– Co takiego?

Zatrzymała się i znów spojrzała mu w oczy. Tym razem nikogo nie było w pobliżu, zeszli bowiem z uczęszczanej ścieżki i znaleźli się w bardziej odosobnionej części parku.

– Ufam, że nie jestem tak całkiem bez serca, jak pani sugeruje – rzucił.

– Nie powiedziałam…

– Użyła pani wyrażenia „mąż o dobrym sercu” – przerwał jej.

Patrzyła na niego bez słowa. Nagle przypomniała sobie coś, co z rozmysłem wyrzuciła z pamięci. Wyraz jego oczu, gdy wychodził z ogrodu w Hyacinth Cottage. I słowa, które wtedy powiedział. „Kogoś, kto ma serce. Nie, pani Derrick, zapewne ma pani rację. Ja chyba nie mam serca. A w takim wypadku brak mi też wszystkiego, o czym pani marzy, prawda?” Miała wtedy wrażenie, że pękło jej serce.

– Nie powinnam była tak mówić – odparła. – Proszę mi wybaczyć. Obawiam się jednak, że nie jest pan ucieleśnieniem moich marzeń. Pan jest księciem Bewcastle'em i w pańskim świecie nie można mu nic zarzucić. Budzi pan szacunek, posłuszeństwo, nawet lęk. Atrybuty niezbędne arystokracie z pańską pozycją. Ja jednak oczekuję czego innego od towarzysza życia.

– Jestem mężczyzną, nie tylko księciem – rzucił.

Żałowała, że to powiedział. Miała wrażenie, jakby wielka pięść uderzyła ją prosto w żołądek, odbierając oddech i podcinając nogi.

– Wiem – szepnęła. – Wiem.

– Ten mężczyzna nie jest pani obojętny – stwierdził.

– Tak.

Na moment dotknął jej policzka. Zamknęła oczy. Jeszcze chwila i wybuchnie płaczem. Albo rzuci się mu w ramiona i zacznie błagać, by jeszcze raz się jej oświadczył, by mogła żyć z nim długo i nieszczęśliwie.

– Niech mi pani da szansę – poprosił. – Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall.

– To nie ma sensu – odparła, otwierając oczy. – Nic się nie zmieni. Ani pan, ani moje do niego uczucia. Ani ja sama.

– Niech mi pani da szansę – powtórzył.

Nigdy nie słyszała, żeby się śmiał. Nie widziała nawet, żeby się uśmiechał. Nie mogła przecież wyjść za wiecznie ponurego człowieka. Sztywnego, wyniosłego i zimnego jak lód. Taki się jej w tej chwili wydawał. Ale przecież właśnie błagał o szansę, by mógł ją przekonać, że jest inny.

– Pan mnie zdławi – powiedziała w końcu. Zamrugała gwałtownie, gdy poczuła łzy napływające jej do oczu. – Odbierze mi całą energię i radość. Zgasi pan we mnie ogień i werwę.

– Niech mi pani da szansę – poprosił po raz trzeci. – Postaram się jeszcze podsycić ten ogień i zwiększyć pani radość.

Odwróciła się od niego.

– Wracajmy – rzekła cicho. – Proszę mnie odprowadzić do domu. Nie powinnam była się zgodzić na ten spacer. Nie powinnam była przyjeżdżać do Londynu. Ani zjawiać się wtedy w Schofield.

– Ja powtarzam sobie dokładnie to samo – rzucił szorstko. – A jednak spotkaliśmy się i ciągle spotykamy. Coś nas łączy i to coś nie wygasło, choć mieliśmy nadzieję, że wystarczy jedna noc, tamta noc w czasie balu. Niech pani przyjedzie do Lindsey Hall. Proszę obiecać, że przyjmie pani zaproszenie i nie zostawi mnie samego z gośćmi, których zaproszę tylko ze względu na nią.

– Chce pan, bym przyjechała tylko po to, żeby pokazać mu, jak bardzo do siebie nie pasujemy? – zawołała, odwracając się gwałtownie do niego. – By uświadomić panu, jak bardzo się różnimy i jak bardzo będziemy ze sobą nieszczęśliwi, jeśli się zwiążemy?

– Tak, choćby tylko po to – odparł. – Jeśli zdoła mnie pani o tym przekonać, wyświadczy mi pani ogromną przysługę. Pomoże mi pani uwolnić się od niej.

– To nie będzie przyjemna Wielkanoc – oznajmiła. – Ani dla pana, ani dla mnie.

– Mimo wszystko proszę, żeby pani przyjechała.

Westchnęła głośno i przypomniała sobie słowa Eleanor. Oto najlepszy moment, by wykazać się silną wolą.

– Dobrze – zgodziła się. – Przyjadę.

Na chwilę w jego oczach mignął błysk triumfu.

– A teraz proszę mnie odprowadzić do domu, jeśli łaska – poleciła.

Spełnił jej prośbę. Milczeli przez całą drogę powrotną. Nie chciał wejść do środka. Zresztą wcale go do tego nie zachęcała. Na chodniku przed domem ujął jej dłoń i uniósł do ust, a potem spojrzał jej w oczy.

– Proszę pamiętać, co pani obiecała – powiedział.

– Dobrze. – Cofnęła rękę. – Nie zapomnę.

14

Wulfric już nie mógł cieszyć się w Lindsey Hall ciszą i spokojem. Dom był pełen rodzeństwa, ich żon, mężów, dzieci i innych bliskich im osób. Bedwynowie zawsze byli hałaśliwą gromadą, ale teraz, gdy znacznie ich przybyło i nie widzieli się od jakiegoś czasu, robili dwa razy tyle hałasu co zwykle.

Freyja i jej mąż Joshua, markiz Hallmere, przybyli z dwuletnim synem Danielem i trzymiesięczną córeczką Emily. Freyja szybko doszła do siebie po porodzie. Uwielbiała bawić się z Danielem na podłodze, niekoniecznie w pokoju dziecinnym. Poza tym Daniel spędzał większość czasu, galopując po domu na ramionach ojca.

Alleyne i jego żona Rachel oraz Morgan z Gervase'em, hrabią Rosthornem, zjawili się tego samego dnia. I również przywieźli ze sobą dzieci. Alleyne i Rachel półtoraroczne bliźniaczki Laurę i Beatrice, a Morgan i Gervase dwuletniego Jacques'a i dwumiesięcznego Jules'a. Rachel spodziewała się kolejnego potomka, ale nie było to jeszcze zbyt widoczne. Alleyne'owi i Rachel towarzyszył baron Weston, wuj Rachel, który wrócił do zdrowia po kłopotach z sercem.

Następnego dnia przyjechali Rannulf i Judith z trzyletnim Williamem i roczną Mirandą. William od razu zażądał, by ojciec woził go na ramionach po domu. Dobroduszna reakcja Rannulfa na to kategoryczne żądanie wymownie świadczyła o surowości ojcowskiej władzy w ich rodzinie. Jacques, nie chcąc być gorszy, również poprosił swego ojca o przyjęcie roli rumaka, tyle że grzeczniej. Tak długo ciągnął go za chwost przy bucie, aż został zauważony. Wtedy wyciągnął ręce do góry.

Głośno rżący ojcowie z piszczącymi chłopcami na ramionach stali się normalnym widokiem na korytarzach i schodach Lindsey Hall. Czasami Wulfric widział w roli jeźdźca jedną z bliźniaczek, ale nie potrafił powiedzieć którą.

Aidan i jego żona Eve przyjechali z panią Pritchard, ciotką Eve, i trójką dzieci, dziesięcioletnim Davym, ośmioletnią Becky i niemal roczną Hannah. Davy i Becky byli właściwie przybranymi dziećmi, lecz Aidan i Eve nie pozwalali, by tak o nich mówiono. Traktowali całą trójkę jednakowo. Davy zwracał się do nich: ciociu i wujku, a Becky: mamo i papo.

Davy stał się ulubieńcem chłopców. Bezlitośnie porzucili ojców na rzecz starszego kuzyna, który zjeżdżał po poręczach, gdy nikt z dorosłych nie widział. Natomiast dziewczynki zgromadziły się wokół Becky, niczym pisklęta wokół kwoki.

Wulfric, choć szczęśliwy, był też trochę zmęczony. A że gwar rozmów rósł z przyjazdem każdego kolejnego członka rodziny, wycofał się do swego sanktuarium – do biblioteki – tak jak wtedy, gdy jeszcze wszyscy mieszkali razem.

Jako ostatni przybyli ciotka i wuj, markizostwo Rochester. Ciotka była siostrą ojca i zasłużenie cieszyła się opinią groźnego smoka. Przywiozła ze sobą siostrzenicę męża, który chyba niewiele miał w tej sprawie do powiedzenia. Dziewczę owo więdło gdzieś na północy kraju, aż w wieku dwudziestu trzech łat zostało wysłane do krewnych w Londynie. Ciotka Rochester postanowiła wziąć pannę pod swoje skrzydła, przedstawić na dworze i w nadchodzącym sezonie wprowadzić do towarzystwa.

Nie kryła się też z zamiarem, by wydać Amy Hutchinson za swego najstarszego bratanka.

– Znajdziemy Amy męża, nim sezon dobiegnie końca – oznajmiła bez ogródek podczas kolacji w dniu przyjazdu. – A może nawet zanim się zacznie. Dwadzieścia trzy lata to dla kobiety najwyższy czas na małżeństwo.

– Ja wyszłam za mąż w wieku lat dwudziestu pięciu – przypomniała jej Freyja.

Ciotka Rochester podniosła wysadzane klejnotami lorgnon i pogroziła nim bratanicy.

– Ty czekałaś niebezpiecznie długo – powiedziała, zwracając lorgnon w kierunku Joshuy. – Gdyby ten chłopak nie zjawił się w porę, by cię oczarować i okiełznać, pewnie byś skończyła jako stara panna. To nieciekawy los dla kobiety, nawet jeśli jest siostrą księcia.

Joshua wymownie poruszył brwiami. Freyja spiorunowała go wzrokiem, jakby to nie ciotka, a on sam właśnie przypisał sobie niewymowny czar, a jej zarzucił dzikość i upór.

Parę minut później ciotka przerwała ogólną rozmowę kolejną uwagą.

– Bewcastle, czas już najwyższy, byś ty też się ożenił – oznajmiła. – Trzydzieści pięć lat to dla mężczyzny piękny wiek, ale i niebezpieczny. Piękny do ożenku, a niebezpieczny, jeśli będziesz nadal zwlekał. Mężczyzna nie powinien cierpieć na podagrę, gdy jego syn i dziedzic tytułu dopiero raczkuje.

Wszyscy spojrzeli na Wulfrica z rozbawieniem.

– Ciotka ma rację – powiedział Alleyne. – Masz już trzydzieści pięć lat. Nie wolno ci zwlekać ani chwili, bo to się może dla ciebie źle skończyć.

– Wulf, wierz mi, ojcowie z podagrą nie nadają się na wierzchowce, ich synowie mają o to do nich słuszne pretensje – dodał Rannulf.

– Dziękuję za dobre rady, ciociu – odparł Wulfric, świadom, że aluzje markizy dotyczące jego i panny Hutchinson były jasne dla wszystkich obecnych, nie tylko dla niego. – Ale nie widzę jeszcze u siebie żadnych symptomów podagry. A jeśli kiedykolwiek wybiorę odpowiednią kandydatkę na księżną, z pewnością poinformuję rodzinę o moim wyborze i intencjach.

Bedwynowie się roześmiali. Podobnie Joshua i Gervase. Nawet Eve i Rachel się uśmiechnęły.

– Czy planujesz na święta jakieś szczególne rozrywki? – spytała Judith z wyraźnym zamiarem zmiany tematu, który dla niego był tylko irytujący, ale dla panny Hutchinson zapewne wielce drażliwy. Dziewczyna, choć ładna i elegancko ubrana, była nieśmiała i najwyraźniej zalękniona towarzystwem, w którym się znalazła.

– Może sami coś zorganizujemy? Oczywiście najpierw idziemy do kościoła. Ale potem? Jakiś wieczorek? Koncert? Amatorskie przedstawienie? Albo piknik, jeśli pogoda dopisze? Może nawet bal?

– Kochanie, w której kwestii Wulf ma się wypowiedzieć najpierw? – spytał Rannulf.

– Oczywiście amatorskiego przedstawienia – roześmiała się.

– Możemy coś urządzić?

– Jeśli do tego dojdzie, to strasznie popsuje mi humor – ostrzegła Freyja, zerkając na bratową z ukosa. – Znów zagrasz o niebo lepiej od nas wszystkich, a my wyjdziemy na okropnych amatorów.

– Musimy więc zaplanować takie rozrywki, żeby Judith mogła odegrać jakąś rolę, a my zaśpiewać razem w duecie – rzekł Joshua. – Nikt z nas nie chce zepsuć ci humoru.

– Nie rozumiem, czemu mielibyśmy organizować jakieś rozrywki – wtrąciła się Morgan. – Zawsze doskonale się bawiliśmy i bez tego, prawda? Zabrałam ze sobą farby i sztalugi i już nie mogę się doczekać, żeby wyjść z nimi w plener. Nigdy nie miałam szansy namalować parku tak, jak chciałam. Panna Cowper ciągle wisiała nade mną, sugerując, jak powinnam to zrobić. Chyba obawiała się, że jeśli nie nauczy mnie należycie malować, Wulf każe ją przykuć łańcuchem w lochu. Jestem pewna, że do końca pobytu tutaj wierzyła, że pod Lindsey Hall rzeczywiście są lochy.

– A nie ma? – spytał Alleyne, szczerze zdumiony. – To znaczy, że ja i Ralf okłamaliśmy pannę Cowper, gdy opowiedzieliśmy jej o tajemnym przejściu, które do nich prowadzi? Coś takiego!

– Dzieci na pewno chętnie pobawią się w tym pięknym parku – wtrąciła pani Pritchard z silnym walijskim akcentem. – Zwłaszcza że jest ich spora gromadka.

– Ale przygotujemy coś specjalnego, prawda, Wulfric? – nalegała Judith.

– Spodziewam się jeszcze innych gości – rzucił.

Wszyscy natychmiast skupili na nim uwagę. Wprawdzie udzielał się towarzysko i przyjmował gości zgodnie z nakazami etykiety, ale nigdy nie zapraszał nikogo na dłuższy pobyt.

– Przyjedzie Mowbury wraz z wicehrabiną matką – oznajmił Wulfric. – A także jego brat i siostry. Justin Magnus, lady Renable z mężem i dziećmi, lady Wiseman i sir Lewis oraz Elrick, kuzyn Mowbury'ego, z żoną i ich owdowiałą szwagierką, panią Derrick.

– Mowbury? – zdziwił się Aidan. – Ten mól książkowy? I cała jego rodzina? Nie wiedziałem, że zawarłeś z nimi bliższą znajomość.

– Wszyscy się tu zjadą? – Rannulf był nie mniej zdumiony.

– A po co, do licha?

Wulfric odłożył łyżeczkę i zacisnął palce na monoklu.

– Nie wiedziałem, że muszę się tłumaczyć swoim braciom i siostrom z towarzystwa, które miałem ochotę zaprosić do mego domu – odparł.

– Nie mów o siostrach, bo ani ja, ani Morgan nie pisnęłyśmy nawet słowa – powiedziała Freyja. – Ale zaraz, zaraz, czy pani Derrick to nie ta kobieta, którą wyłowiłeś z rzeki w Hyde Parku i ociekającą wodą zawiozłeś do domu na swoim koniu?

– Wulf naprawdę to zrobił? – roześmiał się Alleyne. – Nie do wiary. Free, opowiedz coś więcej.

Chyba nie bardzo mi się udało niepostrzeżenie wymienić jej nazwisko w gronie spodziewanych gości, pomyślał Wulfric.

Tymczasem Freyja, z pomocą Joshuy i Gervase'a, zdała dokładną i stanowczo sensacyjną relację z tego, co wydarzyło się w Hyde Parku.