– Dziękuję – odparła z godnością. – Nie przyszłam tu po prośbie.
Odwróciła się, kiedy ten ważniejszy służący i dżentelmen zaczęli coś mówić na raz. Wyszła spiesznie z holu i zbiegła po schodach na taras. Nie potrafiła znów stawić czoła ciemności.
W świetle księżyca znalazła wąską ścieżkę, biegnącą pod ostrym kątem w dół, pomiędzy drzewami, które rosły tu gęściej, chociaż nie zacieniały zupełnie światła. Lily zdecydowała, że pójdzie tak daleko, aż przestanie być widoczna z domu.
Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma, drzewa zaś przerzedzały się, aż wreszcie po obu stronach dróżki ich miejsce zajęły gęste i bujne zarośla paproci. Słyszała już wodę – słaby odgłos morza i głośniejszy szum wody rozlegający się gdzieś bliżej. Domyśliła się, że to wodospad, i naraz ujrzała go, jak błyszczy w świetle księżyca na prawo od niej – wstążka wody spadającej niemal pionowo ze skalnego urwiska. U stóp wodospadu stała niewielka chatka.
Lily nie zdecydowała się iść w tamtą stronę. W środku nie widziała światła, a zresztą nie poszłaby tam, nawet gdyby je zobaczyła. Na lewo od siebie ujrzała szeroką, piaszczystą plażę i błyszczącą wstęgę księżycowego światła, biegnącą przez morze. Postanowiła, że noc spędzi właśnie tam. A jutro wróci do Newbury Abbey.
Kiedy następnego dnia rano Lily obudziła się, obmyła twarz i ręce w zimnej wodzie strumienia i doprowadziła się do porządku najlepiej jak umiała, aż wreszcie ruszyła w górę ścieżką wiodącą ponad porośniętym paprociami stokiem i pomiędzy drzewami do stóp wypielęgnowanego trawnika.
Stała, patrząc na stajnie i pałac znajdujący się za nimi. W świetle poranka budynki wyglądały na jeszcze większe niż poprzedniej nocy. Wokół panowało wielkie poruszenie. Na podjeździe koło stajni stało mnóstwo powozów, a wokół krzątali się stajenni i stangreci. Lily domyśliła się, że goście będący na przyjęciu poprzedniego wieczoru nocowali tu i właśnie szykowali się do odjazdu. Z pewnością znów nie wybrała odpowiedniej pory na wizytę. Powinna poczekać jeszcze trochę.
Poczuła głód, kiedy wróciła na plażę, postanowiła więc jakoś zapełnić czas, udając się do wsi, gdzie może mogłaby kupić odrobinę chleba. Kiedy jednak tam dotarła, okazało się, że to już nie jest to samo spokojne, wyludnione miejsce co poprzedniego wieczoru. Plac otaczały niemal ze wszystkich stron wielkie powozy – może nawet te same, które ujrzała wcześniej przy stajniach koło pałacu. Na łące znajdowało się mnóstwo ludzi. Drzwi do gospody stały otworem, a krzątanina w środku i na zewnątrz zniechęciła ją, by się tam zbliżyć. Ujrzała, że przed kościołem kłębi się jeszcze większy tłum niż na łące.
– Co tu się dzieje? – spytała kobiety, które stały na obrzeżach łąki, w pobliżu gospody. Obydwie wpatrzone były w bramę kościoła.
Odwróciły głowy. Jedna z nich zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów i rozpoznawszy obcą osobę, skrzywiła się. Druga okazała się bardziej przyjaźnie nastawiona.
– Mamy ślub – oznajmiła. – Połowa wielkich panów z Anglii zjechała się na zaślubiny panny Edgeworth i hrabiego Kilbourne. Nie wiem, jak uda im się wszystkim pomieścić w kościele.
Hrabiego Kilbourne! I znów nazwisko zabrzmiało, jakby mówiono o obcej osobie. Nie był przecież nieznajomym. Wreszcie dotarło do niej znaczenie słów wypowiedzianych przez kobietę. Bierze ślub? Teraz? Jest w kościele? Hrabia Kilbourne żeni się?
– Panna młoda już przyjechała – dodała druga kobieta. Zapominając o niechęci, ucieszyła się, że w osobie obcej może znaleźć słuchaczkę. – Wielka szkoda, że jej nie widziałaś. Cała w białej satynie, z upiętym trenem i w kapeluszu z woalką zakrywającą twarz. Jeśli zaczekasz trochę, zobaczysz jak wychodzą, kiedy tylko zaczną bić dzwony. Powóz przejedzie tędy, zanim zawróci przez bramę. Tak przynajmniej twierdzi pani Wesley, nasza karczmarzowa.
Lily nie czekała na dalsze wyjaśnienia. Pędem rzuciła się przez łąkę, przepychając się pomiędzy stojącymi tam ludźmi. Niemal w biegu minęła kościelną bramę.
Neville, ujrzawszy nieznaczne zamieszanie w bramie kościoła, domyślił się, że Lauren przyjechała właśnie z baronem Galtonem, jej dziadkiem. Wśród siedzących w ławkach gości zapanowało poruszenie. Kilka osób odwracało głowy, chociaż jeszcze nic nie było widać.
Neville czuł, jakby ktoś zacisnął mu mocno krawat na szyi i wrzucił stado rozdokazywanych motyli do żołądka, owe dolegliwości odczuwał od wczesnego śniadania, do którego zresztą nie potrafił się zmusić. Odwrócił się jednak z ożywieniem, by ujrzeć pannę młodą. Zobaczył Gwen, która pochyliła się, zapewne by poprawić tren sukni Lauren. Sama panna młoda znajdowała się niestety nadal poza zasięgiem wzroku.
Pastor, wspaniale odziany na tę okazję, stał tuż za panem młodym. Stojący z drugiej strony Joseph Fawcitt, markiz Attingsborough, kuzyn równy mu wiekiem, odchrząknął. Neville zdał sobie sprawę, że wszyscy odwracaj ą się ku tylnemu wejściu w oczekiwaniu na ukazanie się panny młodej. Jakie znaczenie miał ostatecznie pan młody, kiedy właśnie miała pojawić się jego wybranka? Uśmiechnął się w duchu, że Lauren przybyła punktualnie. To byłoby do niej niepodobne, by miała się spóźnić nawet o minutę.
Wtedy zdał sobie sprawę, że w kościele zapanowało jakieś osobliwe poruszenie, rozległy się głosy ostre i gwałtowne.
Nagle stanęła w drzwiach i zobaczyli ją zebrani w kościele. Tyle że była sama. I nie przypominała panny młodej, ale żebraczkę. I nie była to Lauren. Kobieta zrobiła kilka pospiesznych kroków i zatrzymała się pośrodku nawy.
Jakaś cząstka jego umysłu powiedziała mu, że ma przywidzenia, że po prostu coś mu się skojarzyło. Kobieta wyglądała wstrząsająco, wręcz boleśnie znajomo. Ale nie była to Lauren. Obraz ściemnił się po brzegach, a wyostrzył w środku. Spoglądał na nawę kościoła jak poprzez tunel – albo okular mikroskopu lub teleskopu – na stojącą tam zjawę. Umysł odmówił mu posłuszeństwa.
Ktoś – konkretnie dwaj mężczyźni, co zaobserwował beznamiętnie – złapał ją za ramiona i chciał wyciągnąć z kościoła. Nagły strach, że zniknie mu z oczu, że nigdy już jej nie zobaczy, uwolnił go z paraliżu, który trzymał go jak w potrzasku. Podniósł rękę. Nie usłyszał swego głosu, ale wszyscy odwrócili się nagle ku niemu i dotarło do niego echo czyichś słów.
Zrobił dwa kroki do przodu.
– Lily? – wyszeptał. Próbując powrócić do rzeczywistości, przetarł szybkim gestem oczy, ale stała tam nadal, a obok niej mężczyzna trzymający ją za ramiona i czekający na rozkazy.
– Lily? – powtórzył głośniej.
– Tak – odparła miękkim, melodyjnym głosem, który prześladował jego marzenia i myśli przez wiele miesięcy po jej…
– Lily. – Poczuł jakby w ogóle nie brał w tym wszystkim udziału. Usłyszał swe słowa poprzez szum w uszach, jakby wypowiadał je ktoś inny. – Przecież ty umarłaś!
– Nie – odparła. – Ja żyję.
Zdawało mu się, że to sen. Patrzył tylko na nią. Tylko na Lily. Nie widział kościoła, nie widział ludzi poruszających się niespokojnie w ławkach, Josepha ciągnącego go za rękaw, Lauren stojącej w drzwiach za Lily, ze wzrokiem, w którym pojawiło się przeczucie katastrofy. Nie mógł się oderwać od swej wizji. Nie pozwoli jej zniknąć. Nigdy więcej. Nie pozwoli jej znów odejść. Zrobił kolejny krok naprzód.
Pastor ponownie chrząknął i Neville znów pojął, że znajduje się w kościele pod wezwaniem Wszystkich Świętych, w Upper Newbury, na swym własnym ślubie. A Lily stoi w nawie pomiędzy nim a jego narzeczoną.
– Milordzie – zwrócił się do niego kapłan. – Czy zna pan tę kobietę? Czy życzy pan sobie, żeby ją usunięto i byśmy kontynuowali ceremonię?
Czy ją zna? Czy ją zna?
– Tak, znam ją – odezwał się cichym głosem. Ale wiedział, że dociera on do każdego nasłuchującego jego słów gościa. – To moja żona.
Na kilka sekund zapadła cisza.
– Milordzie? – Pastor pierwszy ją przerwał.
Rozległy się podniesione głosy, jako że połowa, jak się wydawało, obecnych próbowała mówić jednocześnie, a druga połowa równie głośno uciszała ich, by nie uronić ani słowa. Siedząca w pierwszej ławce hrabina Kilbourne zerwała się na równe nogi. Jej brat, książę Anburey, również wstał i położył rękę na jej ramieniu.
– Neville? – Roztrzęsiony głos matki przebił się ponad panujący wokół gwar. – O co chodzi? Kim jest ta kobieta?
– Powinienem kazać ją zabrać za włóczęgostwo zeszłego wieczoru – odezwał się stanowczym głosem książę, próbując przejąć kontrolę nad sytuacją. – Uspokój się, Klaro. Panowie, proszę wyprowadzić tę kobietę. Neville, wracaj na miejsce, by kontynuować ceremonię.
Nikt jednak nie zwracał na niego uwagi, nikt z wyjątkiem pastora. Wszyscy usłyszeli, co powiedział Neville. Jego słowa były jednoznaczne.
– Z całym szacunkiem, książę – odezwał się wielebny Beckford. – Ślub nie może się odbyć, skoro milord właśnie potwierdził, że ta kobieta jest jego żoną.
– Poślubiłem Lily Doyle w Portugalii. – Neville nie spuszczał oczu z żebraczki. Odgłosy wzajemnego uciszania się stały się tak donośne, że zagłuszały wszystko. – Niecałe dwadzieścia cztery godziny później widziałem jej śmierć. Dobiegłem do niej kilka minut później. Stałem nad jej martwym ciałem – ty nie żyłaś, Lily. A potem trafiono mnie w głowę.
Wszyscy wiedzieli, że przez miesiąc przed powrotem do Anglii Neville leżał w szpitalu w Lizbonie, cierpiąc od rany otrzymanej podczas zasadzki wśród wzgórz w środkowej Portugalii, gdzie przewodził oddziałowi zwiadowczemu. Utrata pamięci, uporczywe zawroty i bóle głowy uniemożliwiły mu powrót do pułku, nawet kiedy rany zostały wyleczone. A potem na wieść o śmierci ojca przyjechał do domu.
Nikt nie słyszał o jego małżeństwie.
Aż do teraz.
A kobieta, którą poślubił, bez wątpienia żyła.
Ktoś w kościele zdał sobie wreszcie sprawę ze wszystkich komplikacji wiążących się z tym faktem. Przy wejściu do kościoła rozległ się stłumiony krzyk, ci, którzy odwrócili głowy, ujrzeli jak Lauren z twarzą białą niczym okalający ją welon, z rękoma zaciśniętymi na fałdach sukni, zgarnia tren, odwraca się i wybiega, a w jej ślady rusza Gwendoline. Drzwi kościoła otwarły się, a następnie zamknęły z trzaskiem.
– Tak mi przykro – odezwała się Lily. – Przepraszam. Ja nie umarłam.
– Neville! – Hrabina Kilbourne zaciskała obie ręce na oparciu ławki.
Neville wyciągnął obie ręce.
– Przepraszam, wybaczcie wszyscy – powiedział. – Widzicie jednak, że nie mogę tego teraz wyjaśnić. Mam nadzieję wytłumaczyć wszystko przed wieczorem. Tymczasem, jak widzicie, ślub się nie odbędzie. Zapraszam na śniadanie do pałacu.
Ruszył w kierunku nawy, wyciągając prawą dłoń ku Lily. Nie spuszczał z niej wzroku.
– Lily? – powiedział. – Chodź ze mną.
Wziął jej dłoń i zacisnął na niej mocno swą rękę. Nawet nie zwolnił kroku, idąc w kierunku drzwi, z dziewczyną u boku.
Neville pchnął drzwi i znaleźli się na zewnątrz w oślepiającym blasku słońca, naprzeciwko morza głów i chóru pełnych podniecenia, zaciekawionych głosów.
Nie zwrócił na nie uwagi. Co więcej, nic nie widział ani nie słyszał. Ruszył alejką, minął bramę kościelną, wszedł pomiędzy tłum ludzi, którzy rozstąpili się pospiesznie, a następnie ruszył w stronę parku otaczającego Newbury Abbey.
Nie odezwał się do kobiety idącej u jego boku. Nadal nie potrafił uwierzyć w to, co się stało, co nadal się działo, chociaż ściskał mocno tę zjawę i czuł jej drobną dłoń w swej ręce.
Pogrążył się we wspomnieniach…
CZĘŚĆ DRUGA. WSPOMNIENIE: NOC MIŁOŚCI
3
Lily Doyle siedzi samotna na niewielkim skalistym wzniesieniu, górującym nad głęboką doliną położoną pośród nagich wzgórz środkowej Portugalii. Jest grudniowy chłodny dzień.
Dziewczyna otulona jest w zniszczony, stary płaszcz wojskowy, skrócony tak, by na nią pasował. Wyraźnie widać jednak, że zmieniła się w ciągu ostatniego roku. Ze smukłej niedoświadczonej dziewczyny przeobraziła się w piękną kobietę. Jej ciemnoblond włosy spływają luźno puszczonymi pasmami z tyłu, sięgając aż do talii. Wiatr rozwiewa je, plącząc niemiłosiernie. Szczupłe ręce, ukryte pod rękawami spłowiałej, błękitnej sukni z bawełny, złożyła na kolanach. Pomimo panującego chłodu ma bose stopy. Jak mogłaby poczuć ziemię, jak mogłaby poczuć życie, wyjaśniła kiedyś, jeśli ciągle byłaby obuta?
Major Neville Wyatt, lord Newbury, siedzi w swobodnej pozie nieco dalej, trzymając w dłoniach kubek gorącej herbaty. Przygląda się jej. Nie widzi jej twarzy, może sobie jednak wyobrazić malujące się na niej uczucia, kiedy dziewczyna spogląda na leżącą poniżej dolinę, na przepływające po niebie obłoki i krążącego w górze samotnego ptaka. Na pewno jej twarz jest rozmarzona i pogodna. Nie, te określenia nie oddają całej prawdy. Na pewno jej twarz promienieje, a oczy są rozświetlone.
"Noc Miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Miłości" друзьям в соцсетях.