– Lily, czy rozumiesz, co do ciebie mówię? – pyta, pochylając się nad nią. Twarz dziewczyny jest blada, bez wyrazu.

– Tak, proszę pana – odpowiada bezbarwnym głosem.

– Czy chcesz mnie poślubić? Chcesz zostać moją żoną? – Chwila wydaje się nierealna, tak jak wszystkie wydarzenia ostatnich dwóch godzin. Nagle jednak ogarnia go strach. Dlatego że mogłaby mu odmówić? Czy dlatego, że mogłaby się zgodzić?

– Tak. – Słyszy w odpowiedzi.

– W takim razie zrobimy to, jak tylko rozbijemy obóz.

Lily nigdy nie zachowywała się z taką biernością, z taką potulnością. To przecież dla niej jakaś szansa…

Jaki ma wybór? Powrót do Anglii, do krewnych, których, jak dobrze wiedział, w ogóle nie znała? Małżeństwo z poborowym, pochodzącym z tej samej klasy społecznej co ona? Nie, ta myśl była dla niego nie do zniesienia. Ale to przecież jej życie.

– Spójrz na mnie, Lily – zwraca się do niej rozkazująco, w jego głosie nie ma już tej łagodności, lecz ton, którego zarówno ona, jak i jego żołnierze, zawsze instynktownie słuchają. Dziewczyna patrzy na niego. – Za godzinę zostaniesz moją żoną. Czy tego właśnie chcesz?

– Tak, proszę pana. – Patrzy na niego apatycznie, a potem ucieka wzrokiem.

A więc tak się stanie. Za godzinę. To, co wydawało się niedorzeczne. Ze względu na jego przyrzeczenie.

I znów ogarnia go panika.

I znów przepełnia go radość.


*

Ceremonia ślubna odbywa się przed całą kompanią, świadkami zostają porucznik Harris i nowo mianowany sierżant Rieder. Zebrani żołnierze nie wiedzą, czy winszować młodej parze, czy też zachować powagę, która nie opuszcza ich, odkąd pochowali sierżanta Doyle'a. Pod wodzą porucznika trzy razy wiwatują na cześć świeżo poślubionego majora i jego małżonki.

Nowa wicehrabina sprawia wrażenie, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, co się wokół niej dzieje. Idzie spokojnie, by pomóc pani Geary przygotować wieczorny posiłek. Neville nie zatrzymuje jej, nie przypomina, że przecież jako jego żona powinna być sama obsłużona. Czekają go inne obowiązki.


*

Zapada ciemność. Neville sprawdził czujki rozstawione wokół obozu i ustalił, kto ma pełnić nocną wartę.

Zdecydował, że zostanie w wojsku jako zawodowy żołnierz. W armii on i Lily będą sobie równi. Będą dzielić znany im świat, w którym nie odczuwaliby skrępowania. Już nie będzie czuł się rozdarty jak po opuszczeniu Newbury. Zresztą z pewnością nie zechcą, by tam wrócił. Nie z Lily. Jest taka piękna. Pełna wdzięku, beztroski i radości. Jest nią zauroczony. Więcej, kochają. Nigdy jednak nie będzie mogła zostać hrabiną Kilbourne, może tylko z nazwiska. W jego sferach taka różnica pochodzenia okazałaby się przeszkodą nie do pokonania.

To dobrze, że poślubił Lily. Czuje, jakby ktoś zdjął mu z piersi olbrzymi ciężar. Lily stanie się jego światem, jego przyszłością, jego szczęściem. Wszystkim.

Zauważył, że jego namiot ustawiono w dyskretnym oddaleniu od reszty obozu. Jego żona stoi samotna na zewnątrz, spoglądając w oświetloną księżycem dolinę.

– Lily – Neville odzywa się miękko, podchodząc do niej.

Dziewczyna odwraca głowę i patrzy na niego. Nic nie mówi, ale nawet w słabym świetle księżyca widać, że z jej oczu zniknęło już oszołomienie. Patrzy na niego przytomnie i ze zrozumieniem.

– Lily – zwraca się do niej szeptem, by nikt ich nie usłyszał. – Tak mi przykro z powodu twojego ojca.

Unosi rękę i opuszkami palców dotyka delikatnie jej policzka. Wszystko przemyślał. Dzisiejszej nocy nie będzie jej do niczego zmuszał. Musi mieć czas na żałobę po ojcu, musi przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Lily nic nie mówi, podnosi rękę i przykrywa jego dłoń, przyciskając ją mocniej do policzka.

– Powinnam się nie zgodzić – mówi. – Wiedziałam, o co mnie pan prosi. Udawałam nawet przed sobą, że tak nie jest, i że będę musiała panu odmówić i spojrzeć w pustą przyszłość. Przepraszam.

– Lily – odpowiada Neville. – Zrobiłem tak, bo tego chciałem.

Dziewczyna odwraca rękę i całuje go w dłoń. Zamyka oczy i milczy.

Lily, ach Lily, czy to możliwe…

– Będziesz spała w namiocie – mówi do niej. – Ja rozłożę się tutaj. Nie zadręczaj się tym. Dopilnuję, byś była bezpieczna.

Ona jednak otwiera oczy i spogląda na niego w księżycowym świetle.

– Czy naprawdę pan tego chciał? – pyta. – Naprawdę chciał mnie pan poślubić?

– Naprawdę. – Tak chciałby cofnąć rękę. Przecież nie jest z kamienia.

– Pytał mnie pan wtedy, o czym marzę – odpowiada Lily. – Co mogłam wtedy odpowiedzieć? Teraz jednak mogę to panu wyznać. O tym. Właśnie o tym. Moje marzenie spełniło się.

Neville dotyka ustami jej ust i zastanawia się, czy robiłby to nadal w obecności innych.

– Lily – szepcze przy jej ustach. – Lily.

– Tak, proszę pana.

– Neville. Powtórz. Powiedz moje imię. Chcę usłyszeć, jak je wymawiasz.

– Neville. – W jej ustach brzmi to jak najczulsze, najbardziej zmysłowe wyznanie. – Neville, Neville.

– Mogę więc zostać z tobą w namiocie? – pyta.

– Tak. – Bez wątpienia ona tego właśnie pragnie, pragnie jego. – Neville. Mój kochany.

Tylko Lily może wypowiedzieć te słowa w taki sposób, tylko w jej ustach brzmią tak… prawdziwie.

Wydaje mu się nieco dziwne, że czeka ich noc poślubna, chociaż dopiero co, ledwie kilka godzin wcześniej, pochowali żołnierza, jej ojca. Ma jednak wystarczająco dużo doświadczenia, by wiedzieć, że ci, co przeżyli, muszą od razu potwierdzić, że żyją, wie, że powrót do życia jest nieodłączną częścią żałoby.

– Chodźmy więc. – Odsłania wejście do namiotu. – Chodź, Lily. Chodź, moja kochana.


*

Kochają się niemal w ciszy, wiedzą, że bez wątpienia są tacy, którzy chętnie posłuchaliby odgłosów rozkoszy, okrzyków bólu. Kochają się powoli, by zbytnio nie trząść słabą konstrukcją namiotu. Kochają się prawie całkowicie ubrani i okryci dwoma płaszczami, by nie zmarznąć w chłodzie grudniowej nocy.

Lily jest czysta i niewinna.

On jest ogarnięty namiętnością i doświadczony. Rozpaczliwie pragnie sprawić jej przyjemność, boi się zadać jej ból.

Całuje ją, dotyka delikatnie, dociekliwymi, pełnymi uwielbienia dłońmi, najpierw przez ubranie, potem pod spodem, muskając jej ciepłe jedwabiste ciało, biorąc w ręce drobne, jędrne piersi, pieszcząc palcami wilgotne ciepło pomiędzy udami, dotykając, rozdzielając, pobudzając.

Lily obejmuje go ramionami, ale nie pieści. Nie wydaje żadnego dźwięku, słychać jedynie jej przyspieszony oddech. Neville wie jednak, że ona również odczuwa podniecenie. Wie, że także teraz Lily potrafi dostrzec piękno chwili.

– Lily…

Neville klęka przy niej, dziewczyna wiedziona instynktem rozchyla uda. Jęczy słodkie wyznania, szepcze jego imię, kiedy wchodzi w nią, zdziwiony własnym płaczem. Czuje, że sprawia jej ból. Aż wreszcie zanurza się w niej całkowicie. W miękkie, wilgotne ciepło i mimowolnie zaciśnięte mięśnie.

– Wiedziałam, że to będzie najpiękniejsza chwila w moim życiu – ona szepcze mu do ucha. – Ta chwila. Z tobą. Ale nie spodziewałam się, że do tego dojdzie.

Och, Lily. Nie wiedziałem.

– Moja słodka – odpowiada jej. – Moja miłości.

Nie jest już w stanie myśleć jedynie o tym, by jej nie sprawić bólu. Jego pożądanie, jego potrzeba pulsuje jak werbel w całym ciele, skupiając się niezwykłym bólem w lędźwiach. Cofa się i znów zanurza w nią głęboko, słyszy jak Lily wstrzymuje oddech ze zdziwienia, wyraźnie sprawia jej to przyjemność, i znów wycofuje się i zagłębia w nią.

Zachowuje wolny rytm, tak długo jak może, zarówno ze względu na nią jak i na siebie, walcząc z pokusą, by zbyt szybko nie poddać się przyjemności, chce, by Lily zrozumiała, że namiętność polega nie tylko na tym.

Dziewczyna leży pod nim odprężona, ale nie jest to bierna uległość. Wiedziałby, gdyby tak było. Nawet gdyby ich miłości nie towarzyszyły ciche odgłosy satysfakcji, wiedziałby o tym. Znalazła przyjemność w tym, co się stało. Czuje przy ustach jej ciepłe, otwarte wargi.

– Moja kochana – mówi do niej. – To właśnie się stało. Jesteś taka piękna. Taka piękna.

Nie może już dłużej się powstrzymać. Jego ruchy stają się powolniejsze, wchodzi w nią głębiej, nieruchomieje dłużej. Jest w niej, otoczony nią, jest częścią niej. Lily. Moja miłości. Moja żono. Ciało mego ciała, serce mojego serca.

Wycofuje się i zagłębia jeszcze bardziej. Głębiej. Poza granice. Poza czas i miejsce. Zagłębia się w wieczność, w której stanowią wraz z Lily jedność.

Słyszy jak dziewczyna szepcze jego imię.


*

Tylko kilka godzin marszu dzieli ich od głównego obozu. Po drodze muszą przejść wąską przełęcz. Nie istnieje poważne zagrożenie, by jakikolwiek oddział Francuzów znajdował się tak daleko od swych zimowych pozycji, jednak Neville zachowuje ostrożność. Wysyła naprzód zwiadowców, by przeszukali wzgórza. Ustawia swój oddział, stając na jego czele. Porucznik Harris zostaje na tyłach, natomiast najmniej doświadczeni żołnierze, kapelan i dwie kobiety znajdują się w środku.

Lily zachowuje dzisiaj spokój, nie jest już taka osowiała. Powoli sobie uprzytamnia, że ojciec nie żyje. Zaczyna odczuwać smutek. Mimo to wcześnie rano kochała się z Neville'em po raz drugi, obejmowała go ramionami, mówiła o miłości, o tym, że zawsze go kochała, od pierwszego wejrzenia, może nawet jeszcze wcześniej, wcześniej niż przyszła na świat, już od stworzenia świata. Uśmiechnął się na te wyznania i powiedział, że ją uwielbia.

Dziewczyna niesie paczuszkę zawieszoną na szyi. W zawiniątku znaj – - dują się ich dokumenty małżeńskie – inna ich kopia zostanie od razu zarejestrowana przez kapelana, kiedy wrócą do obozu. Zawiniątko, które niesie Lily, to dla niej zabezpieczenie. Każdy, kto je otworzy, dowie się, że ma do czynienia z żoną brytyjskiego oficera, że należy ją traktować z szacunkiem.

Francuzi są sprytni. Przynajmniej ten oddział. Udało im się ukryć. Czekają, aż Brytyjczycy przemaszerują przez przełęcz i znajdą się po drugiej stronie, a wtedy dopiero uderzają w osłabiony środek.

Neville odwraca się gwałtownie na dźwięk pierwszej salwy strzałów ze wzgórz. Nagle wydaje mu się, że wszystko ulega spowolnieniu i przez ciemny tunel widzi, że Lily, znajdująca się w połowie przejścia, wyrzuca w górę ręce i pada do tyłu, otoczona dymem i stłoczonymi ciałami jego wziętych w pułapkę żołnierzy.

Została trafiona.

Woła ją po imieniu.

– Lily! Lily!

Instynktownie zaczyna zachowywać się jak oficer, wyciąga szpadę, wykrzykuje rozkazy, próbuje przebić się do martwego pola na przełęczy. Do Lily.

Tymczasem porucznik Harris prowadzi swoich ludzi z tyłu na wzgórze. W końcu po kilku minutach Francuzi rzucają się do ucieczki. Neville dociera do środka przełęczy i znajduje Lily, na piersiach dziewczyny widnieje krew. Więcej krwi niż na jej ojcu poprzedniego dnia.

Lily nie żyje.

Patrzy na jej nieruchome ciało i pada na kolana, zapominając o swych obowiązkach. Obejmuje ją ramionami.

Lily. Moja kochana. Moja jednodniowa żono. Żono przez jedną noc.

Tylko jedną noc miłości.

Lily!

Nie czuje wcale bólu, kiedy kula trafia go w głowę. Świat pogrąża się w ciemności, a on pada nieprzytomny na martwe ciało ukochanej.

CZĘŚĆ TRZECIA. NIEREALNE MARZENIE

4

Nie poszli główną drogą, jak spodziewała się Lily. Skręcili tuż za bramą w niebrukowaną alejkę, wzdłuż której rosły drzewa. Neville nawet na nią nie spojrzał ani nie przemówił słowa. Boleśnie tylko ściskał jej rękę. Musiała czasami biec, by nadążyć za jego dużymi krokami.

Był oszołomiony, wiedziała to, nie był całkiem świadom, gdzie idzie i z kim. Nawet nie próbowała przerwać milczenia.

Tak naprawdę ona również była w ciężkim szoku. Neville miał się właśnie ożenić. Myślał, że ona nie żyje – wiedziała o tym od kapitana Harrisa. Minęły jednak niecałe dwa lata. A on miał zamiar ożenić się po raz drugi. Tak szybko…

Lily widziała jego wybrankę, kiedy w panice wpadła do kościoła. Panna młoda była wysoka, elegancka i piękna w białej satynie i koronkach. Jego narzeczona. Ktoś z jego świata. Ktoś, kogo prawdopodobnie kochał.

Ale wtedy minęła pannę młodą i wbiegła do głównej nawy. Czuła się tak jak poprzedniej nocy, jakby wstępowała w inny świat. Jeszcze gorzej niż zeszłej nocy. Kościół pełen był wspaniale, bogato odzianych dam i dżentelmenów, którzy się w nią wpatrywali. Czuła na sobie ich spojrzenia, mimo że jej oczy zwrócone były tylko na mężczyznę, który stał przed ołtarzem, piękny jak książę z bajki.

Miał na sobie błękitny strój, z dodatkiem srebra i bieli. Lily ledwo go poznała. Był tak samo wysoki, szeroki w ramionach, silny i męski. Jednak teraz był hrabią Kilbourne, jakimś obcym angielskim arystokratą. A ona miała w pamięci majora Newbury, twardego oficera z dziewięćdziesiątego piątego pułku strzelców. Swojego męża.