Po raz pierwszy od tamtego popołudnia w domku mógł jej dotykać. Spojrzał na jej jasne włosy, splecione na karku w węzeł z warkocza.

Zmieniła się. Nie była już tą Lily Doyle, niefrasobliwą, młodą kobietą, która potrafiła zmiękczyć serca najtwardszych wojaków w Portugalii. Straciła swą niewinność.

12

Po południu zrobiło się niezwykle gorąco jak na tę porę roku. Wieczorem nadal było ciepło, a nieco przed północą zapanował miły chłód, kiedy Neville, odprowadzając gości, wyszedł z nimi na taras. Ciotka i wuj Wollstonowie, ich synowie, Hal i Richard, Lauren i Gwen, Charles Cannadine z matką i siostrą, Paul Longford, lord i lady Leigh z najstarszą córką – wszyscy przybyli na obiad i zostali, by wieczorem posłuchać muzyki i zagrać w karty.

Neville wiedział, że dla Lily to ciężki wieczór. Nie grała w karty – biedna Lily, kolejna nieumiejętność, jaką jego przyjaciele i sąsiedzi odkryli u niej. I chociaż mogła znaleźć stosowne towarzystwo w osobach Hala i Richarda, a może nawet Charlesa i Paula – nie bez zdziwienia odkrył, że zawsze lepiej czuła się w męskim niż kobiecym towarzystwie – dostała się pod skrzydła lady Leigh i pani Cannadine, które pilnie tropiły wszystkie jej uchybienia. Następnie przeszła z Lauren do pokoju muzycznego, gdzie wszystkie młode panny oprócz niej, mogły popisać się swym muzycznym kunsztem.

To doprawdy fascynujące, że lady Kilbourne musiała spać na twardej ziemi pod gwiazdami w Portugalii, otoczona setką mężczyzn, lady Leigh zapewniła później Neville'a. Ukochana żona jego lordowskiej mości musi im jeszcze opowiedzieć więcej o swych szokujących doświadczeniach.

Z pewnością bywało ich więcej niż setka, pomyślał Neville z rozbawieniem, i zastanowił się, czy panie, najwyraźniej podniecone taką skandaliczną przeszłością młodej hrabiny, zdają sobie sprawę, że czasami większa liczba oznaczała większe bezpieczeństwo.

Czuł się nadal niespokojny, kiedy wszyscy poszli już spać. Przebywanie w towarzystwie Lily dzisiejszego ranka, rozmowa z nią i spacer, dotyk jej ręki, obudziły w nim pragnienie, o którym próbował zapomnieć. Nie była to jedynie fizyczna namiętność, nade wszystko głęboko pragnął zespolenia dusz, bliskości umysłów i serc. Zdał sobie sprawę, nigdy nie odczuwał takiej potrzeby, kiedy był z Lauren. Z nią wystarczała mu spokojna przyjaźń i przywiązanie, które łączyło ich od zawsze. Ale nie z Lily.

Walczył z pokusą, by pójść do jej pokoju, czego nie robił od chwili ich wspólnej wizyty w domku. Bał się, że będzie chciał znaleźć wymówkę, by zostać z nią na noc.

Nagle pochylił się do okna sypialni, przez które wpatrywał się bezczynnie. Zacisnął ręce na parapecie. Tak, to była Lily. Czyżby go mylił wzrok? Kto inny miałby opuszczać o tej porze dom? Płaszcz powiewał za nią, kiedy pospiesznie szła w kierunku ścieżki prowadzącej do doliny. Jej włosy, puszczone luźno na plecy rozwiewał lekki wiatr.

Najpierw zdziwił się, że zdecydowała się wyjść sama w środku nocy, chociaż bała się w lesie za dnia. Jednak tylko przez chwilę. Zrozumiał szybko, że jeśli Lily wciąż dręczą koszmary, to wyjdzie im naprzeciw i stawi im czoło. Wiedział, że potrafi czerpać siłę i spokój z samotności, którą umiała znaleźć nawet pośród tłumu żołnierzy.

Powinien zostawić ją samą.

Powinien pozwolić jej odnaleźć pociechę na plaży pod gwiazdami, pozwolić, by sama natura ukoiła jej zbolałe serce.

A przecież tęsknił za nią okropnie. Chciał być częścią jej życia, jej świata. Pragnął ofiarować się jej, jak jeszcze nigdy nie ofiarował się innej kobiecie. Pragnął, by ona również mu zaufała, by chciała podzielić się z nim sobą.

Pragnął jej przebaczenia, chociaż wiedział, że ona uważała, że nie ma powodu, by mu przebaczyć. Chciał jakoś to odpokutować.

Powinien zostawić ją samą.

Jednak czasami trudno zwalczyć egoizm. A może nie tylko egoizm ciągnął go do niej. Może z dala od domu, w pięknie księżycowej nocy, mogliby odnaleźć dawną bliskość. Może skrępowanie, które dzieliło ich od jej przybycia – a zwłaszcza od tamtego popołudnia – mogłoby wreszcie zniknąć. Ich poranne spotkanie stanowiło pewną obietnicę. Może…

Może po prostu szukał wymówki, jakiejkolwiek wymówki, by zrobić to, co zamierzał zrobić. Znalazł się szybko w garderobie, przywdział strój do konnej jazdy, który kamerdyner przygotował mu na następny dzień.

Wyszedł, by ją odszukać.

Dopilnuje przynajmniej, by była bezpieczna, by nie stało się jej nic złego.


*

Od czasu pikniku Lily była na plaży tylko raz, wcześnie rano, kiedy padał deszcz. Po jej powrocie Dolly utyskiwała, przewidując ponuro, że jej pani przeziębi się na śmierć, chociaż miała na sobie pożyczony płaszcz z kapturem. Lily wybrała się na plażę, ale nigdy więcej nie poszła do doliny, do jeziorka i domku.

Było to z pewnością jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi, zepsuła je, kiedy przestraszyła się pocałunku. Nie chciała uwierzyć w piękno, spokój i dobroć, i została przez to ukarana. Od tamtego dnia nie mogła znaleźć spokoju ani zadowolenia. Ogarnął ją strach. Zaczęła wyobrażać sobie mężczyzn, a może kobiety, w ciemnych płaszczach skradających się po jej śladach. Nie umiała przezwyciężyć obaw i pogardzała sobą za tę słabość.

Ten wieczór był dla niej wyjątkowo wyczerpujący. Nie chodziło o liczbę gości. Ani o to, że ktoś zachowywał się wobec niej nieuprzejmie lub otwarcie okazywał dezaprobatę. Ani nawet o to, że czuła się tam nie na miejscu. Po prostu po tygodniu spędzonym w Newbury Abbey Lily zdała sobie sprawę, że ten wieczór zapowiadał wiele podobnych wieczorów, które nadejdą w przyszłości. A takie dnie jak ten będą powtarzać się stale przez następne lata.

Może w końcu potrafi się dostosować. Może żaden następny tydzień nie będzie tak trudny jak ten, który minął. Jednak coś zniknęło na zawsze z jej życia – jakaś nadzieja, marzenia.

Zamiast nich pojawił się strach.

Strach przed nieznajomym. A może wcale nie był to nieznajomy. Książę Portfrey zawsze przyglądał się jej, kiedy była w domu. A może też wtedy, kiedy wychodziła na dwór, szukając samotności? A może to nie był on? Może Lauren. Przychodziła do pałacu każdego dnia i niezmiennie nie odstępowała Lily na krok, zachowywała się wobec niej uprzedzająco grzecznie, dbała o jej dobre samopoczucie, pragnęła nauczyć ją tego, co powinna wiedzieć, i robiła za Lily to, czego dziewczyna nie potrafiła. Zachowywała się łaskawie i uprzejmie. Zupełnie inaczej, niż można by się spodziewać, to na pewno. Spokój i pogoda, z jaką znosiła swoją niewesołą sytuację, były nienaturalne. Już sama myśl o tym przyprawiała Lily o dreszcze. Może to Lauren uważała, że należy mieć na nią oko. Może w jakiś złośliwy sposób starała się uprzykrzać Lily życie, a nawet chciała przestraszyć ją, i w ten sposób zmusić do odejścia.

A może, pomyślała Lily z drżeniem, nie było nikogo, ani mężczyzny, ani kobiety, ani znajomego, ani nieznajomego.

Zdała sobie sprawę, stojąc w sypialni i spoglądając tęsknie przez okno, że nie powinna pozwolić, by rządził nią strach. To by ją ostatecznie zniszczyło. Kiedyś poddała mu się, wybierając życie i postanowiła oddać się mężczyźnie, zamiast tortur i śmierci. W pewien sposób przebaczyła sobie za ten wybór. Jak powiedział jej Neville – i jak uczył ją kiedyś ojciec – żołnierz ma obowiązek zachować życie w niewoli i uciec, kiedy tylko nadarzy się taka sposobność. Została złapana podczas wojny. Ale wojna się już skończyła. Teraz była w Anglii. W domu. Nie pozwoli, by strach zapanował nad nią.

Wyszła więc na dwór, by stawić czoło najgorszemu. Postać w płaszczu, którą spostrzegła na ścieżce rododendronowej i w lesie, nie wywoływała najgorszego strachu. Najgorszy związany był z domkiem.

Noc była spokojna, oświetlona światłem księżyca i gwiazd. Było niemal ciepło. Płaszcz, który miała na sobie, wydawał się niepotrzebny, chociaż, pomyślała, zbiegając przez trawnik do ścieżki okolonej drzewami, na pewno przyda się w dolinie. Zwłaszcza jeśli zostanie tam na noc. Pomyślała, że mogłaby zrobić tak jak tamtej pierwszej nocy, kiedy wyrzucono ją z pałacu. Mogłaby przespać się na plaży; skoro już zmusi się do odwiedzenia domku, niekoniecznie przecież musi wchodzić do środka. Teraz, kiedy wyszła z pałacu, niektóre z jej strachów ulotniły się i nie była pewna, czy potrafiłaby zmusić się do powrotu. Wolałaby nigdy tam nie wracać.

Stanęła na chwilę, kiedy doszła do doliny. Plaża oświetlona światłem księżyca i morze w czasie przypływu nęciły. Piasek w księżycowym blasku wyglądał jak jasna wstęga. Spacer boso byłby pociechą dla jej duszy, podobnie jak wspinaczka na skałę. Nie po to tu jednak przyszła. Odwróciła głowę niechętnie ku dolinie.

Ujrzała zaczarowany świat – porośnięte paprociami urwisko, ciemnozielone i tajemnicze, srebrną wstążkę wodospadu. Domek, stanowiący jakby nieodłączną część otoczenia, zdawał się wręcz stworzony przez naturę, a nie człowieka. Takiego właśnie miejsca potrzebowała, by rozprawić się z dręczącymi ją lękami.

Odwróciła się powoli w rym kierunku i powoli zbliżyła się do jeziorka. Podchodząc, wiedziała, że robi to, co powinna. Istniało coś w tej niewielkiej połaci doliny, co odróżniało ją od plaży czy innej części parku – a nawet każdego innego miejsca na ziemi. Neville miał rację, ona również miała rację – było to jedno z tych szczególnych miejsc na świecie, jedno z tych miejsc, gdzie odczuwało się tajemniczą obecność… Zawahała się, czy można nazwać to bogiem. Bóg z kościołów był taki ograniczony. Znajdowała się w miejscu, gdzie wszystko stawało się zrozumiałe, gdzie mogła czuć i ogarnąć myślą wszystko, co tylko istnieje.

A przecież nie chodziło o to, by coś zrozumieć. Chodziło o to, by zaufać tajemnicy.

Niektórzy potrzebują odwagi, by uwierzyć w miejsca takie jak to. Ona straciła swą odwagę tamtego popołudnia, po pikniku. Musiała ją teraz odzyskać.

Stanęła wśród paproci gęsto porastających brzegi jeziorka. Po kilku minutach rozplątała tasiemki płaszcza zawiązane przy szyi i odrzuciła okrycie. Po chwili krótkiego wahania zdjęła starą sukienkę i zrzuciła buty, zostając w samej koszulce. Powietrze było chłodne, ale ktoś, kto spędził większość życia na dworze, nie odczuwał tego jak dojmującego zimna. A ona chciała czuć. Stała bez ruchu. Po kilku minutach odchyliła do tyłu głowę i zamknęła oczy. Nie chciała odbierać piękna księżycowego krajobrazu tylko wzrokiem. Chciała słyszeć wodę, owady i mewy. Chciała czuć zapach paproci i świeżej wody w wodospadzie, zapach słonego morza. I czuć zimne nocne powietrze na ciele oraz paprocie i ziemię pod bosymi stopami.

Znów otworzyła oczy, kiedy jej zmysły dostosowały się do otoczenia. Spojrzała w ciemne, bezdenne wody jeziorka. Wpadał doń z urwiska połyskujący, jasny wodospad. Ciemność i światło stawały się jednym.

– O czym myślisz?

Głos, jego głos, rozległ się zza jej pleców, z bliskiej odległości. Słowa wypowiedziane były miękko. Nie widziała ani nie słyszała, kiedy do niej podszedł, a mimo to, o dziwo, nie przestraszyło jej to ani nawet nie zaskoczyło. Nie ogarnął jej strach, to okropne uczucie, że coś groźnego skrada się ku niej, które rano pojawiło się na ścieżce rododendronowej, a potem w lesie. To dobrze, że przyszedł. Tak właśnie powinno być. Nie odwróciła się.

– Myślę o tym, że nie tylko przyglądam się temu, co mnie otacza – odpowiedziała – ale że jestem częścią tego wszystkiego. Ludzie często mówią o obserwowaniu przyrody. Mówiąc tak, kreślą dystans pomiędzy sobą i tym, co tak naprawdę jest częścią nich samych. Zatracają cząstkę swego istnienia. Ja nie tylko się temu przyglądam, ja po prostu jestem.

Nie obmyślała wcześniej swych słów, nie planowała, co powie, formułując własną filozofię życia. Słowa płynęły prosto z jej serca do jego serca. Nigdy i z nikim nie dzieliła się tak głęboko i szczerze swymi przemyśleniami. Z nim wydawało się to takie naturalne. On z pewnością potrafi to zrozumieć.

Nie odpowiedział. Odpowiedziała za niego cisza. Nagle doznała uczucia absolutnego spokoju, idealnej wspólnoty duchowej.

Podszedł do niej, wierzchem dłoni dotykając jej włosów na skroniach.

– W takim razie powinnaś się jeszcze pozbyć reszty ubrania, mała wodna nimfo – powiedział.

Słowa wcale nie zabrzmiały dwuznacznie. Wyrażały tylko zrozumienie i akceptację, których się spodziewała. Kiedy podniosła ramiona i zdjęła przez głowę koszulkę, on zaczął ściągać płaszcz, kurtkę i koszulę.

– Miałaś zamiar popływać, prawda? – zapytał.

Tak. Nie myślała o tym wprawdzie, ale tak, to byłby kolejny krok, nawet jeśli on nie wypowiedziałby tego za nią. Musiała zanurzyć się w wody jeziorka, by stać się nieodłączną częścią tego piękna i spokoju, które odzyskała, tego cudownego daru.

Skinęła głową. On również stanowił część tego wszystkiego, wspaniały w swej nagości, kiedy pozbył się ostatniej części ubrania. Spojrzeli na siebie ze szczerym uznaniem i… tak, to było pożądanie, głód, potrzeba. I jeszcze więcej. Pragnienie duszy, ważniejsze w tej chwili niż tęsknota ciała.