wulfrica kusiło, by pojechać dalej. Zsiadł jednak z konia i ruszył ku zbiegowisku, po drodze rozpinając płaszcz.

– Lord Powell na pewno chętnie to zrobi – powiedział.

Wziął od niej rękawiczkę i podał Powellowi, który ochoczo skorzystał z okazji, by pobiec za oddalającą się panią Beavis, zamiast pomóc przemoczonej damie.

– Ależ oczywiście, Bewcastle. Oczywiście – zawołał i już go nie było.

– Pani pozwoli, madame. – Wulfric otulił panią Derrick płaszczem i spojrzał na nią posępnie. Nie znał innej damy, nawet włączając Freyję, która miałaby taki talent do pakowania się w najgorsze tarapaty na oczach towarzystwa.

Nawet jeśli dożyje setki, nigdy nie zrozumie, dlaczego w niej się zakochał.

– Ttt… to okropnie ppp… poniżające! – wyjąkała, ciaśniej owijając się płaszczem i patrząc na niego spod mokrego kapelusza ze zwisającymi smętnie piórami. – To się już chyba staje zasadą, że pan zawsze jest w pobliżu, by być świadkiem mego upokorzenia.

– Powinna pani dziękować za to losowi – odparł szorstko. – Chusteczka lorda Powella nie na wiele by się zdała.

Odwrócił się do lady Renable, która wciąż nie odzyskała panowania nad sobą.

– Madame, posadzę panią Derrick przed sobą na koniu i jak najszybciej zawiozę do domu – oświadczył.

Nie czekał, by usłyszeć podziękowania lady Renable czy odpowiedź pani Derrick. Z ponurą miną podszedł do konia, który pasł się na trawniku, nieświadom sceny przykuwającej uwagę wszystkich ludzi dookoła. Dosiadł go, podjechał bliżej brzegu i wyciągnął rękę.

– Proszę podać mi dłoń i oprzeć stopę na moim bucie – polecił.

Oczywiście nie poszło łatwo. Potrzebowała obu rąk, aby trzymać poły płaszcza, jako że nie była na tyle przytomna, by wsunąć ręce w rękawy. Jednak z pomocą lady Renable, przytrzymującej płaszcz, i lady Mowbury, która niezgrabnie popychała panią Derrick od dołu, zdołał ją wciągnąć na konia i posadzić na siodle przed sobą.

– Sugeruję, żeby zdjęła pani kapelusz – powiedział, gdy woda z mokrych piór zaczęła mu kapać za kołnierz.

– Och, oczywiście. – Wysunęła rękę spod płaszcza i rozwiązała mokre wstążki. Zdjęła kapelusz i spojrzała na niego z żalem. – Ojej, chyba jest zupełnie zniszczony.

– To pewne. – Wziął od niej kapelusz i rozejrzał się dookoła. Zauważywszy nieopodal patrzącą na niego z nadzieją służącą, podał jej mokre nakrycie głowy. – Wyrzuć to.

Dał jej też gwineę, ale po minie dziewczyny zorientował się, że przemoczony kapelusz uznała za cenniejszą nagrodę. Dygnęła kilkakrotnie i obsypała go podziękowaniami. Tak przynajmniej przypuszczał, jako że mówiła z jakimś okropnym, niezrozumiałym akcentem.

Pani Derrick wybrała sobie akurat ten moment, by zacząć się śmiać. Najpierw tylko się trzęsła, co mogło być skutkiem przemoczenia, potem jednak wybuchnęła głośnym śmiechem. Widział wesołe iskierki w jej oczach. Zanim zdążył ruszyć z miejsca, przyłączyli się do niej niemal wszyscy gapie. Wystawiła dłoń spod płaszcza i pomachała do nich.

Do diabła! Nawet owinięta jego obszernym płaszczem, z mokrymi i potarganymi włosami wyglądała olśniewająco.

Wulfric czuł się trochę nieswojo, gdyż w przeciwieństwie do pani Derrick nie zwykł znajdować się w kłopotliwych sytuacjach, które potem stawały się tematem rozmów w każdym salonie. A zdarzenie sprzed kilku minut na pewno będzie szeroko komentowane, choćby dlatego, że uczestniczyła w nim pani Beavis. No i on.

Ale czy mógł zostawić panią Derrick drżącą z zimna na brzegu rzeki, kiedy zorientował się, że nikt z obecnych nie jest w stanie udzielić jej odpowiedniej pomocy? Chyba nie byłoby jej wówczas do śmiechu. Chociaż może mylił się w tym względzie.

– Czy nadal dziwi się pan, że Oscar uważał mnie za kulę u nogi? – spytała.

– Niczemu się nie dziwię – odparł.

Dziwne, ale jego gniew zaczął ustępować miejsca zupełnie innemu uczuciu. Ogarnęła go ochota, by się roześmiać tak jak ona i tłum gapiów przed chwilą. Odrzucić głowę do tyłu i ryknąć śmiechem. Nawet incydent z wdrapywaniem się na drzewo w zeszłym roku nie mógł konkurować z tą sceną. Nigdy w życiu nie widział czegoś równie zabawnego.

Nie roześmiał się jednak. Po drodze do domu lady Renable mijali licznych przechodniów i ściągnęli na siebie mnóstwo zaciekawionych spojrzeń. Plotki były nieuniknione, ale nie chciał ich podsycać niespotykanym widokiem roześmianego księcia Bewcastle'a. A poza tym pani Derrick, choć się śmiała, na pewno była zmarznięta i nieszczęśliwa. Grzeczność nakazywała nie stwarzać wrażenia, że z niej szydzi, a jego śmiech mógł być odczytany właśnie w ten sposób.

– Przypuszczam, że gdy wpadłam do wody, nie wyglądałam zbyt dystyngowanie – rzuciła.

– Nie istnieje dystyngowany sposób wpadania do wody – odparł bez ogródek.

Westchnęła.

– I zapewne zwróciłam na siebie powszechną uwagę.

– Niewątpliwie – przyznał bezlitośnie.

– Ale przynajmniej uratowałam rękawiczkę tej biednej damy – stwierdziła. – Ona nawet nie zdawała sobie sprawy, że ją upuściła.

Jak na kobietę, która kilka lat była zamężna i dobiegała trzydziestki, pani Derrick wydawała się zdumiewająco naiwna. Mógłby pozostawić ją w nieświadomości, ale znów ogarnęła go irytacja. Jak to możliwe, że wpadła do wody? Przecież rękawiczka pływała przy samym brzegu.

– Ta dama upuściła ją celowo – powiedział. – Lord Powell miał ją dla niej wyłowić. I oczywiście nie wpaść przy tym do wody.

– Ale po co? – spytała szczerze zdumiona.

– To kobieta… lekkich obyczajów – odparł. – Powell stara się zdobyć jej względy, a ona wodzi go za nos.

Patrzyła na niego bez słowa, a jej szczere spojrzenie wytrącało go z równowagi. Zapomniał, jak niebieskie są jej oczy. I że potrafi się nimi śmiać. Tak jak w tej chwili.

– Ojej, zepsułam mu taką piękną, pełną galanterii scenę – westchnęła. – Biedaczek.

Znów miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Na szczęście musiał się skupić na ominięciu zamiatacza ulic, który przebiegł tuż przed koniem.

– I sprawiłam panu okropny kłopot – dodała. – Widzi więc pan, jakie to szczęście, że zeszłego lata odrzuciłam pańską nierozsądną propozycję.

– Widzę to wyraźnie – przyznał szorstko.

Odwróciła głowę i spojrzała przed siebie.

– Bardzo się z tego cieszę – powiedziała po chwili. – I choć czuję się głęboko upokorzona, że był pan świadkiem tego, co się stało, jestem też wdzięczna, że pan się tam znalazł. Jestem tak przemoczona, że pewnie strasznie bym zmarzła podczas długiej drogi do domu.

A w dodatku wszyscy by się na nią gapili. Co pewnie uświadomi sobie, jak tylko zerknie w lustro, gdy będzie się przebierać. Na litość boską, suknia przylgnęła jej do ciała niczym druga skóra!

Zbliżali się do domu Renable'a.

– Bardzo dziękuję za pomoc – powiedziała. – Proszę się nie obawiać, że znów wprawię pana w zakłopotanie. Pojutrze wracamy do Gloucestershire.

Zsiadł z konia, a potem zdjął ją z siodła i postawił na ziemi. Chciała od razu oddać mu płaszcz, ale przytrzymał go na jej ramionach.