– Będziesz o tym pamiętała, prawda?

Nie odpowiedziała, ale po chwili skinęła niemal niedostrzegalnie głową.


*

Lily bała się tego popołudnia. Modliła się, by Elizabeth wybrała się razem z nimi. Kiedy postanowiono, że pojadą faetonem, modliła się o deszcz, ponieważ wtedy powinni jechać zakrytym powozem i Elizabeth musiałaby koniecznie im towarzyszyć.

Była taka słaba. Patrzyła na niego, rozmawiała z nim, przebywała z nim sam na sam, z trudem panując nad sobą, by nie odkryć przed nim prawdziwych uczuć. Przerażeniem napawała ją myśl, że gdy on wróci do domu, pozostaną jej tylko wspomnienia.

Na przekór swym obawom, spędziła wręcz magiczne popołudnie. Pogoda znów zrobiła się słoneczna po kilku dniach zachmurzenia i nieprzerwanego deszczu. Jazda otwartym powozem, ciepło i blask słoneczny podniosły ją na duchu. Towarzystwo Neville'a również.

Było jeszcze coś, co tworzyło ten magiczny nastrój. Pomyślała o tym nagle i wprawiło ją to w podniecenie, nie mogła się oprzeć rodzącej się nadziei, chociaż wiedziała, że musi wrócić do domu i przemyśleć wszystko dokładnie, zanim zacznie działać w tym kierunku.

Nie chciała poślubić Nevilla, ponieważ źle się czuła w jego świecie i w ogóle nie nadawała się do roli hrabiny. Odrzuciła oświadczyny dla własnego i dla jego dobra – w końcu stałby się bardzo nieszczęśliwy, widząc jej niedopasowanie.

Nagle jednak zdała sobie sprawę, że wcale nie czuje się źle, nie czuje się skrępowana w jego środowisku. O, w ciągu tego miesiąca nie zmieniła się bardzo. Nadal czekała ją długa droga, zanim będzie traktowana jak dama, która jest damą z racji pochodzenia i wychowania. Była jednak na najlepszej drodze. Nigdy nie zostanie damą z urodzenia i z pewnością znajdą się tacy w wielkim świecie, dla których będzie to argument przeciwko niej, ale stanie się damą dzięki wykształceniu. Mnóstwo ludzi, ludzi, których lubiła i szanowała, z pewnością ją zaakceptuje.

Co, w takim razie, powstrzymywało ją od małżeństwa z Neville'em?

Najpierw powiedziała sobie, że nie pozwoli, żeby poślubił ją wiedziony poczuciem obowiązku. Wiedziała jednak, że to śmieszne. Wiedziała, że Neville nadal ją kocha, i to jeszcze zanim zatrzymali się po wyjściu od jubilera i wyjaśnił jej, dlaczego chciał, by naprawiła medalionik. I z pewnością wiedziała, że ona go kocha. Nie przestała go uwielbiać, od kiedy w wieku czternastu lat zobaczyła go po raz pierwszy.

Musiała jednak całą sprawę ostrożnie rozważyć. Wiedziała, że nigdy nie będzie mu równa pod względem urodzenia czy majątku. Musi się jednak upewnić, że fakt ten nie stanie się przeszkodą dla żadnego z nich, nawet kiedy miną pierwsze porywy miłości, tak jak to często zdarza się w życiu.

Zdecydowała, że pomyśli o tym, kiedy zostanie sama. Postanowiła, że tego popołudnia podda się magii i po prostu będzie się dobrze bawiła. Dlatego właśnie poszła z nim do Guntera, jadła lody, opowiadała mu o lekcjach, które pobierała przez ostatni miesiąc. Postanowiła rozśmieszyć go własnym kosztem, opowiadając o wszystkich komicznych szczegółach, jakie sobie przypomniała. Śmiali się razem radośnie. Zdawała sobie sprawę, aczkolwiek z niepokojem, że on również poddaje się nastrojowi tej chwili.

Niestety, ich sam na sam nagle zostało przerwane, jednak Lily uśmiechnęła się uprzejmie do dżentelmena, który podszedł do ich stolika, by zamienić z nimi kilka słów. Trudno jej było zapamiętać wszystkie osoby, którym została przedstawiona na balu u Ashtonów, od razu jednak przypomniała sobie pana Dorseya, może dlatego, że przebywał w Newbury Abbey przez dzień lub dwa po jej przybyciu, ale głównie dlatego, że właśnie przez niego Elizabeth miała scysję z księciem Portfrey.

– Och, panno Doyle. Witam panią. – Uśmiechnął się i skinął głową, sprawiając wrażenie zaskoczonego, jakby ją dopiero co zobaczył. Kilbourne?

Obydwoje odpowiedzieli uprzejmie, ale bez większego entuzjazmu. Lily domyślała się, że Neville pragnął być z nią sam na sam, ona również tego chciała. Pamiętała krótką uwagę Elizabeth na temat tego incydentu następnego dnia po balu. Elizabeth powiedziała, że nie może dać jej szczegółowego wyjaśnienia, ponieważ nie chce zawieść czyjegoś zaufania, ale stwierdziła, że istnieje powód, by Lily unikała dalszej znajomości z panem Dorseyem.

Dziewczyna pomyślała jednak w ciągu następnych pięciu minut, kiedy przysiadł się nieproszony do ich stolika i zabawiał ich rozmową, że to bardzo przyjazny dżentelmen i z pewnością niegroźny. Słyszał, że hrabia Kilbourne przebywał niedawno w Leavenscourt w hrabstwie Leicester. Szkoda, że o tym nie wiedział. Był spadkobiercą barona Onslow, który mieszkał w Nuttall Grange, pięć czy sześć mil stamtąd. Z radością pokazałby hrabiemu okolicę. A może hrabia pojechał tam w interesach?

Lily doszła do wniosku, że to dość kłopotliwy zbieg okoliczności, że książę Portfrey przechodził tamtędy i zobaczył ich troje. Zatrzymał się na ułamek sekundy, a potem poszedł dalej, skłoniwszy się jej. No cóż, pomyślała, przynajmniej będzie mogła zapewnić Elizabeth, że obydwoje z Neville'em nie mogli zachować się niegrzecznie wobec pana Dorseya.

Po minucie lub dwóch dżentelmen oddalił się.

– Zdumiewająco uprzejmy człowiek – powiedział Neville. – Gotów był pojechać do hrabstwa Leicester, by pokazać mi okolicę, jeśliby tylko wiedział, że przebywam pięć mil od majątku jego wuja? A przecież ledwo go znam. Może uważa, że winien mi tę grzeczność dlatego, że gościłem go w maju w Newbury? Przyjechał tam jednak jako krewny dziadka Lauren. Dobrze, że już sobie poszedł i przestał powtarzać, że nie czuje do mnie urazy.

Uśmiechnęli się do siebie.

– Czy byłaś już w ogrodach Vauxhall, Lily? – Pochylił się ku niej, zapominając o tym incydencie.

– Nie. – Potrząsnęła głową. – Tylko o nich słyszałam. Mówiono mi, że jest tam cudownie w nocy.

– Czy wybrałabyś się tam ze mną, gdyby udało mi się zebrać większe towarzystwo?

To mogło być najbardziej niebezpieczne miejsce, jeśli po dokładnym namyśle doszłaby do wniosku, że mimo wszystko nie może zmienić zdania co do niego. Może powinna odmówić od razu. Albo przynajmniej powiedzieć, że zastanowi się i porozmawia o tym z Elizabeth.

Pochyliła się jednak żywo ku niemu, tak że dzieliły ich tylko centymetry.

– Och, tak – powiedziała. – Bardzo chętnie.

21

Ciekawe, czego chciał od pani Calvin Dorsey, panno Doyle – powiedział książę Portfrey.

Elizabeth i Lily znajdowały się wśród gości zaproszonych do jego loży teatralnej. Lily była oczarowana teatrem – uroczystą atmosferą, wykwintną publicznością siedzącą w lożach, na parterze i na galeriach, a także pierwszą częścią sztuki. Kiedy tylko zaczęło się przedstawienie, odpłynęła w inny świat i straciła poczucie rzeczywistości, stała się jedną z bohaterek na scenie i żyła razem z innymi postaciami sztuki. W czasie przerwy loża zapełniła się gośćmi, którzy przyszli przywitać Elizabeth i inne osoby – i przyjrzeć się słynnej Lily Doyle.

Jego książęca mość nie tracił czasu na bezsensowne podchody. Zaproponował, by dziewczyna pospacerowała z nim przez chwilę.

– Dlaczego ktoś miałby w ogóle chcieć czegokolwiek ode mnie, książę – odparła. – W arystokratycznych kręgach jestem nikim.

– Nigdy nie interesował się kobietami – odparł. – Ani nie zachowywał się szczególnie rycersko wobec dam. A przecież rozmyślnie odszukał panią dwa razy, tyle przynajmniej miałem okazję widzieć.

– Wydaje mi się, wasza książęca mość, że to nie pańska sprawa.

– Oho, ten błysk w oku i uniesiony podbródek. – Portfrey potrząsnął głową. – Lily,co się dzieje, jeśli… A zresztą, nieważne.

– Poza tym, u Guntera pan Dorsey interesował się bardziej hrabią Kilbournem niż mną. Oznajmił, że gdyby wiedział, że kilka tygodni temu hrabia wyjeżdżał do hrabstwa Leicester, pojechałby tam.

– Kilbourne tam był? – spytał książę.

– W Leavenscourt – wyjaśniła. – Dorastał tam mój ojciec, a dziadek pracował jako stajenny.

– Czy żyje nadal?

– Nie. Zmarł jeszcze przed śmiercią mojego ojca, brat taty również zmarł jakiś czas temu.

– Ach, więc nie masz już żadnej rodziny. Przykro mi to słyszeć.

– Mam tylko ciotkę – powiedziała. – I dwóch kuzynów.

– Moja żona pochodziła z hrabstwa Leicester – wyjaśnił. – Czy wiesz Lily, że byłem kiedyś żonaty? Mieszkała w Nuttall Grange, kilka mil od Leavenscourt. Calvin Dorsey był jej kuzynem. A twoja matka pracowała tam kiedyś jako jej osobista pokojówka.

Lily zatrzymała się nagle. Nie wiadomo dlaczego, ogarnął ją strach.

– Skąd pan o tym wie? – spytała niemal szeptem.

– Rozmawiałem z jej siostrą – odpowiedział. – Twoją kolejną ciotką.

W ciągu ostatniego tygodnia Lily dowiedziała się kilku faktów o pochodzeniu swoich rodziców. Odkryła, że nadal żyją ich bliscy krewni. Pomyślała, że nie jest taka samotna na świecie. Zamiast się tym radować, czuła niepokój, więcej niż niepokój. Czego, a może kogo właściwie się bała?

– Wydaje mi się, że czas już wracać – odezwał się książę. – Zaraz zacznie się drugi akt.


*

Lily uwielbiała Elizabeth, która była dla niej uosobieniem wszystkich cech, jakie powinna mieć prawdziwa dama. Nie zapominała również, że pracuje dla niej, chociaż prawie nic nie robi, by zasłużyć na wspaniałomyślną zapłatę. Elizabeth wymagała tylko od niej, by Lily odbywała lekcje, które sobie wymarzyła, i by mogła popisywać się nowo nabytą wiedzą i umiejętnościami, pokazując się przy różnych okazjach towarzyskich ze swoją chlebodawczynią.

Dziewczyna pracowała bardzo ciężko, zarówno dla własnego pożytku, jak i dla Elizabeth. Zachwycały ją osiągane rezultaty, chociaż nieco niecierpliwiło ją, że jest zbyt powolna w niektórych sprawach. Czasami jednak ogarniała ją przemożna tęsknota za starym życiem. Czasami potrzeba wyjścia na dwór, powiązania z naturą, zatopienia się we własnym świecie wewnętrznego spokoju nie dawała się uciszyć. Hyde Park nie mógł zastąpić prawdziwej wsi, skoro otaczało go największe, najgwarniejsze miasto świata. Poza tym przez większość dnia stawał się ulubionym miejscem śmietanki towarzyskiej, która uwielbiała paradować tam, by pokazywać się i być oglądaną, by wymieniać ostatnie ploteczki. Lily rzadko znajdowała idylliczne warunki, w których mogła cieszyć się urokami natury. Nauczyła się widzieć to, co chciała widzieć, nie dostrzegała świata w ciągu tych wszystkich cennych chwil. A Hyde Park wczesnym rankiem był niemal sielankowy.

Kilka razy od przybycia do Londynu Lily wymknęła się z domu skoro świt, by nacieszyć się spokojną godziną samotności, zanim zaczną się lekcje i inne obowiązki. Nigdy nie mówiła o tym Elizabeth, a jeśli jej pracodawczyni o tym wiedziała, nie dała tego po sobie poznać. Gdyby przyznała, że o tym wie, musiałaby nalegać, by Lily brała ze sobą pokojówkę lub lokaja. A to już nie byłoby to samo.

Lily poszła do parku następnego dnia po wizycie w teatrze. Był zimny, nieco mglisty poranek, zapowiadała się jednak piękna pogoda. W parku nie było niemal nikogo. Lily unikała ścieżek i szła przez pokrytą rosą trawę. Kusiło ją, by zdjąć buty i pończochy, ale nie zrobiła tego. Istniały, niestety, nakazy przyzwoitości, którym musiała się podporządkować. Poza tym park nie był zupełnie opustoszały. Kilku kupców spieszyło do pracy, a czasami ścieżką przegalopował jakiś jeździec.

Lily odrzuciła głowę do tyłu, by popatrzeć na wierzchołki drzew i głęboko nabrała powietrza do płuc. Chciała oczyścić umysł, w którym niepokój i radość zmieszały się w takim stopniu, że nie mogła zasnąć niemal przez całą noc – i znów powrócił dawny koszmar.

Nie rozumiała zupełnie, dlaczego się przestraszyła tego, czego dowiedziała się poprzedniego wieczoru. Może dlatego, że przyzwyczaiła się do myśli, że nie ma żadnych bliskich krewnych. Odkąd skończyła siedem lat miała tylko ojca. A obecnie naraz okazało się, że ma całą gromadę krewnych – dwie ciotki, dwóch kuzynów – i zna dwie osoby blisko związane z miejscem, gdzie jej matka pracowała jako pokojówka. Lily nie wiedziała nawet, że jej matka była służącą. A tu okazało się, że na dodatek osobistą pokojówką kuzynki pana Dorseya, żony księcia Portfrey.

Co takiego nieokreślenie niepokojącego kryło się w tych faktach? Nadal tego ranka nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Próbowała otrząsnąć się z tego uczucia.

Wiedziała za to bardzo dobrze, dlaczego ogarnia ją radość. Neville zdołał zebrać grono osób, z którymi mieli wybrać się za trzy dni do ogrodów Vauxhall. Pomyślała, że podniecałby ją już sam fakt, że wybiera się do takiego słynnego miejsca. Ale… No, cóż, nie tylko myśl o tej wyprawie tak ją ekscytowała, że nie mogła spać. Słyszała, że ogrody Vauxhall należały do bardzo romantycznych miejsc, były tam alejki, wzdłuż których rosły drzewa i stały latarnie, a także bardziej intymne ścieżki oraz prywatne loże, koncerty, tańce i ogniska.