– Wiem, że nie znosisz pigułek – powiedziała Berneda, ściskając w ręku kolorową fiolkę – ale te ci pomogą. Byłam u lekarza i poprosiłam przy okazji o coś dla ciebie.
– Nie sądzisz, że powinnaś była mnie zapytać? – odpowiedziała Caitlyn, ale i tak wzięła ciemną fiolkę. Lorazepam rzeczywiście się przydał, pomógł jej się uspokoić i przetrwać kolejne dni i noce.
Wciąż jeszcze nie rozmawiała z Kelly; wciąż się rozmijały, ale Kelly obiecała zadzwonić po pogrzebie, gdy prasa zajmie się innymi sprawami, gdy plotkarze znajdą sobie inne tematy.
– Wiesz, że nie mogę przyjść na pogrzeb – powiedziała. – Nie jestem aż taką hipokrytką, a poza tym mama dostałaby szału. Wściekłaby się, więc nie zamierzam prowokować. Nie teraz. Spotkamy się, gdy już zakopią Josha. Trzymaj się…
Caitlyn starała się nie poddawać, ale było jej naprawdę trudno. Zaniedbała pracę, klienci słali kondolencje połączone z pytaniami o termin realizacji zleceń. Jutro, myślała, jutro zacznę odpowiadać na telefony i wrócę do normalnego życia.
Jeśli policja jej pozwoli.
Jeśli pozwoli jej sumienie.
– Chodź – powiedział Troy i poprowadził ją do samochodu zaparkowanego w cieniu drzew. Kierowca, krępy, poważny mężczyzna zatrudniony przez dom pogrzebowy, czekał oparty o zderzak. Caitlyn zagapiła się na niego i nie zauważyła, kiedy podszedł do niej jakiś nieznajomy.
– Pani Bandeaux? Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
Caitlyn spięła się w sobie, gotowa odeprzeć atak natrętnego dziennikarza. Pewnie zaraz podetkną jej pod nos mikrofon, a gorliwy fotograf zacznie pstrykać zdjęcia.
– Nie teraz – powiedział Troy.
– Wiem, że to trudna chwila. Przyszedłem, bo jestem znajomym Rebeki Wade. – Usłyszała męski, głęboki głos i przyjrzała się nieznajomemu. Był wysoki i poważny. Miał na sobie spodnie khaki, luźny niebieski sweter, ciemne włosy, dłuższe, niż nakazywała moda, i cień zarostu na brodzie.
Troy odwrócił się w stronę intruza.
– Nie obchodzi mnie, kim pan jest. To bardzo prywatna uroczystość. Wybaczy pan…
– Nie. Proszę poczekać. – Caitlyn spojrzała znad ciemnych okularów. – Zna pan doktor Wade?
– Studiowaliśmy razem, a potem przez lata razem pracowaliśmy. Nazywam się Adam Hunt. – Wyciągnął dłoń. – Poprosiła mnie o skontaktowanie się z kilkoma swoimi pacjentami.
– Rozmawiał pan z nią?
– Ostatnio nie. Ale byłem trochę uziemiony. – Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna ma zabandażowaną kostkę. – Drobne starcie z motocyklem. Przegrałem. – Szeroki uśmiech złagodził chłód szarych oczu. – Nie powinienem był tu dzisiaj przychodzić, ale nie odpowiedziała pani na żaden mój telefon, a Rebeka prosiła mnie, żebym szczególnie z panią się skontaktował. Przepraszam… przepraszam, że panią zatrzymuję. Wiem, że to dla pani bardzo trudny okres, więc jeśli będzie pani chciała z kimś porozmawiać, to proszę do mnie zadzwonić. – Wcisnął jej wizytówkę. – Nie chcę pani zatrzymywać. Proszę jeszcze raz przyjąć moje kondolencje.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, pokuśtykał w dół zbocza, w kierunku starego jeepa.
– O co tu, do diabła, chodzi? – spytał Troy, poprawiając krawat.
– Nie jestem pewna.
– Mówię ci, on mi się nie podoba. Pewnie ma w tym jakiś osobisty interes.
– A ja ci mówię, że tobie nikt się nie podoba. – Caitlyn zobaczyła, jak oczy brata ciemnieją. – W porządku, cios poniżej pasa. Przepraszam – powiedziała. – Mam dziś ciężki dzień.
– Codziennie masz ciężki dzień? – zapytał, gdy kierowca otworzył im drzwi. Kątem oka Caitlyn zauważyła Adama Hunta siadającego za kierownicą jeepa. – Kim, do diabła, jest Rebeka Wade?
– Moją psychoterapeutką.
– Aha. – Troy spojrzał za odjeżdżającym jeepem. – W takim razie może powinnaś z nim porozmawiać, ale najpierw go sprawdź. To może być reporter, który chce napisać artykuł. Niektórzy z nich nie są do końca uczciwi. Posuną się do wszystkiego, żeby zdobyć materiał.
– Popadasz w paranoję.
– Nie. Ja tylko twardo stąpam po ziemi. – Usiedli na rozgrzanych fotelach, a kierowca uruchomił silnik i włączył klimatyzację. Matka, Lucille, Amanda i Hannah wsiadły do drugiego ciemnego samochodu. Jechali do Oak Hill.
– Pamiętaj, że to dziedziczne – zażartowała ponuro.
– Bardzo śmieszne. Mnie to nie dotyczy. Ja jestem ten normalny, pamiętasz?
Miała wątpliwości. Powoli zaczynała we wszystko wątpić. Normalny? Och, Troy!
Jeśli chodziło o klan Montgomerych, to chyba nie ma w nim ani jednej normalnej osoby.
Atropos obserwowała ich wszystkich. Żałobników Josha Bandeaux. Tak jakby kogoś naprawdę obchodziło, czy Bandeaux żyje, czy nie. Przyglądała się ceremonii, powadze pastora, zmęczonej i nieszczęśliwej twarzy teściowej zmarłego, skrytej za woalką. Byli też inni, nieprawowici, chciwi Biscayne’owie, którzy zamanifestowali publicznie swoją przynależność do rodziny Montgomerych.
Sugar. Cricket. Dickie Ray… ich imiona mówiły za siebie. Sugar – cukier, a tak naprawdę zwykła dziwka; Cricket – hałaśliwy świerszcz; i Dickie – siurek z pretensjami do sławy, jedyny wśród bękartów obdarzony penisem. A i to pewnie niedużym.
Atropos obserwowała ich twarze pełne determinacji, ich żądzę stania się częścią klanu Montgomerych, ich pragnienie dorwania się do fortuny, na którą sami nie musieli zapracować. Cieszyło ją, że nigdy nie dostaną tych pieniędzy, podobnie jak pozostali, prawowici członkowie rodziny.
Nie było im to pisane, miał ich spotkać zupełnie inny los.
Nici życia zostały już splecione i odmierzone.
Teraz należało je tylko przeciąć w odpowiednim momencie.
Muszą być cierpliwi, aż wreszcie poczują ból ostrych nożyc Losu… Śmierć będzie odpowiednia, a cierpienie dotkliwe i konkretne. Ponieważ Atropos wie, że nie chodzi o śmierć, lecz o umieranie.
Rozdział 11
Czasami ci, którzy wyglądają na najbardziej niewinnych, okazują się najgorsi.
Ile razy w swojej karierze przekonał się, że to prawda? Reed spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył rząd czarnych samochodów wracających z cmentarza. W jednym z nich jechała wdowa po Bandeaux. Czuł, że ona wie o śmierci męża więcej, niż powiedziała. Ale nie mógł jej rozgryźć. Była piękna i seksowna, czasami wyglądała jak wystraszony królik, a czasami okazywała się agresywna i zajadła jak zraniony kot. Kot o bardzo ostrych pazurkach.
Miał wrażenie, że coś mu umknęło. Coś bardzo ważnego.
Wracając z cmentarza, opuścił w samochodzie daszek przeciwsłoneczny. Niewiele pomogło, refleksy odbite od maski raziły go w oczy, mimo ciemnych okularów. Na szczęście prawie nie było ruchu. Przekroczył dozwoloną prędkość, pojechał na skróty bocznymi ulicami, kierując się do centrum. Nad całym miastem unosił się zapach rzeki.
Caitlyn Bandeaux musiała zabić swego męża, stwierdził, mijając dorożkę konną pełną tury słów. Pociągowe konie rasy palomino, w ciężkiej uprzęży, człapały po zabytkowej części miasta, a przewodnik pokazywał stare domy najznamienitszych obywateli. Myśli Reeda zaprzątała jednak Caitlyn Montgomery Bandeaux i jej związek ze śmiercią męża. Wszystkie dowody – nie, prawie wszystkie – wskazywały wyraźnie na panią Bandeaux. Nie mógł tego zlekceważyć.
Motyw. Mąż chciał się z nią rozwieść dla młodszej kobiety. Poza tym planował wniesienie pozwu przeciwko niej o przyczynienie się do śmierci dziecka. Sól na niezagojoną ranę. Kolejna seria publicznych upokorzeń.
Sposób. Caitlyn Bandeaux sprawiała czasami wrażenie bardzo słabej i delikatnej, ale Reed gotów był się założyć, że była wystarczająco sprytna i silna, by uśpić Bandeaux narkotykami i pociąć mu nadgarstki. Szminka na kieliszku wskazywała na obecność gościa, prawdopodobnie kobiety. Zdobycie GHB nie stanowiło trudności – narkotyk łatwo kupić na mieście.
Sposobność. Caitlyn nie miała niepodważalnego alibi, przynajmniej nic takiego nie przedstawiła. Rozmawiali przez telefon kilka razy i wciąż twierdziła, że nie pamięta dokładnie, co robiła tamtej nocy. Więc albo była zalana, albo kłamie.
Stawiałby na to drugie.
Kłamie, żeby uchronić własną skórę, czy też kryje kogoś innego? A jeśli tak, to kogo?
Jej samochód lub inny bardzo podobny był widziany tej nocy przez sąsiada przed domem Bandeaux. Tak. Caitlyn figurowała na samym początku listy podejrzanych. Coraz mniej wierzył w samobójstwo Bandeaux. Wszystko wyglądało na zaplanowane. Nieporadnie. Nieudolnie.
Więc Caitlyn Bandeaux miałaby zamordować z zimną krwią? Z pozoru nie wydawała się do tego zdolna.
Ale przecież trudno rozpoznać zabójcę na pierwszy rzut oka.
Poza tym, Reed, spójrz prawdzie w oczy, łatwo ulegasz pięknej buzi i oszałamiającej figurze.
Zatrzymał się na światłach i zmarszczył czoło. Twarz mu stężała. Zaczął bębnić palcami na kierownicy.
Może by ją aresztować? Albo zdobyć nakaz przeszukania domu? Może ci się poszczęści i znajdziesz narzędzie zbrodni?
Jednak trzeba działać ostrożnie. Caitlyn przynajmniej raz leczyła się na oddziale psychiatrycznym, więc każdy prawnik mógłby bez trudu dowieść jej niepoczytalności i żądać uniewinnienia. Reed zastanawiał się nad domniemaną chorobą psychiczną pani Bandeaux. Jak to się świetnie złożyło, że Rebeka Wade zabrała manatki i wyjechała nie wiadomo dokąd. Dziwny zbieg okoliczności. Musi koniecznie odnaleźć tę kobietę. I to szybko.
Światła zmieniły się, więc ruszył. Postanowił jeszcze raz porozmawiać z Caitlyn Bandeaux i dowiedzieć się, gdzie spędziła tamtą noc. Później będzie ją śledzić. Obserwować. Nikt nie zrobi tego lepiej niż on.
Niechętnie się przyznawał, ale lubił śledzić piękne kobiety. Choć czasem wynikały z tego poważne problemy.
Gdy skręcał w ulicę Habersham, przypomniała mu się pewna noc w San Francisco. Był akurat na służbie, obserwował kobietę podejrzaną o sprzedaż narkotyków.
Mieszkała na poddaszu, niedaleko Fisherman’s Wharf. Zacisnął zęby, wspominając, jak się rozbierała. Zupełnie jak tancerka w nocnym klubie, jakby wiedziała, że ktoś jej się przygląda. Powoli zdejmowała ubranie, wysunęła się ze spódnicy, rozpięła bluzkę, podeszła do okna i odsłoniła jeszcze więcej ciała, rozpinając stanik i obnażając piersi. Dotknęła ciemnych sutków i przeszła się po pokoju w skąpych majtkach i apaszce. Potem znów podeszła do okna, oblizała wargi i opuściła roletę.
Reed obserwował. Dostrzegł jej drobny cień, a potem drugi, dużo większy. Cienie zwarły się w strasznej walce – a może w uścisku? Czyżby ten kuszący występ był nie dla niego? Reed postanowił nie ryzykować i wezwał wsparcie, potem wyskoczył na ulicę. Wbiegł na czwarte piętro do jej mieszkania, wyważył drzwi i znalazł ją leżącą na podłodze pod oknem. Na szyi miała zaciśniętą apaszkę, tę, którą uwodziła swego zabójcę.
Morderca uciekł i jakby zapadł się pod ziemię.
Nigdy go nie odnaleziono.
Krytykowano Reeda, że źle ocenił sytuację.
Zwątpiono w jego umiejętności.
Wziął urlop, a potem złożył rezygnację i przyjął pracę tutaj, w Savannah, opuszczając miasto nad zatoką i zaczynając wszystko od nowa. Tutaj. W miejscu oddalonym prawie o pięć tysięcy kilometrów.
Może po prostu uciekłeś?
Zatrzymał się na parkingu za posterunkiem. Próbował nie myśleć o tym, co porzucił: bystrą, seksowną nauczycielkę, która twierdziła, że go kocha, miasto, które znał i lubił, ciekawą pracę i nadszarpniętą reputację. A co miał tutaj, w Savannah? Dwa nieudane związki, kilka przygód na jedną noc i pracę nie lepszą od tej, którą zostawił na zachodnim wybrzeżu. Teraz miał jednak szansę zrehabilitować się i rozwiązać sprawę Josha Bandeaux… odnaleźć jego zabójczynię.
Zaparkował na parkingu głównego posterunku policji, wcisnął kluczyki do kieszeni i wszedł do chłodnego budynku. Odgonił od siebie resztki wspomnień z San Francisco, poszedł schodami do wydziału zabójstw, do swojego biura. W pokoju panował zaduch. Otworzył okno i wpuścił świeże powietrze, przejrzał zostawione wiadomości, sprawy do załatwienia i sprawdził pocztę elektroniczną. Zadzwonił do pani Bandeaux, ale nie było jej jeszcze w domu. Pewnie spotkała się po pogrzebie z rodziną. Żałobnicy zwykle tak robią, razem wspominają zmarłego i opowiadają same kłamstwa, jakim to świetnym był facetem i tak dalej.
Kręcąc się na fotelu, Reed patrzył na budynek z czerwonej cegły po drugiej stronie placu; stary, odrestaurowany dom w stylu wiktoriańskim. Miał też inne sprawy do rozwikłania. W zeszłym tygodniu na nadbrzeżu zadźgano kogoś nożem, poza tym była jeszcze sprawa ciężko, niemal śmiertelnie pobitej kobiety i jej zastrzelonego męża. Kobieta zarzekała się, że to nie ona pociągnęła za spust. Były też inne sprawy, ale najbardziej dręczyła go zagadka Josha Bandeaux.
Chociaż czuł, że Caitlyn Montgomery wie więcej, niż mówi, nie była jedyną podejrzaną. Nawet przez moment nie wykluczył innych członków rodziny. Historia klanu Montgomerych naprawdę przypominała scenariusz kiepskiej opery mydlanej.
"Noc Tajemnic" отзывы
Отзывы читателей о книге "Noc Tajemnic". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Noc Tajemnic" друзьям в соцсетях.