We śnie zawsze w tej chwili ona również nieruchomiała, bała się poruszyć, bała się dotknąć go, bała się tego, co ujrzy w jego oczach, kiedy się do niej odwróci. Był to najokropniejszy i jednocześnie niemal ostatni moment snu, kiedy dotykała najstraszniejszych głębi rozpaczy. Kiedy stała tak, wahając się, mgła unosiła się znowu, a on znikał jej z oczu.

Koszmar ten przyśnił się jej dwukrotnie podczas pierwszej nocy w Newbury Abbey.

Obudziła się, kiedy na dworze panował jeszcze mrok, posłała łóżko, umyła się w zimnej wodzie w garderobie i ubrała w starą niebieską suknię z bawełny. Musiała wyjść na zewnątrz, by odetchnąć świeżym powietrzem. Chciała poczuć ziemię pod stopami. Chciała poczuć wiatr na twarzy i we włosach. Na schodach i przy drzwiach, gdy mocowała się z zamkiem, nie spotkała nikogo.

Wreszcie wyszła na dwór, gdzie na wschodniej stronie nieba zaczynały pojawiać się pierwsze oznaki nadchodzącego świtu. Głęboko wciągnęła do płuc chłodne powietrze. Czuła na nagich ramionach gęsią skórkę, ścierpły jej nogi. Nagle uspokoiła się i zaczęła iść w kierunku plaży.

Zatrzymała się dopiero nad samym brzegiem morza. Na granicy lądu, na granicy miejsca i czasu. Na obrzeżu nieskończoności i wieczności. Wiatr przemierzający rozległe przestrzenie nieznanego był silny, słony i zimny. Rozwiewał jej suknię i targał włosy. Czuła, jak stopy zapadają się nieco w miękkim piasku. Wysoko w górze mewy krążyły i krzyczały jak duchy uwolnione od czasu i przestrzeni. Przez moment poczuła zazdrość.

Jedynie przez moment. Lata spędzone w armii nauczyły ją świadomości nieskończonej wartości każdej chwili. Życie było tak niepewne, pełne kłopotów, strachu i cierpienia, a jednocześnie tak pełne cudów i piękna, i tajemnicze. Jak wszyscy ludzie, ona również doznawała przykrości. Pasmo bolesnych przeżyć zaczęło się dla niej nazajutrz po dniu, który był jednocześnie najbardziej nieszczęśliwy i najszczęśliwszy w jej życiu, kiedy zmarł ojciec, a major Newbury ją poślubił.

Przetrwała to wszystko!

A teraz, teraz, w tej najpiękniejszej z chwil, była wolna i otoczona takim nadziemskim pięknem, że aż czuła ból w piersiach i gardle. Wydawało się jej, że wiatr nie okrąża jej, lecz przepływa przez nią, przepełniając tajemniczą siłą życia.

Czy mogłaby tak po prostu odrzucić taki dar?

Przynajmniej żyła.

Lily rozwarła ramiona, podniosła głowę w kierunku wschodzącego słońca i stojąc na piasku, okręciła się dwa razy. Czuła, że na krótką chwilę dotarła do samego rdzenia tajemnicy.

Była żywa.

Po prostu żywa!

Przepełniona nową nadzieją, nową odwagą, nowym bogactwem uczuć ruszyła dalej, bosymi stopami ostrożnie badając drogę przez skały wyrastające w miejscu, gdzie kończyła się plaża, ciesząc się z odosobnienia, jakie oferowało wysokie urwisko z lewej i morze z prawej strony. Nie trwało to długo. Gdy tylko minęła zakręt cypelka, zobaczyła przed sobą łódki kołyszące się na wodzie, małe domki i inne budynki, zgromadzone u stóp urwiska. Domyśliła się, że dotarła do Lower Newbury, leżącego u podnóża stromego wzgórza, które widziała wcześniej z gospody.

Uśmiechnęła się pogodnie i ruszyła dalej. Mimo wczesnej pory widziała krzątających się w wiosce ludzi. Zwykłych ludzi, takich jak ona sama.


*

Lily czuła się niezwykle szczęśliwa, kiedy wreszcie boso przekroczyła bramy prowadzące do Newbury Abbey i weszła w szeroką aleję. Wcześniej wspięła się na wysokie wzgórze i przemaszerowała przez łąkę do Upper Newbury, pozdrawiając nielicznych napotykanych ludzi uniesieniem dłoni. Wszyscy, po krótkim wahaniu, odpowiadali tym samym gestem.

To zadziwiające, że nowy dzień potrafił tak jej przywrócić chęć do życia i odwagę.

Gdy minęła alejkę, którą razem z Neville'em szli poprzedniego dnia - z kościoła, ujrzała, że na ścieżce ktoś jest. Niedaleko spacerowały dwie damy. Lily stanęła i uśmiechnęła się. Młode kobiety ubrane były elegancko, należały zapewne do gości, chociaż nie przypominała sobie żadnej z nich.

Jedna, ta wyższa i szczuplejsza, miała ciemne włosy. Druga, niska i jasnowłosa, lekko utykała. Obie były piękne. Widok ich nienagannej elegancji przypomniał Lily, jak musi się prezentować w skromnej sukni z bosymi stopami, z puszczonymi luźno, potarganymi przez wiatr i poskręcanymi włosami, z cerą zapewne zaróżowioną od powietrza i wysiłku. Zawahała się przed następnym krokiem. Ostatecznie nie znała ich.

Nagle żołądek podjechał jej do gardła, zrozumiała, kim jest ta wyższa, chociaż dzień wcześniej widziała ją z twarzą zasłoniętą welonem.

Obydwie kobiety również ją rozpoznały. Widać to było wyraźnie. Obie przystanęły. Spojrzały na nią rozszerzonymi oczami, a na ich twarzach malował się taki sam wyraz konsternacji. Wtedy wyższa z nich podeszła bliżej.

– Ty zapewne jesteś Lily – odezwała się. Och, była piękna, mimo bladej twarzy i ciemnych cieni pod fiołkowymi oczami.

– Tak – odparła Lily. Zauważyła, że ta druga zesztywniała z wyraźną wrogością. – A ty jesteś Lauren. Narzeczona majora Newbury.

– Majora? – Lauren kiwnęła ze zrozumieniem głową. – Ach, tak, Neville'a. Miło mi cię poznać, Lily. To jest lady Gwendoline Muir, siostra Neville'a.

Jego siostra. Jej szwagierka. Lady Gwendoline zmierzyła ją wzrokiem pełnym nieskrywanej niechęci i nic nie powiedziała. Nawet nie ruszyła się z miejsca.

Twarz Lauren nie wyrażała wrogości. Nie wyrażała w ogóle nic. Wyglądała jak blada maska.

– Tak mi przykro z powodu tego, co stało się wczoraj – powiedziała Lily, czując niestosowność swych słów. – Naprawdę niezmiernie mi przykro.

– No, cóż… – Dziewczyna zauważyła, że Lauren starała się unikać jej wzroku. – Spójrzmy na to z innej strony. Lepiej, że to się zdarzyło wczoraj, a nie dzisiaj. Ależ ty wyszłaś bez przyzwoitki czy nawet pokojówki! Nie powinnaś. Czy Neville wie o tym?

Lily ogarnęła nagła ochota, by nie zważając na okropne skrępowanie, powiedzieć coś, co spowodowałoby, że z twarzy tej kobiety zniknąłby ten beznamiętny wyraz. Musiała znajdować się w strasznym szoku.

– Och, spędziłam taki wspaniały poranek – wyjaśniła. – Poszłam na plażę, by obejrzeć wschód słońca, a potem z ciekawości minęłam skały, aż doszłam do leżącej poniżej wioski. Niektórzy rybacy przygotowywali się do wypłynięcia w morze, żony pomagały im, a dzieci biegały wokół i bawiły się. Rozmawiałam z niektórymi osobami, wszyscy byli bardzo mili dla mnie. Zjadłam śniadanie z panią Fundy, czy znacie ją, panie, i zabawiałam jej dzieci, kiedy karmiła najmłodsze. Zaprzyjaźniłam się z nimi i obiecałam, że zajrzę do nich, kiedy tylko będę mogła. – Roześmiała się. – Wszyscy zachowywali się na początku śmiesznie, próbowali kłaniać mi się i zwracali się do mnie „milady”. Możecie to sobie wyobrazić?

Milczenie lady Gwendoline stało się bardzo wymowne.

Na twarzy Lauren przez moment pojawił się drżący uśmiech.

– Ach, zatrzymuję was. – Lily poczuła, jak znika jej ożywienie. – Tak mi przykro. Jesteś bardzo uprzejma, Lauren. On… major Newbury, powiedział mi wczoraj wieczorem, że bardzo cię lubi. Nie dziwi mnie to. Ja… no cóż, jest mi bardzo przykro. – Czuła, że mówi same głupstwa. Czy można było jednak powiedzieć coś mądrego w takiej sytuacji? – Czy mieszkasz w Newbury Abbey?

– We wdowim domku. – Lauren skinęła głową w kierunku drzew, przez które Lily, odwróciwszy się, dostrzegła budynek. – Razem z Gwen i hrabiną, jej matką. Może odwiedzę cię niedługo. Jutro?

– Tak. – Lily uśmiechnęła się. – Bardzo bym chciała. Czy przyjdziesz również… Gwendoline? – Spojrzała niepewnie na szwagierkę, która wprawdzie nie odpowiedziała, jednak jej nozdrza zadrgały w pohamowanym gniewie.

Lily pomyślała, że Gwendoline kocha kuzynkę. Rozumiała targający nią gniew. Uśmiechnęła się krótko do nich i ruszyła dalej. Czuła się bardzo zmieszana. Lauren była piękna i miała więcej wdzięku, niż Lily się spodziewała. Dlaczego Neville jej nie kochał?

Niektóre z przygnębiających myśli poprzedniego dnia znów zaczęły jej ciążyć.


*

Lauren i Gwendoline stały, patrząc jak Lily odchodzi.

– No cóż! – Gwendoline odetchnęła głośno i stanęła przed kuzynką, kiedy dziewczyna odeszła tak daleko, że nie mogła już ich słyszeć. – Nigdy nie czułam się tak obrażona. Jak ona śmiała stanąć i rozmawiać z nami, zwłaszcza z tobą?

– Jak śmiała, Gwen? – Lauren spoglądała na niknącą w oddali sylwetkę. – Jest żoną Neville'a. Twoją szwagierką. Jest hrabiną Kilbourne. Poza tym, to ja pierwsza przemówiłam. – Roześmiała się, chociaż nie zabrzmiało to wesoło. – Jest piękna.

– Piękna? – Gwendoline powtórzyła to z największą pogardą. – Zawstydziłaby nawet żebraka. Ciekawe, czy celowo próbuje zniesławić Neville'a, czy też po prostu robi to nieświadomie? Pojawiła się w obu wioskach, by wszyscy ją zobaczyli, tak… bez kapelusza, boso, bez… – Prychnęła z irytacją. – Czy ona w ogóle nie wie, jak się zachować?

– Ależ, Gwen – odezwała się Lauren tak spokojnie, że kuzynka z ledwością słyszała jej słowa. – Czy nie widzisz, jaka jest pełna życia i niepowtarzalna? Nie widzisz, że nie jest pospolitą osobą? Że jest niezwykłą kobietą, która przyciąga wzrok mężczyzn i wzbudza ich pożądanie? Na przykład Neville'a?

Gwendoline spojrzała z niedowierzaniem na kuzynkę.

– Czyś ty oszalała? – spytała, nie spodziewając się nawet odpowiedzi. – Jest okropna. Niemożliwa. A ty masz najwięcej powodów ze wszystkich osób, by ją znienawidzić. Chyba jej nie będziesz bronić?

Lauren znów roześmiała się cicho, kiedy zawróciły i skierowały się do wdowiego domu.

– Po prostu próbuj ę patrzeć na nią oczami Neville' a – odparła. – Próbuję zrozumieć, dlaczego wyjeżdżając, powiedział, bym na niego nie czekała, a następnie spotkał ją i to z nią się ożenił. Och, Gwen, oczywiście, że jej nienawidzę. – Po raz pierwszy w jej tonie pojawiło się jakieś uczucie, chociaż nie podniosła głosu. – Nienawidzę jej strasznie. Chciałabym, żeby umarła. Nie powinnam tak myśleć. Boję się tych uczuć. Jednak chciałabym, żeby umarła. A muszę próbować… rozumiesz, naprawdę muszę próbować zrozumieć. Poza tym, to przecież nie jej wina, nie sądzisz? Neville nie powiedział jej o mnie. A zresztą, co miałby powiedzieć? Wyjaśnił mi, żebym na niego nie czekała. Nie miał wobec mnie żadnych zobowiązań. Nie byliśmy zaręczeni. Muszę spróbować ją polubić. Spróbuję ją polubić.

Gwendoline szła obok, utykając, i miała trudności z dotrzymaniem jej kroku.

– Ja nie mam zamiaru nawet próbować – oznajmiła. – Będę ją nienawidzić za nas obie. Zrujnowała życie tobie i Neville'owi – chociaż to jedynie jego wina – a jesteście dla mnie obydwoje najukochańszymi ludźmi na świecie. I nie mów mi, że Lily jest niewinna. Oczywiście że nie jest, a ja z pewnością nie jestem wobec niej sprawiedliwa. Mimo wszystko jest jednak okropną osobą. Jak miałabym ją lubić, skoro wiem, że przez nią jesteś tak bardzo nieszczęśliwa?

Doszły do domu. Lauren zatrzymała się jednak przed wejściem do środka.

– Musimy ją wiele nauczyć – rzekła takim samym apatycznym głosem jak dzień wcześniej. – Jak ma się ubierać, jak zachowywać, jak być damą. Odwiedzę ją jutro. Spróbuję… być dla niej uprzejma.

– Będziemy jeszcze musiały nauczyć się grać na harfie i nosić aureolę – powiedziała uszczypliwie Gwendoline. – Po śmierci z pewnością zostaniemy aniołami lub świętymi.

Obydwoje roześmiały się.

– Proszę, Gwen. – Lauren ścisnęła mocno kuzynkę. – Pomóż mi jej nie nienawidzić… Och, jak Neville mógł poślubić taką… taką dziką istotę, z innego świata? Co jest ze mną nie tak?

Kuzynka nic nie odparła. Nie było na to żadnej rozsądnej odpowiedzi.

9

Lily czuła się niemal tak, jakby wracała do więzienia. Kiedy ujrzała dom, zwolniła kroku. Znów jednak przyspieszyła. Zobaczyła na tarasie Neville' a w towarzystwie trzech innych mężczyzn. Tak długo nie przestawała myśleć i marzyć o nim. Teraz był znów prawdziwy. I z zaciśniętymi ustami, uśmiechając się lekko, patrzył, jak zbliża się do nich. Wszyscy na nią patrzyli. Pomyślała, że wcześniej czuła się o wiele lepiej. Mimo wszystko dzisiaj rano patrzyła na świat z większym optymizmem.

Neville skłonił się jej, kiedy podeszła bliżej, wziął jej dłonie i ucałował.

– Witaj, Lily – powiedział.

– Poszłam na plażę – oznajmiła. – Chciałam popatrzeć na wschód słońca. A potem wspięłam się na skały i znalazłam się we wsi. – To wszystko tłumaczyło jej wygląd.

– Wiem. – Uśmiechnął się do niej. – Widziałem przez okno, jak idziesz.

Markiz o długim nazwisku skłonił się jej.

– Jestem tak przejęty, że aż brak mi słów – stwierdził, ale ciągnął dalej. – Żadna ze znanych mi dam nigdy nie wstaje na tyle wcześnie, by wiedzieć, że słońce wykonuje tak osobliwą czynność jak wschodzenie.

– W takim razie tracą jedną z największych przyjemności życia – zapewniła go Lily. – Czy mógłby mi pan powtórzyć jeszcze raz swoje imię i nazwisko? Zapamiętałam tylko, że jest bardzo długie.