– Oczywiście. Mama również tego chce – powiedział, całując ją znowu. – Wszyscy tego oczekują. Oczywiście, nasz powtórny ślub stanie się wielkim wydarzeniem. Kiedy, Lily?

– Kiedy tylko mój tata i twoja mama postanowią.

– Nie. – Uśmiechnął się do niej nagle. – Nie, Lily. To my zdecydujemy. Co sądzisz o drugiej rocznicy naszego ślubu? W grudniu, w Rutland Park?

– O, tak. – Odwzajemniła jego uśmiech z widoczną radością. – Tak, to wspaniała myśl.

Wszystko układało się teraz idealnie. Oczywiście nie będzie tak zawsze. Po prostu nie na tym polega życie. Ale teraz, tej nocy, wszystko było dobrze. Przyszłość zapowiadała się w jasnych barwach, a przeszłość…

Ach, przeszłość. Przeszłość Lily. Nie miał odwagi jej poznać. Może trzeba było zostawić przeszłość za sobą i nigdy nie wracać do tego co było? Ale przeszłość domagała się swoich praw. Jeszcze mogła, kiedyś, później, położyć się cieniem na ich życiu, zmącić szczęście, zniszczyć miłość. Nie, nie mógł pozwolić, by przeszłość ukochanej pozostała na zawsze bolesną tajemnicą.

– O czym myślisz? – Lily dotknęła ustami jego warg. – Dlaczego posmutniałeś?

– Lily… – Spojrzał jej w oczy, chociaż w tej chwili wolałby patrzeć gdzie indziej. – Opowiedz mi o tamtych miesiącach. Było jeszcze coś, o czym mi nie mówiłaś, prawda? Wiosną nie miałem odwagi ani hartu ducha, by tego wysłuchać. Ból tych, których kochamy, trudniej znieść niż własny, a ja czułem się winny twojego cierpienia. Teraz jednak muszę wiedzieć. Muszę tego wysłuchać, żeby nie dzieliły nas żadne cienie. Może ty powinnaś powiedzieć. Pomogę ci się tego pozbyć, jeśli tylko potrafię. Muszę zyskać…

– Przebaczenie? – dokończyła zdanie. Palcem dotykała szramy biegnącej mu przez twarz. – Uczyniłeś wszystko co w twojej mocy, zarówno dla mnie, jak i dla żołnierzy, którzy zginęli na przełęczy. Była wojna. I to tata zabrał mnie ze sobą na misję zwiadowczą. Wiedziałam, że ryzykuję, on wiedział to również. Nie musisz się o to obwiniać. Nie powinieneś. Ale dobrze, opowiem ci. A wtedy obydwoje pozbędziemy się bólu. Razem. Odejdzie do przeszłości, tam, gdzie jego miejsce.

Nawet teraz miał ochotę zrezygnować. Pragnął, by tej idealnej nocy nie zakłócała ohyda, by nigdy ich nie dotknęła.

– Miał na imię Manuel – powiedział cicho.

Zaczerpnęła powoli i głośno powietrza.

– Tak. Miał na imię Manuel. Był niewysokim i umięśnionym mężczyzną, przystojnym i charyzmatycznym. Przewodził bandzie partyzantów, należał do fanatycznych nacjonalistów. Niezwykle lojalny wobec swych krajanów, potrafił być przerażająco okrutny wobec wrogów. Należałam do niego przez siedem miesięcy. Wydaje mi się, że w pewien sposób z czasem polubił mnie. Płakał, kiedy mnie uwalniał.

Neville trzymał ją w objęciach, gdy ciągnęła dalej. I wtedy, kiedy przestała już opowiadać. W końcu nie mogła się powstrzymać od łez. Zaczęła szlochać. On także płakał.

– Nie trzeba mówić o przebaczeniu, ponieważ nikt nie zawinił, Lily – powiedział w końcu, kiedy już zdołał opanować głos. – Wiem, że winisz się za to, że żyjesz, chociaż francuscy jeńcy zmarli. I że pozwoliłaś temu mężczyźnie, by cię wykorzystał, zamiast walczyć aż do śmierci. Więc powiem to, ukochana, a ty musisz mi uwierzyć. Przebaczam ci.

Zaczęła się powoli uspokajać, wytarła nos w chusteczkę, którą udało mu się znaleźć w kieszeni płaszcza.

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się trochę nerwowo. – Nie trzeba mówić o przebaczeniu, bo nie ma w tym niczyjej winy, Neville. Wiem jednak, że powinieneś to usłyszeć. Przebaczam ci, że nie obroniłeś mnie, że nie szukałeś mnie, że wróciłeś do Anglii i zacząłeś żyć, jak gdyby nic się nie stało. Przebaczam ci.

Przytulił ją i zaczął delikatnie głaskać po włosach. Zapatrzył się w ogień.

Co za dziwna noc, pomyślał. Prawie taka, jak pierwsza noc, którą spędzili wspólnie – ohyda i żałoba, miłość i rozkosz, splecione razem w tkaninę zwaną życiem. I wiara, że pomimo wszystko warto żyć i że jest o co walczyć. Tak długo, jak długo istnieje miłość – tajemnicza siła, która nadaje wszystkiemu znaczenie i wartość głębszą niż słowa.

To dobrze, że tej wyjątkowej nocy wreszcie pokonali ostatecznie barierę bólu. Razem zrozumieli, że ścieżka wiodąca do tej nocy i tego domku była długa i trudna. Zrozumieli, że razem mogą sobie nawzajem pomagać nieść brzemię i obdarować się wybaczeniem i pokojem, a także miłością i namiętnością.

– Lily. – Pocałował ją w usta. – Lily…

Przylgnęła do niego, obejmując go mocno.

Teraz kochali się gwałtownie, bez pieszczot, bez okazywania sobie czułości. Istniała tylko tęsknota dwóch ciał pragnących ponad pożądaniem, ponad rozkoszą, ponad namiętnością dotrzeć do samego jądra miłości.

I szczęśliwie odnaleźli ją w tym domku opodal wodospadu, przy spełnieniu krzycząc bez słów, ze splecionymi, zaspokojonymi ciałami na twardej podłodze, pomiędzy kocami, płaszczami i innymi ubraniami.

Pogrążyli się we śnie.


*

Neville spał nadal głęboko, niewygodnie zawinięty w koce, kiedy Lily wstała, wygładziła ubranie, ułożyła włosy najlepiej jak umiała i narzuciła płaszcz. Chciała go zostawić tutaj, ale ogień wygasł już w kominku, więc zimno i tak niedługo by go obudziło. Szturchnęła go stopą.

Wymruczał coś.

– Neville. – Bez zdziwienia ujrzała jak w jednej chwili obudził się i usiadł zupełnie przytomny. Bądź co bądź służył kiedyś jako oficer w wojsku. – Za kilka godzin musimy wracać do domu i doprowadzić się do porządku, byśmy wyglądali na świeżych, wypoczętych i niewinnych, kiedy zobaczymy się z tatą, twoją mamą i resztą gości. Musimy im powiedzieć, co postanowiliśmy i oddać w ich ręce resztę spraw. Czy chcesz zmarnować tych kilka cennych godzin?

Uśmiechnął się i wyciągnął do niej dłoń.

– Teraz, kiedy o tym wspomniałaś… – zaczął.

– Myślałam o kąpieli – przyznała. – Wydaje mi się jednak, że woda jest za zimna.

Skrzywił się.

– Możemy za to przejść się na plażę – powiedziała. – Albo nie, pobiegniemy.

– Tak? – wyciągnął się. – Kiedy moglibyśmy się zamiast tego kochać.

– Pobiegniemy na plażę – powiedziała stanowczo. Uśmiechnęła się prowokująco. – Kto ostatni dobiegnie do skały i wdrapie się na nią, ten jest najgorszą ciemięgą.

– Czym? – wykrzyknął ze śmiechem.

Lily zdążyła jednak uciec, wymknęła się do drugiego pokoju, potem otworzyła szeroko drzwi i przemknęła przez nie, zostawiając jedynie echo śmiechu w odpowiedzi.

Neville skrzywił się znowu, westchnął, obrzucił tęsknym spojrzeniem dogasający ogień, skoczył na równe nogi, zbierając po drodze ubranie i rzucił się w pogoń.

27

Lily źle osądziła swego ojca. Książę Portfrey rzeczywiście pragnął, by jej ślub odbył się w Rutland Park. Była wszak jego córką, cudownie odnalezioną i tu było jej miejsce. To właśnie z domu mógł ją oddać mężczyźnie, który z jego błogosławieństwem miał zostać jej mężem.

Pozwolił jednak, by Lily sama zdecydowała, jak wielki chce mieć ślub. Jeśliby zapragnęła, by znalazła się na nim cała śmietanka towarzyska, wtedy siłą zaciągnąłby tam wszystkich. Jeśli jednak chciałaby skromniejszej ceremonii, jedynie z udziałem najbliższej rodziny i przyjaciół, zgodziłby się bez wahania.

– Cała śmietanka towarzyska nie zmieści się w kościele – powiedziała mu Lily. Był to stojący na wzgórzu górującym nad wioską stary normandzki kościół, do którego wiodła wąska dróżka. Nie należał do największych.

– W takim razie będą stali w ścisku, jeśli tego sobie zażyczysz – odparł.

– Jesteś pewien, że nie masz nic przeciwko temu, jeśli zaproszę tylko krewnych i bliskich przyjaciół?

– Oczywiście, że nie. – Potrząsnął głową. – Wiem, Lily, że dla ciebie najważniejszy jest ten pierwszy ślub. Chciałbym, żeby to wydarzenie stało przynajmniej na drugim miejscu. By było czymś, co będziesz wspominała z dumą przez resztę życia.

Zarzuciła ma ręce na szyję i przytuliła mocno.

– Tak będzie – powiedziała. – Tak będzie, tato. Tym razem ty tam będziesz i Elizabeth, i cała rodzina Neville'a. O, wcale nie będzie na drugim miejscu, ale równie ważny.

– Dobrze, w takim razie ślub będzie skromniejszy, przeznaczony tylko dla najbliższych. Miałem nadzieję, że tak właśnie wybierzesz.

Z pewnością nie był tak intymny, jak jego ślub z Elizabeth, który odbył się na początku listopada w Rutland Park. Wtedy obecna była na nim jedynie Lily i rządca księcia. A przecież, jak powiedział później pan młody, nie mogło być szczęśliwszego dnia dla niego i jego wybranki.

Elizabeth, zawsze piękna i elegancka, promieniała szczęściem, które zakwitło młodością na jej policzkach. Pogrążyła się energicznie w przygotowaniach do ślubu pasierbicy i ulubionego bratanka.


*

Tak więc w mroźny, ale słoneczny grudniowy poranek Neville czekał u ołtarza kościoła w Rutland Park na pannę młodą. Kościół nie był przepełniony, za to znajdowały się tutaj wszystkie najważniejsze osoby w jego i Lily życiu, z wyjątkiem Lauren, która pomimo protestów wszystkich uparła się, że zostanie w domu. W pierwszej ławce siedziała matka Neville'a, a obok niej jego wuj i ciotka, czyli książę i księżna Anburey. Elizabeth, księżna Portfrey, zajęła miejsce po przeciwnej stronie nawy. Zjechali wszyscy wujowie i ciotki oraz kuzyni. Przybył kapitan Harris z żoną i krewni księcia Portfrey. Baron Onslow wstał z łóżka i przyjechał z Leicester, by uczestniczyć w ślubie swej wnuczki.

A Joseph, markiz Attingsborough, stał obok Neville'a jako jego drużba.

Przy wejściu do kościoła zapanowało poruszenie i ukazała się na chwilę Gwen. Zatrzymała się, by poprawić tren sukni panny młodej, która niestety stała tak, że nie można jej było dojrzeć.

Nie trwało to długo. Oto pojawił się książę Portfrey, prowadząc do ołtarza córkę. Panna młoda ubrana była w białą, klasycznie prostą suknię, która połyskiwała w słabym świetle, a w jej krótkie jasne loki wplecione zostały niewielkie białe kwiatuszki i zielone listki.

Zebrani westchnęli z przyjemnością.

Neville nie widział jednak panny młodej ubranej z elegancją i dobrym smakiem w kosztowną suknię. Ujrzał Lily. Tamtą Lily w wypłowiałej, błękitnej sukience z bawełny, otuloną w stary wojskowy płaszcz, nadal na nią za duży, mimo że skróciła go, dopasowując do swojego wzrostu. Lily bosą, mimo grudniowego chłodu, z rozwiązanymi włosami spływającymi na plecach aż do talii.

Jego pannę młodą.

Jego ukochaną.

Jego życie.

Patrzył, jak idzie ku niemu, nie odrywając od niego swych błękitnych oczu, wpatrując się głęboko w jego oczy. Domyślał się, że w tej chwili ona również nie dostrzega pana młodego ubranego w aksamitny żakiet w kolorze wina, srebrną ozdobioną brokatem kamizelkę, szare spodnie do kolan oraz białą koszulę. Wiedział, że widzi oficera dziewięćdziesiątego piątego pułku, w sfatygowanym, zakurzonym zielono – czarnym mundurze, z brudnymi butami i obciętymi krótko włosami.

Uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił jej uśmiech. Portfrey podał mu jej dłoń i odwrócił się, by zająć miejsce obok Elizabeth.

Neville z powrotem znalazł się w kościele w Rutland Park, u boku swej wykwintnie ubranej panny młodej. Jego pięknej Lily. Pięknej w swej dzikości, pięknej w swej elegancji.

Za chwilę pastor miał ich połączyć w świetle kościoła i państwa, tak jak tamten pastor wśród wzgórz środkowej Portugalii połączył ich na zawsze w głębi serc.


*

Kiedy wyszli z kościoła uderzyło w nich chłodne powietrze. Był piękny zimowy dzień, a mróz jedynie nadawał koloru policzkom, sprawiał, że błyszczały oczy i czuło się energię w mięśniach.

Lily roześmiała się.

– O, Boże!

Nawet nie zauważyła, kiedy przeszli nawą po podpisaniu kościelnego rejestru – uśmiechając się na prawo i lewo do krewnych i przyjaciół, którzy odwzajemniali te uśmiechy – że część zebranych, a zwłaszcza ci najmłodsi, zniknęła. Teraz ich zobaczyła. Stali po obu stronach wiodącej do kościoła alejki z rękoma pełnymi kwietnej amunicji.

Neville roześmiał się również.

– Jakże udało im się zdobyć świeże kwiaty w grudniu? – powiedział.

– To z cieplarni taty – domyśliła się Lily. – I wcale nie kwiaty, tylko same płatki.

Setki, tysiące płatków. Wszystkie w garściach kuzynów czekających z radością aż obsypią nimi państwa młodych.

– No cóż. – Neville spojrzał na otwarty powóz, który miał ich powieźć do domu na weselne śniadanie. – Nie możemy ich zawieść, przechodząc spokojnie, jakbyśmy nie mieli nic przeciwko temu, by nas zasypali tą lawiną. Lepiej pobiegnijmy.

Złapał ją mocno za rękę. Śmiejąc się radośnie, podjęli wyzwanie, pędząc krętą alejką, a kuzyni wesoło krzyczeli, pohukiwali i sypali deszczem różnokolorowych płatków na ich włosy i ślubne ubranie.

– Nareszcie bezpieczni – powiedział Neville, kiedy dotarli do powozu, nie przestając się śmiać. Pomógł żonie wejść do środka i okrył ją białym, obszywanym futrem płaszczem.