Uśmiechnął się ciepło i w tym momencie przeobraził się w najpiękniejszego mężczyznę na ziemi.

Wreszcie znalazła się u jego boku i całe zdenerwowanie pierzchło. Istniał już tylko Wulfric i ona. I kapłan, który miał ich połączyć węzłem małżeńskim na resztę życia.

– Drodzy bracia i siostry – odezwał się pastor uroczystym, donośnym głosem.

Ceremonia dobiegła końca. Oboje złożyli podpisy w księdze parafialnej. Organy zagrały uroczystą pieśń, stosowną na procesję. Ruszyli do wyjścia środkową nawą, pośród rzeszy gości siedzących w ławkach.

Christine kurczowo trzymała się ramienia męża. Spojrzał na nią z miłością i współczuciem. Wiedział, że wybrała kościół Świętego Jerzego i ślub z wielką pompą ze względu na niego. Wyczuwał, że bardzo się denerwuje, po raz pierwszy stając twarzą w twarz z całym eleganckim towarzystwem.

Nie musiał się jednak o nią bać. Szła u jego boku i uśmiechała się radośnie na prawo i lewo, do swojej i jego rodziny, do znajomych, których rozpoznała w tłumie.

Gdy znaleźli się w połowie nawy, a organy zagrały szczególnie podniosłe crescendo, Christine wyciągnęła rękę i wskazała najbardziej odległy kąt kościoła. Dopiero wtedy Wulfric poczuł, na co musi być przygotowany w ich małżeństwie.

– Och, Wulfricu, popatrz – powiedziała. – Dzieci też tu są.

Rzeczywiście. Wszystkie, nawet maluchy, stały pod czujnym okiem niań, gotowych wyprowadzić je z kościoła, gdyby zaczęły hałasować.

– To ciocia Christine! – zawołał William.

– I wujek Wulf – dodał Jacques.

Christine uniosła rękę i pomachała do nich radośnie.

Wulfric zatrzymał się i czekał, aż jego żona będzie gotowa ruszyć dostojnym krokiem dalej. A ponieważ nie miał innego zajęcia, sam również pomachał do dzieci. I uśmiechnął się od ucha do ucha.

Pomyślał, że dopiero teraz, gdy skończył trzydzieści sześć lat, życie stanie się wielką przygodą. To był dzień jego urodzin.

– Chyba powinienem cię ostrzec – szepnął, gdy dotarli do drzwi. – Nie wiem, czy zauważyłaś puste pierwsze ławki. Ci, którzy tam siedzieli, czekają na nas na zewnątrz.

I rzeczywiście, stali tam wszyscy Bedwynowie wraz z małżonkami i starszymi dziećmi, uzbrojeni w płatki róż.

Dalej kłębił się tłum ciekawskich, którzy przyszli się pogapić na ślub w wyższych sferach. Rozległy się wiwaty.

– Och, Wulfricu, jakie to ekscytujące – zawołała Christine.

Roześmiał się, chwycił ją za rękę i pobiegł do powozu. Spadł na nich deszcz różanych płatków. Christine zatrzymała się, schyliła, by zgarnąć z ziemi garść płatków, i z radosnym śmiechem rzuciła je w stronę Rannulfa, Rachel i Gervase'a.

Wsiedli do odkrytego powozu. Wulfric sięgnął po leżące na siedzeniu sakiewki z monetami i rozrzucił ich zawartość nad głowami zebranego tłumu. Lokaj w liberii wskoczył na kozioł obok stangreta, dwóch forysiów stanęło z tyłu i powóz ruszył wśród furkotu dekorujących go kolorowych wstążek i łoskotu przyczepionych doń dziurawych garnków i starych butów.

Wulfric spojrzał na żonę i ujął jej dłoń.

– Nareszcie – westchnął. – Aż do tej chwili nie wierzyłem, że czeka nas długie i szczęśliwe życie razem.

– Och, Wulfricu, nie myśl o długim i szczęśliwym życiu – powiedziała. – To takie nudne. Nie chcę, byśmy żyli jak w bajce. Chcę szczęścia, życia, kłótni i pojednań, przygody i…

Pochylił się i pocałował ją.

– Tak, tego też – dodała ze śmiechem.

Tłum przy kościele wzniósł kolejny okrzyk na cześć młodej pary.

EPILOG

Był dzień trzydziestych siódmych urodzin księcia Bewcastle'a i zarazem pierwsza rocznica jego ślubu.

Wulfric nie zwykł uroczyście świętować swoich urodzin, a pierwszą rocznicę spędziliby pewnie tylko we dwoje w gołębniku.

Dom jednak był pełen gości. Przybyło ich nawet więcej niż na Wielkanoc zeszłego roku. Kolejni pojawią się po uroczystości w kościele, która wkrótce się rozpocznie.

Uroczystości bynajmniej nie z okazji urodzin księcia czy rocznicy ślubu. Christine i Wulfric wcale nie oczekiwali, że znajdą się w centrum uwagi.

Ten honor miał przypaść Jamesowi Christianowi Anthony'emu Bedwynowi, markizowi Lindsey.

Lecz w godzinę po tym, jak książę z idealnie zawiązanym halsztukiem przywdział resztę odświętnego stroju, a księżna włożyła nową błękitną suknię i kapturek pasujące kolorem do jej oczu, markiz nie kwapił się, by zwracać na siebie uwagę.

Spał.

Obudził się na chwilę, gdy lodowata woda kapnęła mu na czoło, i przez dwie czy trzy minuty dawał ujście furii.

Wodę wytarto, a markiz znalazł się w silnych ramionach kogoś, kto szepnął mu, że wprawdzie jest bezgranicznie kochany, ale musi się nauczyć panować nad sobą i nie wrzeszczeć z byle powodu.

Zamiast wdać się w dyskusję, James Christian Anthony Bedwyn znów zasnął.

Właśnie został ochrzczony. Miał na sobie wspaniałą sukienkę, w której od pokoleń chrzczono dzieci książąt Bewcastle'ów.

Tłoczyli się wokół niego zachwycone ciotki i wujowie, babka i cioteczna babka, której lorgnon na chwilę zaplątało się w koronki jego sukienki. Ku zdumieniu i przerażeniu niani ojciec zaniósł go w ramionach do domu. Mali kuzyni domagali się, by pozwolono im potrzymać niemowlę. Wszyscy z wyjątkiem najstarszego Davy'ego, który uważał, że takie rzeczy są poniżej jego męskiej godności. I najmłodszego Roberta, syna wuja Alleyne'a i ciotki Rachel, który spał w kołysce w pokoju dziecinnym. Tylko Becky i Mariannę dostąpiły tego zaszczytu, każda po minucie.

Podchodzili sąsiedzi i zachwycali się nim.

W końcu matka pocałowała malca w pulchny policzek, ojciec w drugi i zanieśli go na piętro do pokoju dziecinnego, żeby tłum gości go nie obudził.

Nie obudził się. Owinięty w kocyk spał obojętny na wszystko.

Słyszał jednak dwa głosy nad swoją kołyską. Pewnie uznałby je za najdroższe mu głosy na świecie, gdyby w wieku sześciu tygodni był w stanie formułować takie myśli.

– Nasz mały cud – westchnęła matka z czułością.

– Nasz kłębek utrapień – powiedział ojciec surowym tonem, choć z nie mniejszą czułością. – Christine, tam w kościele on nie był po prostu zły, ale wręcz wściekły. Chyba będziemy mieć z nim mnóstwo kłopotów.

Markiz Lindsey spał tak mocno, że nie czuł palców głaszczących go po policzku.

– Taką mam nadzieję, Wulfricu – oznajmiła matka z zachwytem. – I chciałabym, żeby miał siostry i braci, z którymi będziemy mieli jeszcze więcej kłopotów.

– Cóż, kochanie, jeśli mogę jakoś pomóc w spełnieniu akurat tego życzenia, to z rozkoszą się tym zajmę – powiedział książę Bewcastle.

Księżna Bewcastle roześmiała się cicho. Markiz nawet nie wiedział, co to brat czy siostra. Ale się dowie…

Mary Balogh

  • 1
  • 38
  • 39
  • 40
  • 41
  • 42