– Świetnie – mruknęła i rzuciła słuchawkę. Gdzie, do diabła, podziewały się jej siostry, kiedy ich potrzebowała? Kelly wiecznie w rozjazdach, a Amanda prawie zawsze pochłonięta pracą. Cóż, tak czy inaczej, trzeba działać. Nie ma czasu do stracenia. Kto wie, jakiego asa kryje policja w rękawie.

Kiedyś przez kilka lat Amanda pracowała w biurze prokuratora okręgowego, zanim doszła do wniosku, że mama płaca, długie godziny pracy i „kontakty z najmarniejszymi szumowinami, którym przypadkiem udało się wypłynąć na powierzchnię”, to nie dla niej. Bez trudu zmieniła działkę i zajęła się prawem cywilnym. Teraz tym samym szumowinom pomagała się rozwodzić. Powinna jednak znać jakiegoś dobrego adwokata w sprawach karnych.

Caitlyn wykręciła numer do domu Amandy, odchyliła się na fotelu i czekała, przygotowana na kolejne połączenie z automatyczną sekretarką.

– No, szybciej – ponagliła szeptem i usłyszała za sobą jakiś hałas. Zamarła. Przeszły ją ciarki, ale zebrała się na odwagę i odwróciła. To Oskar wszedł do pokoju. Odetchnęła z ulgą, ale w lustrze wiszącym na uchylonych drzwiach zobaczyła swoje odbicie. Wyglądała strasznie. Wyczerpana. Zaniedbana. Włosy miała potargane, cerę bladą i cienie pod oczami.

– No, odbierz – wyszeptała, poklepując się ze zniecierpliwieniem po kolanie. Włączyła się automatyczna sekretarka i głos Amandy poprosił o zostawienie wiadomości po sygnale.

Oskar wskoczył na jej kolana.

– Amanda? Tu Caitlyn – powiedziała, niezadowolona, że musi rozmawiać z maszyną. Podrapała psa za uszami. – Potrzebuję twojej pomocy. W przeciwieństwie do mamy dobrze wiem, że nie jesteś obrońcą w sprawach karnych, ale mam nadzieję, że możesz mi kogoś polecić…

Trzask.

– Caitlyn? – głos Amandy brzmiał niespokojnie. – Jesteś tam jeszcze? Dopiero weszłam. Co się dzieje?

Caitlyn odetchnęła z ulgą.

– Właśnie była u mnie policja.

– O rany.

– No, niezła afera. Chcą ode mnie próbkę DNA. – Desperacko pragnęła ukryć ogarniający ją strach. Mocno zacisnęła palce na słuchawce. – Myślą, że byłam tej nocy u Josha. Nie mówili zbyt wiele, ale zdaje mi się, że nie wierzą w samobójstwo. Uważają, że ktoś go zabił. Chociaż tego nie powiedzieli, dałabym głowę, że jestem główną podejrzaną i… i… potrzebuję prawnika, Boże, nic nie pamiętam i…

– Caitlyn! Weź się w garść! – warknęła Amanda, a potem dodała łagodniej: – Przepraszam, ale śmiertelnie mnie przeraziłaś i nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Weź kilka głębokich wdechów i zacznij jeszcze raz, dobrze? Od początku. Powiedz, co się dzieje. Zacznij od przyjazdu policji.

Opowiedziała wszystko po kolei. Gdy przypomniała sobie zimny, przenikliwy wzrok detektywa Reeda i swoje mętne odpowiedzi, obezwładnił ją porażający strach. Ten sam, który towarzyszył jej, odkąd obudziła się w sypialni wymazanej krwią, tyle że teraz uderzył z całą siłą. Zadygotała. Boże, oskarżając śmierć Josha, a ona nawet nie pamięta, co robiła tej nocy.

– Nie powiedzieli wprost, ale… jestem pewna, że mnie podejrzewają.

– Przecież myśleli, że to samobójstwo? Podobno Josh zostawił list pożegnalny… chyba tak było?

– Policji to jakoś nie przekonało… może myślą, że zabójca zostawił list… O Boże, sama nie wiem.

– Może nie jest tak źle, jak nam się wydaje – zauważyła trzeźwo Amanda.

– No to mnie pocieszyłaś, bo dla mnie wygląda to cholernie źle.

– Wiem i skłamałabym, gdybym powiedziała, że na pewno nie jesteś podejrzana. Może i jesteś główną podejrzaną, ale na pewno nie jedyną. Prawdę mówiąc, nie wierzę w to, co powiedział Reed o zawężaniu kręgu podejrzanych. Myślę, że koncentrują się na tobie.

– Przed chwilą powiedziałaś, że nie jest tak źle.

– Musimy po prostu przypomnieć im, że są jeszcze inni podejrzani. Przygotuj swoją wersję wydarzeń i alibi.

– Alibi? – zapytała z niedowierzaniem. – Chcesz, żebym kłamała?

– Oczywiście, że nie. Nie dorzucajmy do możliwych oskarżeń jeszcze krzywoprzysięstwa. Znam kilku dobrych obrońców w sprawach kryminalnych, takich, których nie chciałam spotkać na swojej drodze, gdy pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Cenią się, ale są warci pieniędzy, jakich żądają.

– Obrońcy w sprawach kryminalnych – powtórzyła Caitlyn, jeszcze nie dowierzając, że będzie musiała skorzystać z ich usług. Znów zerknęła w lustro i zobaczyła swoje odbicie – zmęczona, wyczerpana, śmiertelnie przerażona kobieta. – W porządku, podaj mi ich nazwiska.

– John Ingersol. Jest fantastyczny. – Caitlyn zanotowała nazwisko na odwrocie koperty. – I Marvin Wilder. A jeśli wolałabyś kobietę, to Sondra Prentiss z Atlanty też jest świetna. Wszystko zależy od tego, czy będą mieli czas. Wiesz co? Ty nic nie rób, strzel sobie kielicha, może ci trochę ulży, a ja zadzwonię do nich jutro rano. I na razie nie rozmawiaj z policją, dobrze?

– A jeśli tu wrócą?

– Nie rozmawiaj z nimi. Powiedz, że nie będziesz odpowiadać na pytania bez adwokata.

– Dobrze. – Poczuła się trochę lepiej.

– Chcesz, żebym przyjechała dzisiaj do ciebie? – zapytała Amanda. – Ian wyjechał, miałam właśnie przejrzeć zeznania, ale mogę to zrobić później.

– Dziękuję, ale nic mi nie będzie.

– Na pewno? A może pojedziesz do Oak Hill? Troy uważa, że powinnaś tam zostać, aż wszystko ucichnie, i to wcale nie jest zły pomysł. Zresztą, nawet jeśli nie dla ciebie, tak byłoby lepiej dla mamy. Przydałoby jej się towarzystwo.

– Ma Hannah.

Amanda prychnęła.

– Wielka z niej pociecha! Mama nie ma Hannah – powiedziała z rozgoryczeniem. – Nikt jej nie ma.

– Może po prostu nikt nikogo nie ma.

– Pesymizm, Caitlyn, ponury pesymizm! O, drugi telefon, ktoś próbuje się dodzwonić, a ja czekam właśnie na wiadomość od Iana. Zadzwonię rano, jak już skontaktuję się z jakimś adwokatem. Do tego czasu unikaj policji.

– Spróbuję.

– Nie próbuj, tylko rób, co ci mówię! Nie musisz odpowiadać na ich pytania. Jeśli będziesz chciała z kimś porozmawiać, zadzwoń do mnie albo do tego psychologa, ale do nikogo w mundurze. Jasne?

– Jasne.

– Dobrze. A teraz spróbuj się uspokoić.

O, tak. Pewnie. Caitlyn wiedziała, że jeszcze przez długi czas nie będzie mogła się uspokoić.


– Ona kłamie. – Reed zmrużył oczy, patrząc przez przednią szybę samochodu. Był pewny, że Caitlyn Bandeaux coś ukrywa, coś, co dotyczy śmierci jej męża.

– Tak. – Morrisette siedziała za kierownicą; z zawrotną prędkością, jak zawsze, gnała wąskimi cienistymi uliczkami na posterunek.

– Odnalazłaś tę doktor Wade?

– Jeszcze nie, ale jej gabinet został podnajęty innemu psychologowi, Adamowi Huntowi.

– Więc Rebeka Wade już nie wróci?

– Nie wiadomo. Nie w najbliższym czasie. Rozmawiałam z zarządcą budynku, taki neandertalczyk albo potomek Attyli. Oczywiście nie chciał mi nic powiedzieć, więc przycisnęłam go trochę, postraszyłam, że zajrzymy w jego akta i sprawdzimy, czy kontaktuje się z kuratorem nadzorującym jego zwolnienie warunkowe. Mimo to trzymał się swojej wersji, upierał się, że pani Wade nie zostawiła żadnego adresu. Skontaktowałam się też z firmą telekomunikacyjną. Wisi im za dwa miesiące, a do tej pory była idealną klientką i w terminie płaciła wszystkie rachunki. Zadzwoniłam też do firmy zajmującej się wynajmem domu. To samo. Nie zapłaciła czynszu za dwa miesiące. Nigdy wcześniej nie spóźniła się z zapłatą. Zwykle robiła to nawet z wyprzedzeniem. – Morrisette postukała palcami o kierownicę. – Kobieta z biura pośrednictwa nieruchomości powiedziała, że Rebeka Wade miała wyprowadzić się pierwszego czerwca, ale wyjechała wcześniej. Połowa jej rzeczy jest spakowana, połowa nie.

– Więc co, do diabła, się z nią stało?

– Właśnie. Musimy się dowiedzieć. Pojechałam do jej domu i rozmawiałem z sąsiadką. Jest zaniepokojona jej nieobecnością.

– Czy zgłoszono zaginięcie?

– Przecież nie wiadomo, czy zaginęła.

– A co z jej krewnymi?

– Sąsiadka mówi, że była samotna, chyba rozwiedziona. Prawdopodobnie ma ciotkę w Kansas lub Wisconsin albo gdzieś na środkowym zachodzie. – Morrisette przejechała skrzyżowanie na żółtym świetle. – Sprawdzę to. Najwyraźniej pani psycholog jest bardzo skrytą osobą. Wiesz, mam pewną teorię na ich temat.

– Ich?

– No, psychologów. Wydaje mi się, że zajęli się psychologią, bo sami mieli ze sobą problemy.

Reed uśmiechnął się szeroko.

– Tak myślisz?

– Oczywiście. – Sięgnęła po paczkę papierosów. – W biurze pośrednictwa nieruchomości powiedzieli też, że pani Wade wyjechała już kiedyś z miasta na sześć miesięcy, ale wtedy zapłaciła czynsz z góry.

– Myślisz, że to może mieć coś wspólnego ze śmiercią Josha Bandeaux? – zapytał Reed. Byłby to dziwny zbieg okoliczności. Zniknięcie Rebeki Wade wiązałoby się ze sprawą, w której centrum znajdowała się Caitlyn Bandeaux. Ale przecież nie takie rzeczy się zdarzają.

– Pewnie nie. – Zapaliła zapalniczkę. – Zapytałeś o nią, więc ci powiedziałam. W biurze nieruchomości dostałam numer ubezpieczenia społecznego Rebeki Wade, to powinno przyspieszyć poszukiwania. Włączyłam go już do bazy danych.

– Świetnie. Jedźmy do baru The Swamp. Sprawdźmy, czy ktoś pamięta panią Bandeaux.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – zadrwiła Morrisette i popędziła w stronę nadbrzeża.

– I tak powinno być.


Caitlyn przeszył dojmujący chłód. Przemarzła do szpiku kości, choć letni upał przypiekał chodniki Savannah. Może powodem była wcześniejsza wizyta policji, może kolejny telefon od Nikki Gillette z „Sentinela”, cokolwiek to było, zmroziło ją przenikliwym zimnem. Może faktycznie powinna odpocząć? Nie było jeszcze ciemno, więc nie poszła do sypialni, tylko położyła się na kanapie. Naciągnęła na ramiona robiony na drutach wełniany pled i wydawało jej się, że w zawiłych splotach wciąż czuje perfumy babci. Babcia Evelyn bez przerwy machała drutami, dbając, aby ścieg był równy, i pilnując się, żeby nie pomylić wzoru; siedziała przed telewizorem, w którym oglądała wszystko jak leci, od muzycznego show Lawrence’a Welka po wieczorne wiadomości, dzięki czemu jej myśli nie mogły powędrować w zakazane rejony.

Rząd prawych oczek, dwa rzędy lewych, a może na odwrót? Babcia próbowała nauczyć Caitlyn i Kelly robić na drutach, ale bliźniaczki były mało pojętne. Ostatnia lekcja odbyła się w domku łowieckim, w Boże Narodzenie… Caitlyn przeszły ciarki, podciągnęła koc pod szyję. Była dzieckiem. Miała pięć, może sześć lat. Ponieważ cały dzień bawiła się na dworze, jej kombinezon i rękawiczki suszyły się koło kominka. Nadchodziła noc, a ona miała spać w jednym pokoju z babcią. Zimną babcią. Babcią robiącą na drutach. Dziwną babcią.

– Nie chcę tam spać – powiedziała matce.

– Marudzisz. Kiedy tu przyjeżdżamy, ty i Kelly zawsze śpicie z babcią.

– Dzisiaj nie będę – powiedziała cicho. Babcia przez cały dzień nie odzywała się i, machając drutami, wodziła wzrokiem za Caitlyn bawiącą się na dworze, a potem rozgrzewającą ręce przy kominku.

– Nie wygłupiaj się. – Berneda nie chciała słuchać i obie, Caitlyn i Kelly, zostały zapakowane do piętrowego łóżka stojącego w dużym pokoju. Babcia miała własne duże łóżko z ciemnymi kotarami. Gdy nie spała, patrzyła przez fałdy materiału, gdy spała, słychać było jej chrapanie.

Jednak tej nocy babcia nie zasunęła kotar. Leżała wsparta o poduszki i udawała, że śpi, ale oczy miała półprzymknięte. Nie chrapała, nie odzywała się; ogień w kominku wygasł i zrobiło się ciemno. Caitlyn dobrze wiedziała, że babcia nie śpi, i sama starała się nie zasnąć, w końcu jednak zmorzył ją sen.

A potem poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i rękę obejmującą ją w pasie. Zaspana otworzyła jedno oko i zobaczyła babcię. Chciała coś powiedzieć, ale babcia przycisnęła kościsty palec do ust.

– Nie obudź Kelly – powiedziała, a Caitlyn spojrzała na skotłowaną pościel siostry. Pokój oświetlało słabe światło księżyca i Caitlyn zobaczyła, że łóżko siostry jest puste.

– Gdzie Kelly?

– Ciii! Mówiłam, że masz być cicho. Bądź dobrą dziewczynką, Caitlyn – wyszeptała babcia, niosąc ją do swojego łóżka. – Babci jest zimno. – Rzuciła Caitlyn na łóżko, położyła się obok i zaciągnęła zasłony.

Caitlyn zapłakała.

– Kochanie, musisz być cicho. Nie wiesz, że jesteś ulubienicą babci? – Lodowata ręka odgarnęła jej włosy z twarzy. Lodowate usta pocałowały ją w czoło. – O tak, przysuń się bliżej. Ogrzejesz starą babcię…

Teraz, prawie trzydzieści lat później, zatrzęsła się i odrzuciła babciny koc.

Wstrętna stara kobieta z zimnymi oczami, zimnymi dłońmi i ciemnymi, zimnymi sekretami.


– Tak, pamiętam tę kobietę. – Barman przyglądał się czarno-białej fotografii Caitlyn Bandeaux. Był krzepkim mężczyzną, miał na sobie koszulkę polo i luźne spodnie, w uchu błyszczał mu kolczyk, a siwiejący kucyk nie był w stanie odciągnąć uwagi od początków łysiny.

Było wczesne popołudnie. Do tej szczęśliwej godziny, kiedy drinki sprzedawane są po niższych cenach, pozostało jeszcze piętnaście minut. Bar The Swamp świecił pustkami, jeśli nie liczyć wypchanych aligatorów, czapli, sztucznych żab i sumów zawieszonych u sufitu. Nad kontuarem wisiał kajak z wiosłami. Na ścianach kurzyły się kołowrotki wędkarskie i kapoki. W kącie za perkusją upchnięte były pulpity na nuty, wzmacniacze, kable, mikrofony i stołki.