– Jest jeszcze jedno słowo, oprócz „flirtowania”, które nieodmiennie słyszałem w związku z osobą pani Derrick, we wszystkich opowieściach o jej małżeństwie i niej samej – ciągnął książę. – To słowo brzmi „Justin”.

– Co pan sugeruje? – Justin zerwał się na nogi. – Ty podły…

Bewcastle uniósł monokl do oka.

– Sugeruję, by pan usiadł, Magnus – rzekł.

Niewiarygodne, ale Justin usiadł.

– Elrick, proszę pomyśleć o wszystkich tych sytuacjach w trakcie jej małżeństwa, gdy pani Derrick była obwiniana, czy to przez swego męża, czy przez pana, czy przez pańską żonę, o flirtowanie albo niestosowne zachowanie w towarzystwie jakiegoś mężczyzny – powiedział książę. – I proszę rozważyć, czy pan, pański brat bądź żona kiedykolwiek na własne oczy widzieli niepodważalny dowód jej winy. Czy przypomina pan sobie, by kiedykolwiek bezpośrednio usłyszał o niej jakąś haniebną plotkę?

Christine poczuła chłód, choć siedziała niedaleko kominka. Nie patrzyła już na księcia, tylko na Justina.

– Bewcastle, uważam, że nasze sprawy rodzinne nie powinny pana obchodzić – odparł Basil.

Hermione przełknęła z trudem.

– To Justin zawsze nam o tym mówił – powiedziała. – Przynosił plotki z klubów dla dżentelmenów i z różnych innych miejsc. Zawsze był rozgniewany i zaniepokojony. Zawsze bronił Christine i upierał się, że w tych pogłoskach nie ma ani krzty prawdy. On zawsze…

– Justinie, coś ty zrobił? – spytała Christine.

Wszystko okazało się takie proste. I niemal niemożliwe do zdemaskowania.

– Gdy wracałem dzisiaj w towarzystwie Magnusa z Alvesley, usłyszałem, że nie powinienem mieć pretensji do pani Derrick o to, że przyjmuje atencje markiza Attingsborough – powiedział książę. – Nie należy jej oskarżać o flirtowanie, skoro markiz jest znanym rozpustnikiem. Ona nic nie może poradzić na to, że przyciąga mężczyzn takich jak Attingsborough, Kitredge i ja. Tak już jest. Choć oczywiście ma ambicje, by zdobyć tytuł i możliwie najwyższą pozycję towarzyską. Usłyszałem też, że gdyby Magnus wiedział o setkach skandali, w które była zamieszana pani Derrick, a nie zaledwie kilkunastu, to i tak by jej bronił, bo od tego są przyjaciele. Dowiedziałem się, że choć pani Derrick w przeddzień śmierci swego męża przez ponad godzinę przebywała sam na sam z dżentelmenem, on chętnie zapewnił jej alibi, bo jej ufa.

– Justinie. – Christine nie odrywała wzroku od jego twarzy. – To ty z rozmysłem zrujnowałeś moje małżeństwo? Ty doprowadziłeś Oscara do szaleństwa i śmierci?

– Chyba w to nie wierzysz, Chrissie? – zawołał, patrząc na nią błędnym wzrokiem. – Jestem twoim przyjacielem. Tylko ja cię rozumiem. Ja cię kocham!

Basil odchrząknął.

Hermione przycisnęła dłoń do czoła i zamknęła oczy.

– To jakiś koszmar – powiedziała. – To nie może być prawda. Justinie, byłeś taki przekonujący. Zawsze było nam ciebie żal. I nie wierzyliśmy w ani jedno twoje słowo.

– To pan! – Justin oskarżycielsko wskazał księcia palcem. – Pan, Bewcastle! Pan dziś rano nazwał Chrissie ladacznicą.

– A potem odjechałem do stajni, żeby mógł się pan do woli napawać swym triumfem – odparł książę, ponownie unosząc monokl do oka.

– Ty zaś przyszedłeś do mnie i mówiłeś, że książę byłby okropnie zazdrosnym i zaborczym mężem, bo zirytował się, gdy markiz Attingsborough odprowadził mnie i pomógł dosiąść konia – odezwała się Christine. – Justinie! Och, Justinie. Biedny, biedny Oscar!

Zakryła twarz dłońmi. Poczuła na szyi dotyk chłodnej dłoni Hermione.

– Chrissie, nikt cię nie kocha tak jak ja – zawołał Justin. – Ale ciebie pociąga przede wszystkim uroda. Najpierw Oscar, teraz Bewcastle, a po drodze cała rzesza przystojnych mężczyzn. A ja? Ja się nie liczę? Kobiety nigdy nie zwracały na mnie uwagi, a zwłaszcza ty. Nigdy nie traktowałaś mnie poważnie. Nie mogę znieść, gdy widzę cię z mężczyznami, którzy nie potrafią cię należycie do cenić. Chrissie, ja cię kocham.

Christine odsunęła ręce od twarzy i zobaczyła, jak książę Bewcastle pochyla się nad Justinem, chwyta go za halsztuk i bez wysiłku unosi w górę.

– Nie potrafię zrozumieć pańskiego pokrętnego rozumowania, Magnus – odezwał się tak cichym i lodowatym tonem, że Christine zadrżała. – Ale coś panu powiem. Niewiele wiem o miłości, lecz jedno wiem na pewno. Zrujnowanie życia ukochanej osobie i nieustanne zadawanie jej bólu to nie miłość.

Christine ukryła twarz w dłoniach. Gorące łzy pociekły jej przez palce.

– Najchętniej rozdeptałbym pana jak robaka – ciągnął książę. – Jest pan jednak moim gościem, podobnie jak pańska matka i inni krewni. Pańska rodzina rozprawi się z panem w sposób, który uzna za stosowny. Na razie sugeruję, by znalazł pan odpowiedni powód zmuszający go do opuszczenia mojego domu jutro jeszcze przed śniadaniem.

Christine kątem oka zauważyła, że Basil wstał.

– Justinie, zanim opuścisz Lindsey Hall i Anglię, bądź łaskaw wyjść ze mną na zewnątrz – rzucił. – I to już.

– Basilu… – zaczęła Hermione.

– Hermione, ty zostaniesz tutaj – polecił. – Ty też, Christine.

Justin stanął przy fotelu Christine. Twarz miał poszarzałą, a w oczach łzy.

– Chrissie? – odezwał się nieśmiało.

I wtedy stała się naprawdę zdumiewająca rzecz. Książę Bewcastle mocno kopnął go w tyłek i posłał w ślad za wychodzącym Basilem.

Po ich wyjściu na moment zapadła cisza. Potem książę ukłonił się Hermione i Christine.

– Zostawię panie same – powiedział. – Nikt nie będzie im przeszkadzał.

Zanim opuścił bibliotekę, zatrzymał się przy fotelu Christine i wsunął jej w dłoń dużą płócienną chusteczkę.

Gdy wyszedł, Christine i Hermione siedziały przez chwilę bez ruchu.

– Czy mogę mieć nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz? – odezwała się w końcu Hermione.

– Zostałam oszukana tak samo jak wy – odparła Christine.

– Justin był moim przyjacielem. Kilka ostatnich lat przed śmiercią Oscara ufałam tylko jemu.

Obie wybuchnęły płaczem i rzuciły się sobie w ramiona. Opłakiwały zmarnowane lata, utraconą przyjaźń i niepotrzebną śmierć słabego, udręczonego zazdrością człowieka. I własną łatwowierność, przez którą dały się schwytać w tak prostą pułapkę.

Gdy zabrakło im łez, Christine wydmuchała nos w chusteczkę księcia.

– Mam nadzieję, że Basil wyjdzie z tego cało – powiedziała. – To nierozsądne, że poszedł się bić z Justinem.

– Basil jest prawdziwym mężczyzną – odparła Hermione z dumą. – Mam nadzieję, że stłucze Justina na kwaśne jabłko.

Roześmiały się niepewnie i uroniły jeszcze kilka łez.

20

Niedziela Wielkanocna minęła bardzo spokojnie. Rano wszyscy poszli do kościoła, po południu głównie bawili się z dziećmi, a wieczór upłynął na słuchaniu muzyki, rozmowach i czytaniu.

Nikt nie skomentował nagłego zniknięcia Justina. Podobno przeprosił księcia Bewcastle'a i wyjechał z powodu jakiejś nagłej sprawy w mieście. Jego matka westchnęła tylko, że przez całe życie pojawiał się i znikał, kiedy mu się podobało, więc i teraz niewątpliwie miał naprawdę ważny powód do wyjazdu. Wszyscy przyjęli za dobrą monetę niemądre wyjaśnienia Basila, że uderzył się w policzek i obtarł sobie kłykcie, gdy pośliznął się przy wychodzeniu z wanny. Jeśli ktoś mu nie uwierzył, zachował to dla siebie.

Gdy w sobotę Basil po pewnym czasie dołączył do Hermione i Christine w bibliotece, zapewnił je, że Justin wygląda o wiele gorzej. Uściskał żonę, a potem mocno i długo tulił bratową.

– Oscar bardzo cię kochał, Christine – powiedział zdławionym głosem. – Kochał cię do samego końca, nawet jeśli przestał ci ufać.

– Tak, wiem – tylko tyle zdołała wykrztusić.

– To nie w porządku, że nie zadbaliśmy o ciebie po jego śmierci – ciągnął. – Nie proszę o wybaczenie, tylko o pozwolenie, bym mógł ci to zadośćuczynić.

Christine znów zaczęła łkać w chusteczkę księcia.

– A jeśli zechcesz wyjść za Bewcastle'a, to masz nasze błogosławieństwo – dodał.

– O tak – potwierdziła Hermione. – Zdaje się, Christine, że książę darzy cię głębokim uczuciem. Gdyby tak nie było, nie potraktowałby Justina z morderczą furią.

Nie mówili więcej na ten temat. Christine wróciła do salonu, gdzie pani Pritchard ślicznie, choć nieco drżącym głosem śpiewała walijską balladę. Hermione zabrała Basila do ich sypialni, by przyłożyć mu okład na policzek.

Poniedziałek był pochmurny i chłodny. Rano do Lindsey Hall przybyła duża grupa gości z Alvesley i wyjechała dopiero przed drugim śniadaniem. Po posiłku lord Aidan ogłosił plan wyprawy łódkami na jezioro. Został on przyjęty entuzjastycznymi okrzykami, po czym zrobiło się ogólne zamieszanie, gdy dorośli ruszyli przygotować dzieci do drogi.

– Wulfricu, musisz zabrać Amy łódką na wysepkę – powiedziała markiza Rochester. – Pokażesz jej stamtąd różne piękne widoki.

Książę wstał ze swego miejsca u szczytu stołu.

– Ciociu, jestem pewien, że ktoś inny z chęcią ją tam zawiezie – odparł. – Ja już obiecałem pani Derrick, że pójdę z nią na spacer. Chyba że nagle rozbolała ją noga i nie może się ze mną wybrać.

Spojrzał na Christine po raz pierwszy od tej chwili w bibliotece, gdy wyszedł, zostawiając jej swoją chusteczkę. Najchętniej roześmiałaby się, bo przecież oboje wiedzieli, że bezczelnie skłamał. Serce jednak mocno jej zabiło i nagle zabrakło jej tchu. Zdała też sobie sprawę, że markiza uważnie się jej przygląda.

– Nie, Wasza Wysokość – odparła. – Nic mi nie dolega, więc chętnie się z panem wybiorę.

Markiza mruknęła coś gniewnie pod nosem. Christine pospiesznie wstała, żeby przypadkiem nie zostać sam na sam z tą groźną damą.

– Pójdę włożyć kapturek i pelisę – powiedziała.

Dziesięć minut później pojawiła się przed domem. Na schodach minęła całą rzeszę Bedwynów z dziećmi. Zaprosili ją na wycieczkę łódkami, odmówiła jednak, wyjaśniając, że wybiera się na spacer z księciem.

Mogłaby przysiąc, że przyjęli jej odpowiedź porozumiewawczymi uśmieszkami.

– Mniemam, że miał pan nadzieję spędzić spokojne popołudnie w bibliotece – powiedziała, ujmując księcia pod ramię.

– Doprawdy? – rzucił. – Pani Derrick, jak pani mnie dobrze zna. A przynajmniej tak się jej wydaje.

Przez pewien czas szli w milczeniu. Dzień nadal był pochmurny i wietrzny, niemal jak w zimie, ale na szczęście wiatr nie wiał im prosto w twarz.

– Muszę panu podziękować za to, co zrobił dla mnie w sobotni wieczór – odezwała się w końcu. – Czuję się nieswojo, że nigdy niczego nie podejrzewałam. Teraz, gdy znam prawdę, wszystko wydaje się takie oczywiste.

– Najprostsze intrygi często są najbardziej groźne – odparł. – Dlaczego miałaby pani coś podejrzewać? Magnus zaofiarował pani przyjaźń, współczucie i wsparcie, gdy pani ich potrzebowała. Pani mąż i jego brat z żoną też nie mieli powodów go podejrzewać. Jest ich krewnym i wiedzieli, że panią lubi, wydało się im więc naturalne, że bronił pani wbrew prawdzie i zdrowemu rozsądkowi. Mnie, stojącemu z boku, łatwiej było zauważyć, że słowa „flirt” i „Justin” zawsze pojawiają się razem i to z nużącą regularnością. A przecież nigdy nie widziałem, żeby pani flirtowała. Czy pani bardzo cierpiała?

– Po stracie Justina? Nie. Żałuję tylko, że Oscar przed śmiercią nie dowiedział się prawdy. Zmarł przekonany, że go zdradzałam. Słaby psychicznie, był doskonałą ofiarą, z czego Justin pewnie znakomicie zdawał sobie sprawę, gdy knuł swoją intrygę. Ale też Oscar miał łagodny charakter. Zapewne byłoby nam razem dobrze, choć okazał się zupełnie inny niż w moich romantycznych marzeniach. Tak, czuję smutek, ale też spokój. Hermione i Basil znają prawdę i to jest dla mnie bardzo ważne. Darzyliśmy się wielką sympatią, dopóki nie zaczęły się podejrzenia. Wiele panu zawdzięczam. Nie musiał pan tego dla mnie robić.

– Musiałem i chciałem – powiedział cicho.

Nie wyjaśnił, o co mu chodzi. Nie spytała. Przeszli w milczeniu przez trawnik, pod drzewami nad brzegiem jeziora i dalej, obok wzgórza, z którego Christine turlała się kilka dni temu. Minęli kępę drzew, przy której się kłócili. To tu wyrwała mu monokl, którego do tej pory nie oddała. Christine domyśliła się, że kierują się do miejsca, w które chciał ją zabrać tamtego popołudnia. Do gołębnika na północ od jeziora.

Milczenie wcale im się nie dłużyło. Christine czuła, że zapanowała między nimi harmonia. Zdała sobie sprawę, że zaczyna go lubić. Ta świadomość trochę ją niepokoiła, bo zbyt wiele ich dzieliło, by mogła się łudzić, że przepaść między nimi uda się pokonać. A jednak postanowiła nie myśleć o tym dzisiejszego popołudnia i tylko cieszyć się, że czuje do niego sympatię. Przyjęła jego zaproszenie na spacer. On niedawno zrobił dla niej coś niewiarygodnie cudownego.

„Musiałem i chciałem”.

Zerknęła ukradkiem na jego surowy arystokratyczny profil. Nie zmienił się, a jednak wydawał się jej drogi.

Doszli do polany. Stał na niej stary kamienny budynek. Okrągły, kryty strzechą, z małymi okienkami wysoko nad ziemią. Kilka schodków prowadziło w dół do drzwi zagłębionych w ziemi.