A może życie po prostu było podróżą wiodącą nieznaną ścieżką?

– Kilbourne poprosił mnie, bym ci powiedział, że ma zamiar cię dzisiaj odwiedzić – odezwał się książę, zanim wróciła do pokoju Elizabeth. – Oczywiście, jeśli zechcesz go zobaczyć.


*

Zabicie człowieka nie należy do przyjemnych czynności, myślał Neville w nocy i rano po śmierci Calvina Dorseya. Odczuł pewną satysfakcję, patrząc jak Dorsey dał się sprowokować i nieostrożnie wyciągnął pistolet, nie dając im wyboru. Musieli go zabić, zwłaszcza po tym, kiedy Portfrey wygrał spór, który z nich ma ukarać Dorseya, zanim odstawią go przed sąd. Nie odczuwał jednak ulgi.

Czy cieszył się z odkrycia prawdy o pochodzeniu Lily? Wiedząc, że teraz to ona stoi wyżej niż on? Że nie mógł już nic jej zaoferować, ponieważ miała wszystko? Czy tak właśnie chciał ją zdobyć – pozycją i majątkiem, mając nadzieję, że ubóstwo zmusi ją do powrotu do niego? Z pewnością nie. Chciał, by była mu równa, by czuła, że tak jest. To, że czuła się niższa od niego, zepsuło jakąkolwiek szansę na szczęście po jej pojawieniu się w Newbury.

Bieg wypadków powinien więc go ucieszyć. Dlaczego nie odczuwał radości? W końcu doszedł do wniosku, że to z powodu Lily. Biedna dziewczyna, tyle musiała przejść w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Jak wytrzyma świadomość, że utraciła korzenie? Czy kiedy odwiedzi po południu Elizabeth, znajdzie Lily złamaną bólem? A może, co gorsza, okaże się, że nadal będzie apatyczna, jak nigdy dotąd, oszołomiona i bierna jak wczoraj wieczorem?

Wybierał się do Elizabeth z przerażeniem. Miał nawet tchórzliwą nadzieję, kiedy wchodził do domu i spytał, czy panna Doyle przyjmie go, że usłyszy odpowiedź odmowną. Ale tak się nie stało. Lokaj zaprowadził go do salonu. Siedziały tam Elizabeth i Lily.

– Neville. – Ciotka wyszła mu naprzeciw, kiedy przywitał się z nimi i ukłonił. Pocałowała go w policzek. – Zostawię was na chwilę samych. – I wyszła od razu z pokoju.

Lily nie sprawiała wrażenia zdruzgotanej czy oszołomionej. Wręcz przeciwnie, była pełna życia, ubrana w modną muślinową suknię i z włosami układającymi się w pukle wokół twarzy.

– Zabiłeś pana Dorseya – powiedziała. – Ojciec poinformował mnie o tym dzisiaj rano. Wcale mi nie żal, że nie żyje, chociaż nigdy nie życzyłam nikomu śmierci. Przykro mi jednak, że musiałeś to zrobić. Wiem, że nie było to łatwe.

Tak, Lily wiedziała to, przecież dorastała w wojsku, wśród żołnierzy, którzy musieli zabijać.

Powiedziała „ojciec”?

– To akurat nie przyszło mi z dużą trudnością.

– Więcej do tego nie wracajmy – odezwała się stanowczo. Wstała z krzesła i podeszła do niego. – Neville, w poniedziałek jadę z ojcem i Elizabeth do Rutland Park. W jutrzejszych gazetach ukaże się wzmianka o rym. Chcę spędzić z nim trochę czasu, chcę go bliżej poznać. Chcę również spotkać się z dziadkiem i odwiedzić grób matki. Ja… wyjeżdżam.

– Tak. – Serce w nim zamarło.

Uśmiechnęła się do niego.

– Byłam Lily Doyle – powiedziała. – Potem zostałam Lily Wyatt, potem przestałam nią być. Teraz jestem Lily Montague. Muszę odkryć, kim naprawdę jestem. Wydawało mi się, że powoli odkrywam to, kiedy przyjechałam do Londynu, ale dzisiaj mam wrażenie, jakby to zdarzyło się bardzo dawno temu.

– Jesteś po prostu Lily. – Próbował uśmiechnąć się do niej.

Skinęła głową, jej oczy zaświeciły się od łez.

– Na jak długo wyjeżdżasz? – spytał.

Potrząsnęła głową.

Zdał sobie sprawę, że nie może jej naciskać w tej kwestii. Nie chciał obarczać jej kolejnym problemem. Wiedział, że na to pytanie nie ma odpowiedzi.

Kiedy przyjechał do Londynu, zaczynał wierzyć, że mimo wszystko istnieje dla nich wspólna przyszłość. Miał zamiar przekonać się o tym w Vauxhall. Nie chciał pamiętać tamtej nocy, która zaczęła się w taki czarowny sposób. Teraz musiał czekać nie wiadomo jak długo, nie mając pewności, która czyniłaby oczekiwanie łatwiejszym.

Podał jej obie dłonie.

– Polubisz go, Lily. Może nawet pokochasz. To dobry człowiek, jest twoim ojcem. Jedź z nim odnaleźć siebie. I bądź szczęśliwa. Obiecujesz?

Widział, jak zagryza górną wargę.

Ścisnął jej dłonie i uniósł obie do ust.

– Nie przepadam za Londynem. Z radością wrócę do Newbury na lato. Wyjeżdżam jutro albo pojutrze. Może, jeśli uznasz to za stosowne, napiszesz do mnie?

– Nie umiem… dobrze pisać.

– Ale się nauczysz. – Uśmiechnął się do niej. – I będziesz umiała przeczytać moją odpowiedź.

– Naprawdę? – spytała. – Czasami chciałabym, och, jak bardzo bym chciała, znów być Lily Doyle, i żebyś ty był majorem lordem Newbury, a tata…

– Ale tak nie jest – powiedział smutno. – Chcę, żebyś o czymś wiedziała, Lily. Nie zamierzam kłaść na twoje barki jeszcze jednego ciężaru, pragnę jednak, byś wiedziała, że pewne rzeczy nie uległy zmianie. Kochałem cię, kiedy się z tobą żeniłem. Kocham cię nadal. Będę cię kochał aż do śmierci. Kochałem cię i będę cię kochał niezmiennie.

– Och, ale to nie jest odpowiednia chwila. – W jej oczach pojawiło się uczucie, którego nie potrafił odgadnąć. Biedna Lily. Tyle się ostatnio zdarzyło, a ona musiała to wszystko dzielnie znosić.

– Nie będę przedłużał wizyty. Przeproś Elizabeth w moim imieniu, dobrze?

Skinęła głową.

Trzymali się długo za ręce. Lily miała jednak rację. To nie jest odpowiedni moment.

Delikatnie wyswobodził ręce i z uśmiechem w oczach wyszedł bez słowa.

Doszedł pieszo niemal do domu, kiedy uprzytomnił sobie, że przecież wyruszył do Elizabeth kariolką.

CZĘŚĆ PIĄTA. ŚLUB

25

Lily z ożywieniem wyglądała przed okno powozu, zapominając o dystyngowanym zachowaniu, jakie przystoi damie. Wioska Upper Newbury wyglądała bardzo znajomo. Ujrzała gospodę, przy której wysiadła kiedyś z dyliżansu, a także stromą alejkę biegnącą do Lower Newbury. I nagle…

– Och, czy możemy stanąć na chwilę? – spytała.

Siedzący naprzeciwko książę Portfrey zastukał w przednią ściankę i powóz zatrzymał się raptownie.

– Pani Fundy – zawołała Lily. – Jak się pani ma? Jak pani dzieci? Och, widzę, że najmłodsze już urosło.

Kiedy Elizabeth i książę bez słów wymienili rozbawione spojrzenia, pani Fundy, która zagapiła się na wielki powóz z książęcymi herbami, uśmiechając się szeroko, nagle zaczerwieniła się i dygnęła w ukłonie.

– Wszyscyśmy zdrowi, milady. Dziękuję – powiedziała. – Miło panią znowu widzieć.

– Och, i miło znów tu wrócić – usłyszała w odpowiedzi. – Zajrzę do was któregoś dnia, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu.

Obdarzyła kobietę uśmiechem i powóz ruszył w dalszą drogę. Przypomniała sobie, że nie wraca do domu. Newbury nie jest jej domem. Ale czuła się tak, jakby był. Pokochała Rutland Park, jak przewidywał jej ojciec. Jego również pokochała, tak jak postanowiła, chociaż to akurat nie okazało się wcale takie trudne. Cieszyła się bardzo z długiej wizyty w Nuttall Grange, gdzie podbiła serce schorowanego dziadka oraz Bessie Doyle i siostry mamy – dwóch ciotek, które tak naprawdę nie były jej ciotkami. Wreszcie poczuła się szczęśliwa i przynależna do czegoś, w pokoju z sobą i z całym światem. Ani razu, odkąd wyjechała z Londynu, nie śnił jej się tamten koszmar.

Ale w Newbury Abbey, chociaż jeszcze nie widziała ani parku, ani pałacu, czuła się jak w domu.

– Och, spójrzcie tylko – wykrzyknęła przepełniona podziwem, kiedy powóz minął bramy i zaczął podążać drogą przecinającą las. Drzewa pokrywały wspaniałe odcienie czerwieni, żółci i brązów. Wiele liści spadło już i zalegało wielobarwnym kobiercem na drodze. – Czy widziałeś coś wspanialszego niż Anglia jesienią, ojcze? A ty Elizabeth?

– Nie – odparł książę.

– Tylko Anglię wiosną – dodała Elizabeth. – I nie tyle wspanialszą, ile równie wspaniałą.

To wiosną Lily przyjechała tu po raz pierwszy. Teraz była jesień – październik. W ciągu tych ostatnich miesięcy wiele się zdarzyło, pomyślała. Pamiętała, jak nocą szła tutaj, ściskając w dłoni torbę…

Napisała do niego na początku sierpnia, tak jak ją o to prosił. Spytała Elizabeth, czy to wypada, by wysłała list do nieżonatego mężczyzny. Elizabeth z błyskiem w oczach odparła, że to absolutnie nie wchodzi w rachubę, ale ojciec, obecny przy tej rozmowie, przypomniał, że mają przecież do czynienia z Lily, której jak wiadomo często zdarza się naruszać wszystkie możliwe zasady, na szczęście tak, by nie wywołać skandalu – to jej największy wdzięk, dodał z pobłażliwym uśmiechem, który zaskoczył ją za pierwszym razem. Koniec końców napisała mozolnie dziecięcymi, okrągłymi literami. Usilnie pracowała nad charakterem pisma, ale wiedziała, że minie jeszcze trochę czasu, zanim osiągnie biegłość.

Napisała, że czuje się szczęśliwa przy ojcu. Cieszy się z towarzystwa Elizabeth. Pojechała do Nuttall Grange, by odwiedzić dziadka. Położyła kwiaty na grobie matki. Pytała o hrabinę Kilbourne, a także o Lauren i Gwendoline. Miała nadzieję, że u niego wszystko w porządku.

Odpisał, że zaprasza ją wraz z ojcem w gościnę do Newbury Abbey z okazji obchodzonych w październiku pięćdziesiątych urodzin matki. Elizabeth przygotowała wszystko do wyjazdu.

Tak więc przybywali do Newbury Abbey. Tylko jako goście. Czuła się jednak tak, jakby wracała do domu. Spoglądając nagle na ojca błyszczącymi oczami, zobaczyła, że on to zrozumiał i posmutniał, chociaż uśmiechnął się do niej.

– Ojcze. – Sięgnęła porywczo po jego rękę. – Dziękuję, że zgodziłeś się, byśmy przyjechali. Bardzo cię kocham.

Poklepał jej dłoń wolną ręką.

– Lily, masz dwadzieścia jeden lat, kochanie. Jesteś już zbyt dorosła, by nadal mieszkać z ojcem. Nie spodziewałem się, że zdołam cię zatrzymać przy sobie na dłużej.

Wolałaby, by nie mówił tak otwarcie. Opadła z powrotem na siedzenie, jej uśmiech pobladł. Wolała nic nie przesądzać z góry. Minęło przecież kilka miesięcy. Wiele się w jej życiu zmieniło, u niego również mogło się zmienić. Zaprosił ich zapewne ze względów grzecznościowych. Z pewnością przybędzie wielu gości. Wolała nie przywiązywać wielkiej wagi do tego, że ona również znalazła się wśród zaproszonych.

Jeśliby wmawiała sobie ciągle te głupstwa, z pewnością w końcu by w nie uwierzyła.

Powóz zatrzymał się. Otworzyły się wielkie podwójne drzwi i Lily ujrzała Gwendoline, Josepha, hrabinę i… Neville'a.

Markiz otworzył drzwi powozu i rozsunął schodki. Kiedy zostały ustawione, książę był już prawie na zewnątrz i wyciągał rękę do Elizabeth. Hrabina podeszła, by ją uściskać. Wszyscy próbowali mówić na raz.

Nagle ktoś wsunął się do środka powozu i wyciągnął rękę do Lily – mogli być dzięki temu sami. Przestała widzieć i słyszeć cokolwiek. Neville patrzył na nią błyszczącymi oczami, miał mocno zaciśnięte usta. Uśmiechnęła się do niego.

– Lily… – powiedział.

– Tak. – I wszystkie jej obawy rozwiały się w jednej chwili. – Witaj, Neville.

Podała mu dłoń.


*

Chociaż urodziny odbywały się następnego dnia, do domu zjechało już mnóstwo gości. Na obiedzie panował ścisk i gwar. Neville z radością zauważył, że matka umieściła księcia po swojej prawej, a Lily po lewej ręce. Siedzieli daleko od niego, po drugiej stronie stołu. Oprócz kilku chwil spędzonych po południu na tarasie, nie miał prawie żadnej sposobności, by zamienić z nią chociaż słowo.

Zresztą nawet się o to nie starał. Cieszył się, że może na nią patrzeć, przyglądać się zmianom, które zaszły w niej w ciągu tych kilku miesięcy. Przypomniał sobie, jak kiedyś Elizabeth powiedziała mu, że zdobywana wiedza i nowe umiejętności nie zmieniają człowieka, a jedynie wzbogacają to, co już w nim jest. Tak stało się w przypadku Lily. Zachowywała się wytwornie, z pewnością siebie i ożywieniem. Zniknęło okropne uczucie niedopasowania, które sprawiało, że w czasie ostatniego pobytu w Newbury, przebywając w dobrym towarzystwie – zwłaszcza wśród kobiet – nie mogła wydobyć głosu. Obecnie odzywała się tyle samo, co inni, jeśli nie więcej. Uśmiechała się pogodnie.

Jednak nadal to była po prostu Lily. Taka, jaką została stworzona, ale na tyle teraz wolna, że potrafiła znajdować radość, przebywając w każdym towarzystwie i każdym otoczeniu.

Docierały do niego strzępy rozmowy, ponieważ Lily stała się ośrodkiem zainteresowania i często zapadała przy stole cisza, kiedy wszyscy pochylał i się, by usłyszeć, co mówi. Stało się tak na przykład, kiedy Joseph zapytał ją, jakie poczyniła postępy w czytaniu.

– Zapewniam cię, że straciłbyś bardzo dużo pieniędzy, gdybyś był na tyle nierozsądny i założył się teraz o to – odparła z uśmiechem. – Czytam całkiem dobrze. Nieprawdaż, Elizabeth? Całą stronę czytam w niespełna pół godziny, jeśli nic mnie nie rozprasza lub nie ma tam długich wyrazów. Nie muszę również czytać na głos, ani nawet poruszać ustami. I co o tym sądzisz, Josephie? – Żartowała sama z siebie, a jej śmiech dźwięczał wzdłuż stołu.