– Zapomnij o przyjęciu – powiedział. – Idź do swojego pokoju. Zadzwoń po Dolly i połóż się do łóżka. Spróbuj zasnąć. Dobrze?

– Tak.

Nie mógł znieść jej apatii, tego, że zachowywała się tak posłusznie jak grzeczne dziecko. To było do niej niepodobne. Portfrey miał rację. Przeżyła szok. Przypomniał sobie, jak zachowywała się tuż po śmierci Doyle' a.

– Staraj się dzisiaj w nocy nie myśleć o tym. Jutro łatwiej ci będzie przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Na pewno w końcu dojdziesz do wniosku, że wcale nic nie straciłaś. Co innego, kiedy ktoś dba o dziecko zrodzone z własnego ciała, a co innego, kiedy darzy się miłością i przywiązaniem dziecko kogoś innego, dziecko, za które wcale nie trzeba odpowiadać. Tak właśnie postąpili twoi rodzice. Nie znałem twojej mamy, zawsze jednak byłem pełen podziwu, że ojciec może obdarzać swe dziecko tak bezgraniczną miłością, jaką twój ojciec obdarzał ciebie. Wcale ich nie straciłaś. Tyle tylko, że zyskałaś osoby, które cię będą kochać i dbać o ciebie w przyszłości i nie będą odczuwać zazdrości o przeszłość.

– Jestem taka zmęczona. – Podniosła ku niemu bladą twarz i popatrzyła szeroko otwartymi oczami. – Nie mogę myśleć, wszystko mi się plącze.

– Wiem. – Pochylił się nad nią i pocałował. Oddała mu pocałunek i uniosła ramiona, by objąć go za szyję.

Tęsknił za nią okropnie w trakcie podróży do Leicester. Umierał z niepokoju o jej bezpieczeństwo – zwłaszcza po tym, kiedy przeczytał list. Czując znów jej drobne, kształtne ciało, jej ramiona oplecione wokół swej szyi, jej usta przylegające do jego ust, czuł jak zaczyna ogarniać go głód. To jednak nie był czas na namiętność. Tej nocy musiał załatwić ważną sprawę, czekał na niego Portfrey.

– Idź spać, kochanie – powiedział, podnosząc głowę i ujmując jej twarz w swe dłonie. – Zobaczymy się jutro.

– Tak. Jutro. Może jutro będę w stanie myśleć.

24

Lily obudziła się z głębokiego snu, kiedy w jej pokoju świeciło już poranne słońce. Odsunęła okrycie, wyskoczyła z łóżka i przeciągnęła się – tak jak zawsze. Jaki miała osobliwy sen! Nie mogła go sobie przypomnieć, pamiętała jednak, że był dziwaczny.

Nagle zatrzymała się w pół ruchu.

I przypomniała sobie. To nie był sen.

Nie była Lily Doyle. Tata nie był jej prawdziwym ojcem. Nie była nawet Lily Wyatt, hrabiną Kilbourne. Była lady Frances Lilian Montague, obcą osobą. Córką księcia Portfrey. Wnuczką barona Onslow.

Przez chwilę miała ochotę znów uciec w sen, to byłoby jednak daremne. Zmagała się z ogarniającą ją paniką.

Kim jest?

Przez siedem miesięcy spędzonych w Hiszpanii walczyła o to, by nie zapomnieć swojej tożsamości. Nie było to łatwe. Zabrano jej wszystko – ubrania, medalionik, wolność, ciało. A jednak trwała kurczowo przy podstawowej wiedzy o tym, kim jest – nie chciała z tego zrezygnować.

A teraz, dzisiaj rano, już nie wiedziała, kim jest. Kim jest Frances Lilian Montague? Czy ten srogi, przystojny mężczyzna o błękitnych, jak jej, oczach, to ojciec? Czy kobieta, której inicjał spleciony z jego inicjałem widniał na medalioniku, mogła być jej matką?

Rozdzielono ich, księcia, który był jej ojcem, i kobietę, która była jej matką, tuż po ślubie. Lily wiedziała, co wtedy oboje czuli. Znała ból tęsknoty i samotności. Zeszłego wieczoru książę powiedział, że Lily została poczęta z miłości. Jej matka wierzyła, że zostawia nowo narodzone dziecko jedynie na krótko u swej wiernej pokojówki i jej męża. U prostych, uczciwych ludzi, którzy zostali rodzicami Lily.

U mamy i taty, którzy kochali ją tak mocno, jak tylko rodzice mogliby kochać własne dziecko.

Ta kobieta, jej matka, również musiała ją kochać. Lily wyobrażała sobie, jak musiałaby się czuć, gdyby miała dziecko z Neville'em po ich rozłączeniu się. O, tak, matka z pewnością ją kochała. A przez ponad dwadzieścia lat książę, jej ojciec, nie potrafił zapomnieć o swojej żonie i nie porzucił nadziei, że ona, Lily, istnieje.

Nie chciała być Frances Lilian Montague. Nie chciała, by książę Portfrey był jej ojcem. Chciała, by to tata, ten którego znała, był jej prawdziwym ojcem. Teraz jednak poznała prawdę o swym pochodzeniu i nic już tego nie zmieni. Ciągle myślała o tym, że kiedy przez osiemnaście lat tata był najlepszym ojcem na świecie, a w ciągu trzech lat po jego śmierci ona miała przynajmniej wspomnienia, książę Portfrey żył bez swojego dziecka. Wszystkie te lata, dla niej przepełnione miłością, dla niego były puste.

Był jej ojcem. Próbowała oswoić się z tą myślą, nie uciekać przed nią. Książę Portfrey jest jej ojcem. A tata pragnął, by w końcu poznała prawdę. Obydwoje z mamą kazali jej nosić medalionik przez całe życie, a tata ciągle przypominał, że po jego śmierci powinna zanieść plecak do oficera. Nie wiedziała, dlaczego tak długo ukrywał przed nią prawdę, dlaczego nie skontaktował się z księciem Portfrey. Nie, jednak wiedziała, co nim kierowało. Pamiętała, że mama niczego poza nią nie widziała, że tata zachowywał się tak, jakby była najważniejsza na świecie. Nie potrafili się z nią rozstać, i z pewnością wymyślali tysiące powodów, by z nimi została. Tata miał zamiar powiedzieć jej o wszystkim, kiedyś… Z pewnością miał taki zamiar.

Nigdy się nie dowie, jakie motywy nim kierowały. Wiedziała jednak dwie rzeczy. Tata nie miał zamiaru na zawsze ukryć przed nią prawdy. I tata ją kochał.

Nagle pomyślała, że to nie taka okropna rzecz być córką księcia lub wnuczką barona. Marzyła o tym, by stać się równą Neville'owi i wierzyła, że uda jej się tego dokonać, choć nie dorówna mu urodzeniem i majątkiem.

Uśmiechnęła się słabo.

Elizabeth, już ubrana, siedziała w pokoju śniadaniowym, zanim przyszła Lily. Wstała, ujęła dłonie dziewczyny i pocałowała ją w obydwa policzki, a potem spojrzała na nią badawczo.

– Lily, jak się czujesz kochanie?

– Jakbym się obudziła. Jakbym ocknęła się ze snu.

– Przyjmiesz go dzisiaj rano? – spytała niespokojnie Elizabeth. – Nie musisz, jeśli nie czujesz się jeszcze gotowa.

– Przyjmę go.

Książę przyszedł godzinę później, kiedy siedziały w salonie, zajmując się haftem, a przynajmniej udając, że to robią. Wszedł do pokoju, niemal depcząc lokajowi po piętach, złożył ukłon, a następnie zawahał się koło drzwi, jakby stracił nagle pewność siebie.

– Wielkie nieba, Lyndon. – Elizabeth pospieszyła ku niemu. – Co się stało?

– Zderzyłem się nieszczęśliwie z drzwiami? – odezwał się pytająco, jakby były skłonne uwierzyć w to jawne kłamstwo. Twarz miał pokrytą krwawymi siniakami. Zewnętrzny kącik lewego oka był opuchnięty.

– Walczył pan z panem Dorseyem – powiedziała cicho Lily.

Podszedł do niej kilka kroków bliżej.

– Nic ci już nie grozi z jego strony, Lily – odezwał się. – Podczas gdy Kilbourne zapewnił ci opiekę i ochronę, ja kazałem śledzić Dorseya. Widzisz, podejrzewałem go, ale nie miałem żadnego dowodu, aż do zeszłego wieczoru. Już nigdy nie będzie cię dręczył.

Lily domyślała się wczoraj, dlaczego książę i Neville wyszli z przyjęcia tak szybko.

– Nie żyje? – spytała.

Pochylił głowę.

– Pan go zabił?

Zawahał się.

– Poturbowałem go tak, że stracił przytomność. Razem z Kilbourne'em doszliśmy z wielkim żalem do wniosku, że nie będziemy obciążać sobie sumienia zabijaniem go z zimną krwią lub w pojedynku, zgodziliśmy się jednak, że poważnie go ukarzemy, zanim odstawimy go do konstabla i sędziego. Zachowaliśmy się jednak nieostrożnie. Wyciągnął pistolet, zanim zdołaliśmy mu go zabrać. Zabiłby mnie, gdyby Kilbourne wcześniej go nie zastrzelił.

Elizabeth zakryła usta dłonią. Lily tylko spojrzała spokojnie w oczy księcia i wiedziała, że słyszy tylko to, co postanowił jej powiedzieć. Wiedziała, że chociaż Dorsey prawdopodobnie zabił jej matkę i Williama Doyle'a, że chociaż trzykrotnie próbował zabić ją i poważnie postrzelił Neville'a, trudno byłoby mu udowodnić którykolwiek z tych czynów przed sądem. Nie była pewna, czy brak rozwagi spowodował, że w rękach Dorseya znalazł się pistolet. Może chcieli, by tak się stało. Może chcieli, by się bronił, bo mieli wtedy powód, by zabić go w obronie własnej.

Książę, oczywiście, nigdy by tego nie powiedział. Neville również nie. A ona nie miała zamiaru o to pytać. Nie chciała znać prawdy.

– Cieszę się, że nie żyje – powiedziała zaskoczona, zdając sobie sprawę, że mówi prawdę. – Dziękuję.

– I to wszystko, co możemy powiedzieć na temat Calvina Dorseya – podsumował. – Jesteś wolna, Lily. Wolna.

Skinęła głową.

– No cóż – powiedziała z ożywieniem Elizabeth. – Muszę porozmawiać z gospodynią. Dzisiaj wypada dzień, kiedy sprawdzamy rachunki. Pozwolicie, że was opuszczę na pół godziny. Portfrey? Lily?

Dziewczyna skinęła głową, książę skłonił się. Odwrócił głowę od wychodzącej Elizabeth i spojrzał ostrożnie, ale Lily uśmiechnęła się do niego.

– Zrozumiem, jeśli doszłaś do wniosku, że nie możesz uznać mnie za ojca – zaczął jakby wypowiadał przygotowaną wcześniej przemowę. – Zeszłej nocy Kilbourne wiele mi opowiedział o Thomasie Doyle'u. Rozumiem twoją dumę z niego i miłość, jaką go darzyłaś. Jednak błagam cię – proszę! – żebyś zgodziła się, bym przeznaczył ci znaczną część majątku, która pozwoliłaby ci żyć w wygodnej niezależności przez resztę życia. Przynajmniej pozwól, bym tyle uczynił dla ciebie.

– A co by pan chciał zrobić, gdybym powiedziała, że jestem skłonna przyjąć więcej niż to?

Odchylił się na oparcie krzesła i głęboko wciągnął powietrze, patrząc na nią uważnie.

– Uznałbym cię publicznie jako swoją córkę – odparł. – Zabrałbym cię do domu, do Rutland Park w hrabstwie Warwick i spędziłbym wszystkie możliwe chwile każdego dnia poznając cię bliżej i starając się, byś ty mnie poznała. Kupiłbym ci mnóstwo strojów i obsypał klejnotami. Popierałbym twoją chęć kształcenia się. Zawiózłbym cię do twojego dziadka do hrabstwa Leicester. I… Co jeszcze? Starałbym się, jak tylko to możliwe, nadrobić stracone lata. - Uśmiechnął się nieznacznie. – I poprosiłbym cię, byś opowiedziała mi wszystko, co pamiętasz o Thomasie i Beatrice Doyle'ach i latach twojej młodości. Właśnie tego bym pragnął, Lily.

– W takim razie, proszę to uczynić, wasza książęca mość.

Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, zanim książę wstał, podszedł do niej i wyciągnął ku niej rękę. Lily wstała, podała mu dłoni patrzyła jak unosi ją do ust.

– Lily – odezwał się. – O, moja kochana. Moja kochana córeczko.

Cofnęła dłoń, objęła go i oparła policzek o jego ramię.

– On zawsze będzie moim tatą – rzekła. – Ale od dzisiaj ty będziesz moim ojcem. Czy mogę tak się do ciebie zwracać? Ojcze?

Oplótł ją ramionami. Zaniepokoiła się, kiedy usłyszała pierwsze odgłosy rozdzierającego szlochu, ale przytrzymała go mocniej, kiedy chciał się wyrwać z jej objęcia.

– Nie, nie – powiedziała. – Wszystko w porządku. Wszystko w porządku.

Nie płakał długo. Mężczyźni przecież nie płaczą. Wiedziała to z doświadczenia. Uważają, że to okropnie wstydliwa oznaka słabości, nawet wtedy, kiedy patrzą jak najbliższego przyjaciela rozrywa na kawałki kula armatnia albo chirurg ucina mu nogę, albo właśnie po dwudziestu latach odzyskują własną córkę. Po kilku minutach wyzwolił się z jej ramion i stanął przy oknie, tyłem do pokoju, wycierając nos w wielką chusteczkę.

– Przepraszam, że naraziłem cię na to. Nigdy się to już nie powtórzy. Zobaczysz, że jestem silny i można na mnie polegać, będę dobrym opiekunem.

– Tak, wiem, ojcze – uśmiechnęła się do niego.

– Pewnie mógłbym się ożenić w ciągu tych minionych dwudziestu lat. Mogłem mieć mnóstwo dzieci, które powtarzałyby to tysiące razy. Uważam, Lily, że warto było czekać, by usłyszeć to z twych ust.

– Kiedy wyjeżdżamy do Rutland Park? – spytała. – Czy masz duży dom? Czy go polubię… ojcze?

Odwrócił się i spojrzał na nią.

– Najszybciej jak to możliwe. Dom jest większy niż Newbury Abbey. Na pewno go pokochasz. Czekał na ciebie przez tyle lat. Sprawdźmy, czy Elizabeth zechce tam z tobą pojechać. Dzisiaj mamy środę. Może wyjedziemy w poniedziałek?

Lily skinęła głową.

Uśmiechnął się do niej i pociągnął za dzwonek. Służącemu, który się zjawił, polecił, by poprosił lady Elizabeth, by wróciła do salonu, kiedy tylko będzie mogła. Następnie usiedli oboje i zapatrzyli się na siebie.

Lily pomyślała, że książę wręcz promienieje. Mimo obrzmiałej twarzy wyglądał na bardzo szczęśliwego. Ona również postanowiła sprawiać wrażenie pogodnej, choć odczuwała pewien niepokój. Znów, jak już wiele razy w życiu, czekało ją nieznane.

Przypomniała sobie jazdę do Newbury Abbey i swoją nadzieję, że jej długa podróż już dobiega końca. Pamiętała, jak zobaczyła Neville'a po raz pierwszy po półtora roku i doznała uczucia, mimo tych trudnych okoliczności, że w końcu dotarła do domu. A jednak nie była w domu. I nadal nie jest. Czy kiedykolwiek będzie? Czy przyjdzie taki czas, że w końcu poczuje, że przybyła na swoje miejsce, że może osiąść w spokoju na resztę życia?