– Tak myślałem. – Spojrzał na nią lodowato.

– Pan po prostu nie lubi dzieci, prawda? – powiedziała.

– I wszystkiego, co przypomina o dzieciństwie, swobodzie i nieskrępowanej radości. Chłód, powaga i dostojeństwo, tylko to się dla pana liczy. Tylko to. Oczywiście, że nie obchodzi mnie, co pan o mnie myśli.

– Tak czy inaczej, powiem pani – rzucił. Oczy płonęły mu dziwnym zimnym blaskiem, który uznała za gniew. – Myślę, że została pani zesłana na ziemię, by nieść ludziom światło. I że powinna pani porzucić przekonanie, iż mnie zna i rozumie.

– Och! – Oparła się mocniej o pień. – Nienawidzę, gdy pan to robi. Już mi się wydawało, że zaczynamy się porządnie kłócić. I akurat wtedy pan zbija mnie z pantałyku. Co pan powiedział?

– Że pani mnie wcale nie zna – odparł.

– Nie, nie to – szepnęła. – O tym, że niosę światło.

Zbliżył do niej twarz. Oczy nadal miał jak sople lodu. Zdumiewająca anomalia!

– Postępuje pani impulsywnie, w sposób, który nie przystoi damie, jest pani niezręczna i czasem wręcz prostacka – powiedział.

– Za dużo pani mówi, za często się śmieje i zapala się do wszystkiego w mało wytworny sposób. A jednak przyciąga pani do siebie niemal wszystkich ze swego otoczenia niczym płomień świecy ćmy. Myśli pani, że wytworne towarzystwo panią gardzi, szydzi z niej i patrzy z góry, lecz prawda jest całkiem inna. Twierdzi pani, że nie spodobała się w towarzystwie. Nie wierzę w to. Sądzę, że zdobyła pani towarzystwo przebojem. Albo tak by się stało, gdyby tylko pani na to pozwolono. Nie wiem, kto wpoił pani przekonanie, że pani nie pasuje do wyższych sfer, ale ta osoba jest w błędzie. Może nie była w stanie znieść blasku pani światła, może nie chciała się nim dzielić z innymi. Może pomyliła wewnętrzny blask z kokieterią. Tak właśnie myślę, pani Derrick. Napawałem się cudownym faktem, że Lindsey Hall znów jest pełne życia i śmiechu dzieci, w dużej mierze dzieci mojego rodzeństwa. A potem pani sturlała się ze wzgórza, prosto w moje ramiona. Niech się pani nie waży mówić mi, że nie lubię dzieci, swobody i nieskrępowanej radości. Była do głębi wstrząśnięta. A równocześnie ogarnęła ją radość. Zdołała go rozgniewać. Był na nią najwyraźniej wściekły. I stracił panowanie nad sobą. Od chwili, gdy go poznała, nigdy nie słyszała, by wypowiedział tyle słów naraz.

– A pan niech się nie waży mi nakazywać, co mi wolno mówić, a czego nie – odparła. – Być może w swoim świecie ma pan absolutną władzę, Wasza Wysokość, aleja do niego nie należę. Nie ma pan władzy nade mną. I oboje powinniśmy się z tego cieszyć, teraz, gdy wiemy, jak mnie pan ocenia. Każdego dnia przynosiłabym panu wstyd, tak jak to się stało w Hyde Parku i dzisiejszego popołudnia.

– W przeciwieństwie do pani zmarłego męża i jego brata czy kogokolwiek, kto przekonał panią, że jest wieczną kokietką, ja wytrzymałbym blask pani światła. W niczym nie umniejszyłoby ono mojej osoby. Powiedziała mi pani kiedyś, że wyssałbym z niej całą radość, ale pani nie docenia samej siebie, jeśli w to wierzy. Tylko słaby charakter może zdławić radość. A ja nie należę do słabych ludzi.

– Cóż za nonsensy pan opowiada! – odparła, gdy w końcu odsunął się od niej i cofnął rękę z pnia. – Dla pana nikt się nie liczy, chyba że jako sługa, by biegać dla pana na posyłki i spełniać każdy jego rozkaz. Rządzi pan, unosząc palec czy brew. Oczywiście, że mnie też chciałby pan kontrolować, gdybym tylko była na tyle niemądra, by się panu podporządkować. Nie zna pan innej relacji z drugim człowiekiem.

– A pani, pani Derrick, nie widzi innego sposobu, by zwalczyć pociąg, który do mnie czuje, niż wmawiać sobie, że zna mnie pani jak zły szeląg. – Odszedł o kilka kroków, po czym odwrócił się i spojrzał na nią. – Czy ostatecznie doszła pani do wniosku, że jednak nie noszę maski? I że miała pani rację wczorajszego wieczoru, twierdząc, iż jestem księciem do szpiku kości?

– Pan mnie wcale nie pociąga! – krzyknęła.

– Czyżby? – Uniósł brew, a zaraz potem monokl. – Więc obcuje pani cieleśnie z każdym partnerem do tańca, który zaprasza panią na spacer w ustronne miejsce?

Ogarnęła ją furia, która skupiła się na jednej jedynej rzeczy.

– To już szczyt wszystkiego! – zawołała i podeszła do niego.

Wyrwała mu monokl, ściągnęła mu przez głowę wstążkę, na której był zawieszony, i rzuciła szkiełko jak najdalej od siebie.

Przyglądali się oboje, jak wzleciało wysoko do góry, a potem zaczęło spadać i w końcu zawisło na gałęzi. Monokl kiwał się smętnie na wstążce tam i z powrotem wysoko nad ziemią.

Christine odezwała się pierwsza.

– Tym razem nie wdrapię się na drzewo – oznajmiła.

– Ulżyło mi, gdy to usłyszałem, madame – powiedział. Głos miał lodowaty jak zwykle. – Musiałbym panią nieść kawał drogi w kolejnej podartej sukni.

– Pan mnie wcale nie pociąga – powtórzyła. – I nie jestem rozwiązła.

– Nie powiedziałem, że pani jest – zapewnił. – Chodziło mi właśnie o to, że pani nie jest.

– Mniemam, że gdy wrócimy, uniesie pan brew i armia ogrodników przybiegnie tu, by go zdjąć – rzuciła Christine, patrząc żałośnie na monokl kołyszący się na wietrze. – Niestety nie będzie pan mógł patrzeć przez monokl. Choć przypuszczam, że ma ich pan więcej.

– Osiem – odparł krótko. – Mam ich osiem, a właściwie będę miał, gdy odzyskam ten.

Ruszył przed siebie. Christine przez chwilę myślała, że zostawi ją samą, on jednak podszedł do starego dębu. Wdrapał się na drzewo zwinnie i szybko. Strach ścisnął ją za gardło, gdy książę znalazł się na poziomie gałęzi, na której wisiał monokl, i nie mogąc go dosięgnąć, usiadł na konarze i powoli przesunął się dalej.

– Niech pan będzie ostrożny – zawołała, przyciskając dłonie do serca.

– Zawsze jestem ostrożny. – Odczepił wstążkę i rzucił jej szkiełko do rąk. – No, może z wyjątkiem sytuacji, gdzie chodzi o panią. Gdybym był ostrożny, zostałbym tutaj, dopóki pani nie wyjedzie. Gdybym był ostrożny, unikałbym pani w Schofield jak zarazy. A w lutym zamknąłbym się w Bedwyn House po ślubie panny Magnus i siedziałbym tam, dopóki pani nie oddaliłaby się od Londynu na odległość przynajmniej stu kilometrów. Po jednej nieudanej próbie w wieku lat dwudziestu czterech porzuciłem myśli o małżeństwie. Od tamtej pory nie szukałem żony. Gdybym szukał, z pewnością nie wybrałbym kobiety takiej jak pani. Bo pani jest przeciwieństwem kobiety, jaką bym wybrał.

– Oczywiście, że pan nie chce się żenić – rzuciła cierpko. – Ma pan przecież dwie kochanki.

Poniewczasie uświadomiła sobie, że dała się sprowokować do wulgarnego zachowania. Ale jak on śmiał jej powiedzieć, że jest przeciwieństwem kobiety, jakiej pragnąłby na swoją żonę.

Spojrzał na nią z kwaśną miną. Wyglądał przy tym niesamowicie pięknie.

– Dwie – powtórzył. – Jedną na dni powszednie, a drugą na niedziele? Jedną na wsi, a drugą w mieście? Czy też jedną na dzień, a drugą na noc? Pani informator ma kiepskie dane, pani Derrick. Moja długoletnia kochanka zmarła ponad rok temu. O żadnej innej nie wiem. Niewątpliwie wybaczy mi pani, że tak prostacko wspominam tę osobę przy niej, ale to pani pierwsza poruszyła jej temat.

Ponad rok temu. Więc zeszłego lata w Schofield próbował znaleźć sobie nową kochankę.

– Pani mnie nieustannie irytuje, ale i urzeka – rzucił. – Często jednocześnie. Jak pani to wytłumaczy?

– Nie chcę pana urzekać – odparła. – I nie chcę pana irytować. Nie chcę dla pana nic znaczyć. Nie należy żywić żadnych uczuć do kobiety, którą się gardzi. A o ileż bardziej pan by mną gardził, gdyby musiał spędzić ze mną resztę życia.

Przeszył ją lodowatym spojrzeniem.

– Czy właśnie tak się stało w pani małżeństwie? – spytał.

– To nie pańska sprawa – burknęła. – Czy zamierza pan tam siedzieć przez cały dzień? Albo dopóki nie wyjadę? To wyjątkowo idiotyczne, że kłócimy się w tej sytuacji. Pan lada moment spadnie, a mnie zesztywnieje kark.

Zszedł na dół, nie odezwawszy się ani słowem. Przyglądała mu się w milczeniu.

Jest cudownie umięśniony, silny i pełen wigoru, pomyślała. Napawał ją niepokojem. Zobaczyła, że jest w nim coś więcej niż władczość i chłód. Widziała go sfrustrowanego i rozgniewanego. Powiedział, że ona go jednocześnie urzeka i irytuje.

Zastanawiała się, dlaczego przeciwieństwa się przyciągają. Tak bardzo się od siebie różnili. Ich uczucia nigdy nie mogłyby wyjść poza wzajemną fascynację. Nie mogliby żyć razem w harmonii i szczęściu. Nie, nigdy więcej nie poświęci wolności dla głupiej fascynacji mężczyzną.

Nawet jeśli ta fascynacja bardzo przypominała miłość.

Książę otrzepał surdut, a Christine zawiesiła sobie na szyi jego monokl. Już jej w tym głowa, żeby nie spojrzał na nią przez to piekielne szkiełko.

– Jest już za późno na spacer do gołębnika – powiedział. – Pozwoli pani, że pokażę jej teraz jezioro, tak jak sugerował Alleyne.

Spojrzał na monokl wiszący na jej szyi, ale nie zażądał zwrotu swej własności.

– Dobrze – zgodziła się.

„Myślę, że została pani zesłana na ziemię, by nieść ludziom światło”.

Czy zdoła kiedykolwiek zapomnieć te jego słowa? Dziwne słowa.

Okropny, podły człowiek. Przez niego chciało się jej płakać.

18

Przeszli brzegiem jeziora w kierunku domu. Wiatr wiał od strony wody i choć świeciło słońce, w powietrzu czuło się jeszcze chłód.

Wulfric był wytrącony z równowagi. Wybuchnął przy pani Derrick gniewem. To mu się nigdy nie zdarzyło. Ale też zakochał się po raz pierwszy w życiu. Nie kłamał. Nieustannie go urzekała i irytowała jednocześnie. Nawet teraz miał ochotę potraktować ją z całym chłodem, na jaki było go stać. Wszak twierdziła, że właśnie w ten sposób zawsze odnosił się do innych. Chciał zapomnieć o tym szaleńczym pragnieniu, by zdobyć jej względy.

Kto słyszał, żeby księżna Bewcastle turlała się w dół zbocza na oczach jego rodzeństwa oraz ich dzieci, piszcząc przy tym i śmiejąc się radośnie? I tryskała energią, i była tak piękna, że omal nie porwał jej w ramiona u stóp wzgórza i nie obsypał jej twarzy pocałunkami.

Ciekawe, jak by zareagowało jego rodzeństwo i baron Renable z żoną, gdyby uległ temu impulsowi.

Szli w milczeniu. Wreszcie to on się odezwał, choć właściwie wbrew sobie. Nie wiedział, co wywoła swoim pytaniem. Nie wiedział nawet, czy chce znać odpowiedź. I czy ona zechce na nie odpowiedzieć. Jak jednak mógłby ją kochać, jeśli jej nie pozna?

– Proszę mi opowiedzieć o swoim małżeństwie – poprosił.

Odwróciła się w stronę jeziora. Przez chwilę myślał, że mu nie odpowie.

– Mój mąż był jasnowłosy, piękny i czarujący – powiedziała. – Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, a on, o dziwo, odwzajemnił moje uczucie. Wzięliśmy ślub dwa miesiące po naszym pierwszym spotkaniu. Z początku wydawało się, że będziemy żyli długo i szczęśliwie. Pokochałam jego rodzinę, a oni pokochali mnie. Nawet jego brat z żoną. Uwielbiałam jego bratanków. Życie w wyższych sferach nie było łatwe, ale jakoś mnie tam zaakceptowano, a nawet okazano mi serdeczność. Nie mylił się pan w tej kwestii. Zostałam przedstawiona królowej i otrzymałam nawet kartę wstępu do Almack's. Uważałam się za najszczęśliwszą kobietę na ziemi.

Miała wtedy pewnie ze dwadzieścia lat. Była młoda, śliczna i pełna marzeń o miłości, przystojnym mężu i długim, szczęśliwym życiu. Ogarnęła go czułość na myśl o tamtej dziewczynie. Czy gdyby ją wtedy spotkał, też by się w niej zakochał?

– Co się popsuło? – spytał.

Wzruszyła ramionami i zadrżała, choć chyba nie z powodu zimna.

– Gdy poznałam Oscara bliżej, zrozumiałam, że mimo urody, pozycji i fortuny jest bardzo niepewny siebie. Uzależnił się ode mnie emocjonalnie. Uwielbiał mnie i nie chciał się ze mną rozstawać ani na chwilę. Oczywiście nie miałam nic przeciwko temu. Świata poza nim nie widziałam. Potem jednak zaczął się obawiać, że mnie straci. Oskarżał mnie, że flirtuję z innymi mężczyznami. Jeśli odezwałam się albo uśmiechnęłam do kogoś innego, wpadał w zły humor na całe dni. Ilekroć wychodziłam bez niego, choć zawsze robiłam to w towarzystwie przyzwoitki, podejrzewał, że udaję się na tajemną schadzkę. Zarzucił mi nawet… to zresztą nieważne.

Wulfric zrozumiał, że Oscar Derrick był człowiekiem słabym i przez to bardzo zaborczym. Mierzył swoją wartość ilością uwagi poświęcanej mu przez żonę, a że nigdy nie miał jej dość, stał się drażliwy, może nawet okrutny.

– Zarzucił pani cudzołóstwo? – spytał.

Skinęła głową, nie patrzyła na niego.

– W końcu Hermione i Basil też w to uwierzyli – powiedziała. – Oskarżenie musi być okropne, gdy się jakieś zło rzeczywiście popełniło. Ale gdy się jest niewinnym, zarzut staje się nie do zniesienia. Nie, to za słabe słowa. On… zabija duszę. Przez ostatnie kilka lat mego małżeństwa zdławił we mnie całą radość. W Oscarze również. Zaczął dużo pić i grać o wysokie stawki. Nigdy nie byliśmy bogaci, ale mieliśmy dość, by żyć wygodnie i niezależnie. Po śmierci Oscara okazało się, że zostawił olbrzymie długi. Nie wiem, czy wytrzymałabym to wszystko i nie oszalała, gdyby nie Justin. Był jedynym przyjacielem, który przy mnie pozostał. Zawsze mi wierzył, ufał i pocieszał mnie. Ale choć bardzo się starał, niewiele wskórał u swoich kuzynów.