Ich kroki nieuchronnie stawały się coraz powolniejsze, aż w końcu zatrzymali się. Obrócił ją ku sobie, poczuła pod plecami szeroki pień drzewa.

– Lily – powiedział, obejmując jej głowę rękoma. – Jeśli nie chcesz, byśmy zabrnęli dalej, kochanie, powiedz tylko nie.

Sięgnęła dłonią ku jego twarzy i przeciągnęła palcem po biegnącej przez policzek szramie.

– Nie mówię nie – wyszeptała.

Pocałował ją, dotykając jej najpierw jedynie wargami. Pomyślała, opierając się rękoma o jego ramiona i otaczając ramionami jego szyję, że to pocałunek miłości. Tylko to jedno mogło nimi kierować. Po prostu miłość. Rozchyliła usta i oddała mu pocałunek.

Podniósł głowę, objął ją i przycisnął do siebie. Ledwie widziała jego twarz w świetle księżyca, wydawało się jednak, że Neville się uśmiecha.

– Tak powinno być od samego początku – powiedział, muskając ją ustami.

Nie spytała, o jakim początku myśli – wtedy, kiedy się pierwszy raz spotkali? Wtedy, kiedy weszła do kościoła w Newbury? Na samym początku świata? Może miał na myśli wszystkie te chwile. Ale miał rację. Tak zawsze powinno być.

Całował ją w usta, w oczy, w skronie. Muskał ustami policzki i włosy. Całował jej szyję i znów usta, mrucząc wyznania miłości.

Lily czuła jego ciało tuż przy swoim. Dochodził do niej aromat wody kolońskiej i jego męski zapach. Czuła na jego ustach i języku smak wina, które pił wcześniej. Słyszała jego przyspieszony oddech, czuła jego rosnące pożądanie. Jej ciało odpowiedziało tym samym od pierwszego dotyku jego ust. Kiedy tuliła się do niego, by być bliżej, najbliżej jak to możliwe, w dole brzucha i między udami pojawił się nieznośny ból. Pragnęła go. I to tu i teraz. Tutaj. Teraz.

Nagle Neville uniósł głowę, otaczające ją ramiona zesztywniały. Nasłuchiwał czegoś. Nawet w ciemnościach widziała, jak zmarszczył brwi.

Lily nie pamiętała później, czy sama usłyszała ten dźwięk, dźwięk inny niż dalekie odgłosy zabawy. Z pewnością jednak znów ogarnął ją znany już okropny strach, kiedy Neville odsunął się od niej, by spojrzeć na drzewa po drugiej stronie ścieżki. Nie była później nawet pewna, czy coś ujrzała. Nie była całkiem pewna, czy widziała kogoś w ciemnym płaszczu stojącego z wycelowanym pistoletem. Wszystko zdarzyło się zbyt szybko.

Nagle Neville obrócił się szybko ku niej i szarpnął ją za drzewo, zakrywając przed niebezpieczeństwem swym ciałem. Wydawało się, że dźwięk rozległ się później. Myślała, że kula chybiła, kiedy Neville przycisnął ją boleśnie do drzewa, skrywając ją za sobą. Nadal jednak dźwięk ten rozbrzmiewał w jej uszach.

Czuła, że się dusi. Ledwo mogła oddychać. Gdyby nie obecność Neville'a, pogrążyłaby się w bezrozumnym strachu.

Neville starał się zachować ciszę, by nie zdradzić, gdzie się znajdują. Wiedziała też, że tylko mu zawadza. Jeśliby nie musiał jej chronić, mógłby się ruszyć, poszukać zabójcy, zamiast czekać, aż tamten ich znajdzie.

Zdawało się, że stali tak w napięciu nie do wytrzymania przez pięć minut, może nawet, jak Lily myślała później, dłużej. Nagle gdzieś niedaleko rozległ się czyjś śmiech, dźwięk ten zaczął się przybliżać, ktoś nadchodził ścieżką – i to na pewno więcej niż jedna osoba.

Minęły ich cztery osoby. Neville wziął ją mocno za rękę i wyprowadził na ścieżkę. Szli tuż za dwoma parami, tak wesoło podchmielonymi, że nawet nie zauważyły dodatkowego towarzystwa.

– Zabieram cię z powrotem do Elizabeth – oznajmił, otaczając ją ramieniem, kiedy dotarli do głównej alejki. – A potem dorwę tego łaj… – Nie dokończył. Głośno oddychał. Lily, podtrzymując go mocno w pasie, bojąc się, że zaraz upadnie, nagle poczuła coś ciepłego, wilgotnego i lepkiego.

– Jesteś ranny – powiedziała. Powtórzyła z największą paniką: – Neville, zostałeś postrzelony!

– Nic mi nie jest – odezwał się przez zaciśnięte zęby. Przyspieszył kroku.

Kiedy dotarli do altany, rozluźnił uścisk i niemal popchnął ją w kierunku zaszokowanej Elizabeth, która stała na zewnątrz w towarzystwie księcia Portfrey.

– Zabierzcie ją – powiedział chrapliwie. – Wyprowadźcie ją stąd. Zabierzcie ją do domu.

I upadł na ziemię u ich stóp.

22

Kiedy Neville przyszedł do siebie, leżał twarzą do dołu na czyimś łóżku. Ktoś trzymał go mocno za nadgarstki. Zdał sobie sprawę, że jest nagi, przynajmniej od pasa w górę. A prawe ramię bolało jak wszyscy diabli.

Znał już ten ból.

– Do kroćset! – Rozległ się głos Josepha, który trzymał jego prawy nadgarstek w żelaznym uścisku. – Nie mogłeś pospać kilka minut dłużej, Nev? Cieszyć się bujaniem w krainie fantazji?

– Może mnie już puścisz z tego piekielnego uchwytu – odezwał się Neville. – Nie będę się wyrywał. Kto się mną zajmuje?

– Doktor Nightingale jest moim osobistym lekarzem, Neville. – Głos Elizabeth, jak można się było spodziewać, był spokojny i rozsądny, bez śladu histerii. – Kulanadal tkwi w ramieniu.

A lekarzowi właśnie udało się do niej dotrzeć. Neville zdał sobie sprawę, ściskając brzeg materaca, że to właśnie dlatego oprzytomniał. W tej samej chwili otworzył oczy. Głowę miał zwróconą w lewo – to Lily trzymała jego nadgarstek z tej strony.

– Wyjdź stąd – powiedział do niej.

– Nie.

– Żony powinny słuchać mężów.

– Nie jesteś moim mężem.

– A ty oczywiście widywałaś gorsze sceny na polu bitwy. Nie robi to na tobie żadnego wrażenia. Głupiec ze mnie, że próbowałem cię chronić przed atakiem chimer.

– Właśnie.

Lekarz, o wiele bardziej zręczny niż wojskowi chirurdzy, znów zabrał się do roboty i próbując wgłębić się w ranę, wywołał długotrwałe i rozdzierające męczarnie. Neville nie spuszczał wzroku z Lily, aż wreszcie ból stał się tak dojmujący, że zamknął oczy i zacisnął mocno zęby.

– Ach – rozległ się w końcu zadowolony głos doktora.

– Nareszcie. – Joseph dyszał ciężko jakby uciekał milę przed atakującym go bykiem. – Mamy ją, Nev.

– Z tego, co widzę, kości i ścięgna są nienaruszone – dodał lekarz. – A teraz szybko pana zszyjemy, milordzie.

Ból nie zmniejszył się ani na jotę. Czuł, że mu się poddaje, powracając tylko chwilami do przytomności. Kiedy jednak znów otworzył oczy, ujrzał, że dziewczyna puściła jego nadgarstek, i że tym razem to on ściska, wręcz miażdży jej rękę. Przez parę chwil w ogóle nie mógł poruszyć dłonią, aż wreszcie stopniowo rozluźnił ją i uwolnił Lily z uchwytu. Z dziwaczną obojętnością patrzył na jej pobielałe palce, przez krótką chwilę nie mogła nimi poruszyć. Aż dziw, że ich nie złamał, a przecież nie poskarżyła się nawet słowem.

Odeszła na chwilę, a kiedy wróciła, poczuł na rozpalonej twarzy zimny, wilgotny okład. Joe coś mówił, ale Neville nie słyszał co. Lekarz cały czas zajmował się jego ramieniem, a Elizabeth najwyraźniej mu pomagała. Neville przyglądał się, jak Lily pracuje: spokojnie i ze znajomością rzeczy – jak zawsze po bitwie lub potyczce – zanurza kompres, wyciska nadmiar wody, przykłada lekko do jego twarzy i szyi. Skrył się za kokonem bólu.

– Czy złapaliście go? – spytał w końcu. Przypomniał sobie, że byli w ogrodach Vauxhall, że całował się z Lily w jednej z ciemniejszych alejek, że zastanawiał się, w jaki sposób zaciągnąć ją głębiej między drzewa, by mogli mieć większą swobodę. I nagle zdarzyło się coś dziwnego, jakby o niebezpieczeństwie ostrzegał go szósty zmysł, który bardzo mu się przydawał, kiedy służył jako oficer w wojsku. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, usłyszał poruszenie gałęzi. Przypomniał sobie, że zobaczył postać w płaszczu wyglądającą spośród drzew rosnących po przeciwnej stronie alejki, celującą do nich z pistoletu. Pamiętał, że zasłonił sobą Lily, i kula, która z pewnością by ją zabiła, trafiła w niego.

– Czy ktoś złapał tego łajdaka? – Za późno przypomniał sobie o obecności Elizabeth i Lily.

– Harris i Portfrey ruszyli w pościg – wyjaśnił markiz. – Przyszło im z pomocą kilku mężczyzn, Nev. Mogę się założyć, że damy opuszczały Vauxhall szybciej niż ktokolwiek w całej jego historii. Wątpię jednak, czy go znaleźli. Lily powiedziała, że miał na sobie ciemny płaszcz. Pewnie z pięćdziesięciu mężczyzn odpowiadało temu opisowi, między innymi ja i Portfrey.

– Znalazłeś się w złym miejscu, w złym czasie, Neville – powiedziała zimno Elizabeth. – Proszę, doktor Nightingale już skończył. Lily, może odprowadzisz pana doktora do drzwi, a ja i Joseph zdejmiemy z Neville'a resztę ubrań i przebierzemy go w koszulę nocną.

– Nie – odparła Lily. – Zostanę.

– Lily, moja droga…

– Zostanę.

Neville domyślił się, że to Elizabeth poszła ostatecznie odprowadzić lekarza. Tymczasem on przez kilka chwil, które jemu wydawały się godzinami, przeżywał koszmarne męki, kiedy Lily i jego kuzyn zdołali jakoś ubrać go w czyjąś koszulę i zwlec go z łóżka tak, by zdjęto ręczniki, na których leżał. Potem z trudnością położył się w czystej pościeli. Doznał już kilku kontuzji na wojnie w ciągu tych lat. Za każdym razem odkrywał, że nie pamięta, jak okropny może być ból.

Słyszał swój chrapliwy oddech. Pomyślał, że gdyby udało mu się skoncentrować na jego rytmie, mógłby chociaż trochę zapanować nad sytuacją.

– Nie powinniśmy go kłaść na plecach – odezwał się Joseph.

– Nie – usłyszał głos Lily. – Lepiej mu będzie tak. Neville, masz wziąć laudanum, które zostawił lekarz.

– Idź do diabła. – Nagle otworzył oczy. – Och, wybacz.

Skrzywiła usta w uśmiechu.

– Podtrzymam ci głowę.

Zawsze był przeciwny zażywaniu jakichkolwiek lekarstw. Tym razem połknął potulnie całą porcję, za karę, że tak się do niej odezwał.

Wszystko stało się jedną wielką plamą bólu, a potem obraz stopniowo zaczął się rozmazywać. Wydawało mu się, że w pokoju są Elizabeth i Portfrey, jednak nie otworzył oczu, by to sprawdzić i nie zainteresował się szczegółowym sprawozdaniem, że nie odnaleziono śladów mężczyzny z pistoletem. Następnie w pokoju została już tylko Elizabeth i Lily, i niemal pokłóciły się, która zostanie z nim na noc. Ciotka nalegała, że posiedzi przy nim najpierw, a później zastąpi ją gospodyni. Lily nie powinna zostawać z nim sam na sam w jednym pokoju – gdyby tylko potrafił wydobyć się z głębi samego siebie, znalazłby ten argument niewymownie śmiesznym. Lily jest za bardzo znużona. Jest zbyt zdenerwowana, by się nim dobrze opiekować, może pojawić się gorączka, a wtedy przyda się spokój i opanowanie.

Dziewczyna w ogóle nie podjęła dyskusji, po prostu odmówiła opuszczenia pokoju. Szybko zapadł w letarg, kiedy tylko zostali sami, ale otworzył oczy, by sprawdzić, czy się nie myli. Stała przy łóżku, wpatrując się w niego. Nadal miała na sobie elegancką złotą suknię z jedwabiu i tiulu, w którą była ubrana w Vauxhall.

– Nie będziesz przecież siedziała całą noc u mego wezgłowia – usłyszał niewyraźnie wypowiadane przez siebie słowa. – Jeśli masz zamiar zostać, zdejmij suknię i połóż się przy mnie. Jesteś przecież moją żoną.

– Tak. – Nie był w stanie zrozumieć, czy oznacza to zgodę.

Ból znów się pojawił, głucho pulsował w ramieniu. Spuchł mu język. Oddech zaczął się pogłębiać. Poczuł u swego boku ciepło i czyjąś drobną rękę w swej dłoni.


*

Lily obudziła się, kiedy przedświt zabarwił szarością pokój, nieznany pokój. Czuła, jakby obok niej płonął ogień. Ktoś coś mówił.

Neville usprawiedliwiał się przed Lauren. Następnie tłumaczył sierżantowi Doyle'owi, przeklinając strasznie, jak okropne głupstwo zrobił, przyjmując kulę przeznaczoną dla kogoś innego. Potem rozkazywał całemu oddziałowi żołnierzy, by nie ruszali się z przełęczy, by nie zważali na morderczy atak Francuzów ze wzgórz, lecz rzucili się do szukania jego małżeńskich dokumentów. To znów tłumaczył komuś, że na pewno zostanie z Lily sam na sam i niech tylko Elizabeth próbuje go powstrzymywać.

Miał wysoką gorączkę i majaczył.

Lily rozpięła na piersiach jego koszulę i zaczęła obmywać go zimną wodą, kiedy nadeszła Elizabeth. Uniosła lekko brwi, zobaczywszy ubraną jedynie w koszulę dziewczynę, i spojrzała na lewą stronę łóżka, gdzie widać było ślady świadczące o tym, że ktoś tam spał, ale nie odezwała się. Zaczęła jej pomagać. Poinformowała Lily, że odwołała na razie wszystkie lekcje.

Dziewczyna nieugięcie odmawiała opuszczenia pokoju aż do następnego popołudnia. Wiedziała z doświadczenia, że więcej ludzi umierało z powodu gorączki, która wdawała się po zabiegach, niż z odniesionych obrażeń. Rana od kuli nie była groźna, ale gorączka mogła spowodować śmierć. Lily nie chciała opuścić Neville'a. Albo uda jej się przywrócić go do zdrowia, albo będzie przy jego boku w chwili śmierci.

Elizabeth miała jednak rację, trudno było opiekować się człowiekiem, którego darzy się uczuciem. Kiedy ktoś kocha głęboko, wie, że śmierć ukochanego pozostawi ziejącą pustkę, której nigdy nie da się wypełnić. Na domiar złego Lily miała świadomość, że zraniła go kula przeznaczona dla niej. I nikt nie wiedział, dlaczego to się stało.