– Dobrze – obiecała. – Przyjadę.

Melanie do tego stopnia zapomniała o swym dostojeństwie, że aż uśmiechnęła się szeroko.

– Wiedziałam, że się zgodzisz – powiedziała, lekko uderzając przyjaciółkę w ramię swoim lorgnon. – Szkoda tylko, że kazałaś mi zmarnować całą godzinę na przyjazd tutaj. Tyle mam jeszcze do zrobienia. Najchętniej po prostu udusiłabym Hectora. Ze wszystkich dżentelmenów, których mógłby zaprosić, wybrał akurat takiego, który każdą panią domu przyprawiłby o palpitacje. I dał mi zaledwie dwa dni, bym należycie przygotowała się na jego przyjęcie.

– Księcia Walii? – spytała Christine ze śmiechem.

– Nie sądzę, by ktokolwiek pragnął jego towarzystwa – odparła Melanie. – Choć oczywiście gdyby przyjechał, byłby to ogromny sukces towarzyski. A ten dżentelmen niemal nie ustępuje mu pozycją. Moim niespodziewanym gościem będzie książę Bewcastle.

Christine uniosła brwi. Słyszała o księciu, chociaż nigdy nie została mu przedstawiona. Był niezwykle wpływowy i wyniosły. I zimny jak lód, a przynajmniej tak mówiono. Rozumiała konsternację Melanie. A myśl, że to ją, Christine, wybrano, by wyrównać liczbę gości po zaproszeniu księcia Bewcastle'a, nawet jej schlebiała, dopóki nie uświadomiła sobie, że to kolejny powód, dla którego powinna pozostać w domu. Teraz jednak było już za późno.

– Ojej – westchnęła matka, ogromnie przejęta.

– Tak. – Melanie wydęła wargi i pokiwała głową. – Ale nie obawiaj się, Christine. Przyjedzie też wielu innych dżentelmenów, którzy na pewno ci się spodobają i z radością będą cię zabawiać. Trzeba przyznać, że nadal działasz na mężczyzn, mimo twojego wieku. Byłabym śmiertelnie zazdrosna, gdyby nie to, że ciągle jestem przywiązana do Bertiego, choć robi się okropnie denerwujący, kiedy zaczynam przygotowywać jakieś rozrywki. Fuka, mamrocze i wyraźnie daje mi do zrozumienia, że perspektywa zabawy wcale go nie zachwyca. Tak czy inaczej, jeśli nie chcesz, nie musisz zamieniać z księciem nawet jednego słowa. To człowiek znany z wyniosłości i rezerwy. Zapewne nawet cię nie zauważy, jeśli się go pozostawi samemu sobie.

– Obiecuję, że będę mu schodzić z drogi. Zachowam odpowiedni dystans.

Eleanor spojrzała na siostrę z krzywym uśmieszkiem.

Christine pomyślała, że jeśli nie będzie uważać, to potknie się o nogi księcia albo wręcz zaplącze we własne, gdy będzie go mijała ze szklanką lemoniady. O wiele przyjemniej byłoby zostać w domu. Ale nie miała już takiej możliwości. Zgodziła się pojechać do Schofield na dwa tygodnie.

– Teraz, gdy liczba gości znów jest parzysta, mogę pomyśleć o wybaczeniu Hectorowi – oznajmiła Melanie. – To będzie naprawdę wspaniałe spotkanie. Sądzę, że będzie się o nim mówić we wszystkich salonach przez cały następny sezon. Każda pani domu w Anglii będzie mi zazdrościć, a ci, którzy nie zostali zaproszeni, zaczną zabiegać, by zaprosić ich za rok. Książę Bewcastle nie bywa nigdzie poza Londynem i swoimi posiadłościami. Nie pojmuję, jak Hectorowi udało się go namówić do przyjazdu. Może książę słyszał o wspaniałości organizowanych przeze mnie rozrywek. A może…

Christine już nie słuchała. Następne dwa tygodnie z pewnością nie będą przyjemne, a towarzystwo księcia Bewcastle'a i związane z tym skrępowanie uczyni jej pobyt dodatkowo przykrym. Choć może nie będzie tak źle. Jak wspomniała Melanie, książę nawet jej nie zauważy, tak jak nie zwróciłby uwagi na robaka pod swoim butem. Christine nienawidziła poczucia skrępowania. Przez niemal całe życie było jej obce. Doświadczyła go dopiero po kilku latach małżeństwa, gdy stała się obiektem niewybrednych plotek, bez względu na to, jak bardzo starała się ich uniknąć. Gdy owdowiała, przyrzekła sobie, że już nigdy nie znajdzie się w takiej sytuacji i już nigdy nie będzie się obracać w obcych jej kręgach.

Oczywiście teraz była o wiele starsza. Miała dwadzieścia dziewięć lat i chyba nikt nie oczekiwał, że będzie się bawić w gronie młodzieży. Zachowa się jak dostojna matrona. Usiądzie gdzieś z boku i będzie tylko obserwować wszystkie uciechy, zamiast w nich uczestniczyć. Właściwie to może się okazać całkiem zabawne.

– Lady Renable, czy mogłabym pani zaproponować filiżankę herbaty i ciasteczka? – spytała matka.

– Dziękuję, pani Thompson, ale nie mam chwili do stracenia – odparła Melanie. – Pojutrze przyjeżdżają goście, a przed ich przybyciem muszę jeszcze dopilnować tysiąca drobiazgów. Zapewniam panią, że pozycja baronowej to nie tylko przyjemności. Muszę ruszać z powrotem.

Majestatycznie skinęła głową, ucałowała Christine w policzek i serdecznie uścisnęła jej dłonie, po czym wyszła z salonu pośród szelestu sukni.

– Powinnaś zapamiętać na przyszłość, że lepiej zgodzić się od razu, gdy lady Renable o coś poprosi, czy to na piśmie, czy też osobiście – powiedziała Eleanor do siostry.

Matka wstała.

– Christine, musimy iść do twojego pokoju i zobaczyć, które suknie wymagają zacerowania albo wyczyszczenia. – Pokręciła głową, wciąż przejęta. – Dobry Boże, książę Bewcastle, że nie wspomnę o wicehrabim Mowburym i jego matce oraz wicehrabim Elricku z żoną! I oczywiście baronie i lady Renable.

Christine pobiegła na górę pierwsza, by sprawdzić, czy od chwili, gdy się rano ubierała, w jej szafie jakimś cudem nie pojawił się nagle tuzin pięknych i modnych sukien.

Wulfric Bedwyn, książę Bewcastle, siedział przy dużym dębowym biurku w urządzonej ze smakiem, bogato wyposażonej bibliotece w Bedwyn House w Londynie. Miał na sobie elegancki strój wieczorowy, choć tego wieczoru nie przyjmował gości. Na wyłożonym skórą blacie była tylko suszka, kilka zaostrzonych piór i kałamarz ze srebrnym korkiem. Książę nie miał czym się zająć, bo jak zwykle uporał się z pracą w ciągu dnia.

Mógł wyjść gdzieś się zabawić. Jeszcze nie było za późno. Wprawdzie sezon już się skończył i większość eleganckiego towarzystwa wyjechała na lato do Brighton albo do swoich rezydencji na wsi, ale Londyn nadal miał do zaoferowania sporo rozrywek. Książę jednak nie przepadał za spotkaniami towarzyskimi; pojawiał się na nich tylko wtedy, gdy jego obecność była szczególnie pożądana.

Mógł spędzić wieczór w klubie White'a, gdzie nawet o tej porze roku zawsze można było znaleźć sympatyczne grono ludzi do ciekawej rozmowy. Uznał jednak, że przez tydzień, który upłynął od zakończenia sesji parlamentu, spędził w różnych klubach stanowczo za dużo czasu.

Jego rodziny nie było w mieście. Lord Aidan Bedwyn, brat najbliższy mu wiekiem i następny w kolejce do tytułu, w ogóle nie pojawił się w Londynie tej wiosny. Został w majątku w Oxfordshire z żoną Eve, która powiła córeczkę, ich pierwsze dziecko. Wyczekiwali tego szczęśliwego wydarzenia niemal od trzech lat. Wulfric pojechał do nich w maju na chrzciny, ale został tylko kilka dni. Kolejny brat, lord Rannulf Bedwyn, przebywał w Leicestershire z żoną Judith oraz synem i córką. Teraz, gdy po śmierci babki majątek już oficjalnie należał do niego, jeszcze sumienniej niż dotąd pełnił obowiązki właściciela ziemskiego. Siostra Freyja przebywała w Kornwalii. Jej mąż, markiz Hallmere, w tym roku zaniedbał swe powinności w parlamencie i w ogóle nie pojawił się w Londynie. Freyja znów była w ciąży. Na początku zeszłego roku urodził im się syn. Tym razem mieli nadzieję, że urodzi się córka.

Lord Alleyne Bedwyn był na wsi z żoną Rachel i ich urodzonymi zeszłego lata bliźniaczkami. Wuj Rachel, baron Weston, w którego majątku mieszkali, znów chorował na serce i nie chcieli zostawiać go samego. Morgan, najmłodsza siostra, przebywała w Kent. Wprawdzie przyjechała ze swym mężem hrabią Rosthornem na kilka tygodni do stolicy, ale że londyńskie powietrze nie służyło ich synkowi, wróciła z dzieckiem do domu. Rosthorn został i odwiedzał ich, kiedy tylko mógł, a po zakończeniu sesji parlamentu ruszył niezwłocznie z powrotem, by do nich dołączyć na dobre. Przed odjazdem wyznał Bewcastle'owi, że jeśli w przyszłości jego żona i dzieci nie będą mogli mu towarzyszyć, to on po prostu zostanie w domu, a parlament niech piekło pochłonie. Powiedział: „dzieci”, co zapewne oznaczało, że również Morgan spodziewała się kolejnego potomka.

Wulfric cieszył się, że jego rodzeństwo założyło rodziny i prowadzi ustatkowane życie. Ale bez nich Bedwyn House był przeraźliwie pusty. Nawet Morgan nie zatrzymała się tu, gdy przyjechała do Londynu.

Lindsey Hall, siedziba rodowa w Hampshire, wyda się mu jeszcze bardziej puste.

Chyba właśnie ta myśl pchnęła Wulfrica do nietypowej jak na niego impulsywnej decyzji kilka dni temu. Przyjął zaproszenie lady Renable, przekazane przez jej brata, wicehrabiego Mowbury'ego, by spędzić dwa tygodnie w Schofield w Gloucestershire. Nigdy nie uczestniczył w dłuższych spotkaniach towarzyskich. Uważał, że to najnudniejszy sposób spędzania czasu. Oczywiście Mowbury zapewniał go, że towarzystwo będzie przednie, dyskusje ożywione i na poziomie, a co więcej, będzie można wędkować, ale dwa tygodnie w tym samym gronie, nieważne jak przyjemnym, może się okazać nader męczące.

Wulfric odchylił się do tyłu, wsparł łokcie na podpórkach i splótł dłonie. Wpatrywał się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem. Tęsknił za Rose bardziej, niż był skłonny przyznać. Przez dziesięć ostatnich lat była jego kochanką. Zmarła w lutym. Zaczęło się od pozornie niegroźnego przeziębienia, które jednak rozwinęło się w poważne zapalenie płuc. Lekarz mógł jedynie łagodzić jej cierpienie. Śmierć Rose była dla Wulfrica ciężkim szokiem. Nie odstępował jej przez całą chorobę i był przy niej w chwili śmierci.

Czuł się okropnie, jakby naprawdę owdowiał.

Z Rose łączył go bardzo wygodny układ. Na miesiące, które musiał spędzać w Londynie, wynajmował jej luksusowy apartament w mieście. Latem on jechał do Lindsey Hall, ona zaś wracała na wieś, do ojca, który był kowalem. Podczas pobytu w mieście Wulfric spędzał większość nocy u Rose. Nie łączyła ich ogromna namiętność – wątpił, czy w ogóle jest zdolny do namiętności – ani też głębsza przyjaźń, ze względu na różnicę pochodzenia i wykształcenia. Ale było im razem dobrze. Książę miał pewność, że Rose jest tak samo zadowolona z ich związku, jak on. Gdyby nie była, po ponad dziesięciu wspólnych latach wiedziałby o tym. Cieszył się, że nie spłodził z nią dzieci. Łożyłby na ich utrzymanie, ale czułby się niezręcznie, mając nieślubne potomstwo.

Śmierć kochanki pozostawiła w jego życiu ogromną pustkę. Od lutego nie współżył z kobietą. Nie znalazł nikogo na miejsce Rose. I nawet nie szukał. Ona wiedziała, jak go zadowolić i sprawić mu rozkosz. Teraz musiałby się przyzwyczajać do kogoś innego. A w wieku trzydziestu pięciu lat czuł się na to trochę za stary.

Oparł brodę na rękach.

Miał trzydzieści pięć lat i wypełnił wszystkie swoje obowiązki związane z tytułem księcia Bewcastle. Wszystkie z jednym wyjątkiem. Nie ożenił się i nie spłodził dziedzica. Wiele lat temu był bliski spełnienia również tej powinności. Był wtedy młody i jeszcze pełen nadziei, że uda mu się połączyć osobiste szczęście z obowiązkiem. Jednak tego wieczoru, gdy miały zostać ogłoszone jego zaręczyny, jego przyszła żona rozegrała skomplikowaną intrygę, by uniknąć małżeństwa, przed którym się wzdragała. A zbyt się bała księcia oraz swego ojca, by po prostu powiedzieć prawdę.

Czy książę mógł wybrać jakąś kobietę na swoją żonę i oczekiwać zadowolenia z takiego związku? Kto poślubiłby księcia dla niego samego? Kochankę zawsze można odprawić. Żony już nie.

Przez te wszystkie lata, które upłynęły od czasu rozstania z lady Marianne Bonner, pozwalał sobie na ten jeden jedyny drobny bunt. Pozostawał wolny. I zaspokajał swoje potrzeby z Rose. Znalazł ją i wziął na utrzymanie niecałe dwa miesiące od tamtego katastrofalnego wieczoru.

A teraz Rose nie żyła. Została jego sumptem pochowana na wiejskim cmentarzu w pobliżu domu ojca. Książę Bewcastle zadziwił całą okolicę, gdy pojawił się na pogrzebie.

Do diabła, czemu zgodził się pojechać do Schofield z Mowburym? Tylko dlatego, że nie chciał samotnie wracać do Lindsey Hall? Czy też nie mógł znieść myśli o dalszym przebywaniu w Londynie? To kiepski powód, nawet jeśli Mowbury jest naprawdę inteligentny i ciekawie się z nim rozmawia, a według jego słów również reszta gości miała być na odpowiednim poziomie. Tak czy inaczej, lepiej by spędził lato, wizytując swoje majątki w Anglii i Walii. A po drodze odwiedziłby braci i siostry. Chociaż to ostatnie to nie najlepszy pomysł. Oni mieli teraz własne życie. Mieli mężów i żony, i dzieci. I chyba wszyscy byli szczęśliwi. Tak, wszyscy.

Cieszył się ich szczęściem.

Książę Bewcastle siedział samotny pośród przepychu swej londyńskiej rezydencji i patrzył w milczeniu w przestrzeń, opierając brodę na dłoniach.

2

Powóz barona Renable'a podjechał wczesnym rankiem i zabrał Christine do Schofield. Zaaferowana Melanie z wdzięcznością przyjęła propozycję pomocy w ostatnich przygotowaniach. Christine wpadła na chwilę do przeznaczonego dla niej pokoiku na tyłach domu, z którego roztaczałby się widok na ogród warzywny, gdyby nie zasłaniały go dwa kominy. Zdjęła kapturek, poprawiła loki i rozpakowała swój skromny bagaż. Potem pobiegła do pokoju dziecinnego i przywitała się z dziećmi. Resztę poranka i wczesne popołudnie spędziła, biegając na posyłki tam i z powrotem. Zapewne biegałaby tak do końca dnia, gdyby Melanie nie zauważyła jej, jak wchodzi na górę ze stosem ręczników i nie zaprotestowała na jej widok.