Pozostała czwórka dołączyła do niej. Usiedli razem nieco niżej, rozmawiając ze sobą i śmiejąc się. Dziewczyna zapomniała o nich, ciesząc się znajomym uczuciem zespolenia z naturą. Zawsze miała taki dar zamykania się pośród tłumu, niezbędny, kiedy miała w życiu tak mało okazji do prywatności.

– Miranda!

Głos, donośny i zszokowany, sprawił, że Lily podskoczyła na równe nogi i szybko powróciła do rzeczywistości. U podstawy skały pojawiła się ciotka Teodora w towarzystwie Elizabeth i ciotki Mary.

– Włóż pończochy, buty, kapelusz i rękawiczki, i to natychmiast. I w tej chwili schodź na dół. Wielkie nieba, masz zamoczoną sukienkę. Czyś ty wchodziła do wody? Cóż za ekstrawagancje! Toż to nie przystoi damie… – Spojrzawszy jednak w górę, zobaczyła Lily, której suknia była jeszcze bardziej wymięta niż jej córki.

Elizabeth roześmiała się.

– Lily i Miranda zachowały się wyjątkowo sprytnie – powiedziała. – Zrobiły to, o czym wszyscy w tajemnicy marzyliśmy, i mogły cieszyć się słońcem i powietrzem morskim, a nawet samym morzem.

Jednak jej wysiłki, by załagodzić kłopotliwą sytuację, spełzły na niczym. Pojawiła się reszta towarzystwa, ciotka Teodora zrobiła się cała czerwona na twarzy, a Miranda zalała się łzami. Ciotka Mary zaczęła wszystkich zapewniać, że to wyłącznie wina jej chłopców. Są tacy samowolni! Hal zaprotestował z oburzeniem, że w wieku dwudziestu jeden lat nie jest się już chłopcem.

Lily w milczeniu założyła pończochy i buty, zawiązała wstążki nowego kapelusza i odwróciła się, by zejść na plażę. Wilma głośno się na coś użalała, a Gwendoline tłumaczyła jej, by nie była taka dokuczliwa. Markiz pytał specjalnie ospałym tonem, czy ktokolwiek słyszał o burzy w filiżance herbaty, a Pauline zaczęła się krztusić ze śmiechu. Para silnych ramion nagle uniosła Lily.

Neville odwrócił ją ku sobie i uśmiechnął się, nie przestając jej obejmować w talii.

– Przypomniało mi się coś, kiedy cię tam ujrzałem – powiedział. – Pamiętam, jak siedziałaś na wzniesieniu skalnym, spoglądając na wzgórza w Portugalii. – Jednak jego uśmiech zbladł, zanim skończył mówić. – Tak mi przykro. To było tuż przed śmiercią twojego ojca.

I kilka godzin przed ich ślubem. Jak musiał żałować, że doszło do obydwu tych zdarzeń. Jak ona tego żałowała!

Wszyscy ruszyli w drogę powrotną w kierunku doliny, a potem ścieżką prowadzącą ku domowi, pogrążeni w atmosferze niezadowolenia i zakłopotania. Lily i Neville szli na samym końcu.

– Przepraszam – powiedziała dziewczyna.

– Nie – odparł stanowczo. – Nie masz za co przepraszać, Lily. Przestań ciągle się usprawiedliwiać. Masz żyć tak, jak ci się podoba.

– Przeze mnie Miranda ma teraz kłopoty. Zachowałam się bezmyślnie.

– Porozmawiam z ciotką Teodorą. – Zaczaj się krztusić ze śmiechu. – Nie stało się nic strasznego.

– Nie – odparła. – Ja z nią porozmawiam. Nie musisz mnie ciągle osłaniać. Nie jestem dzieckiem.

– Lily – powiedział miękko. – Wszystko idzie nie tak, prawda? Może powinniśmy spędzić trochę czasu sam na sam? Chodź, pokażę ci domek.

– Ten w dolinie?

Skinął głową.

– To moje schronienie. Moje miejsce spokoju i ciszy. Zabiorę cię tam.

Wziął ją za rękę, splatając jej palce ze swoimi. Nie zważał na to, że ktoś przed nimi mógłby się odwrócić. Przecież byli małżeństwem.

– Domek należy do ciebie? – spytała. – Jest bardzo ładny.

– Moja babka była malarką – wyjaśnił. – Kiedy malowała, lubiła być sama. Dziadek wybudował dla niej ten domek w najpiękniejszym miejscu posiadłości. Jest umeblowany, a raz w miesiącu sprząta się tam i wietrzy. Wszyscy mogą z niego korzystać, chociaż, jak mi się wydaje, uważa się go za moje specjalne miejsce. Lubię pobyć sam w spokoju raz na jakiś czas.

Uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem. Ona także potrzebowała nieraz chwili samotności.

– To właśnie było najgorsze w wojsku – ciągnął. – Brak prywatności. Ty z pewnością też to czułaś, Lily. A przecież ty… zauważyłem, że często wypuszczałaś się gdzieś sama, chociaż zawsze pozostawałaś w zasięgu wzroku ojca. Siadałaś sobie lub stawałaś gdzieś i nic nie robiłaś, tylko rozglądałaś się wokół. Często wyobrażałem sobie, że odkryłaś jakiś sobie tylko znany świat, zamknięty dla mnie i niemal dla nas wszystkich. Miałem rację?

– Są takie miejsca, które zdają się być wyjątkowo wyróżnione – powiedziała. – Miejsca, w których czuje się… Boga, jak mi się wydaje. Nigdy nie odczuwałam jego istnienia w kościele. Wręcz przeciwnie, czułam się tam zamknięta, przygnieciona, jak zresztą w wielu budynkach. Są jednak miejsca niezwykłego piękna, spokoju i… świętości. Tyle że zdarzają się rzadko. Kiedy dorastałam, nie miałam takiej doliny jak ty tutaj, ani wodospadu, ani jeziorka, ani domku. I nie spotkałam wielu takich miejsc, kiedy podróżowaliśmy z oddziałem, może kilka. Nauczyłam się…

– Tak? – Pochylił ku niej bliżej głowę. Często kiedyś z nią rozmawiał, czasami przez godzinę lub dłużej. Zawsze były to interesujące rozmowy, mimo różnicy płci i pochodzenia. Zdawało mu się, że zna ją dobrze. Nigdy jednak nie pytał o jej wewnętrzny świat, tylko obserwował ją. Istniały głębie w jej duszy, które nadal pozostawały dla niego tajemnicą. Przypuszczał, że znalazłby tam i piękno, i mądrość. Jego Lily, mimo młodego wieku i braku wykształcenia, nie była powierzchowną kobietą.

– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nauczyłam się być cicho i powstrzymywać od wszelkiego działania, a nawet nie myśleć w takich chwilach. Nauczyłam się po prostu być. Uczyłam się, że niemal każde miejsce może być jednym z tych niezwykłych miejsc, jeśli tylko tego zechcemy. Może nauczyłam się odszukiwać to miejsce we mnie.

Spojrzał na nią – piękną, filigranową Lily w nowej pierwiosnkowej sukni i słomianym kapeluszu. W takim razie ten spokój, który w niej zauważył, miał swoje wyjaśnienie. W swym krótkim, trudnym życiu odkryła to, czego, jak podejrzewał, ludzie nie odkrywają nigdy. On sam nie doszedł jeszcze do tego, chociaż doceniał wartość samotności i ciszy. Zastanawiał się, czy umiejętność Lily do odkrywania wewnętrznego miejsca, do po prostu bycia, jak to wyraziła, pomogła jej przetrwać trudne chwile w Hiszpanii. Nie zapyta jej o to. Nie potrafił nawet o tym myśleć.

Doszli do doliny i ścieżki prowadzącej do domku i jeziorka znajdującego się u wodospadu. Wszyscy zniknęli już za wzgórzem, między drzewami. Kiedy obydwoje podeszli bliżej, zatrzymali się jednocześnie pod wpływem niewypowiedzianego porozumienia i napawali oczy pięknem widoku, a uszy kojącym dźwiękiem spadającej wody.

– Tak – odezwała się wreszcie z westchnieniem. – To jedno z takich miejsc. Teraz wiem, dlaczego tutaj przychodzisz.

Zauważył, że od czasu swego przyjazdu nie zwraca się do niego po imieniu, chociaż przypomniał jej, że jest jego żoną i powinna tak mówić. Tęsknił za tym, by usłyszeć swe imię z jej ust. Pamiętał, że w noc poślubną brzmiało niemal jak intymne wyznanie. Nie mógł jednak, nie chciał naciskać na nią. Musiał dać jej czas.

– Chodźmy, obejrzysz domek – powiedział.

Niespodziewanie uprzytomnił sobie z niejakim zaskoczeniem, że nigdy nie przychodził tutaj z Lauren, a przynajmniej nie od czasów dzieciństwa.

Domek składał się tylko z dwóch urządzonych przytulnie pomieszczeń. W każdym znajdował się kominek, a obok leżało przygotowane drewno, na wypadek zimnego dnia lub nocy. Czasami nocował tutaj. Zdarzało się tak często w ciągu ostatniego roku, kiedy wspominał swe życie w dziewięćdziesiątym piątym pułku i lata spędzone na półwyspie, i pogrążał się w niespokojnej, niewypowiedzianej tęsknocie.

Nie, wcale nie niewypowiedzianej. Tęsknił tutaj za Lily, którą stopniowo pokochał przez te wszystkie lata, od kiedy ją znał, chociaż ta miłość przemieniała się w namiętność bardzo krótko, zanim rozkwitła w nocy przed jej śmiercią.

W Newbury próbował zapomnieć o Lily. Próbował tutaj myśleć tylko o nowym życiu, życiu pełnym obowiązków, do których został wychowany i wykształcony, życiu, w którym czekała na niego Lauren. Przychodził do domku, by wspominać i pogrążać się w żałobie.

Nadal trudno mu było uwierzyć, że Lily nie umarła. Że jest tutaj. Teraz.

Zajrzała do sypialni, jednak to drugie pomieszczenie zdawało się bardziej ją fascynować. Znajdowały się tu krzesła, stół, książki, papier, pióra i atrament, a z okien roztaczał się widok na wodospad. Neville uwielbiał siadać tutaj, czytać i pisać. Lubił również siedzieć i po prostu patrzeć. Może właśnie to Lily nazywała byciem.

– Czytasz tutaj – powiedziała, biorąc jedną z książek, kiedy już zdjęła kapelusz i odłożyła go na jedno z krzeseł. – Poznajesz inne światy i myśli innych ludzi. I możesz wracać do nich i czytać je na nowo.

– Tak.

– I czasami zapisujesz swoje myśli – ciągnęła, przesuwając palcem wzdłuż jednego z piór. – Możesz wrócić do nich, czytać je znowu i przypomnieć sobie, co myślałeś lub co czułeś.

– Tak. – Zauważył, że jej głos jest pełen tęsknoty.

– To musi być jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie – móc czytać i pisać – stwierdziła.

Neville zrozumiał, że wiele rzeczy przyjmował za oczywiste. Nigdy tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy, jakie przywileje, jakie możliwości dawało mu wykształcenie.

– Może ty również mogłabyś się nauczyć, Lily – zaproponował.

– Może – zgodziła się. – Chociaż prawdopodobnie jestem już za stara. Wydaje mi się, że nie byłabym dobrą uczennicą. Tatuś zawsze mawiał, że nauka pisania była najtrudniejszą rzeczą, jakiej dokonał. Nie uważał tego za łatwą sprawę. – Odłożyła książkę, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz.

Nie miał zamiaru zadawać jej pytań, na które odpowiedzi bał się usłyszeć – z pewnością jeszcze nie teraz. Nie czuł się na tyle silny, by to wiedzieć. Jednak i czas, i miejsce wydały się odpowiednie, a słowa same cisnęły mu się na usta.

– Lily, opowiedz mi, przez co przeszłaś.

Podszedł do niej, spoglądając w jej twarz. Opuszkami palców dotknął jej policzków. Wyglądała tak delikatnie, a wiedział przecież, że na swój sposób była twarda niczym jego najbardziej zahartowani żołnierze.

– Czy możesz o rym mówić?

Zwróciła ku niemu głowę, jej błękitne oczy spojrzały mu prosto w twarz. Co najdziwniejsze, sprawiały wrażenie jednocześnie zranionych i spokojnych. Jakby to, przez co przeszła, zraniło ją, może nawet na zawsze, ale nie złamało. Tak przynajmniej zdawał się mówić jej wzrok.

– Była wojna – powiedziała. – Widziałam gorsze cierpienie niż moje. Widziałam okaleczenie, tortury i śmierć. Nikt mnie nie okaleczył. Nie umarłam.

– Czy byłaś… torturowana?

Potrząsnęła głową.

– Bito mnie kilka razy – odparła. – Kiedy… kiedy nie sprawiłam się zadowalająco. Ale tylko ręką. Nigdy tak naprawdę mnie nie męczono.

Chciałby, żeby ten hiszpański partyzant nagle pojawił się przed nim. Własnoręcznie połamałby mu wszystkie kości i rozerwał na strzępy. Bił Lily? Brzmiało to równie okropnie jak gwałt.

– Nie byłaś więc torturowana – powiedział. – Tylko bita i… wykorzystywana.

– Tak. – Opuściła wzrok.

Wyobrażenie sobie, że jakiś mężczyzna wykorzystywał Lily, bolało. Nie dlatego, że stawała się mniej pociągająca w jego oczach – rozmyślał nad tym poprzedniej nocy i doszedł do wniosku, że to nieprawda – ale dlatego, że była taka niewinna, beztroska i dobra, a ktoś potraktował ją jak niewolnicę i wraz ze swą chucią napełnił jej ciało ciemnością i goryczą. I być może zranił ją na zawsze.

Skąd miał to wiedzieć? Prawdopodobnie ona również tego nie wiedziała. Może jej spokojna akceptacja tego, co się stało, jej racjonalne wyjaśnienie, że takie rzeczy zdarzają się podczas wojny, było niczym bandaż zakrywający wielką nie zagojoną ranę. Może w pewnym sensie przypominało to postępowanie Lauren…

Nagle stracił całą odwagę, a może wystarczyło jej tylko tyle, by zadać pierwsze pytanie. Gdyby pytał dalej, prawdopodobnie opowiedziałaby mu resztę. Wszystkie szczegóły o tym, co wycierpiała, przez co przeszła i jak udało jej się przetrwać. Nie chciał tego wiedzieć. Nie zniósłby tej świadomości. Chociaż zdał sobie sprawę, że, być może, ona pragnęła mu to powiedzieć.

Ach, Lily, i ty mówisz o tchórzostwie?

Dotknął wierzchem dłoni jej policzka i brody.

– Nie masz się czego wstydzić, Lily - powiedział. Czy czuła się zawstydzona? Przecież oczekiwała, że zechce się z nią rozwieść, skoro nie była mu wierna. – Nie uczyniłaś nic złego. To wszystko przeze mnie. To ja powinienem się wstydzić. Powinienem lepiej cię chronić. Powinienem domyślić się, że zaatakują środek oddziału. Powinienem żywić nadzieję, że istnieje cień szansy, że przeżyłaś. Powinienem poruszyć niebo i ziemię, by cię odnaleźć i wykupić.

– Nie! – Spojrzała na niego spokojnie. – Czasami łatwiej znaleźć winę… obwiniać nawet siebie, niż przyjąć fakt, że sama wojna nie ma sensu. To tylko wojna. To wszystko.

A jednak winiła siebie, jak wynikało jasno z poprzedniej nocy. Winiła się za tchórzostwo, za to, że nie walczyła w obronie swej cnoty, że poddała się, nie umarła, jak francuscy jeńcy. Także i Neville nie czuł, by wojna rozgrzeszała jego winę.